Rozdział 30
Zazwyczaj, gdy człowiek otrzymuje swoją pierwszą wypłatę, jest to w jego życiu przełomowy moment. Czuje się on wtedy niezwykle bogaty. Ma wrażenie, że może kupić wszystko, o czym zawsze marzył. I faktycznie, gdy jest się młodszym takie myślenie staje się bliższe prawdy. Ciężej robi się w chwili, gdy do wydatków oprócz zachcianek dochodzą rzeczy takie, jak opłacenie mieszkania, rachunki, jedzenie i przyjemności, które jednak są znacznie rzadsze niż w młodości z uwagi na czas i wspomniane wcześniej finanse. Nagle z tej ogromnej pieniężnej puli robi się zaledwie drobna suma starczająca na życie i zamówienie pizzy raz w miesiącu.
Dla Dominika jednak pierwsza wypłata była pieniędzmi, które od razu wpakował w najpotrzebniejsze rzeczy. Przede wszystkim odciążył mamę w zakupach spożywczych i części rachunków. Zachował dla siebie przy tym małą sumę na czarną godzinę, ale była to jedynie szczątkowa część całości. No, może jeszcze kupił jedną, malutką nieistotną rzecz. Naprawdę nie mógł się powstrzymać, szczególnie że nie był to taki wielki wydatek.
- Naprawdę kupiłeś mi maszynę do waty cukrowej? - Nathaniel patrzył to na urządzenie, to na przyjaciela, który wielce zadowolony wręczył mu podarek.
- Mówiłeś kiedyś, że chcesz. - mruknął, kołysząc się na piętach. - Rzecz jasna, jeśli nie chcesz, to ja ją chętnie przygarnę, do niczego nie zmuszam.
- Nie, nie, nie mam nic przeciwko takim maszynom. - powiedział od razu, przytulając do siebie karton wraz z jego zawartością, tak, jakby blondyn miał mu go zaraz wyrwać.
Rozbawiło to okularnika, ale i w pewien sposób rozczuliło. Mimo wieku i znacznie poważniejszych trosk chyba faktycznie maszyna stanowiła jedno z marzeń Nathaniela. Co za tym idzie nie zdziwiło go, że chłopak od razu chciał przetestować nowy sprzęt. W tym celu udali się do sklepu po cukier i długie wykałaczki, a potem znaleźli wygodne miejsce, gdzie obejrzeli maszynę. Była ona miniaturowa i działała po podłączeniu do power banka, tak, jakby jej twórca przewidział fakt, że znajdzie się ona w parku wraz z dwójką podekscytowanych nastolatków.
Od podłączenia urządzenia do pierwszych prób robienia waty nie minęło dużo czasu. Próbowali obaj i im obu wychodziło to tak samo słabo, jednak zgodnie uznali, że praktyka czyni mistrza i za niedługo opanują tę tajemną sztukę. Obaj, bo rzecz jasna Nathaniel nie widział opcji innej niż to, że często będzie się dzielił z przyjacielem tym cackiem.
- W miarę dobre. - stwierdził student, rwąc z patyka kawałki niezgrabnego, białego obłoczka.
- Jest okej. Ale po czasie czuję, że faktycznie smakuje po prostu jak cukier. - ni się skrzywił, ni uśmiechnął z powodu przejmującej, delikatnej niczym chmurka słodyczy.
Przez kolejny moment obaj milczeli, jakby delektując się tym prostym przysmakiem. Sam cukier na patyku, który zazwyczaj był poza ich zasięgiem. Poza zasięgiem dzieci, których rodzice nie byli w stanie zapewnić zwykłego dzieciństwa. Poza zasięgiem dzieci, dla których ta jedna wata świadczyła więcej, niż ktokolwiek mógłby sądzić. Już nie byli dziećmi, a jednak obecnemu momentowi towarzyszyło pewne wzruszenie, jakby wraz z watą odzyskali kawałek tamtych smutnych lat. Ten dobry kawałek.
- W sumie to dlaczego udajesz na studiach takiego bystrego, popularnego dzieciaka? - zapytał w pewnym momencie Nathaniel, burząc ciszę, ale i wewnętrzny spokój Dominika.
To jasne, że kiedyś musieli o tym porozmawiać. Że nie będą mogli dalej przyjaźnić się tak zażyle, jeśli nie zdradzą sobie powodu swoich zmian. Jeśli nie powiedzą, co zabolało ich tak bardzo, że zdołało zmienić na zawsze.
- Kiedyś, chyba jakoś w czwartej klasie podstawówki, moja nieśmiałość stała się bardziej widoczna. Inne dzieciaki rosły i stawały się coraz śmielsze i szalone, nie chcąc tracić młodości. Byłem ewenementem wśród tych rozbieganych, krzykliwych nastolatków. Nie umiałem się odezwać nawet wtedy, gdy z ich ręki doznawałem cierpienia. - mruknął cicho, wiedząc, że Nathaniel i tak go usłyszy.
Zawsze go słyszał, nawet wtedy, gdy Dominik tego nie chciał. To było niczym super moc tatuatora. Choć przy tym zaskakująco często udawał, że nie słyszy rzeczy powiedzianych głośno, jeśli akurat te mu nie pasowały. Ale dziś... Dziś wszystko było dla niego słyszalne i wyraźne. Dziś wsłuchiwał się w głos, który zdradzał mu największe tajemnice jego właściciela.
- Więc... Chciałeś stać się dzieciakiem, jakim byli oni, aby wtopić się w tłum? - odgadł, co nie było ciężkie.
Ludzie lubią się wyróżniać, ale nie na tyle, aby doznawać z tego powodu przykrości. Dobrze jest mieć nietypowe hobby czy ciekawy sposób ubioru, jednak gdy to charakter jest nieco odmienny, społeczeństwo lubi potępiać. Wtedy człowiek stara się jak najbardziej dopasować, aby jedynie nie czuć tego, jak okropny jest w głowach innych ludzi. W ich prześmiewczych szeptach, a nawet jawnym okazywaniu nienawiści. To w pewien sposób łatwiejsze wyjście. Mniej bolesne.
- Chciałem upodobnić się do nich. Chciałem być śmiały i wyluzowany. Chciałem chodzić na imprezy i dobrze się na nich bawić, a potem wracać do domu o piątej nad ranem i w pijańskim amoku demolować przedpokój. Mieć gdzieś naukę i zamiast tego umawiać się z dziewczynami, ale tak, aby te chciały się umówić po samym spojrzeniu na mnie. Oni żyli w ten sposób i z tego, co obserwowałem, wydawali się szczęśliwi.
- Ale ty nie byłeś szczęśliwy, prawda? - ponownie dokończył za niego, widząc, że chłopak nie pali się do opowiadania dalszej części swojej historii.
- Tak. Nie byłem i nigdy nie umiałem na dobre poczuć się dobrze w takim życiu. Na początku myślałem, że wystarczy jedynie zmiana charakteru i wszystko będzie super, ale to oblicze na zawsze pozostało jedynie maską. Maską, w której czuję się cholernie niekomfortowo. Zacząłem ją zakładać gdy tylko poszedłem do liceum, we wcześniejszej szkole każdy mnie znał i to by nie przeszło. Ale w liceum było inaczej. Nie wpisywałem się jeszcze dobrze w normę, jednak nikt mi nie dokuczał. Poczułem się zaakceptowany, ale to było za mało. Chciałem, aby ktoś mnie lubił i doceniał. Udało mi się opanować tę osobowość do perfekcji, nim poszedłem na studia.
- A mimo to dalej nikt cię nie lubi i nie docenia, Dominik. Nikt z ludzi, którymi otaczasz się w szkole.
- Niezła ironia losu, prawda? Zrobiłem tak wiele i wydawało mi się, że mam tak dużo ludzi wokół siebie, a w rzeczywistości nigdy nie czułem się bardziej samotny. Nawet wtedy, w podstawówce, gdy wywalano mi kanapki z plecaka i wrzucano zeszyty do toalety. Czasem się zastanawiam, czy to dlatego, że ludzie dostrzegli kłamstwo, czy może tamci chłopcy ze szkoły też czuli się samotni. Otaczali się elitą, a potem nie mieli nikogo, kto przytuliłby ich, gdyby płakali. Że po imprezach nie mieli nikogo, kto podczas wymiotowania w łazience potrzymałby im włosy i pogłaskał po plecach, mówiąc, że już dobrze. Czasem mam wrażenie, że życie, jakie widziałem było jedynie kłamstwem i tak naprawdę dążyłem do bycia jeszcze większym odrzutkiem niż wcześniej.
Zdziwił się, z jaką łatwością mówił o tym wszystkim. Tak, jakby ze słów mimowolnie tworzyły się zdania, a potem same z siebie ulatywały z jego ust. I jakby te słowa były tak ciężkie, że danie im ujścia powodowało niezwykłą ulgę. W końcu, jak dobrze wiadomo, nie ma nic lepszego od podzielenia się z kimś swoimi mękami. Szczególnie tymi, o których nie wie nikt inny. Dominik nigdy nie zwierzał się matce z tego, co się działo, ale czasem wydawało mu się, że ta wiedziała. Tyle razy przeszywała go tym zmartwiony, smutnym spojrzeniem, że miał wrażenie, iż zna historię jego siniaków i ciągłego braku przyborów szkolnych.
- Nie umiem odpowiedzieć ci, czy tamci chłopcy byli szczęśliwi, czy nie. Czy dusili swoje smutki w alkoholu, czy po prostu lubili się bawić? Ale myślę, że skoro cię dręczyli, to nie wiedli oni szczęśliwego życia. Nigdy nie zbudujesz szczęścia na czyimś smutku ani tym bardziej na kłamstwie. - złapał go za brodę i skierował jego twarz w swoim kierunku. Do tej pory Dominik uporczywie wpatrywał się w resztki swojej waty cukrowej. - To wszystko, co przeszedłeś ukształtowało cię na człowieka, który udaje, aby zostać uznanym. Wiesz, że to nie przynosi efektów, ale przy tym dalej w to brniesz, bo to bezpieczna opcja. Do czasu jak udajesz, nikt nie będzie ci dokuczał. Ale życie nie polega tylko na tych prostych rzeczach, a studia to nie podstawówka pełna dzieciaków nieradzących sobie z własnymi problemami. Jeśli kiedykolwiek masz być taki, jaki jesteś, to teraz jest ten moment. Nie warto udawać.
-Masz rację. To bezpieczna opcja i boję się innej. Boję się, że znowu będzie tak samo, nawet jeśli wiem, że to już zupełnie inna rzeczywistość. Boję się wielu rzeczy, ale w szczególności tego, że ludzie będą mnie nienawidzić i ja przejmę od nich tę nienawiść. Słodkie kłamstwo nie uzmysławia mi wszystkich moich wad. Nie pokazuje ich i nie sztucznie nie dodaje.
- Tak. Masz wady. Nawet sporo. Ale masz też wiele zalet, o których przekonałem się wielokrotnie. I przede wszystkim masz prawo do tego, aby ktoś cię poznał i polubił takiego, jakim jesteś, tak, jak ja to zrobiłem. Nie chcę, abyś kłamał, bo prawda wydaje ci się gorsza. Tylko prawdą możesz zaskarbić sobie sympatię i szacunek kogoś, kto będzie dla ciebie kimś więcej niż jedynie znajomością na jedną imprezę. - delikatnie zacisnął dłoń na jego policzkach, gdy tylko blondyn odwrócił wzrok w drugą stronę. Rzecz jasna na ten gest cała jego uwaga z powrotem powędrowała do Nathaniela. - Jeśli chcesz, mogę ci pomóc w tym, abyś pokochał prawdę i znienawidził kłamstwo, jakie stworzyłeś.
- To trochę zabawne, wiesz? Taka deklaracja od osoby, z którą połączyła mnie pewna szczególna rzecz. Od człowieka, który w życiu wycierpiał nie mniej niż ja. - powiedział i złapał go za nadgarstek, odsuwając jego dłoń od swojej twarzy. - Ty także kłamiesz, Nathaniel. Chcę wiedzieć dlaczego.
- Dlaczego...? - zapytał sam siebie i posłusznie opuścił dłoń, po czym spojrzał w górę.
Między koronami drzew przebijało słońce kończącego się powoli lata. Otulało ono szeleszczące na wietrze korony drzew ciepłem, które można porównać jedynie do uścisku ukochanej osoby. Postrzępione chmury tymczasem przemykały po niebie, pośpieszane przez wiatr i czas. Choć chmury chyba nigdzie się nie śpieszyły i przed niczym nie uciekały w przeciwieństwie do ludzi, którzy bardzo często uciekali od odpowiedzialności, porażek i... Przeszłości. Tatuator od swojej uciekał zbyt długo.
- Chyba po twoim wyznaniu jestem ci to winien. Dobrze, poznasz moją historię.
Witam moje jelonki! Muszę wam powiedzieć, że uwielbiam dziesiątki. Szczególnie, jeśli to rozdziały! Czasem dobijam, tak jak na przykład tutaj, do trzydziestki, i mam w głowie zawsze ''no, jeszcze z dwadzieścia rozdziałów i koniec''. Co prawda napisanie dwudziestu rozdziałów nie jest nie wiadomo jak łatwe, jednak jakoś tak mi się w takich sytuacjach wydaje, że to mało. Naprawdę, dyszka i jej wielokrotności coś w sobie mają.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro