Rozdział 10
Korytarz szkolny huczał wręcz od wesołych krzyków, pisków, i innych odgłosów radości dzieci z młodszych roczników. Te nieco już starsze siedziały pod ścianami, gawędząc wesoło, ucząc się lub czytając. Nathaniel nie wiedział, jakim cudem mogą to robić w takim hałasie. I jakim cudem skupiają się na książkach, gdy są w szkole. Przecież to najlepsza okazja do psot z przyjaciółmi! Dlaczego ktokolwiek miałby czytać, gdy można się bawić, rozmawiać i czuć się w ten niezwykle lubiany przez niego sposób, gdy to każdy do niego lgnął?
- Nathaniel, twoja kolej na gonienie nas. - zawołała wesoło jedna z dziewczyn, machając do kolegi z klasy, który w odpowiedzi odmachał jej z uśmiechem.
Po tym uważnie zmierzył wzrokiem korytarz i ludzi, którzy patrzyli na niego z nerwowym oczekiwaniem, gotowi w każdej chwili zerwać się do biegu. ''W którą stronę postanowi zaatakować''? Takie pytanie pojawiało się w głowach wszystkich dzieciaków, które brały udział w zabawie. Mimo bycia w czwartej klasie był to jeden z ich największych problemów. W końcu nikt nie chciał być złapany, na pewno nie bez równej walki.
Nathaniel w końcu wybrał odpowiedni kierunek i pobiegł, wybierając jako ofiarę jednego ze swoich kolegów. Rzecz jasna ten od razu zaczął zwiewać, nie zwracając zupełnie uwagi na surowe upomnienia nauczycieli, które były raz po raz powtarzane przez pięć dni w tygodniu, gdy dzieciaki chodziły do szkoły. Ale to nic. Przecież nie można przejmować się czymś tak trywialnym, jak nauczycielskie grymasy, podczas gdy zabawa jest tak dobra.
- Mam cię! - powiedział w pewnym momencie niezwykle zadowolony błękitnooki, łapiąc za ramię swojego zziajanego kolegę, który przez zmęczenie nieco wyhamował.
- Masz mnie. - przyznał mu rację, starając się wyrównać przyśpieszony oddech.
Zerknął przy tym na rękę Nathaniela, która była widoczna z uwagi na rękaw bluzy, który podczas psot podwinął się praktycznie do łokcia. Niestety było to przy tym dość niefartowne, ponieważ odsłoniło sporo drobnych siniaków. Mimo, że nie było ich tak wiele i nie przybrały zaskakującej wielkości, bardzo odznaczały się na tle bladej cery chłopca.
- Znowu jesteś cały posiniaczony. - mruknął jego kolega, podczas gdy Nathaniel cofnął rękę, pośpiesznie zakrywając rękawem nieprzyjemne znaki na skórze.
- To drobiazg. Wchodziłem wczoraj na drzewa i trochę się obdrapałem podczas schodzenia. - wyjaśnił szybko.
- Mamy zimę. Z resztą jak często wdrapujesz się na drzewa, skoro praktycznie ciągle jesteś cały posiniaczony? - zapytał, odsuwając się lekko, jakby jego kolega z klasy przenosił jakąś zarazę.
Patrzył przy tym na niego podejrzliwie. Wydawał się prześwietlać wzrokiem i wprost mówić ''wiem, że kłamiesz''. Nathaniel przez to jeszcze bardziej opuścił rękaw, zaciskając na nim dłoń.
- To nie twoja sprawa. - mruknął krótko.
- Jasne, że moja! W końcu jesteśmy kolegami, nie pamiętasz? Chodźmy do wychowawczyni, ona na pewno coś poradzi. Dzieje ci się krzywda, prawda? Spokojnie, ona ci na sto procent pomoże. - trajkotał wesoło, łapiąc chłopaka za dłoń, a następnie ciągnąc w kierunku odpowiedniego gabinetu.
- Nie chcę. - wyszarpnął rękę, gdy tylko poczuł, że uścisk lekko się rozluźnił. Stanął przy tym w miejscu, tym samym zmuszając swojego kompana do tego samego. Drugi z chłopców dodatkowo odwrócił się, przez co stali naprzeciw siebie.
- Nie rozumiesz, że to ci pomoże? Ktokolwiek ci to robi, nie powinien. Przecież uczyliśmy się, że takie rzeczy trzeba zgłaszać. - skrzyżował ręce na klatce piersiowej, patrząc na niego jakby z pretensjami.
Nathaniel tymczasem stał przed nim w ciszy, mając ochotę zniknąć. ''Czy on nie rozumie, że to nie jest takie łatwe?''. Pytał w ten sposób sam siebie, przełykając przy tym nerwowo ślinę. Stał przed nim, wydając się obnażonym z każdego sekretu, myśli i wspomnień. Nagi i zupełnie bezbronny.
- Dam sobie radę sam. Nie potrzebuję pomocy, szczególnie nauczycieli. - powiedział stanowczo, po tym ze zniecierpliwieniem czekając na odpowiedź ze strony towarzysza.
- Wiesz co...? Dziwny jesteś. Ja chcę ci tylko pomóc, a ty zachowujesz się, jakbym chciał zrobić ci krzywdę. - fuknął z przekąsem, patrząc na niego oskarżycielsko. - Skoro taki jesteś, to baw się sam.
Dodał po chwili, po czym udał się znów w kierunku reszty dzieciaków, wymijając przy tym Nathaniela. Brunet chciał chwycić go za rękaw koszulki, aby zatrzymać i wyjaśnić to i owo, jednak skończyło się jedynie na wyciągnięciu ręki w rozpaczliwym geście, a następnie cofnięciu jej. Pozostało mu jedynie patrzeć, jak chłopak podbiega do reszty grupki, po czym szepcze im coś na ucho. Jasnym było, że głównym tematem rozmowy był Nathaniel. Chłopiec poznał to po tym, jak reszta zerkała na niego z ukosa. Wydawało mu się przez chwilę, że może czytać z ruchu ich warg i wyczytuje słówka takie, jak: ''serio?'' bądź ''to okropne...''.
Aż w końcu rozległ się dzwonek.
Głośny dźwięk zmusił wszystkich obecnych na korytarzu do pośpiesznego powrotu do klas, aby zacząć kolejną tego dnia godzinę lekcyjną. Nathaniel jednak bardziej powlókł się do pomieszczenia niż poszedł. Następnie usiadł w pierwszej ławce i skulił się lekko, zaciskając dłonie na rękawach swojej bluzy tak, jak wcześniej. Czuł przy tym na sobie wzrok jego najbliższych znajomych, którzy usadzenia w różnych częściach klasy wlepiali w niego swoje łakome, spragnione sensacji spojrzenia.
***
Otworzył nieśpiesznie oczy, nie zrywając się z łóżka tak, jak większości ludzi po złym śnie. Zamiast tego leżał jeszcze przez chwilę otulony kołdrą, patrząc się na śnieżnobiały sufit swojego pokoju, po którym przemykały cienie spowodowane światłami aut przejeżdżających po pobliskiej ulicy. Wydawały one cichutki szum, który dobrze komponował się z odgłosem zegara tykającego w równym tempie.
- Spokojnie, Nathaniel. - powiedział z lekką chrypką sam do siebie, przez ten gest odkrywając, jak bardzo zaschło mu w gardle.
Co za tym idzie kaszlnął cicho, po czym podniósł się, aby następnie udać do kuchni. Leniwym krokiem zjawił się w pomieszczeniu, w którym zapalił światło, stając po tym przy obdrapanym blacie. Z szafki o porysowanych szybach wyjął szklankę, zamykając drzwiczki niezwykle powoli, aby nie wydały z siebie zbytecznego skrzypnięcia. Wszystko w tym domu było stare. Wiedział, że znacznie starsze od niego, mimo, że przeżył on na tym świecie już dwie dekady. A nawet jeśli nie było, to na takie wyglądało. Wystarczył moment w tym mieszkaniu, aby przedmioty stały się popsute i namaszczone ogromem brudu, kłótni i smutku, który wlókł się za mieszkającą tu trójką ludzi. Niezwykle ponure fatum.
- Powinieneś spać, Nathaniel. - usłyszał po chwili podchmielony głos ojca, przez co drgnął lekko, kierując wzrok w kierunku dźwięku.
Nie wiedział nawet, kiedy mężczyzna zjawił się w kuchni, opierając o framugę drzwi. Bruneta ciekawiło, czy jego rodzic ominął skrzypiące panele, czy to może student był tak bardzo rozkojarzony, że tego nie usłyszał.
- Wiem, spałem. Po prostu przebudziłem się na krótką chwilę. - wymruczał, nalewając do szklanki kranowej wody.
Utkwił on przy tym wzrok w wypełniającym się stopniowo naczytaniu, woląc skupiać na tym, niż na rodzicu. Cichy odgłos lanej wody i ciecz pieniąca się pod wpływem strumienia w lekko uszczerbionej szklance niemo odliczała czas do momentu kolejnej wymiany zdań.
- Zapewne zamiast spać robiłeś inne głupoty. - wymruczał, gdy jego syn zakręcił wodę, zgodnie ze swoimi oczekiwaniami słysząc wtedy znane mu już marudzenie.
- Nie, tym razem na pewno spałem. Mam jutro na rano. - zapewnił, popierając swoje słowa jutrzejszymi obowiązkami.
Upił przy tym ze szklanki łyk niezbyt smacznej wody, wiedząc, że podejrzenia jego ojca co do tego co robi w nocy są realne. Zazwyczaj gdy tylko słońce zachodziło siadał do rysowania lub czytania. Do tego czasem kuł na studia lub szukał potajemnie mieszkania, aby powoli planować wyprowadzkę. Robił wszystko, tylko nie spał. Aczkolwiek ciężko było mu postępować inaczej, ponieważ lubił noc. Ten moment, w którym robiło się cicho i spokojnie, a cały Nowy Jork otulony zostawał gwieździstą płachtą.
- No tak, robisz te gównowarte studia. - przetarł twarz dłońmi, po czym zakaszlał ciężko, zakrywając usta rękawem szlafroka. Palenie i picie przez wiele lat w końcu przynosiło efekty w postaci problemów zdrowotnych, które uprzykrzały mu życie.
- Sam mówiłeś mi kiedyś, że warto zrobić studia. W końcu to tyle perspektyw i możliwości, owocne plany na przyszłość i przygoda życia. Powtarzałeś mi to cały czas, gdy byłem w podstawówce. - mruknął, po chwili uśmiechając się, jakby z niezrozumiałym rozbawieniem. - Ciekawe, że mówił mi to człowiek, który sam nie skończył najlepiej.
- Nie masz prawa mówić mi o tym, kto skończył dobrze, a kto źle, póki jesteś na moim utrzymaniu. - chwycił go za ramię, na którym zacisnął palce we władczym geście będącym również aktem przewagi.
Złapał go, jakby chciał powiedzieć ''to moja własność''. Zapewne gdy złapał go w ten sposób po raz pierwszy, sądził, że będzie mógł trzymać go tak już zawsze. Prawie jak psa na uwięzi. Niczym dziecko, które ulegnie mu, nie znając innego wyboru. I zapewne myślał tak, gdy chwytał w ten sposób wiele innych razy zapłakanego chłopca pogubionego we własnych myślach i tym wszystkim, co serwowało mu otoczenie wokół.
- Spokojnie, to nie potrwa długo. - wyszarpnął rękę, cofając się od swojego rodzica na bezpieczną odległość. - Idź spać. Co prawda nie zrobisz ze swoim życiem nic produktywnego, ale przynajmniej nie pójdziesz wstawiony do pracy.
Rzekł, co zapewne skończyłoby się kolejnymi docinkami z obu stron, a może i kłótnią, gdyby w kuchni nie zjawiła się dobrze im obu znana kobieta. Spojrzała ona niewidzącym wzrokiem to na syna, to na męża, po czym przytuliła się do ramienia małżonka.
- Wracaj spać, kochanie. - szepnęła mu do ucha, owiewając je ciepłym oddechem pachnącym alkoholem.
Mężczyzna na te słowa jakby złagodniał, tym razem faktycznie rozważając opcję ponownego położenia się spać. Złość wyparowała z niego na tyle, że Nathaniel bez większego problemu mógł niezauważenie przemknąć obok nich, znikając po chwili w swoim pokoju. Będąc tam zamknął drzwi, opierając się o nie następnie na chwilę, nim wrócił do łóżka. ''Dom wariatów'', pomyślał nieco żartobliwie, jakby na pocieszenie samego siebie.
Witam moje jelonki! Rozdział dziesiąty to już nie przelewki. W tym miejscu zaczyna się prawdziwa walka o dalszą fabułę i bohaterów w niej uczestniczących. A może to po prostu ja odnoszę takie wrażenie i wyolbrzymiam fakt, że przeszłam przez dziesięć rozdziałów, aby móc napisać kolejne czterdzieści, a może i pięćdziesiąt? Wiem jedno - zgodnie z daną wam obietnicą poddać się nie mogę.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro