Rozdział 31
- To było dawno. Równie dawno co twoja historia, zaczęło się w podstawówce. Swoją drogą to zabawne, że zazwyczaj wszystkie najgorsze rzeczy dzieją się w podstawówce, prawda? Ale cóż, mniejsza o to. W każdym razie byłem dość popularny. Nauczyciele i rówieśnicy uważali mnie za bardzo charyzmatycznego i zdecydowanego. Do tego byłem w ich oczach niezwykle miły i pomocny, z czasem też ładny, szczególnie dla damskiej części klasy...
- Ciężko się nie zgodzić. - mruknął cicho Dominik, za co został obdarzony spojrzeniem, z którego ciężko było wyczytać czy Nathaniel karci go za przerwanie mu wypowiedzi, czy jest zadowolony z tego komplementu. Po chwili jednak kontynuował.
- Szybko wbrew woli stałem się liderem grupy. Każdy zwracał się do mnie, czy to chodziło o sprawy prywatne, czy może przekonanie nauczycielki do przełożenia sprawdzianu. Można pomyśleć, że to miłe, gdy ktoś jest twoimi rękami i nogami, a ty jedynie myślisz i zbierasz laury za coś dla ciebie zwyczajnego. Ale tacy ludzie przyciągają też naprawdę wiele uwagi.
- Ale ty chyba lubisz atencję, prawda?
- Sugerujesz, że jestem atencjuszem? - zmrużył groźnie oczy.
- Tak trochę... Czasami...
- No cóż, masz absolutną rację. - przyznał, opierając się wygodnie o wezgłowie ławki. - Ale uwaga, którą dostawałem, to nie była dobra uwaga. Nie miała być ona pomocna czy troskliwa, wręcz przeciwnie. To jak uwaga, którą portale plotkarskie poświęcają celebrytom. Wielu ludziom nie podobało się to, jak inni mnie wyróżniają. Więc szukali jedynie powodów do tego, aby przyćmić blask, jaki nadali mi inni ludzie. Oni... Wyciągali na wierzch każdą moją słabość.
- Ty też byłeś gnębiony? - zapytał blondyn, jeszcze nie do końca rozumiejąc skąd w jego przyjacielu zaszła taka zmiana.
- Nie, nie byłem. Nie można tego nazwać gnębieniem. Ale bałem się ludzi, którzy uśmiechali się do mnie i machali mi na korytarzach tylko po to, aby później plotkować między sobą na mój temat. Zarówno ci zazdrośni, jak i ci, którzy nic do mnie nie mieli. Przez to zacząłem się gubić w tym, kto jest moim przyjacielem, a kto wrogiem. Komu mogę powiedzieć wszystko, a przy kim milczeć. Jednak gdy patrzę na to z perspektywy czasu, nikt nie był wtedy godny mojego szacunku i zaufania.
- Ale wiesz, plotki są chyba w każdym środowisku. A ty zmieniasz charakter tylko w szkole.
- Ty też, Dominik. Bo to szkoła nas ukształtowała i zakorzeniła w nas pewne lęki. Podświadomie dostosowujemy się do miejsca, w którym jesteśmy. I do ludzi, którzy nas otaczają. - rzekł, myśląc o twarzach tych wszystkich ludzi w podstawówki. Obecnie były one dla niego jedynie stertą bezpłóciowych marionetek, których sylwetki rozmazywały się w jego pamięci. - Poza nią otaczają mnie ludzie, których sam wybiorę. Wiem, że są oni lojalni i nie będą szeptać między sobą, bo znaleźli się w moim życiu, gdyż chciałem ich całym sercem.
- Tak, to chyba faktycznie rozsądne. Miałeś dość tego, że jesteś temat wszystkich plotek. Nie chciałeś żyć pod oczami ludzi spiskujących przeciwko tobie. Więc usunąłeś się w cień. - powiedział, rozumiejąc w końcu, dlaczego jest tak, a nie inaczej.
Spojrzał przy tym na Nathaniela, który nie wydawał się specjalnie przejęty obnażeniem ze swojego sekretu. Łatwo mu przyszło powiedzenie tego, co aż po dziś dzień stanowiło jedynie jego słodki sekret. Ale przy tym tęsknym wzrokiem wpatrywał się gdzieś w dal, jakby tak naprawdę opowiedziana historia nie była jego. Jakby opowiadał losy chłopca, nad którego historią mógł jedynie rzewnie zapłakać, a potem żyć dalej. Być może sprawiał takie wrażenie, bo zdystansował się od tych ciągnących go w dół wspomnień. Faktycznie przypisał je komuś innemu, nie potrafiąc wymazać.
- Obecnie czuję się spełniony w kwestii atencji, ty poświęcasz mi sporo uwagi. - powiedział z uśmiechem, czochrając włosy przyjaciela.
- Wiem, że teraz jest pewnie znacznie lepiej, ale krycie się ze swoim charakterem zapewne jest dla ciebie strasznie problematyczne. Chciałbym cię z tego jakoś wyciągnąć. Chciałbym, abyśmy obaj z tego wyszli i zapomnieli o tym, co było. Jak sam stwierdziłeś, studia to już nie jest podstawówka pełna niewyżytych dzieciaków. Więc... Co nam szkodzi spróbować żyć inaczej? Po swojemu?
To pytanie zawisło w powietrzu i krążyło w ich głowach niczym natrętny komar. Tak jak komar nie dawało też ani na chwilę spokoju, nawet jeśli nie bzyczało irytująco. Te kilka słów mogło zupełnie zmienić ich los i jednocześnie prowadzić do nieodwracalnej decyzji. Ich charaktery były zupełnie odmienne, ale zmiana przyzwyczajeń i dla jednego i dla drugiego oznaczała opuszczenie strefy komfortu.
- Myślisz, że to możliwe? - zapytał po chwili Nathaniel, czując, że potrzebuje potwierdzenia. Kogoś, kto potrząśnie nim i powie, żeby nie wygadywał głupot, bo wszystko, co robimy, ma jakiś sens.
Bo przecież za każdym czynem stoją określone emocje, pragnienia i chęć zmiany. Jeśli podejmujemy się czegoś, oznacza to, że coś zmusiło nas do podjęcia pewnych kroków i należy je wykonać nawet wtedy, jeśli okaże się, że nie wyjdzie. I że wymaga to od nas poświęcenia, na które często nie jesteśmy gotowi.
- A czy jest coś, co jest dla ciebie niemożliwe, Nathaniel? - odbił pytanie, po czym co prawda nie potrząsnął przyjacielem, ale za to złapał go za dłoń. Poskutkowało to jednak praktycznie tym samym. - Chcę, abyśmy obaj byli tym, kim jesteśmy. Osobami, jakimi jesteśmy w swoim towarzystwie. Wydajesz mi się wtedy szczęśliwy. I ja czuję się szczęśliwy, gdy mogę przy tobie pokazać moje wady i słabości, bez strachu. Ale potrzebuję cię, jeśli mam taki być też przy innych. Chcę mieć cię obok, jeśli to nie wyjdzie.
- Będę przy tobie i pomogę ci. - zacisnął swoją dłoń na tej jego, tak, jakby miał jej już nigdy nie puścić. - Ale pod warunkiem, że i ty mnie nie zostawisz. Bez znaczenia co będzie po tym wszystkim, czy nam się uda i co w związku ze zmianami przyniesie przeszłość. Chcę to przechodzić z tobą.
- Myślę, że tyle mogę ci obiecać. - uśmiech rozjaśnił jego twarzy, która wydawała się w tym momencie niczym twarz anioła stróża.
Tego pięknego popołudnia smakującego watą cukrową obiecali sobie coś niezwykle ważnego i obaj dostali cel, jakim było chronienie siebie nawzajem. W takim wypadku przestawało istnieć coś takiego jak przegrana.
***
Niedziela była chłodna. Niebo zasnuło się szarymi, burzowymi chmurami, przepowiadając deszcz. Lunął on niedługo później, zmywając zupełnie wspomnienie słonecznej soboty. Istniała ona jednak w umysłach Dominika oraz Nathaniela i zapewne zostanie tam na długo jako pewnego rodzaju przełom. Obecnie jednak nie myśleli o nim, gnając do studia pod marynarką Nathaniela. Rzecz jasna musiał odstawić się z okazji wizyty w kościele.
- Mam mokre całe buty. - jęknął chłopak, który szedł między dwójką przyjaciół.
Miał on jasnobrązowe włosy i nieco ciemniejsze oczy. I narzekał, mimo że przecież znajdował się w najlepszej pozycji.
- Co ty nie powiesz... - mruknął Dominik, czując, jak rękaw jego bluzy solidnie nasiąka wodą.
Rzecz jasna we trójkę nie zmieściliby się dobrze pod parasolem, a co dopiero pod marynarką dość wątłego tatuażysty. Szczególnie że ta nie przywykła do roli ochrony przed deszczem i nawet młodziak, którego ramię nie wystawało poza żaden róg, mógł zacząć się martwić.
- No, jesteśmy. - odezwał się po chwili Nathaniel, nie kryjąc zadowolenia, gdy otworzył drzwi studia.
Mimo niedzieli wraz z Dominikiem uznał, że pójdą do studia, aby chłopak w końcu mógł poćwiczyć na sztucznej skórze. Wbrew pozorom to właśnie niedziela była na to idealna, bo studio było zamknięte, więc nikt nie będzie im przeszkadzał. Przy okazji przypałętał się z nimi Alex, chłopak z kościoła, który miał pewien problem ze swoim tatuażem. Jego tatuator był przy tym aktualnie na urlopie, więc chłopak uznał, że zapyta Nathaniela. Większość osób w kościele miała minimalną chociaż wiedzę na temat tego, czym brunet się zajmował. Szczególnie że społeczność miała w sobie o dziwo dość sporo młodych osób, które marzyły o ozdobie na ciele. Pierwszym lub kolejnym z licznych już tatuaży.
- No, pokaż, co ty tam masz. - ponaglił Nathaniel, ocierając z wody jedynie twarz i zaczesując przy tym wilgotne kosmyki czarnych włosów do tyłu.
Dominik chciał wysuszyć się nieco bardziej, jednak ręcznik średnio mu pomógł. Mimo to wziął kolejne dwa i poszedł z nimi do przyjaciela oraz Alexa, czyli ich nowego, bardzo pobożnego, ale za to miłego kolegi. Był niewiele młodszy od nich, ale tak drobny i z tak dziecięcą urodą, że Dominik miał ochotę ochraniać go przed całym złem tego świata. Brunet wydawał się mieć podobne pragnienia, jako że tak łatwo zgodził się na konsultację w wolny dzień.
- Wygląda na to, że wdało się zakażenie. Ale jest lekkie i świeże. Myślę, że obejdzie się bez poprawek lub wizyty w szpitalu. - ocenił po chwili stan dzieła na ramieniu bruneta, po czym wziął od przyjaciela ręcznik.
Tak samo postąpił Alex, w podzięce uśmiechając się do Dominika w doprawdy anielski sposób. Wyglądał na kogoś, kto nigdy nie zrobiłby krzywdy żadnemu stworzeniu.
- W takim razie co mam robić, aby się zagoiło? - zapytał, opuszczając rękaw koszulki.
- Kup w aptece maść i smaruj dwa razy dziennie. Zaraz zapiszę ci nazwę. - powiedział, biorąc z biurka długopis i kartkę papieru.
Zapisał mu nazwę specyfiku i podał, życząc powodzenia z tatuażem i udanego zagojenia. Po tym chłopak opuścił studio, biorąc ze sobą jedynie jeden z parasoli, jakie zostawili klienci. Często coś gubili lub zostawiali, od parasolów aż po ładowarki do telefonów. I najczęściej po nie nie wracali, przez co zaczynały te rzeczy służyć pracownikom studia i klientom. Dla Alexa było to obecnie naprawdę duże szczęście, bo nie musiał moknąć. Co za tym idzie, w drodze powrotnej szedł już spokojnie i nieśpiesznie, jednak z głową w chmurach, przez co zderzył się z pewną osobą zmierzającą z naprzeciwka.
Witam moje jelonki! Jeden dzień po świętach to zazwyczaj dość dziwny czas, często poczuć się można nieco spizganym, ale i uradowanym, nieraz najedzonym praktycznie do zemdlenia. Ja w tym roku trzymam się nieźle, jak się okazuje czasami najlepszym sposobem na dobre święta jest obecność prawdziwie bliskich ludzi, nie ważne czy rodziny, czy może przyjaciół. Chwil w takim kochanym gronie wam życzę.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro