Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 34


Obecnie marzył jedynie o tym, aby walnąć się na łóżku i spać. Spać tak dużo, jakby nie miało być jutra, a może i nawet kolejnych kilku dni. Bardzo się dzisiaj napracował i wiedział, że nawet jeśli jutro znowu będzie musiał iść do pracy, na razie zasłużył na odpoczynek.

- Już jesteś? Dobrze, Ann jest z tobą? - podleciała do niego matka, której zaniepokojony wyraz twarzy od razu go rozbudził.

- Nie wróciła do domu? Przecież miałaś odebrać ją dzisiaj po zajęciach z rysowania. Nawet jeśli wracała sama, to nie mogła się zgubić, zajęcia odbywają się niedaleko, a ona dobrze zna drogę do domu.

- Nie mam pojęcia co mogło się stać, przyszłam po nią jakiś kwadrans po tym, jak skończyła. Opiekunka grupy twierdzi, że wyszła zaraz po zajęciach. Podobno powiedziała, że musi gdzieś pilnie iść. - kobieta była cała roztrzęsiona.

Po jej słowach Dominik także pobladł. Zajęcia kończyły się w okolicy siedemnastej, była dwudziesta. Gdzie mogła na tyle czasu zabłądzić mała dziewczynka? I czy w ogóle zabłądziła? To był Nowy Jork, miasto, w którym szerzyło się bezprawie. Szczególnie w dzielnicach takich jak ta. Wręcz bardziej prawdopodobne od zgubienia się było porwanie w celu pozyskania narządów bądź ot tak, dla zabawy.

- Powiadomiłaś policję? - zapytał matkę, starając się zachować trzeźwo i odpowiedzialnie. Miał jednak w głowie jeden wielki mętlik, w którym nie mógł odnaleźć instrukcji na to, jak postępować. A przecież uczyli go w szkole tyle razy.

- Nie. Byłam pewna, że jest z tobą. Mogłeś do niej zadzwonić i dlatego chciała tak prędko iść. Swoją drogą próbowałam dzwonić do ciebie i do niej, jej telefon jest wyłączony, do ciebie się nie dodzwoniłam.

Na te słowa student od razu wyjął urządzenie z kieszeni i sprawdził historię połączeń. Miał kilkanaście nieodebranych telefonów i kilkanaście SMS-ów. Zagapił się w pracy i zapomniał odciszyć. Totalnie wypadło mu to z głowy, bo mama i tak odzywała się do niego głównie w sprawach tak trywialnych, jak to, aby w drodze powrotnej do domu kupił bułki bądź płatki. Do głowy by mu nie przyszło, że mógł przegapić telefon z taką informacją.

- Myślę, że najrozsądniej będzie zadzwonić na policję. - zarządził w końcu, chowając telefon. Wiedział, że znów musi zachować się jak dorosły i pomóc swojej przerażonej rodzicielce, która nie wiedziała gdzie jest jedno z jej dzieci. Dla większości rodziców nie ma większego dramatu niż świadomość, że ktoś mógł skrzywdzić ich latorośle. - Ale najpierw jej poszukamy. Może faktycznie zabłądziła gdzieś w okolicy i po prostu kluczy między blokami. Pochodzimy, powołamy, a kiedy tylko zrobi się ciemno udamy się na komisariat. Zostało do tego jakieś pół godziny. Co prawda nie ma jej aż tak długo, ale z uwagi na fakt, że to wciąż dziecko, powinni przyjąć zgłoszenie.

***

Zrobili tak, jak radził Dominik. Zaczęli szukać.

Ich nawoływania niosły się po osiedlu, budząc ciekawość sąsiadów, którzy wyglądali przez okna swoich mieszkań. Obecnie jednak nie oni byli ważni, a poszukiwana tak rozpaczliwie Ann. Dominik miał nadzieję, że ta faktycznie znajdzie się i nie będą musieli powiadamiać policji. Zapewne będzie na nią zły, że ta tak nagle wyszła z zajęć, z których odebrać miała ją mama, ale dałby wszystko, aby się zaraz odnalazła. Dlaczego jednak w ogóle zaginęła? Wyszła wcześniej? Przecież była dzieckiem, które zawsze słuchało się zarówno matki, jak i brata. Zazwyczaj nie lubiła chodzić nigdzie sama, panicznie bała się zgubienia gdzieś w tłumie. Chodziła z kimś i to za rękę. Czy coś mogło się zmienić?

- Ann! - krzyknął, czując, jak jego gardło trawi straszny, palący ból.

Zapewne jutro będzie ledwie mówił, ale mimo to krzyczał, nawołując siostrę. Szukał już sam nie wiedział czego na tym dzikim blokowisku, które stopniowo otulał mrok. Nim się obejrzał latarnie zalśniły ciepłym, żółtym światłem, na którego tle przelatywały różne owady. Powietrze było rześkie i pachniało świeżo skoszoną trawą, mimo że nie był to do końca sezon jej przycinanie. Ale na tym zabiedzonym, zapomnianym osiedlu zawsze wszystko się spóźniało.

- An...! - zaczął jeszcze raz, jednak przerwał mu uporczywy kaszel.

Zgiął się w pół, opierając dłonie o kolana, po czym spojrzał przed siebie załzawionymi oczami. Ann. Ann, która nigdy nigdzie nie chodziła sama. Która była posłusznie i zawsze czekała ile trzeba. Ann, która nagle twierdzi, że musi gdzieś pilnie wyjść, ale nie mówi gdzie, jakby to była tajemnica. A opiekunka nie dopytuje, zapewne myśląc, że dziewczynka chce pognać do znajdującej się zapewne niedaleko mamy. Ale jej tam nie ma. Więc kto tam jest? Kto mógł zyskać równie duże zaufanie małej blondyneczki?

- Och nie... - szepnął sam do siebie chłopak i niezdolny do krzyku pobiegł szukać matki. Jeśli to faktycznie to, o czym myślał, to jak najszybciej trzeba powiadomić policję.

***

Światła radiowozu są ciekawe. Wystarczy, że człowiek raz spojrzy na te niebiesko-czerwone blaski i od razu ma w głowie największe tragedie. Te światła towarzyszyły wypadkom, morderstwom, szkolnym strzelaninom. Obecnie oświetlały one scenkę, w której mężczyzna w średnim wieku rzucał się i chyba coś krzyczał, nie dając spokojnie spisać funkcjonariuszom papierów. Ale Dominik nic nie słyszał. Siedząc w radiowozie z daleka jedynie mógł oglądać wściekłego ojca, który raz po raz zerkał na pojazd, w którym siedziały jego dzieci.

- Nic takiego się nie stało, tata był miły. - powiedziała dziewczynka, bawiąc się pluszową zabawką trzymaną na kolanach.

Wraz z bratem siedziała w pustym radiowozie i nie rozumiała skąd to całe zamieszanie wokół niej. Przecież nic jej się nie stało, do tego jechała z tatą na super wycieczkę! Co prawda nie wiedziała gdzie, ale podróżowali baaardzo długo. Dominik także nie wiedział dokąd mogła zmierzać jego siostra wraz z ich ojcem. Być może za granicę, jak to zazwyczaj robią samotni rodzice porywający swoje dzieci. Ale teraz już raczej nikt nie dowie się dokąd zmierzała ta dwójka, chyba że policja wydusi coś z mężczyzny podczas przesłuchań.

- Ojciec jest miły, kiedy tego potrzebuje. Mama dużo razy mówiła ci, abyś nie odbierała od niego telefonów, a co dopiero gdzieś z nim szła. Jesteś jeszcze mała, więc nie wiesz co on robił, ale jest strasznym człowiekiem. Nie wiem jak mogłaś pójść z nim i nic nam nie powiedzieć... - mruknął, patrząc na dziewczynkę nieco zamglonym spojrzeniem. - Jak...?

- Ale to mój tata, on naprawdę nie może być taki zły. - odpowiedziała, mając w sobie tę słodką naiwność, że wszyscy rodzice kochają i troszczą się o swoje dzieci.

Dla niej słowo ''tata'' było uosobieniem mężczyzny o dobrotliwej twarzy i ramionach, które szczelnie obejmują swoje dziecko. To osoba, która ciepłym głosem każdego wieczoru mówi ''dobranoc, córeczko'', po czym zgasza światło i jeszcze przez pewien czas zagląda do pokoju, aby sprawdzić, czy jego mała księżniczka dobrze śpi. Ale tacy ojcowie istnieją głównie w książkach i filmach, którymi ludzie tak lubią zapychać szarą rzeczywistość. Naprawdę ojcowie są inni, szczególnie w świecie Dominika i Ann. Dzieci, które zostały już od początku skazane na pewne braki.

- Wiem, że to twój tata. Mój też. Ale on nie uważa nas za swoje dzieci, rozumiesz? Nigdy mu na nas nie zależało. - choć był to fakt, czuł, jak bolały go te słowa. Szczególnie w kierunku tej małej, niewinnej istoty, której na pewno w życiu brakowało taty. Nie ojca. Taty. - On nie jest kimś, kto zasługuje na twoją miłość, Ann. Rozumiesz? Nie jest wart tego, aby go kochać.

Spojrzał znów za szybę, widząc ten przejmujący obrazek, który będzie w pamięci zapewne odtwarzał jeszcze wiele razy. Oświetlona czerwono-niebieskim światłem scena jego awanturującego się rodzica wśród policjantów. Oraz ich dwójka w wyciszonym radiowozie, tak, jakby wszystko działo się gdzieś za wodną taflą. Oni, rozmawiający o tym, że ich ojciec nie kocha ich i nigdy nie kochał.

- Nie uznaje nas za swoje dzieci...? - zapytała cicho.

- Nie. Dla niego jesteśmy jedynie dwójką obcych dzieci, za które musi płacić. A nasza mama jest dla niego jedynie kobietą, która zmarnowała mu młodość. Rozumiesz? - zapytał, na co dziewczynka lekko pokiwała głową.

Ale tak naprawdę minie jeszcze naprawdę wiele czasu, zanim naprawdę zrozumie. Lecz nie szkodzi. Dzieci nie muszą rozumieć takich rzeczy.

- Ale naprawdę był miły... I miał pieniądze. - szepnęła cicho.

Dostrzegała już tę dysproporcję w ich życiu, w którym pieniędzy znacznie brakowało. Był to już wiek, w którym zaczynają się pierwsze marzenia, zachcianki i kosztowne pasje. Jednak na większość z nich nie można sobie pozwolić. Dominik dobrze pamiętał z czego musiał zrezygnować. Nie spisywał tego nigdzie i nie liczył, ale gdyby ktoś nagle zapytał czego pozbawiła go bieda, nie miałby problemów z odpowiedzią.

- Wiem, że ma pieniądze. Ma pieniądze, dziwki, pizzę trzy razy w tygodniu i wypala dwie paczki papierosów dziennie. Do tego uśmiecha się najpiękniej i najmilej jak tylko próbuje coś ugrać, a potem wbija ci nóż w serce, gdy tylko ma okazję. Taki właśnie jest nasz cholerny ojciec. - przypomniał sobie w jednym momencie za co tak bardzo nienawidził tego człowieka.

I uświadomił sobie, że od dziś, po tej sytuacji, będzie nienawidził go jeszcze bardziej. Ale nie dość, że będzie nienawidził, to dodatkowo będzie się go bał. To chyba właśnie strach odczuwał podczas patrzenia na tego nieobliczalnego człowieka, który był zaledwie kilka metrów od nich. Miał nadzieję, że już nigdy nie będzie musiał oglądać go z bliższej odległości. Pomoże mamie zadbać o zakaz zbliżania się do nich. Choćby miało go to dobić i wykończyć nerwowo.

- Płaczesz, Dominik? - zapytała w pewnym momencie lekko przestraszona tym faktem dziewczynka, widząc, jak jej brat ukrył twarz w dłoniach.

Chętnie zaszlochałby w tym momencie jak dziecko i również jak dziecko czekałby na to, aż ktoś go przytuli i poklepie po głowie, każąc mu nie martwić się na zapas. Ewentualnie potraktuje jak kogoś, kto nie rozumie jeszcze do końca co się dzieje. I jedna i druga opcja byłaby odpowiednia, ale blondyn nie był już małym dzieckiem, które będzie pocieszane i zapewniane, że wszystko będzie dobrze. Od dawna.

- Nie, Ann. Nie płaczę. - powiedział, ukradkiem ocierając kąciki oczu


Witam moje jelonki! Wszechświat jest ogromny, lecz myślę, że mimo to w rankingu najbardziej niesłownych i niepunktualnych autorów jestem wysoko. Jeszcze bardziej chamskie jest to, że was nie informuję, ale to wymagałoby tyle samo wysiłku co wrzucenie rozdziału, więc jest jak jest (dla tych co nie czytają na bieżąco i nie wiedzą kiedy wleciał rozdział, no cóż, mam dzień obsuwy). Ja was przepraszam, ale poprawy nawet nie obiecuję xD

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro