Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Czternaście

Zanim poszedłem do Audrey, postanowiłem wreszcie działać zgodnie z pierwotnie przyjętą hierarchią i najpierw udałem się do domu Willow, co uczyniłem na drugi dzień po rozmowie z Casimirem.

Po tym, jak wypiliśmy z mężem Willow kilka piw, przegadaliśmy parę spraw i pożartowaliśmy z całej tej sytuacji (bo po alkoholu wydała nam się nagle bardzo zabawna), wreszcie uciekłem na poddasze i rozpakowałem walizkę, pełen nowych, nieznanych mi dotąd pokładów sił.

Wstałem z samego rana niezwykle zmotywowany, z uśmiechem na twarzy – chyba po raz pierwszy, odkąd tu przyjechałem, pozytywnie nastawiony, bo przecież po swojej stronie miałem Casimira. Wiedziałem doskonale, że moja kolejna wizyta w domu Hodgesów może nie spodobać się Willow, ale chyba usłyszałem już od niej wszystko, co najgorsze, nie mogła zaskoczyć mnie niczym więcej.

Dzięki temu nie zajmowałem głowy moją znajomością z Audrey. Musiałem posłuchać Jerome'a i ją sobie odpuścić, ale było to bardzo trudne. Chciałem z nią jeszcze jeden raz porozmawiać, przemówić do rozumu, ale nie miałem zbyt wielkich nadziei, że cokolwiek się zmieni.

Westchnąłem, wchodząc na podwórko domu Willow. W tym wszystkim to Manny był najważniejszy, nie moje głupie zauroczenia dziewczyną, z którą zaraz się rozstanę i która niedługo wyjdzie za mąż.

Serce zabiło mi niespokojnie, bo zobaczyłem Audrey. Oczywiście spodziewałem się jej tutaj, myślałem o tym, jak się zachowam, gdy to się stanie, ale mimo wszystko zaskoczył mnie widok pochylonej nad rabatką dziewczyny. Zauważyła mnie od razu, ale nie podniosła się i nie odpowiedziała na mój gest pozdrowienia.

Tym razem postanowiłem to zignorować, chociaż miałem ochotę od razu do niej podejść.

Priorytety, Blythe, priorytety, powtarzałem sobie w myślach, próbując ze wszystkich sił nie patrzeć w kierunku Audrey, chociaż czułem na plecach jej palący wzrok.

Nie zdążyłem nawet zapukać, a drzwi nagle się otworzyły; stał w nich Casimir z łagodnym uśmiechem.

– Witaj, Blythe. Czekaliśmy na ciebie.

Poczułem się mimowolnie nieswojo, bo do tej pory nikt mnie nie przywitał w tym domu tak przyjaźnie. Zawsze w pierwszej kolejności widziałem zdziwiony, ostry wzrok Willow, która za wszelką cenę starała się ukryć moją obecność przed mężem.

– Rozmawiałeś z Willow? – spytałem niepewnie, zdejmując płaszcz.

– Powiedzmy, że próbowałem. Nie jest w najlepszym nastroju, dlatego jakiś kwadrans temu poszła pojeździć konno. Nie wie, że przyszedłeś, ale może wykorzystasz ten czas i pograsz z małym? Manny nie mógł się doczekać, aż go odwiedzisz.

– Jasne, bardzo chętnie. – Wymusiłem uśmiech, bo nagle zacząłem się denerwować.

Nie miałem w życiu zbyt wiele do czynienia z dziećmi, mocno mnie one onieśmielały. Sprawy nie ułatwiał fakt, że właśnie miałem się spotkać z własnym synem – nawet jeśli to do mnie nie do końca docierało.

Nawet nie byłem pewien, czy się z tego cieszę. Wciąż nie uporządkowałem sobie tego wszystkiego w głowie, przez co miałem mocno mieszane uczucia. Tak naprawdę przez dziesięć lat nie wiedziałem nawet, że zostałem ojcem, a takiego czasu nie da się nadrobić w żaden sposób.

Nigdy nie myślałem o byciu rodzicem. Zawsze na pierwszym miejscu stawiałem muzykę, nigdy nie zakochałem się na tyle, by myśleć o założeniu rodziny (w przypadku Willow chyba byłem na to zwyczajnie za młody). A teraz szedłem po schodach na piętro z myślą, że zaraz zobaczę Manny'ego i że już nigdy nic w moim życiu nie będzie takie samo.

Nie wiedziałem również, jak Willow i Casimir mieli zamiar to rozwiązać. W całej tej pokręconej sytuacji musieliśmy wszyscy troje pamiętać, że to właśnie dobro Manny'ego było tu najważniejsze, a nasze sprawy sprzed lat nie powinny wychodzić na pierwsze miejsce. Nie mogłem burzyć dziecięcego świata swoją obecnością.

Jednocześnie chciałem go poznać, wspierać, pokochać – tak, jak być może powinno to wyglądać od samego początku. Pewnych rzeczy nie dało się jednak odwrócić, a gdybym mógł cofnąć czas, pewnie bym to zrobił.

Chociaż z drugiej strony wybitnie łatwo mi się oceniało swoje postępy z perspektywy czasu. Teraz miałem prawie trzydzieści lat, ogromne pieniądze, sławę i możliwości; w wieku dziewiętnastu musiałem liczyć się jeszcze z ojcem i radzić sobie z brakiem kasy. Nie mogłem wtedy wiedzieć, jak to wszystko się potoczy.

Stanąłem przed dębowymi drzwiami z mocno bijącym sercem. Słyszałem stłumiony dźwięk dobrze nastrojonego fortepianu, Manny pewnie właśnie ćwiczył za ścianą. Wziąłem głęboki wdech i zapukałem, a po zaproszeniu wszedłem do środka.

Coś ścisnęło mnie w środku na widok tych czarnych włosów, mądrych, szarych oczu i bystrego spojrzenia. Jeśli kiedykolwiek miałem jakieś wątpliwości, że to moje dziecko, to właśnie się ich wyzbyłem, bo przecież był do mnie tak podobny, że to aż bolało. Uśmiechnąłem się niepewnie na widok radości i zaskoczenia, jakie wymalowały się błyskawicznie na jego twarzy.

– O, pan Augustine! Jak fajnie, że pan przyszedł, właśnie ćwiczyłem Chopina!

Patrzył na mnie zafascynowany, zupełnie nieświadomy naszych powiązań. On uwielbiał Blythe'a Augustine'a jako światowej sławy pianistę; ciekawe, co by powiedział, gdybym zdradził mu kilka tajemnic z przyszłości.

Willow by mnie chyba wtedy zabiła na miejscu.

– Chopina? Odważnie, ja nie umiałem się go porządnie nauczyć wiele miesięcy. Zawsze sprawiał mi trudność, ciężko się interpretuje jego utwory.

– E tam, uważam, że Beethoven ma znacznie gorsze numery! – Machnął ręką i gestem zaprosił mnie, bym usiadł obok niego. – Umie pan grać na dwie ręce?

– No jasne, że umiem, jeszcze pytasz?! – Zaśmiałem się, odwracając przez ramię.

Casimir stał w progu z założonymi na piersi rękami i przypatrywał się nam uważnie z obojętną miną. Zastanawiałem się, co kryło się pod tą maską stoickiego spokoju, bo szczerze wątpiłem, by nic go nie ruszało.

– To co byś chciał zagrać? – spytałem łagodnie, patrząc uważnie w szare oczy Manny'ego, tak podobne do moich własnych.

– Zna pan to...?

Podał kilka nut, a ja pokiwałem z uznaniem głową.

– Widzę, że lubisz Chopina.

– Mówiłem, że jest prosty! – Zaśmiał się lekko, śmiesznie marszcząc nos.

Pomyślałem nagle o Walterze i mojej pierwszej lekcji, gdy powtarzałem to, co mi grał. I gdy tak siedziałem obok Manny'ego, grając uważnie kolejne melodie, odczuwałem mnóstwo sprzecznych, niejasnych emocji. Wciąż do mnie nie docierało, że Manny był moim synem, że rzeczywiście z dnia na dzień stałem się ojcem. Jednocześnie rozpierała mnie duma, bo był taki zdolny i tak podobny do mnie, nie tylko z wyglądu, ale i talentu, jaki odziedziczył.

Naprawdę szło mu nieźle. Nie mylił się, skupiony na podtrzymywaniu rytmu marszczył zabawnie brwi i zdawał nie przejmować się moją obecnością.

W dalszym ciągu był jednak obcym dzieckiem. Nie wiedziałem, jaki był jego ulubiony kolor, jakie książki czytał, przy jakich kołysankach zasypiał. Nie miałem pojęcia o jego pozostałych zainteresowaniach, marzeniach, o wszystkim, co właściwie powinienem znać. Nie potrafiłem w sobie wzbudzić miłości; owszem, czułem sympatię, naprawdę dało się lubić Manny'ego, ale między nami nie istniała żadna relacja.

Manny już miał ojca, który świetnie sprawdzał się w tej roli. Casimir doskonale się nim opiekował, pozwolił rozwijać pasję i talent, zapewnił mu ogrom ciepłych uczuć, do których ja nigdy nie byłem zdolny, których ja sam nigdy nie doświadczyłem. Może zwyczajnie nie nadawałem się do bycia rodzicem? Może byłbym tak beznadziejny jak James Augustine, którego szczerze nienawidziłem całe życie?

Bałem się ojcostwa, bo nie chciałem powielić błędów taty. Nie chciałem nigdy skrzywdzić żadnego dziecka. Więc może dlatego te kilka lat temu wydawało mi się, że najrozsądniejsze będzie usunięcie ciąży? Bo wiedziałem, że Manny mógłby przechodzić przez takie samo piekło co ja?

Nie nadawałem się na rodzica. Może kiedyś, za jakiś czas, gdy dojrzeję do takiej decyzji, gdy zdecyduję się na założenie rodziny z kobietą, do której będę pewien swoich uczuć... Teraz mogłem jedynie spełniać się w roli ulubionego wujka.

Po trzech kwadransach obaj byliśmy zmęczeni. Manny oddychał ciężko, rozmasowując sobie obolałe dłonie, ale szeroki uśmiech nie schodził mu z twarzy. Z błyszczącymi oczami i zarumienionymi z przejęcia policzkami opowiadał o swoich ulubionych kompozytorach, o nowym koledze w szkole i źrebaku, na którym niedawno uczył się jeździć.

Uśmiechałem się pod nosem, przytakując. Uważnie obserwowałem małego, uświadamiając sobie, że jednak wszystko – wbrew pozorom – potoczyło się bardzo dobrze. Casimir miał rację, gdybym wtedy nie zostawił Willow, Manny nie miałby ojca, na jakiego zasługiwał, a Willow kochającego męża, który zaopiekował się nią mimo podejrzenia ciąży.

Casimir przez cały ten czas stał w drzwiach, uważnie przysłuchując się naszej grze. Gdy wreszcie Manny przerwał swój słowotok, Casimir kiwnął do niego głową.

– Synku, musisz jeszcze odrobić na jutro lekcje, pamiętasz? Biegnij do książek, ja i mama chcemy jeszcze porozmawiać z Blythe'em o sprawach dla dorosłych. Jak skończysz, możesz do nas zejść.

Manny niechętnie poczłapał do swojego pokoju, posyłając mi jeszcze smutne spojrzenie przez ramię. Cały spokój momentalnie ze mnie uleciał, gdy tylko młody opuścił pokój; uświadomiłem sobie, że przecież czekała mnie jeszcze rozmowa z wkurzoną Willow. Och, zapowiadał się świetny dzień.

Zeszliśmy do salonu; tak jak się spodziewałem, na kanapie siedziała spięta do granic możliwości Willow. Ostre spojrzenie, zaciśnięte na rąbku spódnicy dłonie i nienaturalnie wyprostowane plecy – była kłębkiem nerwów. Kiwnęła do mnie głową na powitanie, ale nie odezwała się ani słowem, dopóki nie usiadłem naprzeciwko niej; Casimir zajął miejsce obok żony.

– Nie podoba mi się to wszystko – podjęła Willow niespokojnie. – Że spotykacie się i ustalacie coś za moimi plecami.

– Nic nie ustaliliśmy... – podjął Casimir, ale zamilkł pod wpływem oburzonego spojrzenia Willow.

W salonie zapanowała krępująca cisza. Chciałem stamtąd uciec, brakowało mi tchu, a powietrze gęstniało z każdą upływającą sekundą.

Widziałem w oczach Willow złość kumulowaną przez ostatnie lata. Widziałem zawód, niezrozumienie i wściekłość. Widziałem wszystko, czego nie chciałem widzieć, co próbowałem wyprzeć.

I nagle poczułem ciężar na ramionach, ciężar, który mentalnie przygwoździł mnie do podłogi i boleśnie do niej docisnął. Tym ciężarem były wyrzuty sumienia. Willow nie zasługiwała na to, bym ją tak potraktował pod dwóch latach związku. Mogłem się denerwować na nią do woli za to, że zataiła przede mną narodziny Manny'ego, ale sam sobie na to zasłużyłem.

– Kiedy wyjedziesz z Blaine?

– Wkrótce. Pewnie dam jeszcze jeden koncert u Jerome'a, ale obowiązki wzywają. Za kilka tygodni zaczynam kilkumiesięczną trasę koncertową...

– Dobrze, więc czego oczekujesz? – spytała drżącym głosem.

– Prawdy – wyjaśniłem spokojnie, chociaż wcale tak się nie czułem.

– Rozmawiałem już z Willow – powiedział nieoczekiwanie Casimir, kładąc żonie rękę na ramieniu. – Wyjaśniliśmy sobie wszystko, prawda, kochanie?

I wtedy zobaczyłem w jej oczach łzy – takie same jak wtedy, gdy z nią zrywałem. Ten sam wyraz twarzy, ten sam przejmująco smutny wzrok, to wszystko wydało się nadzwyczaj znajome i wreszcie zobaczyłem w Willow tamtą dziewczynę, za którą szalałem jako nastolatek.

– Nigdy nie usunęłam ciąży – powiedziała mocno, odważnie. – Kilka dni po naszym rozstaniu wyjechałam do kuzynki do Seattle. Zerwałam kontakt z rodzicami, znajomymi i rodziną, zatrudniłam się w stadninie koni, a potem poznałam Casimira... Resztę historii chyba już znasz. Manny to twój biologiczny syn. To chciałeś usłyszeć?

Przełknąłem głośno ślinę.

– Nie poinformowałam cię o niczym, bo przecież zakończyłeś naszą znajomość. Dostałam od ciebie tamte listy, ale nie miałam siły na nie odpisywać. Nie zasłużyłeś na to, by wiedzieć. Nawet teraz na to nie zasługujesz, Blythe. Mówię ci to wszystko tylko dlatego, że Casimir mnie o to poprosił, gdyby ode mnie to wszystko zależało, już dawno zostałbyś wyrzucony z tego domu.

Bałem się odezwać, ale wiedziałem, że muszę się jakoś do tego wszystkiego odnieść. Kolejne przeprosiny nadal byłyby jednak niewystarczające i wręcz śmieszne. Willow nigdy nie zasłużyła na takie traktowanie.

Nie mogłem się dziwić jej reakcji ani winić za taką decyzję. Chciała jak najlepiej dla siebie i Manny'ego.

– Masz rację – przyznałem powoli, spuszczając wzrok na drewnianą podłogę. – Nie miałem prawa o nic pytać. Nie mam żadnych praw. Uważam, że stworzyłaś dla Manny'ego najlepszą rodzinę, na jaką oboje zasługujecie. Chcę cię tylko zapewnić, że gdybyście potrzebowali jakiejkolwiek pomocy, to jestem do waszej dyspozycji. Dostosuję się do wszystkiego, co mi zaproponujecie.

Willow patrzyła na mnie tym swoim ostrym wzrokiem.

– Nie chcemy mówić Manny'emu prawdy – powiedział po chwili ciszy Casimir. – Wolimy, żeby zostało tak, jak jest. Nie chcemy mu mącić w głowie. Oczywiście pozwolimy ci się z nim spotykać, zawsze możesz czuć się zaproszony... Ale nie niszczmy tego, co udało nam się zbudować. Manny zasługuje na spokojne, szczęśliwe dzieciństwo.

– Zresztą chyba nie chcemy, by do prasy wyciekła informacja, że Blythe Augustine ma nieślubnego syna, prawda? – zauważyła słusznie Willow, nie omieszkując użyć odpowiedniej porcji sarkazmu.

Posłałem jej ciężkie spojrzenie.

– Nie obchodzi mnie, co piszą o mnie w gazetach. Teraz powinniśmy skupić się na małym. Jeśli Manny kiedykolwiek zechce zostać muzykiem, to oczywiście we wszystkim mu pomogę. Gdy będzie większy, chętnie zabiorę go w jakąś trasę koncertową, by zobaczył trochę świata. Oczywiście, jeśli na to pozwolisz – dodałem pośpiesznie, widząc kolejny grymas na twarzy Willow.

– Może nie wybiegajmy za bardzo w przyszłość – powiedziała surowo.

– To kiedy planujesz wyjechać? – spytał pośpiesznie Casimir, chcąc chyba nieco rozładować napiętą atmosferę.

Wzruszyłem od niechcenia ramionami.

– Pewnie jakoś w przyszłym tygodniu. Niepotrzebnie przedłużyłem sobie urlop, ale właściwie chętnie pojadę gdzieś na kilka dni odpocząć. Czy mógłbym... mógłbym prosić o zdjęcie Manny'ego?

Willow powoli pokiwała głową i podniosła się, by po chwili wrócić z albumem w ręku.

– Moglibyście przysyłać mi co jakiś czas jego najnowsze zdjęcie?

– Nie znamy twojego adresu – zauważyła Willow, nie kryjąc niechęci w głosie.

– Wystarczy, że napiszecie, że to do mojego przyjaciela Jima. Zanotuję wam jego dane na karteczce...

Zamilkłem i na moment się na nich zapatrzyłem. Willow nerwowo ściskała w dłoniach świstek papieru – wyglądała tak, jakby chciała jak najszybciej uciec; Casimir natomiast gładził ją uspokajająco po plecach.

I wtedy to pojąłem.

Willow była burzą, nadmorskim sztormem, wiatrem, tajemnicą, zagadką; Casimir był skałą, opoką, spokojem, którego Willow tak potrzebowała. To dlatego tak się kochali, dlatego zostali małżeństwem, dlatego potrafili się świetnie dogadywać. Wypełniali się miłością i wzajemnie uzupełniali, potrzebowali siebie jak powietrza.

Gdybym nie potraktował jej tak okropnie, być może nigdy nie spotkałaby swojego męża, nie spotkałaby osoby, na którą w pełni zasługiwała. Nigdy nie byłem dla niej odpowiedni, chociaż wydawało mi się kiedyś, że ją kochałem.

To zaskakujące, jak dziwnie potrafią plątać się ludzkie losy.

Po chwili zrozumiałem, że powinienem się zbierać. Zaburzyłem swoim przyjazdem ich sielankę, zatrząsnąłem tą relacją – całe szczęście, że to tylko ją umocniło, a nie zniszczyło z kretesem.

– Chyba lepiej już pójdę. – Podniosłem się i wyciągnąłem rękę.

Casimir ścisnął ją mocno, Willow chwilę się opierała i dopiero po dłuższej chwili zdecydowała się odwzajemnić delikatnie gest.

– Zawołam Manny'ego, na pewno będzie się chciał z tobą pożegnać. Odwiedzisz nas jeszcze przed wyjazdem? – spytał Casimir, odwracając się do mnie przez ramię.

– Pewnie tak. – Kiwnąłem głową.

Manny niezbyt dobrze przyjął moje wyjście, bo chociaż dzielnie powstrzymywał się przed płaczem, w jego szarych oczach błyszczały łzy. Musiałem mu kilka razy obiecać, że jeszcze go odwiedzę i zagramy kilka utworów na dwie ręce. Zapewniłem go też, że ma wolny wstęp na wszystkie moje koncerty.

Wychodziłem z domu Hodgesów z mieszaniną różnych emocji. Z jednej strony czułem satysfakcję, że nie poddałem się i w końcu poznałem prawdę. Z drugiej wciąż nie potrafiłem pojąć faktu, że zostałem ojcem – a raczej że byłem nim od dziesięciu lat. Wiedziałem, że nie tak szybko przyzwyczaję się do nowej sytuacji, tym bardziej że zaraz miałem wrócić do dawnego trybu życia.

Od tej chwili z tyłu głowy miała mi świtać myśl o nowej roli, którą przyjąłem.

Wstrzymałem oddech, gdy nieoczekiwanie zobaczyłem Audrey. Właśnie układała narzędzia przy wejściu do starej drewnianej szopy. Nie zauważyła mnie, dlatego podskoczyła, gdy do niej zawołałem.

Chyba naprawdę byłem masochistą.

Widziałem jej uważne spojrzenie, zmarszczone brwi, niezrozumienie i złość wymalowane na twarzy, ale mimo wszystko nie przestraszyłem się i nie zrezygnowałem z tego, co miałem zamiar zrobić.

Stanąłem metr przed nią, walcząc sam ze sobą, by jej nie pocałować. Jej pomalowane na czerwono usta – choć pomadka nieco się zmyła i rozmazała w lewym kąciku – kusiły mnie niesamowicie, ale byłem dzielny. Nie mogłem jej przecież spłoszyć.

– Wyjeżdżam za kilka dni – oznajmiłem, nie witając się z nią.

Szukałem w jej oczach smutku, jednak go tam nie znalazłem.

– Chciałbym... Chciałbym z tobą porozmawiać.

– Teraz pracuję – przerwała mi gwałtownie.

– Wiem i dlatego chciałem przyjść do ciebie jutro. Oczywiście jeśli nie masz nic przeciwko.

Bałem się, że powie mi, że nie chce mnie już widzieć na oczy. Zamiast tego popatrzyła na mnie łagodnie tymi swoimi pięknymi, smutnymi oczami i uśmiechnęła się równie smutno.

– Wiesz, że po Blaine rozniosą się plotki...? – Nie byłem pewien, czy stwierdzała fakt, czy o to pytała. – Ale jutro mam wolne i pewnie spędzę cały dzień w domu. Zapraszam cię na obiad, dobrze? Trzeba się pożegnać po tych kilku tygodniach znajomości.

Chyba wyglądałem na zaskoczonego, bo zaśmiała się lekko, trochę skrępowana.

– Dlaczego tak na mnie patrzysz? – spytała ze śmiechem w głosie. Uwielbiałem jego dźwięk, Audrey powinna zdecydowanie częściej okazywać radość. – Lubię cię, Blythe. Tylko czasami jesteś... uciążliwy.

I znowu się zaśmiała, tym razem szczerze, jakby bawił ją mój wyraz twarzy.

– Wszystko dobrze? U Willow i Manny'ego?

Kiwnąłem głową w odpowiedzi.

– Tak, właśnie wszystko ustaliliśmy...

Mierzyliśmy się wzrokiem w ciszy. Cieszyłem się, że Audrey przede mną nie uciekła ani nie mówiła nic o naszym pocałunku. Powinienem wybić sobie tę dziewczynę z głowy, tak postąpiłaby dojrzała osoba, która zaraz miała przecież wyjechać na drugi koniec świata.

– Porozmawiamy o tym jutro. – Audrey brzmiała tak, jakby obiecywała mi coś w sekrecie. Jej głos był taki słodki i melodyjny, mógłbym go słuchać przez wiele, wiele godzin. – Ja muszę wracać do pracy. Do zobaczenia.

Odszedłem, wsadzając zmarznięte dłonie głęboko do kieszeni płaszcza. Audrey wciąż mnie zadziwiła, wprawiała w prawdziwą konsternację. Codziennie zmieniała zdanie, codziennie reagowała inaczej.

Naprawdę myślałem, że to koniec naszej znajomości.

Jak się okazało, mógł być to dopiero początek – bardzo obiecujący początek czegoś, co przed przyjazdem do Blaine nawet mi się nie śniło.

~*~

Teraz wkraczamy w dosyć... intensywny okres tej powieści. Trzymajcie się mocno, bo następne rozdziały mogą Was zaskoczyć (a przynajmniej mam taką nadzieję!).

Ponieważ zbliża się gorący okres sesji, a ja niestety nie zrobiłam odpowiedniego zapasu rozdziałów (naprawdę miałam nadzieję, że w Święta skończę tę powieść, zostały mi zaledwie trzy rozdziały do napisania), nie jestem pewna, czy uda mi się przygotować piętnastkę na czas. Postaram się dodać wszystko w terminie, ale nic nie obiecuję :(

Jak Wam minęły pierwsze dni Nowego Roku? :)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro