Rozdział 12
Kolejnego dnia postąpili zgodnie ze wcześniejszą umową i o całkiem wczesnej godzinie spotkali się pod jedną z księgarni znajdującą się niedaleko kościoła. Dominik zgodnie ze swoimi słowami nie zaspał, ale nawet będąc o kwadrans wcześniej na miejscu zastał już Nathaniela. Tatuator stał pod zamkniętym jeszcze sklepem i szperał w telefonie, ubrany w koszulę białą niczym zeszłoroczny śnieg. Wyglądało to ciekawie w połączeniu z dodatkami mrocznego zazwyczaj stylu bruneta.
- Jestem bardzo miło zaskoczony, że zjawiłeś się jednak o czasie. - skomplementował godzinę, o jakiej stawił się Dominik, mimo, że ten dyszał ciężko z powodu biegu. Swój brak spóźnialstwa przypłacił poranną ''rozgrzewką''. A nawet nie tyle spóźnialstwo, co wcześniejsze przybycie.
- Mówiłem, że będę punktualnie. - burknął, nie wiedząc dokładnie skąd chłopak wziął opinię o tym, że dwudziestolatek jest spóźnialski. W końcu na spotkania z tatuatorem przychodził zaskakująco o czasie.
- Cieszę się, że dotrzymałeś słowa. - posłał w jego stronę zadowolony, ciepły uśmiech, który Dominikowi wydał się dość niecodzienny.
Cała aura otaczająca Nathaniela była inna niż zazwyczaj. Zdecydowanie bardziej swobodna i w niewytłumaczalny sposób zadowolona, jakby przez ten jeden ranek świat w jakim obaj żyli był mniej okrutny i bezlitosny.
- A spróbowałbym nie... - wymruczał, po tym dodając już normalnym tonem: -Ruszamy?
Jego głos był dziarski i gotowy do nowych przeżyć, przez co na dobrą sprawę obaj byli w dobrych nastrojach. Różnicą było to, że Nathaniel jedynie znów powtarzał swoją rutynę, a Dominik szedł zupełnie w nieznane.
- Myślę, że to dobry pomysł. - stwierdził z uśmiechem, który uparcie wydawał się go dzisiaj trzymać.
Po tym ruszył w sobie tylko znanym kierunku, a Dominik za nim, trzymając się boku kolegi niczym duch uwiązany na niewidzialnej smyczy. Rozglądał się on przy tym z ciekawością po okolicy, szczególnie wtedy, gdy weszli w nieco bardziej kręte i zawiłe uliczki. Nathaniel znał drogę bardzo dobrze i bez problemu rozpoznawał wszystkie skręty, aby w końcu zatrzymać się przy jednej z obdrapanych kamieniczek. Gdyby nie mała tabliczka przy wejściu, to Dominik nie zgadłby, że znajduje się tutaj jakiekolwiek stowarzyszenie.
- Panie przodem. - rzekł Nathaniel, otwierając mu drewniane drzwi, które cicho przy tym skrzypnęły.
- Romantyk. - westchnął cicho jego towarzysz, już nawet nie mając siły dyskutować z tym zaczepnym stwierdzeniem tatuatora.
Zamiast tego posłusznie wszedł do wnętrza budynku, słysząc, jak brunet zamyka drzwi i idzie za nim. Po chwili to on wyszedł na prowadzenie i otworzył kolejne drzwi, tym razem te na najwcześniejszym piętrze, pierwsze przy tym w kolejności. Za nimi kryło się pomieszczenie w jasnych barwach, z lampami rzucającymi przyjemnie, ciepłe światło na salę, do której nie dało rady póki co prześlizgnąć się zbyt wiele promieni słońca. W środku niej tłoczyło się wielu ludzi, którzy rozmawiali żywo, wydając się przy tym otaczać aurą praktycznie taką samą, jak ta Nathaniela. Pozbawieni trosk żyli dniem dzisiejszym i obecną chwilą, w której byli razem, odcięci od swoich problemów.
Chwilkę po tym, jak tylko studenci przekroczyli próg pomieszczenia, Nathaniel zaczął się ze wszystkimi witać. Wydawał się czuć tu jak ryba w wodzie, i znać z niektórymi ludźmi całe życie, zarówno tymi młodszymi, jak i starszymi. Nie trzeba było być specem od mowy ciała, aby wyczuć, że brunet czuje się tu niezwykle swobodnie, w przeciwieństwie do blondyna, który łaził za nim i jedynie niepewnie posyłał ludziom lekkie kiwnięcia głową na powitanie. Całe szczęście ci zamiast skupić na nim swoją uwagę jedynie odwzajemniali jego gest, lub posyłali w jego stronę ciepły uśmiech, jakby na znak, że nie ma się czego bać.
Wbrew temu wszystkiemu Dominik wciąż nie czuł się zbyt pewnie i szczęśliwy był, że przyszli na tyle późno, że nabożeństwo już po chwili się rozpoczęło. Zajęli więc oni swoje miejsca (które Nathaniel musiał pokazać, aby utwierdzić chłopaka w tym, że każdy siada gdzie chce) i skupili się na tym, co miało się dziać. A działo się to, czego blondyn zdecydowanie się nie spodziewał. Bardziej oczekiwał nużącego kazania bądź ścisłych procedur wiejących nudą. Na pewno nie żywego śpiewania, jakie było pierwszą częścią nabożeństwa. Wesołe piosenki rozchodziły się po pomieszczeniu, grane na żywo przez ludzi należących do zgromadzenia. Oparte na prostych chwytach gitarowych potrafiły być jednak porywające i poprawiać humor.
Myśląc o tym Dominik zerknął na swojego towarzysza, który cały w skowronkach śpiewał, tak samo jak większość ludzi znajdujących się w pomieszczeniu. Widać było po nim, że bawi się dobrze, nawet jeśli czysto teoretycznie nie było w obecnej chwili nic szczególnie cieszącego. Po tym jednak jak wzrok blondyna przemknął po ludziach, zrozumiał on, dlaczego tatuator tak lubił to miejsce. Wszyscy śpiewali albo chociaż bujali się w rytm pieśni, nie oceniając się wzajemnie. Po prostu zgromadzili się tu bez względu na wiek, status, majątek, czy narodowość. Zachowywali jak równy z równym.
- Ale ty sztywny jesteś. - powiedział w pewnym momencie rozbawiony Nathaniel i lekko szturchnął swojego towarzysza w bok, chcąc, aby ten nie stał wyprostowany jak deska, z pokerowym wręcz wyrazem twarzy.
- A weź przestań. - mruknął, mimowolnie uśmiechając się lekko. Nie zmienił jednak swojego nastawienia, wciąż nie wiedząc za bardzo co ze sobą zrobić.
- Tragedia z tobą, człowieku. - westchnął ciężko Nathaniel, robiąc przy tym minę tak zawiedzioną, jakby musiał strofować swoje dziecko. - Ruszaj ty się trochę, śpiewaj, czy coś. Bawić się mamy, o to tutaj chodzi.
Złapał go za dłoń i pobujał lekko jego ręką, trochę tak, jakby sprawdzał, czy jego towarzysz jest jeszcze zdolny do jakiegokolwiek ruchu. Na szczęście był, przez co Dominik nie miał jak obronić się przed kołysaniem jego ręką, czując przy tym zimną dłoń Nathaniela otulającą jego palce.
- Masz mi tu ładnie śpiewać, bo jak nie, to ci nie kupię po nabożeństwie nic fajnego. - zagroził mu, widząc, że nawet takie działania nie przynoszą pożądanych efektów.
- No proszę, groźba i szantaż w jednym. Tego bym się po tobie nie spodziewał. - mruknął lekko rozbawiony. - Ale niech będzie.
Zgodził się, wiedząc, że chłopak już nie odpuści. Co za tym idzie zmuszony był do śpiewania, co robił nieco ciszej niż reszta, ale jednak robił. I o dziwo był to bardzo dobry wybór, ponieważ pomogło mu się to rozluźnić i utwierdzić w tym, że nie jest to takie straszne. Wręcz przeciwnie, zaczęło być nawet fajnie i swobodniej niż wcześniej. Udało mu się rozluźnić wszystkie spięte dotychczas mięśnie.
Po jakiejś godzinie zebrani dostali jednak komunikat o siadaniu, czego chłopak na dobrą sprawę nie zczaił. Musiał zostać wtedy pociągnięty przez Nathaniela na krzesło, aby następnie wysłuchać kazania, jakie miał dla nich pastor. Dla blondyna co prawda to, co głosił nie było zbyt zrozumiałe, ale grzecznie to wysiedział, z uwagi nawet nie tyle na kulturę, co fakt, że energia jaką roztaczał wokół siebie pan i władca całego tego przedsięwzięcia sprawiała, że mimo wszystko nie mogło być nudno. Nie zauważył on nawet gdy kazanie się skończyło, a ludzie pochylili głowy, składając ręce jak do modlitwy. Dominik tymczasem średnio skumał o co chodzi i zaczął się rozglądać, przez co już po chwili poczuł na włosach rękę Nathaniela.
- Modlić się nie musisz, ale przynajmniej się schyl. - szepnął rozbawiony, pochylając jego głowę.
Po tym geście zabrał dłoń, aby znów złożyć ją wraz z drugą w tak charakterystyczny sposób. Blondyn tymczasem posłusznie pozostał w pozycji wyznaczonej przez swojego kompana, mimo to nie modląc się, tak, jak powiedział mu chłopak. Do tego student skorzystał z tego, że jego towarzysz miał zamknięte oczy i przyjrzał mu się dyskretnie, lecz dokładnie. Włosy czarne jak noc, cera blada niczym u wampira i kilkanaście kolczyków w uszach, które nijak wydawały się współgrać z jego uroczystym ubiorem w kolorze czystości i niewinności. Obrazek niczym z jakiejś artystycznej fotografii, który mógł mieć tu, na żywo. Nie nacieszył się nim jednak długo, ponieważ już po chwili modlitwa się zakończyła. Tatuator wyprostował się wtedy i otworzył oczy, po czym z delikatnym uśmiechem zerknął na swojego kompana, otulony przy tym słonecznym blaskiem, który zdążył dotrzeć do tej części budynku.
***
- I jak wrażenia? - zapytał Nathaniel, gdy ci wspólnie zmierzali w stronę centrum, aby pójść na lody do jednej z lodziarni o dobrej sławie.
Brunet stwierdził, że tak ogromne wydarzenie w życiu jego kolegi trzeba uczcić, a najlepiej zrobić to przez coś słodkiego. Do tego zawsze w tak upalne, niedzielne popołudnia chadzał na lody. Poza tym Nathaniel za śpiewanie obiecał Dominikowi coś fajnego po nabożeństwie.
- No cóż... Było niezręcznie, ale miło. - rzekł po krótkiej chwili, w której zastanawiał się nad odpowiedzią.
Nie wiedział, czy wybrałby się tam drugi raz. Ale przy tym poczuł smutek, gdy wraz z Nathanielem musiał opuścić tamto miejsce. Po prostu sam nie umiał jeszcze do końca zdefiniować swoich uczuć, nad którymi zastanowi się, gdy wróci do domu.
- Tylko tyle? No nie powiem, liczyłem na więcej entuzjazmu. - mruknął, kręcąc głową, jakby z rozczarowaniem. - Na przykład myślałem, że powiesz ''wow! To było niesamowite!'' albo ''to był najlepszy dzień mojego życia!''.
- Wróć na ziemię. - parsknął dwudziestolatek. - Ciesz się, że nie uciekłem stamtąd po kilku minutach, tylko wytrwałem dzielnie do końca.
- I tak bym cię już nie puścił, nie było nawet jak zwiać. - wzruszył ramionami. - Z resztą z tego co po tobie widziałem, nie było tak źle. I bez względu na to, czy jeszcze kiedykolwiek będziesz chciał tam pójść, to cieszę się, że ten jeden raz mogłeś tego doświadczyć i nawet nieźle się bawiłeś. No i cieszę się, że to akurat ja mogłem pokazać ci coś nowego. A teraz pośpieszmy się, jeszcze kilka minut i przy lodziarni zrobi się niezła kolejka.
Oznajmił i chwycił go za dłoń, zaczynając biec, nim blondyn mógł zareagować. Co za tym idzie skazany był na to, aby udać się za nim, trzymając przy tym tempo. Wzrok zawiesił jednak na Nathanielu, który uparcie biegł przed siebie niczym dziecko goniące lepsze jutro. Trzymał przy tym jego dłoń w szczelnym uścisku, tak, jakby role się zamieniły i to już nie Dominik trzymał go przy sobie jak wtedy w gabinecie pielęgniarki. Zdecydowanie zmieniło się wiele, zarówno na lepsze, jak i gorsze, ale zmieniło.
- Co ty taki wolny, wymiękasz już? - zapytał prowokacyjnie brunet, zwalniając lekko, jakby na zachętę do dalszej aktywności.
Kątem oka zmierzył również swojego towarzysza, który wpatrywał się jak w obrazek w jego rozczochrane przez wiatr włosy, błyszczące z radości oczy i koszulę, która odbijając słoneczne światło wydawała się sama emanować blaskiem. Prześwitywał nawet spod niej kawałek czegoś dziwnego, jakby wzoru wyrytego lata temu na plecach Nathaniela.
Zmieniło się wiele, ale nic dziwnego. W końcu zawsze tak było, gdy wielkimi krokami zbliżały się wakacje.
Witam moje jelonki! Dzisiejszy rozdział jest rozdziałem dość szczególnym, ponieważ wchodzimy w kwestię wiary. Zazwyczaj bohaterowie w moich książkach to ateiści, a jednak marzyła mi się choć jedna wierząca postać. No i padło na Nathaniela. Do tego mogłam się popisać wiedzą o kościele zielonoświątkowym. Do czegoś się przydały te wszystkie nudne niedziele spędzone w nim jako dziecko.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro