Rozdział 14
Podstawówka to czas słodkich, dziecięcych wygłupów okraszonych naiwnymi marzeniami i pragnieniami. W młodszych klasach marzenia najczęściej sprowadzają się do nowych zabawek, częstszych psot z przyjaciółmi i podwójnego, niezwykle słodkiego podwieczorku. Starsze dzieci pragną lepszego ciała, lepszego telefonu, popularności i sympatii oraz uznania ze strony rówieśników. To wszystko diametralnie różni się od siebie, mając jednak jedną, niezwykle ważną, wspólną cechę. Nie jest ani trochę podobne do tego, o czym marzą ci starsi i dojrzalsi. Aż żal myśleć o tym, jak bardzo w dorosłości życie komplikuje się, a marzenia nie sprowadzają już jedynie do łaski rodziców bądź społeczeństwa. Czasem jednak dziecięce marzenia nie stanowią do końca marzeń, a rozpaczliwe błaganie o pomoc i życie lepsze niż to, jakie się dostało. Aby było choć trochę podobne do tego rówieśników.
- Odwrócisz się w końcu, kujonie? - kolejny kawałek kartki zwiniętej w kulkę wylądował na tyle jego głowy, po czym spadł na podłogę, gdzie zebrał się już dość pokaźny stos tej osobliwej rozpaczy i bezsilności.
Chłopak na ten gest jedynie bardziej zacisnął palce na długopisie, uparcie wlepiając przy tym wzrok zielonych tęczówek w kartkę. Kreślił on na niej kolejne litery, ale i ślaczki, gdy akurat z uwagi na zaczepki nie mógł się skupić. Litery rozjeżdżały mu się, nieraz tworzyły jedynie niezrozumiałe, pozbawione sensu zwroty. Nie mógł się skupić w obliczu pewnych sytuacji. Starał się on jednak ignorować napastników, co udawało mu się do momentu, aż nie poczuł dość mocnego bólu. Jeden z chłopaków złapał go za włosy, po czym pociągnął mocno, wyrywając jeden drobny pukiel.
- A ty co, niemowa? - zarechotał jeden z kolegów z tylnej ławki, gdy Dominik w końcu odwrócił się, poświęcając im tak cenną dla dręczycieli uwagę.
- Możecie mnie nie zaczepiać? - mruknął cicho, wciąż trzymając się przy tym za miejsce, z którego wyrwano mu kilkanaście włosów.
- Nie chcesz na nas chociażby spojrzeć, to jak inaczej mamy się dopraszać uwagi, co? - prychnął, upuszczając na podłogę wyrwane wcześniej włosy. Po tym złapał blondyna za koszulkę, przyciągając do siebie w niezwykle agresywnym, dość bolesnym geście. - Do teraz się nie nauczyłeś, że nie możesz nas ignorować?
Znów złapał go za włosy, tym razem jednak ciągnąc za nie tak, aby chłopak jak najbardziej odchylił głowę do tyłu. Było to praktycznie do tego stopnia, że blondyn mógł uważnie zobaczyć twarz prześladowcy. Przełknął on wtedy nerwowo ślinę, co przez jego pozycję było dość słyszalne. Błagał on w tym momencie jedynie o to, aby to wszystko prędko się skończyło. Nie lekcja, ale ogólnie dzień w szkole. I poza szkołą w sumie też. Chciał, aby skończyły się te złe czasy.
- Dominik, Max, Isaac. Spokój. - powiedział w pewnym momencie zniecierpliwiony nauczyciel, patrząc na trójkę chłopców siedzących pod oknem przy końcu rzędu. - Szczególnie ty, Dominik. Odwróć się proszę do swojej ławki.
Na słowa mężczyzny chłopak puścił jego włosy, przez co blondyn mógł grzecznie przysunąć się do ławki. Co za tym idzie nauczyciel wrócił do prowadzenia lekcji, bez interwencji pozostawiając zauważony wcześniej obrazek. Nigdy nie reagował. Żaden nauczyciel nigdy nie karał dręczycieli. Bo w końcu to tylko dzieci. A dzieci lubią sobie dokazywać. To tylko taka zabawa, dzięki której się integrują. Przecież z tego wyrosną. Przecież zawsze tak jest w większej grupie. To tylko niegroźne żarty.
- Pożałujesz tego. - szepnął jeden z chłopaków i w chwili nieuwagi podkradł blondynowi okulary.
Reakcja była naturalna i przewidywalna. Dominik rzecz jasna od razu poderwał się z miejsca i wiedząc jak to się skończy chciał szybko odebrać swoją własność, jednak kolejne upomnienie nauczyciela zmusiło go do tego, aby znów zasiąść na swoim miejscu i w ciszy przeczekać. I mimo, że nie odwracał się już więcej aby nie dostać nagany, to kątem oka widział, jak chłopcy łamią jego okulary w ich centralnej części spoczywającej zazwyczaj na jego nosie, która nosiła na sobie ślady wielokrotnego klejenia.
Nie wiedział, ile jeszcze takich zabiegów one wytrzymają. A musiały wytrzymać. W końcu bardzo ich potrzebował przede wszystkim do nauki, a jego mama nie miała pieniędzy na nowe. To spory wydatek. Choć na te mniejsze wydatki też często nie miała środków. Nie ważne, czy chodziło o zabawki, czy może rzeczy potrzebne do szkoły, lepsze ubrania lub wycieczki, również szkolne. Zawsze brakowało pieniędzy na wszystko, co było widoczne i stanowiło dla reszty idealny pretekst do zaczepek. Szczególnie w połączeniu z tym, że chłopak miał praktycznie zerową siłę przebicia i ginął w tłumie swoich żywych, wesołych rówieśników. Nie od dziś wiadomo, że najłatwiej zgasić gwiazdy, które ledwie się żarzą.
- Masz i lepiej nie podpadaj więcej. - jego okulary zostały wręcz rzucone na blat ławki i zapewne spadłyby z niej, gdyby nie fakt, że Dominik w porę je złapał.
Obejrzał on porysowane szkła i przełamane na pół oprawki, czując, jak w jego oczach zbierają się łzy. Słone i ciężkie, w komplecie z nieprzyjemną gulą w gardle utrudniającą oddychanie. Skrywana we wnętrzu rozpacz, której nie chciał pozwolić ukazać się na zewnątrz. Co za tym idzie prędko otarł kąciki oczu rękawem swetra, czując rozczarowanie swoim losem, który nie był w jego rękach, wbrew temu, co słyszał od dorosłych.
W końcu był jedynie dzieckiem, które z niezrozumiałych powodów zostało powołane na ten świat, a następnie zmuszone do egzystencji pełnej bólu, niezrozumienia i poczucia, że jest gorsze od innych pod względem finansowym, rodzinnym i życiowym. Osobie tak zamkniętej w sobie nie było łatwo wśród tylu otwartych ludzi. Nie umiał być jak oni.
- A Dominik płacze! - powiedział w pewnym momencie podniesionym głosem drugi z dręczycieli, przez co spojrzenia praktycznie wszystkich w sali skierowały się na blondyna.
Chłopiec jeszcze bardziej pośpiesznie otarł kąciki oczu, jednak te nie mogły przestać się szklić. Szczególnie nie mogły z uwagi na wzrok co najmniej dwudziestu innych osób, które zaciekle badały go przenikliwymi spojrzeniami. Śledziły wszystkie jego kolejne ruchy, ale nie z uwagi na współczucie, a bardziej okazję do kolejnych psot i zaczepek.
Były dziećmi, które mogły być niezwykle uduchowione, współczujące i ufne, jak i bezduszne, chamskie i bezlitosne. Dwie twarze młodych ludzi raz po raz mieszały się ze sobą, nie znając jeszcze znaczenia gestów i słów rzucanych tak beztrosko, zakorzeniających się w psychice tych słabszych, którzy zostali wystawieni na bezlitosny osąd. W momencie, w którym nie dostaje się pomocy znikąd, pewne rzeczy wydają się nie do przeskoczenia.
***
Wraz z końcem snu chłopak nerwowo poderwał się do siadu, normując przyśpieszony oddech. Przez ten krótki moment strach sparaliżował całe jego ciało, oślepiając wręcz na chwilę, nim ten zaczął dostrzegać to, że jest w swoim pokoju, a nie szkolnej klasie. I jest zdecydowanie starszy, mimo to nie zmieniając się tak bardzo od czasu, który mu się przyśnił. To ludzie wokół byli bardziej przyjaźni, choć zapewne była to w dużej mierze kwestia jego zmiany, charakteru stworzonego na pokaz.
W końcu ludzie w szkole się nie zmieniają.
Całe szczęście jego oszołomienie już po chwili minęło, pozwalając mu przez to zwlec się z łóżka, a następnie powędrować do kuchni. Nic nie zmieniło jednak tego, że dalej był roztrzęsiony, pogrążony po części w nocnych marach. Od zawsze dobijała go przeszłość, jednak w noce takie jak ta, gdy dodatkowo przychodziła we śnie, czuł on, że jest ona serio upierdliwa. I tak realna. Miał wrażenie, że mógł jej dotknąć. Poczuć dokładnie jej kształt i teksturę, a nawet zapach i smak. Nieco gorzki, może i słony niczym łzy wylane nad zdeptanymi marzeniami i planami tamtego małego chłopca. Mimo, że czuł ją praktycznie namacalnie, nie chciał jej dotknąć. Prędzej pełny obaw cofnąłby dłoń, pozostając w teraźniejszości, która mimo, że nie tak bezpieczna i błoga, to jednak lepsza. Coś się zmieniło, nieco poszło do przodu. Polepszyło w wielu kwestiach, nawet jeśli w innych poleciało na łeb na szyję.
- Połóż się spać, Dominik. - poprosiła blondynka, która zjawiła się niespodziewanie w kuchni. Stanęła ona przy synu, przez co obaj byli otuleni słabym światłem wydobywającym się z wnętrza otwartej lodówki.
- Obudziłem cię? - zapytał nieco zatroskany, wyjmując przy tym z lodówki jogurt. Nocne podjadanie było jego małym grzechem, któremu nie mógł się oprzeć za każdym razem, gdy miał koszmar.
- Nie, sama mam problemy ze spaniem. A jak wiesz podłoga w przedpokoju trochę skrzypi. - przeczesała dłonią jego włosy, wpatrując się w twarz, której zbolały wyraz był jej znajomy bardziej, niż powinien.
Patrzenie na swoje dziecko, które jest smutne, a my nie możemy nic z tym zrobić, było bardziej niż przykre. Zdawało się wyżerać rodzica od środka, pozostawiając w nim pustą, ciężką do załatania przestrzeń. Zaczyna się on wtedy zastanawiać, co zrobił źle. Co mógł poczynić lepiej, aby jego latorośl mogła żyć szczęśliwiej. I zastanawia się w którym momencie wymarzona, praktycznie pewna sielanka przeobraziła się w coś przekraczającego wszelakie oczekiwania. Kiedy?
- To dobrze. Ale i tak wybacz, zaraz pójdę spać. - obiecał, zamykając lodówkę.
Przez to słaby strumień chłodnego światła zniknął, a wraz z nim delikatne buczenie, które wydawała otwarta lodówka. Zostali sami we dwójkę wśród nocnej ciszy i księżycowego blasku, który ledwie przedzierał się do kuchni przez białe firanki wzorem przypominające koronkę. Księżyc wydawał się lepiej błyszczeć w innych częściach miasta, tych bardziej zamożnych i szczęśliwych. Czasem można było odnieść wrażenie, że i on zwraca się ku ludziom, którym nieco bardziej powiodło się w życiu. Ale przecież świat nie mógłby być aż tak niesprawiedliwy, prawda? Choć dwudziestolatek obecnie już niczego nie mógł być pewien.
- Idź, Dominik. Są wakacje, ale idź. - powiedziała, następnie obejmując swojego pogrążonego w żalu syna.
Tuliła go niczym małego chłopca, któremu starała się dać miłości i zrozumienia w zamian za obu rodziców. Ale nigdy nie było czasu. Ani czasu, ani pieniędzy, mimo, że to pierwsze praktycznie w całości zabierała jej praca. I przerażała ją myśl, że przez cały ten czas nie zmieniło się wiele. Ciekawe, kiedy pominęła chwilę, w której jej pierwsze, tak bardzo wyczekiwane dziecko dorosło, za chwilę mając żyć na swój rachunek. Kiedy przegapiła ten moment?
Dominik tymczasem objął ją i oparł brodę o jej ramię, myśląc o zgoła podobnych rzeczach. O dwudziestu latach swojego życia i tym, co osiągnął. Co przeżył. Na czym jeszcze mu zależy. Myślał nad okropnym dzieciństwem, na które nie miał wpływu, i nad dorosłością, w której udaje mimo tego, że ona należy już w pełni do niego. Jego przemyślenia nie były świeże, ale tak samo jak w przypadku snów czuł przygnębienie, gdy te znów zalęgały się w jego umyśle.
Gdyby jednak uogólnić myśli tej dwójki, to można by stwierdzić, że obaj myśleli o czasie. Czasie, który ucieka niezwykle prędko, nie dając odsapnąć ani na moment. Co udało im się osiągnąć, mając za sobą tyle przebytych lat? Albo, co ważniejsze, co nie udało?
Witam moje jelonki. Pogoda od pewnego czasu jest wyjątkowo parszywa. Raz jest słońce, raz deszcze. Szczególnie wtedy, gdy chcemy gdzieś iść, choćby pobyć samemu ze sobą na świeżym powietrzu. Przeraża mnie, że już od jutra zamiast rano westchnąć i stwierdzić ''jak dobrze, że nie musze nigdzie iść'' trzeba będzie zarzucić plecak na ramię i zdążyć do szkoły przed dzwonkiem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro