Rozdział 9
Głośna muzyka, tłum, wesołe śmiechy i krzyki. Gwar imprezy atakował go z każdej strony, nie dając się uciszyć nawet wtedy, gdy blondyn zakrył uszy. Środowisko było mu bardzo znajome, choć nie mógł powiedzieć, że czuł się w nim jak ryba w wodzie. Prędzej jak ryba wyciągnięta na brzeg, która w spazmach miotała się w poszukiwaniu swojego naturalnego środowiska, gdzie mogłaby odetchnąć. Nawet jeśli gryzło się to z jego charakterem, to jednak czasem, tak jak na przykład dziś, potrzebował takich miejsc. Wszechobecne szaleństwo, zabawa, brak trosk i alkohol lejący się litrami. Tutaj nie istniał świat, w jakim tkwiła obecnie lwia część jego trosk. A mimo to nie potrafił całkowicie odlepić się od rzeczywistości i cieszyć dobrą zabawą.
- Co ty taki markotny, kolego? - usłyszał w pewnym momencie, przez co zwrócił głowę w bok, spoglądając na osobę, która to powiedziała.
Zaskoczeniem było dla niego ujrzeć tatuatora, który tak bardzo wzbraniał się przed kontaktem z nim. Tymczasem sam go zaczepił, opierając się o ścianę obok blondyna. O dziwo miał on również na sobie strój i dodatki, z jakimi Dominik widział go w studiu. Czyli ''po godzinach'' lubi on chodzić na imprezy, nawet jeśli uczestnicy to byli w dużej mierze ludzie z uczelni.
- Nie mam pojęcia. A czemu ty jesteś tak szczęśliwy, zaczepiając mnie? - schował dłonie do kieszeni skurzanej kurtki.
W sumie w tym momencie nie różnili się jakoś bardzo. Wydawali się dwójką przyjaciół o podobnym stylu i zainteresowaniach, nawet jeśli Nathaniel wyglądał mimo wszystko nieco bardziej alternatywnie.
- Zaczepiłem cię, bo jesteś przybity. A ja tam lubię słuchać przybitych ludzi. To w końcu moje ukochane wpieprzanie się w cudze życie. - upił łyk alkoholu z puszki otoczonej kolorowym nadrukiem.
- Może wyjdziemy na zewnątrz? - zaproponował blondyn, jako, że w pomieszczeniu było bardzo głośno i kolorowo z uwagi na światła, jakie udało się załatwić jednemu z uczestników imprezy. Chłopak nie raz i nie dwa przekonał się, że amerykańskie nastolatki umieją skołować na domówki praktycznie wszystko.
- No cóż, możemy wyjść. - zgodził się, otaczając go ramieniem praktycznie tak, jak przy ich pierwszym spotkaniu.
Po tym udali się oni na dwór, gdzie od razu rozmawiało się lepiej z uwagi na ciszę. Przebywanie tak długo w hałasie sprawiło jednak, że ta cisza wydawała się bardzo głośna, głośniejsza wręcz od muzyki lecącej we wnętrzu domu. Dominik przysiągłby, że czuł w uszach lekkie świszczenie od tak nagłej zmiany otoczenia.
- Cóż więc się takiego stało? - zapytał brunet, jako, że obaj byli już na dworze. Oparł się przy tym o ścianę domu, podczas gdy dwudziestolatek przysiadł na stopniu przed domostwem.
- Mam chujowego ojca. - mruknął zrezygnowany, opierając głowę na dłoni.
Wzrok wlepił za to w widok przed sobą, czyli inny, równie wystawny dom. W sumie to głównie w takiej okolicy odbywały się domówki, na jakie chodził. Trzeba mieć jednak pieniądze na takie imprezy i potencjalne szkody spowodowane przez bandę pijanych nastolatków.
- Pff, i przez to jesteś taki przybity? - parsknął cicho, jakby niezwykle rozbawiły go słowa jego kompana.
Przez taką reakcję młodszy prędko odwrócił wzrok w kierunku tatuatora, która beztrosko zataczał palcem wskazującym kółka wokół wieka puszki z piwem. Wpatrywał się jednak przy tym w ten sam punkt co blondyn, czyli w widok przed sobą.
- Nie mogę być przybity z powodu bliskiego mi człowieka, który zachowuje się okropnie? - zapytał ponuro, nie spuszczając wzroku ze swojego kolegi z uczelni.
- Nie, nie o to chodzi. - mruknął wymijająco, po dłuższej chwili dodając: - Po prostu tak cholernie wiele osób ma chujowych rodziców, że nie myślałem, iż ktoś się tym jeszcze przejmuje. Większość pije, pali, ćpa. Jest wybitnie nadopiekuńcza i surowa, albo skupiona na sobie i mająca gdzieś swoje dzieci. Wbrew pozorom takich przypadków jest więcej, niż tych zdrowych, kochających rodzin. Szczególnie w mieście tak zepsutym jak Nowy Jork.
- Ale to wciąż nie zmienia tego, że rodzice mogą być lepsi lub gorsi. No i są ci naprawdę fajni. Więc czemu by nie czuć odrobiny żalu, że akurat nam trafił się beznadziejny przypadek? Wbrew pozorom użalanie się nad sobą od czasu do czasu bywa naprawdę podbudowujące.
- Gdybym był naprawdę rozsądny, zaprzeczyłbym. Ale jako, że nie jestem od prawienia ci morałów, to musze przyznać rację. Użalanie się nad sobą od czasu do czasu jest dość satysfakcjonujące i faktycznie trochę pomaga, jeśli akurat mamy z czymś problem. Ale wiesz, Dominik, to akurat nie jest tego warte. Kto jak kto, ale rodzice to ostatni powód, przez jaki powinniśmy się czuć źle. Bo wiadomo, że ich akurat nie możemy wybrać. - mówiąc to, zajął miejsce obok blondyna, który na tego gest lekko się posunął, żeby mieli więcej przestrzeni.
Uważnie jednak przy tym wsłuchał się w słowa bruneta, który wydawał się mówić to niezwykle swobodnie, ale przy tym szczerze. Jakby jego słowa poparte były gorzkim doświadczeniem i bólem, przez jaki musiał przejść, aby poznać tą prawdę. Choć jak sam twierdził, przypadków takich jak blondyna było więcej. Nic dziwnego, że w tym coraz bardziej ponurym i szarym świecie i Nathanielowi przyszłoby wychowywać się w niezbyt przyjaznej rodzinie.
- Niby masz rację. Ale przy tym naprawdę ciężko zdystansować się chociażby z uwagi na to, że to nasi rodzice. Najczęściej jesteśmy na nich do pewnego wieku skazani. I nie ważne, jak bardzo głupie by to nie było, nie mamy innego wyjścia niż jedynie ich nienawidzić i czekać na czas, w którym w końcu będziemy mogli żyć bez nich. Ale to zazwyczaj nigdy nie nadchodzi. Traumy, uprzedzenia i przyzwyczajenia potrafią wlec się latami. Czasem aż do śmierci.
- Pieprzenie. - skwitował krótko brunet, odchylając się przy tym do tyłu, aby znaleźć w pozycji leżącej. Zaczął on wtedy wpatrywać się w gwiazdy, które wydawała się lekko odbijać na powierzchni jego różowych soczewek. - To trudne, ale życie jest zbyt krótkie na przejmowanie się takimi rzeczami. Nic nie pozostaje bez śladu, ale w końcu to od nas zależy, czy ten ślad będzie jedynie ścieralną rysą, czy może ogromną dziurą, której nie da się załatać. Przynajmniej w tej konkretnej kwestii.
- Jaka jest twoja rysa? - zapytał w pewnym momencie Dominik, jako, że był praktycznie pewny, że nie tylko on jest pokrzywdzony w ten sposób.
Na to pytanie brunet przestał błądzić palcem po wieku puszki. Nie spojrzał jednak przy tym na dwudziestolatka. Zamiast tego po prostu w ciszy wpatrywał się w gwiazdy i ciężko było wywnioskować, czy się zawiesił, czy może myślał nad odpowiedzią. A może nie nad odpowiedzą, tylko czymś jeszcze innym. Jednym z jego drobnych sekretów, jakie zatrzymywał tylko dla siebie w swoim nieuporządkowanym umyśle.
- Nie wiem. Nie miałem jeszcze okazji jej dokładnie obejrzeć. - stwierdził po krótkiej chwili, nim blondyn zdążył upomnieć się o odpowiedź, lub całkowicie wycofać z tego pytania. - Ale jestem pewien, że nie jest na tyle dotkliwa, abym nie mógł się jej pozbyć. To by oznaczało, że jestem zniewolony. Nie lubię tego uczucia.
Westchnął, znów wracając do wykonywania palcem okrężnych ruchów po metalowym wieku. Zaczął jednak przy tym paznokciem lekko w nie stukać, co mogło być oznaką stresu, zamyślenia, a może po prostu nudy. Choć Dominik żywił nadzieję, że jego towarzysza nie nudzi ich rozmowa.
- Więc jednak taka rysa istnieje. - również się położył, aby móc wraz z chłopakiem wpatrywać się w mieniące się na niebie punkty. - Ale jestem pewien, że bez względu na jej wielkość kiedyś będziesz wolny. Kto jak kto, ale ty na pewno doczekasz takiego momentu.
Powiedział, niezwykle pewny swoich słów. Nie wyobrażał sobie, żeby ktoś taki jak Nathaniel poddał się z tego powodu. Pozwolił, aby coś takiego zniweczyło jego plany. Nawet jeśli nie znał go dobrze, to wydawało mu się, że brunet był niezwykle silny i walczył o swoje, nawet jeśli w szkole wydawał mu się dzieckiem z duszą kruchą niczym u kilkulatka. Choć kto wie, być może była to prawda, którą tatuator skrył głęboko w sobie te lata temu, które dla nich obu oznaczały diametralną zmianę w postrzeganiu siebie, życia, a przede wszystkim szkoły.
- Oboje doczekamy takiego momentu. Obaj mamy taką siłę. Szczególnie ty. Wydaje mi się, że jesteś dobrym człowiekiem, nawet jeśli potwornie irytującym i nierozumiejącym słowa ''nie''. I mimo tego, że ludzie dobrzy najczęściej dostają po dupie, to jednak mają ogromną moc do podnoszenia się, gdy upadną. Zapewne dlatego na świecie jest tyle wesołych głupków twojego pokroju. - podsunął mu puszkę z piwem. - Z resztą nie pieprz takich smutów tylko się napij.
- Już mogę? - zapytał, biorąc od niego dość niepewnie alkohol.
- Jasne, że tak. Minął tydzień od zrobienia tatuażu. Mam nadzieję, że to pytanie było czysto hipotetyczne, a ty w rzeczywistości dokładnie przestudiowałeś ulotkę, jaką ci dałem. Czy mam rację? - spojrzał na niego z groźnym błyskiem w oku.
- Jasne, że się zapoznałem! - fuknął, upijając łyk piwa z opróżnionej już i tak do połowy puszki.
W ten sposób dwójka chłopaków wspólnie leżała, wpatrując się w gwiazdy i podając sobie przy tym na przemian puszkę z alkoholem, którego ubywało stopniowo, ale niezbyt pośpiesznie. Nic przy tym nie mówili, jakby wystarczył im sam fakt przebywania obok siebie, lekkie ciepło bijące od ich ciał oraz chłód betonu, z jakiego zbudowany był stopień przed wejściem. Być może nie było to zbyt dobre miejsce, szczególnie, że leżeli głowami na wycieraczce, jednak obecnie obaj zbyt leniwi byli, aby udać się gdzieś indziej. Musieli jednak liczyć się z tym, że mogą dostać po głowie drzwiami, co z resztą już po chwili się stało. Towarzyszyły temu ich cierpiętnicze jęki.
- A wy co tu robicie? - zapytał Albert, krzyżując ręce na piersi niczym rodzic strofujący swoje nieposłuszne dzieci. - Wracać do środka. Bawimy siee, a nie leżymy. I to jeszcze kurwa mać na progu.
Wymruczał do siebie, po tym odchodząc. Pozostawił jednak przy tym otworzone drzwi, przez które doszedł do nich gwar imprezy całkiem niweczący tą nietypową chwilę.
Witam moje jelonki! Zgodnie z obietnicą ja już po wyjeździe, do tego odżyłam troszkę więc nadrabiam. Zaraz dorzucę wam drugi rozdzialik, w końcu jest wtorek. Cieszcie się, ktokolwiek zagląda póki co do tej książki xD
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro