Zakochać się jeszcze raz
Beth obmyła twarz zimną wodą i spojrzała na swoje odbicie w lustrze. Wyglądała żałośnie. Twarz miała bladą, szmaragdowo- zielone oczy niegdyś pełne życie teraz były martwe i podkrążone, a ramiona ciężko zwisały jakby nie było w nich życia. Tłumaczyła sobie, że ma prawo do tak kiepskiego stanu po koszmarnym tygodniu. Nie mogła uwierzyć, że jej życie tak nagle legło
w gruzach. Zaledwie kilka dni wcześniej planowała wraz z mężem wspólny wyjazd na weekend a tymczasem zdarzył się okropny wypadek. Giden Hertz, mężczyzna jej życia stał się dla niej zupełnie obcym człowiekiem. Wszystko to za sprawą wypadku. Do dziś pamięta chwilę gdy dowiedziała się, że Gideon miał wypadek samochodowy i ich pierwsze spotkanie po operacji, która uratowała mu życie.
Weszła do sali na drżących nogach ocierając łzy. Gideon leżał na szpitalnym łóżku otoczony mnóstwem aparatury szpitalnej i patrzył w okno. Mimo to był tak samo przystojny. Oliwkowa cera była tylko trochę bledsza co na tle bujnych, czarnych włosów sprawiało, że wyglądał zmysłowo i męsko.
- Jak się czujesz?- spytała całując męża w policzek. Gideon odwrócił się i spojrzał na nią czarnymi jak dwa węgla oczyma jakby był nieobecny myślami.
- Czuję się dobrze. Dziękuję.- uśmiechnął się w ten sam sposób, który sprawiał, że miękły jej kolana.
- Tak się bałam, że nie wyjdziesz z tego cało. Boże... gdybym nie nalegała żebyś wracał późnym wieczorem.- wtedy wydawało jej się to sensowne. Jego matka, kobieta z bogatej rodziny, nie tolerowała swojej biednej synowej i za wszelką cenę starała się nie dopuścić do ślubu. Beth była pewna, że tamtego wieczoru próbowała nakłonić syna do zostania na noc i pewnie też do rozwodu. Nalegała więc by wrócił do domu zaraz po uroczystej kolacji w rodzinnym domu, na którą ona nie poszła pod wymówką migreny. Jak bardzo żałowała, że z nim nie pojechała.
- Nie rozumiem- powiedział Gideon.
- Już wszystko dobrze. Lekarz zaraz tu przyjdzie i pewnie za jakiś czas wrócimy do domu. Ja tu z tobą będę przez cały czas...
- Kim pani jest?- wypalił, a ona przerwała i spojrzała na męża z uśmiechem.
- Nie drocz się ze mną kochanie. Wiesz jak mnie przestraszyłeś!- ofukneła go i pochyliła się żeby złożyć na jego ustach pocałunek. W ostatniej chwili Gideon złapał ją za ramiona i odsunął od siebie.
- Co pani wyprawia! Osobiście nie mam nic przeciwko ale najpierw chyba powinienem poznać twoje imię- błysnął uwodzicielskim uśmiechem. Beth własnym uszom nie wierzyła.
- Gideon...
- Dobrze, że się pan pojawił doktorze. Proszę zabrać tę ładną panią zanim się na mnie rzuci- zawołał. Doktor Collins pojawił się w sali ze zmartwioną miną.
- Proszę pozwolić na chwilę.- powiedział i wyprowadził ją na korytarz.
- Co się dzieje doktorze?
- Pani mąż podczas zderzenia z ciężarówką doznał poważnych obrażeń czaszki. Niestety urazowi uległ także mózg...
- Co to znaczy?- zniecierpliwiła się.
- Pani mąż cierpi na amnezję. Nie wiemy ile czasu potrwa zanim w pełni odzyska pamięć.
- To znaczy, że niczego nie pamięta?
- Nie. Pamięta jak się nazywa, mówił o domu rodzinnym i matce...
Już wiedziała co za chwilę usłyszy. Łzy rozpaczy spłynęły jej po policzkach.
- Obawiam się, że pamięć o pani całkowicie została wymazana.
- Co teraz?- spytała.
- Musi przejść jeszcze kilka badań. Powiadomiono już jego rodzinę. Na razie trzeba czekać.
- Rozumiem. Czy mogę... przy nim być?
- Pani mąż nie może się denerwować. W tej sytuacji myślę, że lepiej będzie jeśli wróci pani do domu i odpocznie- zasugerował lekarz po czym zostawił ją samą, załamaną... Tak oto jej życie stało się koszmarem.
Czary dopełnił przyjazd matki Gideona. Teściowa natychmiast odcięła syna od Beth i przeprowadziła do szpitala byłą narzeczoną Gideona, a zarazem swoją wymarzoną synową, dziedziczkę fortuny po ojcu i najprawdziwszą włoszkę- Samanthę De' Salvador. Beth na próżno usiłowała spotkać męża, który pod wpływem podstępu matki uznał ją za wariatkę.
Minął tydzień i Beth dostała informacje, że Gideon zostaje wypisany. Zapewne Gretha Hertz postanowiła zabrać go do Florencji zdala od niej. Musiała przynajmniej z nim porozmawiać, ustalić co dalej. Zebrała się w sobie i pojechała do szpitala. Ulice Chicago były dziwnie puste jakby one również czuły ten sam ból co Beth.
Sala Gideona była pusta. Beth zlękła się, że nie zdążyła ale po chwili zauważyła go. Stał na korytarzu i rozmawiał z lekarzem. Podbiegła do niego i złapała go za ramię.
- Musisz ze mną porozmawiać! Błagam cię. Daj mi tylko chwilę!- poprosiła nie zwarzając na lekarza i innych pacjentów. Gideon spojrzał na nią współczująco i skinął głową. Poszli do kawiarni na parterze szpitala.
- Wiem, że mnie nie pamiętasz ale musisz mi uwierzyć! Jesteśmy małżeństwem od pół roku. Byliśmy razem szczęśliwi, planowaliśmy wspólny wyjazd...
- Naprawdę nie wiem co powiedzieć. Jesteś ładna... myślę, że mógłabyś mi się podobać ale ja mam już narzeczoną.- powiedział. Te słowa sprawiły jej taki ból, że miała ochotę krzyczeć.
- Samantha nie jest twoją narzeczoną. Tak ci wmawia twoja matka bo chce nas rozdzielić!
- Masz na to jakieś dowody?- spytał.
- Mam to- wyjęła z torebki kopertę i podała mu ją. Chciała mu powiedzieć żeby zajrzał ale w kawiarni pojawiła się oburzona Greta.
- Co pani tu robi?! Proszę dać mu wreszcie święty spokój!- krzyknęła.
Beth wiedziała, że nie miała szans z matką ukochanego więc pożegnała się krótko z Gideonem i uciekła. Po drodze kilkakrotnie wpadła na kogoś ale nic nie widziała przez łzy płynące jej z oczu. To koniec. Była tego niemal pewna.
Gideon ułożył się wygodnie na łóżku i spojrzał w sufit. Od czasu powrotu do domu czuł dziwną pustkę w sercu. Przypomniała mu się kobieta ze szpitala. Beth... to imię nic mu nie mówiło. Pewnie to było zdrobnienie od Elizabeth. Przed oczami pojawiła się jej twarz. Była ładna... może nawet piękna. Zupełnie inna od Samanthy. Miała długie, ciemne włosy i zielone oczy pełne bólu. Zupełnie nie była w jego typie, a jednak wciąż o niej myślał. Dlaczego upierała się, że jest jej mężem. Czy rzeczywiście była jego zazdrosną znajomą i chciała wyciągnąć od niego pieniądze. Jakoś to do niej nie pasowało. Myślał o niej przez jakiś czas gdy przypominał sobie, że dostał od niej kopertę. Zerwał się z łóżka ale jej nie znalazł. Gdzie się podziała?
Beth spakowała już połowę swoich rzeczy gdy zadzwonił dzwonek do drzwi. Jak szalona pobiegła otworzyć w nadziei, że za drzwiami stoi Gideon. Nadzieja okazała się złudba. W drzwiach stała Samantha De'Salvador ze zwycięstwem wypisanym na twarzy.
- Czego jeszcze chcesz?! Nie wystarczy ci, że zniszczyłaś życie mi i Gideonowi!- warkneła. Samantha bez słowa zdjęła ciemne okulary i weszła do mieszkania.
- Przyszłam sprawdzić jak ci idzie wyprowadzka. Gideon planuje sprzedaż mieszkania- oświadczyła.
- Jak widać jeszcze nie skończyłam. Wyjdź stąd!
- Jestem narzeczoną Gideona. To mieszkanie jest już w połowie moje- parskneła.
- A ja wciąż jestem jego żoną.-krzyknęła czując, że ma ochotę. rozerwać ją na strzępy.
- Już nie długo. Jego prawnik dostarczy ci pozew.
- Nie zgodzę się na rozwód!
- Naprawdę? I co zrobisz? Będziesz go błagać żeby z tobą został po tym jak uznał cię za wariatkę i oświadczył się mnie?- roześmiała się chłodno.
- To jeszcze nie znaczy, że cię kocha.- powiedziała czując, że łzy napływają jej do oczu.
- A więc dlaczego od powrotu do domu spędza ze mną każdą noc?- to już był cios poniżej pasa. Beth bez zastanowienia złapała ją za włosy i wyciągnęła siłą z mieszkania. Nie zwarzając na jej wrzaski zamknęła jej drzwi przed nosem i opadła na podłogę. Zaczęła płakać i krzyczeć żeby wyładowaćswój ból. Wszystko mogłaby wybaczyć Gideonowi ale zdrady nigdy. Nawet jeśli jej nie pamięta. Podniosła się tylko po to żeby rzucić się na łóżko i zalać się łzami.
Gideon przez cały dzień po przyjeździe do Chicago krążył po mieście i rozmyślał o Beth. Miał ochotę się z nią spotkać i po prostu porozmawiać. Nie znał jej adresu ani nawet nazwiska więc nie miał takiej możliwości. Musiała być dla niego kiedyś bliska. Pytanie tylko jak bardzo. Zastanawiał się nad tym po powrocie do hotelu, po prysznicu i kolacji. Przerwała mu Samantha.
- Pomyślałam, że wpadnę i napijemy się drinka- wyjaśniła. Gideon nie miał na to ochoty. Samantha jakoś nie przypadła mu do gustu. Jej pycha i obojętność wobec innych była oddychająca.
- Chciałem się właśnie kłaść- skłamał. Żałował, że zgodził się na przyjazd razem z nią. Oficjalnie chciał tylko poukładać sobie w głowie, a w głębi serca chciał znaleść Beth. Jednak przy Samanth'cie było to niemożliwe. Narzucała mu się naokrągło nie uznając odmowy. Był cierpliwy aż do tej chwili gdy usiadła obok.
- Wiesz... myślę, że powinieneś wyjechać na jakiś czas.- zaczęła.
- Być może ale chcę coś tutaj załatwić. Pamiętasz tę kobietę ze szpitala?
- Chodzi ci o tę wariatkę? Nie myśl o niej. Po rozwodzie...- Samantha natychmiast umilkła zdając sobie sprawę z tego co powiedziała.
- Rozwodu? Czyli ona jest jednak moją żoną!- warknął zrywając się z łóżka.
- Teoretycznie rzecz biorąc tak. Ale od dawna nic was nie łączy.
Gideon miał totalny zamęt w głowie. A więc musiał ją kiedyś kochać.
- Wiesz gdzie ona mieszka?
- Wciąż jest w twoim mieszkaniu. Po tym jak miesiąc po ślubie zastałeś ją w łóżku z jej współpracownikiem kazałeś jej się wyprowadzić ale wciąż tam mieszka.- ta wiadomość zbiła go z nóg.
- Zdradziła mnie?- spytał nieprzytomnie.
- Miała romans jeszcze przed ślubem. Powiedziała ci o tym i chciała pieniędzy za rozwód ale na szczęście matka przekonała cię do podpisania intercyzy.
- Dlaczego się nie rozwiedliśmy?
- Chyba właśnie przez intercyzę. Nie myśl już o tym.
- Czy ona jest w moim mieszkaniu?- spytał szykując się do wyjścia.
- Pewnie tak...
- Gdzie?
- Gideon...
- Daj mi adres!- warknął zakładając marynarkę. Samantha wyjęła długopis i napisała mu go na kartce. Wyskoczył z hotelu jak oparzony. Nie wiedział co nim kierowało. Przecież jej nie kochał! Nawet jej nie pamiętał. A jednak był wściekły.
Beth wzięła prysznic i założyła czarną koszulę nocną, którą dostała w prezencie od Gideona. Zawsze mu się w niej podobała. Nie miała zbyt wiele w lodówce bo ta nie należała do niej, jak wszystko w apartamencie, więc zjadła skromną kolację i usiadła przed telewizorem. Wciąż była wściekła i jednocześnie załamana po wizycie Samanthy z poprzedniego dnia. Postanowiła jednak, że nie będzie walczyć o swoje małżeństwo. Gideon ma już nową ukochaną. Beth włączyła włączyła jakiś serial kryminalny i patrzyła tępo w ekran gdy otępienia wyrwał ją dzwonek do drzwi. Jękneła w proteście. Jeśli to znowu Samantha albo co gorsza jej teściowa to ją zabije. Niemal zemdlała gdy zobaczyła Gideona. Stał opierając się o ścianę z zaciętą miną.
- Co ty tu robisz?- szepneła. Wciąż nie mogła uwierzyć, że go widzi.
- Przyszedłem...- zamilkł i zlustrował ją od dołu do góry. Beth dobrze wiedziała na co patrzy ale nie obchodziło ją to. Niech wie co traci.
- Tak?- spytała czując, że marzy by znów ją pocałował i kochał się z nią jak dawniej.
- Chciałem... sprawdzić czy się wreszcie wyprowadziłaś.
No tak. Chciał się jej pozbyć.
- Już prawie się spakowałam. Czy chcesz czegoś jeszcze?
Gideon stał i patrzył jak pełne piersi Beth unoszą się gdy oddychała. Czemu miał ochotę ją pocałować choć zniszczyła ich małżeństwo.
- Jeśli mam ci dziś oddać klucze to mogłeś mnie uprzedzić. Jeszcze nie przywiozłam rzeczy do...- urwała. Gideon nie musiał wiedzieć, że wraca do rodziców.
- Chciałem spytać co było w kopercie, którą mi dałaś- powiedział nagle.
- Nie sprawdziłeś- stwierdziła fakt z żalem.
- Gdzieś ją zapodziałem- wyjaśnij śmiejąc się głupio. Po jej twarzy widział, że mu nie wierzy. Czuł się jak idiota ale mimo to nie miał ochoty wyjść.
- Cóż... trudno. To i tak nie było nic ważnego- chciała zamknąć drzwi ale to było jego mieszkanie.
- Jestem zmęczona- podjęła.
- Ja... chciałem... mogę wejść?
Tak ją zaskoczył, że odsuneła się zupełnie nieświadomie.
- Nie pamiętam tego mieszkania- powiedział.
- Nic dziwnego. Lekarz mówił mi, że nie pamiętasz ostatnich kilku miesięcy.- Beth usiadła na kanapie w salonie nie zwarzając na męża. Przez jakiś czas był jeszcze jej mężem. Miała prawo go tak nazywać. Nawet jeśli była gotowa na rozwód.
- Jak się czujesz po powrocie do domu?- spytała nie kryjąc drżenia głosu.
- Dobrze. Mam mętlik w głowie. Wszystko czego się dowiaduje jest dziwne...
- Napewno dasz sobie radę. Greta zrobi wszystko żebyś był szczęśliwy.
Gideon spojrzał na Beth. Imię jego matki wymówiła z taką odrazą, że aż się wzdrygnął.
- Już późno. Pójdę się położyć. Jeśli chcesz to zostań, a jeśli nie to... to twoje mieszkanie- szepneła. Zniknęła w sypialni. Gideon krążył po salonie w roztargnieniu. W końcu wyszedł.
Beth obudziła się z migreną na dzień dobry. Po wyjściu Gideona przepłakała prawie całą noc. Rano dokończyła pakowanie i zamówiła taksówkę na wieczór. Skoczył jej się urlop i musiała iść do pracy. Dzień był koszmarny. Nikt z jej znajomych nie wiedział o jej rozstaniu z mężem więc wszyscy pytali o jego zdrowie życzyli im szczęścia. Dziękowała Bogu, że jako następczyni prezesa firmy marketingowej miała dużo pracy bo chyba by zwariowała.
Wróciła do domu, a raczej już nie jej domu, wyczerpana psychicznie. Co będzie gdy powie rodzicom. Wzięła kilka głębokich wdechów i ostatni raz stanęła w salonie apartamentu i otarła łzy. Spędziła w nim wiele wspaniałych chwil w ciągu tych kilku miesięcy. Zawsze sądziła, że małżeństwo z Gideonem będzie szczęśliwe. I było... przez pół roku.
Zostawiła klucze w recepcji i pożegnała się w myślach z sąsiadami, których nie zdążyła poznać.
Gideon wrócił do hotelu wściekły choć sam nie wiedział czemu. Miał ochotę... sam nie wiedział na co. Westchnął poirytowany. Dobrze wiedział czego chciał. Ta osoba wkrótce miała zniknąć z jego życia na zawsze.
- Gdzie byłeś?- dopytywała Samantha następnego dnia. Pojawiła się w jego pokoju wcześnie rano z zamówionym śniadaniem. Przymilała się do niego od zawsze. Dawniej już wylądowaliby w łóżku ale czuł się... zajęty. To było chore.
- Poszedłem się przejść- kolejne kłamstwo.
- Myślałam, że poszedłeś do niej?
- Byłem i nie chcę o tym mówić. Mój adwokat wysłał już papiery rozwodowe?
- Tak. Powiedział, że osobiście dostarczy je jutro.
Poczuł jakiś dziwny uścisk w sercu. Jakoś nie bardzo go to cieszyło.
- W takim razie nic mnie tu nie trzyma. Jeszcze dziś wracam do Florencji.
- Myślałam, że ze mną zostaniesz- oburzyła się sztucznie siadając mu na kolanach. Ewidentnie chciała go zaciągnąć do łóżka.
- Muszę zająć się winiarnią. Matka nie może wiecznie nią zarządzać. Poza tym nie mam ochoty tu dłużej przebywać. Przyjadę dopiero na rozprawę rozwodową.
Doskonale wiedział, że Samantha musi zostać w Chicago przez obowiązki i na jakiś czas będzie miał od niej spokój.
- No trudno. Może wpadnę do was na weekend.
- Już nie mogę się doczekać.
William Gonzales pojawił się w domu rodzinnym Beth kilka godzin po jej przyjeździe. Beth poznała adwokata męża już przed ślubem i szczerze go lubiła. Mary i Dick Grecy'onowie byli wstrząśnięci informacją o rozwodzie ukochanej córki. Beth zawsze mogła liczyć na wsparcie rodziców. W przeciwieństwie do Grethy przyjeli Gideona z otwartymi ramionami.
- Wiem, że jestem ostatnią osobą jaką chcą państwo widzieć. Przysłał mnie pani... Gideona Hertz.
- Ma pan papiery?- upewniła się Beth. William wyjął je z neseseru i postawił na stole.
- Zgodnie z wolą i intercyzą podpisaną przez panią i męża po rozwodzie otrzyma pani 500 tysięcy dolarów za pół roku małżeństwa- przypomniał.
- Zgadzam się na rozwód ale nie chcę od niego żadnych pieniędzy. Proszę powiedzieć Gideonowi, że ich od niego nie chcę!- oświadczyła. William Gonzales wziął podpisane dokumenty i od razu po wyjściu skontaktował się ze swoim pracodawcą.
- Chciałem poinformować pana, że pani Hertz podpisała dokumenty ale pod warunkiem, że nie otrzyma od pana wymienionej sumy.
- Dlaczego? Przecież według intercyzy należą jej się te pieniądze.
- Nie potrafię podać powodu tej decyzji. Skontaktuję się z panem po ustaleniu daty rozprawy.
- Jesteś pewna, że nie chcesz pieniędzy? Należą ci się- powiedział Dick gdy wieczorem zajrzał do pokoju córki.
- Nie. Nie wyszłam za niego dla pieniędzy. Jeśli nasze małżeństwo tyle jest dla niego warte to nie chcę go już więcej widzieć!
- Rozumiem. Nie będę cię już dłużej męczył. Pamiętaj, że możesz na nas liczyć- uścisnął ją czule i wyszedł.
Oczywiście, że mogła. Zawsze i wszędzie. Jej usta wykrzywiły się w uśmiechu choć z oczu płynęły łzy.
Gideon krążył po salonie rwąc sobie włosy z głowy. Nie chciała jego pieniędzy, a przecież właśnie dlatego za niego wyszła. Dlaczego to zrobiła.
- Gideon co się z tobą dzisiaj dzieje?- spytała matka wchodząc do salonu ze szklanką whisky. Był to jej ulubiony trunek.
- Dlaczego wróciłeś tak wcześnie?- zapytała gdy nie doczekała się odpowiedzi.
- Nie miałem nic do zrobienia w Chicago. Poza rozmową z żoną- parsknął.
- Więc już wszystko wiesz- powiedziała Gretha z rezygnacją.- Chciałam cię przed nią uchronić. Elizabeth od początku nie nadawała się na twoją żonę.
- Tym się już nie musisz martwić. Podpisała papiery. Nie rozumiem tego...
- Czego tu nie rozumieć. Widocznie nigdy cię nie kochała- stwierdziła z chłodną galanterią.
- Skoro mnie nie kochała to skąd ten ślub?- spytał może zbyt głośno.
- Dla pieniędzy- powiedziała matka jakby to było oczywiste. Ale Beth nie chciała pieniędzy. Zgodziła się na rozwód tylko jeśli ich nie otrzyma.
- Muszę iść- jęknął z bezradności i wyszedł z domu. Musiał pobyć sam.
Wsiadł do samochodu i spojrzał na swoje odbicie w lustrze. Od razu rzuciła mu się w oczy marynarka leżąca na tylnim siedzeniu. Ta sama, którą miał w szpitalu. Musiał ją zostawić po powrocie. A to znaczy, że była w niej koperta. Zerwał się z miejsca i przeszukał kieszenie. Po chwili trzymał w dłoni swoje zdjęcie ślubne. Był na nim on i Beth. Stali wśród gości ale zachowywali się jakby byli sami. Beth patrzyła na niego z takim uwielbieniem, że aż mu serce podskoczyło. Albo była świetną aktorką albo go kochała. Ale on nie pamiętał ostatnich kilku miesięcy. W głębi serca nie miał ochoty na zawsze tracić Beth ale czy to wystarczy żeby jej wybaczyć zdradę.
Za sprawą Williama Gonzales rozprawa sądowa miała się odbyć już tydzień później. Beth włożyła najlepszą małą czarną jaką miała i zrobiła staranny makijaż. Wiedziała, że Gideon przyjdzie do sądu w towarzystwie matki i Samanthy, która będzie wyglądać jakby nosiła milion dolarów. Będą na nią patrzyły z nieskrywaną odrazą. Chciała choć trochę wyglądać jak przystało na żonę Gideona Hertza. A raczej byłą żonę.
- Naprawdę nie chcesz żebyśmy pojechali z tobą?- kolejny raz spytała ją matka.
- Nie. Załatwię to sama- zapewniła.
- Adwokata też nie chciałaś- zauważył ojciec.
- Niczego nie chcę od Gideona więc nie potrzebuję adwokata. Muszę już iść- ostatni raz wygładziła sukienkę i wyszła żeby zaczekać na zamówioną taksówkę.
Gideon stał przed budynkiem sądu i czekał na Beth. Aż cały dygotał. W głowie układał sobie całą swoją przemowę, którą miał zaraz wygłosić. I wtedy ją zobaczył. Wysiadła z taksówki i uśmiechnęła się do kierowcy. Na jej widok zrobiło mu się gorąco. Był już pewien, że ją kocha.
- Beth, możemy porozmawiać?- spytał podbiegając do niej.
- Nie sądzę żebyśmy mieli o czym- powiedziała z żalem. Chciała go wyminąć ale złapał ją za ramię.
- Muszę z tobą porozmawiać! Muszę ci powiedzieć...
- Spóźnię się na rozprawę- warkneła wyrywając się nieudolnie.
- Żadnej rozprawy nie będzie!- krzyknął. Beth zamarła.
- Co?!
- Nie będzie rozwodu. Nie chcę go! Mimo tego co zrobiłaś i tej całej amnezji kocham cię!
Beth była pewna, że się przesłyszała. Właściwie to powinna teraz rzucić mu się w ramiona i skakać ze szczęścia ale ogarnęła ją złość gdy przypomniała jej się wizyta Samanthy.
Zamachneła się i z całej siły go spoliczkowała.
- Jak śmiesz! Obwiniasz mnie o całą tę sytuację, a sam odtrąciłeś mnie, uznałeś za wariatkę i znalazłeś sobie pocieszenie w ramionach dawnej kochanki!
- A więc to moja wina?!- krzyknął.- A to, że zdradzałaś mnie już przed ślubem i po, to też moja wina?!- nie chciał jej tego wygarniać ale był wściekły z miłości i tęsknoty do niej.
Beth jeszcze raz chciała go uderzyć ale powstrzymał ją w ostatniej chwili.
- Nigdy cię nie zdradziłam!- krzykneła bijąc go pięściami po klatce piersiowej. Gideon trzymał ją w objęciach powoli analizując jej słowa.
- Ja też cię nigdy nie zdradziłem. Nie spałem z żadną inną nawet gdy straciłem pamięć. Przez cały czas myślałem o tobie- powiedział.
- Ale Samantha powiedziała, że...
- Kłamała. Cały ten czas dochodziłem do tego, że cię kocham. Mnie również nagadała bzdur o tobie.
- To znaczy?
- Wmówiła mi, że mnie zdradzałaś i że chcesz moich pieniędzy.
- Nigdy ich nie chciałam. Chciałam ciebie- powiedziała ocierając łzy.
- Czyli to wszystko to podła intryga!- powiedział jakby sam do siebie.- Chciały nas rozdzielić.
- Nie mogę w to uwierzyć- szepneła.- Przepraszam, że cię spoliczkowałam. Ja... Nie pamiętasz tego ale nigdy ci tego nie zrobiłam...- Gideon przerwał jej pocałunkiem. Beth niemal natychmiast zarzuciła mu ręce na szyję i pocałowała go równie gorąco.
- Kocham cię!- powiedziała między pocałunkami.
- Przepraszam, że kiedykolwiek w to zwątpiłem. To się już nie powtórzy.
Drzwi do sądu otworzyły się i stanęła w nich oburzona Gretha wraz z Samanthą u boku.
- Jak śmiesz go znów mamić!- krzyknęła ciskając błyskawice w Beth. Gideon zrobił krok do przodu obejmując żonę władczo.
- Dość tego!- warknął do matki.
- Co ty wygadujesz synu. Nie daj jej się omamić!
- Powiedziałem dość! Od tej chwili będziesz traktowała moją żonę z należytym szacunkiem. A jeśli nie to znajdź sobie nowy dom i syna!
Gretha stała jak słup soli. Tymczasem Smantha wymkneła się jak najszybciej.
- Nie zrobisz tego- szepneła władczo Gretha.
- Jeśli nie chcesz się o tym przekonać to uważaj co robisz i mówisz!- warknął po czym wziął Beth w ramiona i pocałował zachłannie.
- Co teraz?- spytała Beth.
- Teraz... porywam cię.
Epilog:
Beth rozłożyła się wygodnie na gorącym piasku i zamknęła oczy. Po chwili bezlitosne słońce zasłonił jej potężny cień, który okazał się być pochylającym nad nią mężem.
- Witam pani Hertz- powiedział skubiąc jej dolną wargę.
- Dzień dobry panie Hertz. Kocham cię.
- Wiem- powiedział seksownie po czym ułożył się na niej wygodnie.
- Co robisz? Ktoś nas zobaczy- pisneła. Usiłowała się wyrwać ale przygwoździł jej ręce nad głową.
- To prywatna plaża. Nikogo tu nie ma.
- No tak- pocałowała męża zalotnie.
- Kocham cię- powtórzyli jednocześnie.- Już zawsze!
KONIEC!!!!!!!!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro