Rozdział 25
Dźwięk z każdą chwilą bardziej natarczywie dudnił im w uszach, a dłonie coraz bardziej zaciskały się wzajemnie na sobie. Byli przerażeni, ale na dobrą sprawę czym? Być może scenką niczym z tych horrorów, przy których ze strachu ludzie rozsypują popcorn w kinie? Pusta zazwyczaj jezdnia, rozklekotany samochód i przystanek z jedną, samotną latarnią. Do tego zero ludzi do pomocy, nie licząc pijaka, który za dziesięciodolarówkę zapewne chętnie pomógłby zawlec ich zwłoki do bagażnika.
- Samochód. - Dominik szepnął po chwili cicho, puszczając dłoń Nathaniela.
Następnie prędko poderwał się z miejsca, nie bacząc na głowę przyjaciela opartą na jego udach. Nie zwracał także uwagi na nawoływania, jakie zaczął brunet. Okularnik po prostu popędził przed siebie w ekspresowym tempie, po czym stanął dosłownie na krawędzi jezdni i pokazał kierowcy znak stopu. W końcu to była ich szansa! Nie musieliby tkwić w tym koszmarze kilka kolejnych godzin, a następnie pokraczną trasą wracać do centrum Nowego Jorku.
Nim Nathaniel dobiegł, aby powstrzymać blondyna, auto zatrzymało się obok nich. Przy postoju silnik zaczął wykonywać chrapliwy odgłos współgrający ze skrzypem, jaki powodowała uchylająca się stopniowo szyba. Kiedy brudne szkło schowało się wreszcie w drzwiach, im oczom ukazał się mężczyzna w średnim wieku. Częściowa łysina, której nawet nie ukrywał, ale za to bujne owłosienie na twarzy, szczególnie nad ustami w postaci krzaczastych wąsów. Piwny brzuszek został ciasno otulony białą podkoszulką, która nosiła na sobie tłuste plamy oraz ślady po (przynajmniej taką chłopcy mieli nadzieję) keczupie.
- Dokąd was zawieźć, dzieciaki? - zapytał wesoło głosem gładkim niczym szkło, tak, jakby w jego ciele siedziała zupełnie inna dusza.
- P-potrzebowalibyśmy znaleźć się w Nowym Jorku. - wydukał śmiały zazwyczaj Nathaniel, w takiej sytuacji tracąc większość pewności siebie.
- Kurczaki, tak daleko? Nic dziwnego, że tu siedzicie, nie idzie się wydostać z tej wiochy o tej porze. A co dopiero do Nowego Jorku! Ja co prawda się tam nie wybieram, ale możecie wsiadać, podwiozę was w jakieś sensowne miejsce.
Być może ''sensowne miejsce'' nie było obecnie szczytem marzeń tych dwóch młodych ludzi, jednak mimo to wleźli oni chętnie do pojazdu. Lepsze to niż nic. Do tego dzięki temu mężczyzna nie rozjedzie ich za karę z uwagi na to, że zajęli mu bezpodstawnie chwilkę czasu.
- Czy tamten dżentelmen też się gdzieś wybiera? - gdy zapinali pasy, znów rozległ się głos mężczyzny.
Ich wybawca kierował wzrok na przystanek, gdzie dalej słodko drzemał sobie pijaczyna. Nie wiadomo było czy gdzieś się wybiera i czy w ogóle. A może po prostu czeka, aż pierwsza dawka alkoholu wyparuje, aby mógł zażyć kolejną. Żywot w niekończącej się krainie cudów.
- Nie. On chyba nie chce nigdzie jechać. - odpowiedział zgodnie z prawdą Dominik.
Wyczuwał on w aucie woń papierosów. Była wyraźna i lekko drapała go w nos, tak samo, jak postarzała, postrzępiona miejscami tapicerka. W jednym miejscu nawet znalazły się ślady zębów, tak, jakby fotel został zaatakowany przez wściekłego psa. Ale co za pies z ochotą wgryzałby się w warstwy sztucznej skóry, gąbki i sprężyn? Domyślali się, że auto ich w teorii wybawcy przeszło wiele. Oby tylko nie rozpadło się po drodze.
- Juhu, no to jedziemy! - zawołał wesoło i znów z pełną mocą odpalił silnik, ruszając prędko z miejsca.
Pasażerowie posłuchali i chwycili się foteli bądź pasów, uznając, że lepiej nie ryzykować rozważaniem, czy polecenie było bardziej poważne, czy żartobliwe. Ich wzrok błądził przy tym po całym pojeździe, od krajobrazów za oknem, aż po ozdoby wiszące na lusterku-starą zapachową choinkę, buteleczkę służącą w tym samym celu z wyczerpanym wkładem i figurkę kobiety z hawajską spódniczką i równie hawajskim, kwiecistym naszyjnikiem na szyi.
- Jak to się stało, że się tam znaleźliście, maluchy? - i znów ten miły, głęboki głos.
- A tak wyszło. Chcieliśmy zrobić sobie wycieczkę, jednak coś poszło nie tak, jak powinno i wylądowaliśmy tutaj. A mówiąc prościej, przespaliśmy nasz przystanek. - tym razem odpowiedział Nathaniel. Panowała między nimi nieustalona zmienność w zabieraniu głosu.
- Haha, serio? To dopiero trzeba mieć niefart! Mam nadzieję, że nie chodziliście w nocy po lesie. Roi się tu od wilków i niedźwiedzi. Podobno w tamtym roku rozszarpały jedno dziecko.
- Niedźwiedzi? - szepnął blondyn, co nie umknęło jednak uwadze mężczyzny.
- Yhm! Niedźwiedzie, wilki... Dziki. Czasem jelenie. Niby niegroźne zwierzęta, ale i one czasem potrafią dać w kość. Mówię wam, te lasy to istny zwierzyniec! Że też wywiozło was akurat tutaj. Ale nie martwcie się, za niedługo powinniśmy się znaleźć w jakiejś zamieszkanej części świata. - oznajmił im wesoło. - Tylko tego nie prześpijcie, bo i was dowiozę do stacji docelowej.
Zażartował, jednak w takich okolicznościach był to słaby żart. Do tego wymówiony tonem, który ponownie pozostawiał pewne niejasności co do tego, czy to jedynie śmieszna uwaga, czy groźba. Bo dokąd ten człowiek mógłby jechać? Zapewne gdzieś daleko.
- Nie prześpimy. - obiecał Nathaniel.
Cisza wypełniła następnie wnętrze samochodu i wydawać by się mogło, że tak już pozostanie, jednak mężczyzna na to nie pozwolił. Słysząc w radiu pewną piosenkę, podgłośnił znacznie urządzenie. Wsłuchał się w słowa i uśmiechnął radośnie, jakby właśnie dostał wymarzony prezent na gwiazdkę.
- O jejuśku, kocham ten kawałek. - wyznał im, zaczynając nucić.
Z uwagi na jego głos to nucenie było bardzo miłe. Wkradało się do uszu i działało na wszystkie inny zmysły, dając się rozluźnić. Bo czy może być coś bardziej pociesznego niż ciche nucenie hitów tego lata?
- No, dawać, śpiewajcie też. - zachęcił ich z zapałem, przez co skusili się oni na zanucenie nieśmiało kilku zwrotek.
Nie skończyło się jednak tylko na tym, ponieważ kolejne piosenki także okazały się lubiane przez ich kierowcę. Co za tym idzie, przez resztę podróży zachowywali się niczym rodzina, która wraca właśnie z wczasów, śpiewając wspólnie proste piosenki, bez względu na to, jaki kto ma głos. Czy fałszuje, czy może jego śpiew jest czysty niczym łza. Co prawda ani Dominik, ani Nathaniel nigdy tego nie doświadczyli, jednak wiele razy słyszeli, jak ich koledzy z przejęciem opowiadali o każdych wakacjach. Czasem jedynie z boku obserwuje się pewne rzeczy, które większości osób od razu kojarzą się z dzieciństwem.
***
Będąc na miejscu, podziękowali za podwózkę. Ale do jakiego miejsca? Był to Nowy Jork! Co prawda zaledwie jego dalekie obrzeża, jednak dało się tu wypić ciepłą kawę, posiedzieć w dobrze oświetlonym pomieszczeniu i, co najważniejsze, wydostać się gdzieś dalej. Zrobili oni wszystkie powyższe rzeczy, ostatnią realizując rzecz jasna na końcu.
Gdy po tej emocjonującej nocy dotarli do swojego regionu miasta, byli wycięczeni. Nic nie jedli, wypili tylko kawę, do tego w nocy szlajali się po lesie. Ach, no i wcześniejsza podróż autobusem, przez który w ogóle znaleźli się na tamtym końcu świata. Gdyby dodać do tego fakt, że nie mieli jak się umyć, faktycznie mogli czuć się niczym pożarci przez jakąś krwiożerczą bestię, zmiętoleni, a następnie wypluci.
- Dotarliśmy do domu, Dominik. Jak się czujesz? - zapytał uroczyście Nathaniel, stając z chłopakiem pod klatką schodową.
Postanowił odprowadzić blondyn, bo na dobrą sprawę jego mieszkanie było po drodze. Wiedział przy tym, że po odstawieniu studenta od razu pogna tęskno do siebie, aby urządzić sobie długą randkę z łóżkiem. Była dopiero piąta rano!
- Czuję się zmęczony, szczęśliwy, sfrustrowany, zły, usatysfakcjonowany, skołowany... Za dużo tego, abym mógł ci to jakoś rozsądnie określić.
- No weź, powinieneś się jedynie szaleńczo cieszyć. W końcu dotarliśmy do domu, to ogromny sukces. Poza tym przeżyliśmy przygodę! Może była trochę straszna i trudna, ale to jednak przygoda, której nie zapewniłby ci nikt inny.
- Przygody na bok. Lepiej powiedzieć, że wywiozłeś mnie w siną dal i naraziłeś na rozszarpanie przez niedźwiedzia. Ale w drodze wyjątku ci wybaczę. - pokręcił głową. - Do zobaczenia w pracy, Nathan.
Powiedział, pierwszy raz zwracając się tym przyjemnie brzmiącym dla ucha zdrobnieniem. Wywołało to w tatuatorze dziwne uczucie zadowolenia, które wydostało się na zewnątrz w postaci ciepłego uśmiechu.
- Do zobaczenia w pracy. - przytaknął, po czym leniwym krokiem udał się w swoją stronę, machając jednak jeszcze na pożegnanie Dominikowi.
Blondyn odmachał rzecz jasna i jeszcze przez chwilę patrzył, jak tatuator odchodzi, po czym udał się do swojego mieszkania. Wszedł do niego niezwykłe cicho i ostrożnie, będąc przeświadczony, że Ann i mama jeszcze śpią. Co za tym idzie niezwykle powoli i cichutko zdjął z siebie buty, a następnie potarł zziębnięte od porannego chłodu ramiona. Gdy jednak obrócił wzrok w bok, czekała na niego niemiła niespodzianka, przez którą aż się wzdrygnął.
- Ładnie to tak bez słowa wychodzić z domu na całą noc? - zapytała jego rodzicielka, krzyżując ręce na piersi.
- Przepraszam. Chciałem uprzedzić, że będę później, ale telefon mi padł. A potem działo się wiele różnych, dziwnych rzeczy i jakoś tak wyszło, że jestem dopiero teraz. - rzekł, nie wchodząc w szczegóły. Wolał, aby kobieta nie wiedziała, co działo się dokładnie.
Po tych słowach jednak wydawała się prześwietlać syna wzrokiem, na co ten skulił się. Przez chwilę miał wrażenia, że ta czyta z niego jak z otwartej księgi, poznając wszystkie mniejsze i większe grzechy.
- Byłeś z przyjaciółmi? - zapytała po chwili, co lekko wybiło go z rytmu.
- Tak... Tak, byłem z przyjacielem. - odrzekł po chwili ciszy. - Spokojnie, nie łaziłem sam.
Dodał szybko, jednak blondynce nie chodziło tylko o to, aby miał opiekę. Już po samym potwierdzeniu, że był z przyjacielem, jej postawa stała się łagodniejsza, paradoksalnie rzecz biorąc zadowolona. W końcu Dominik praktycznie nigdy nie wychodził z przyjaciółmi. Nie to, że nie miał nikogo. Ale większość ludzi była dla niego jedynie przelotnymi elementami w tym biegu zwanym życiem. Na pewno nie mogli stanowić dla niego nikogo tak istotnego, jak osoba, którą z głębi serca nazywa się ''przyjacielem''.
- Rozumiem. - oznajmiła po krótkiej chwili. - Ale i tak nie rób więcej w ten sposób albo chociaż się skontaktuj w razie możliwości. Byłam gotów po południu iść na policję, bo, mimo że imprezujesz, to raczej nie jesteś typem człowieka, którego trzeba w środku nocy szukać po przydrożnych rowach.
Wyciągnęła szczupłą, lekko zniszczoną przez te długie lata rękę, burząc ład jasnych kosmyków na głowie syna. Dom, w którym obecnie mieszkali, nie był domem, do jakiego chłopak wracał z radością, ale lubił wracać do uczucia jej dłoni na jego głowie. Był w wieku, w którym wiedział, że gdy ta kiedyś umrze, nic mu tego nie zastąpi.
Witam moje jelonki! Z życiem, szczególnie szkolnym, a może przede wszystkim szkolnym, jest czasem tak, że człowiek żyje w stanie zawieszenia. Niby wszystko idzie swoim rytmem, a mimo to można wpaść w dziwną do opisania bezczynność, poczucie, że dni są jednakowe. Mi już zaczynają się mieszać, ciężko mi stwierdzić co jadłam na obiad dnia dzisiejszego, a jeśli o wczoraj chodzi, nie pamiętam czy w ogóle jadłam obiad. W sumie jedynym co mnie trzyma w jakichkolwiek ramach czasowych to rozdziały. Sprawdzam je i przypominam sobie wieczory, kiedy podczas klepania kolejnych zdań jakiejś żywiołowej akcji piłam herbatę i słuchałam muzyki, która pamięta czasy moich długich włosów. Ale życie po połowie w książkach jest całkiem miłe. Wiem, że zawsze stanie się coś ekscytującego.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro