One-shot
- Już 9! - pisnęła szatynka, po czym narzucając na ramiona sweter, wybiegła na podwórko.
- Cześć, Lady! - krzyknął Jonathan, jej rówieśnik, który codziennie rozwoził gazety. Jak co ranka zatrzymał się przed bramą - Jak zawsze jesteś punktualnie. - puścił jej oczko, a dziewczyna jedynie przewróciła oczami, podchodząc do bruneta i odbierając od niego gazetę.
- Przecież wiesz, że wstaję zawsze kiedy tylko kogut zapieje. No, ale nie mam za dużo czasu. W końcu muszę przygotować śniadanie. - powiedziała posyłając koledze szeroki uśmiech.
- Jasne, to do jutra! - krzyknął, odjeżdżając.
Lady weszła po kilku stopniach, otwierając nogą drzwi, po drodze przeglądając gazetę.
Kiedy weszła do środka, ściągnęła sweter i zawiesiła go na wieszaku, po czym skierowała się do kuchni. Położyła gazetę na stole, przy krześle, które zawsze zajmował jej tata, po czym przeszła o kuchni, w której zabrała się za parzenie dwóch kaw dla rodziców, krojeniu chleba i układaniu słodkich bułek na deser, po czym wszystko wyniosła na stół.
- Śniadanie! - krzyknęła, po czym wyszła przez drzwi z kuchni, które prowadziły prosto do ogrodu jej mamy. Urwała bukiet świeżych tulipanów, po czym wróciła do środka i wymieniła kwiaty sprzed kilku dni, w chwili, w której do kuchni weszli jej rodzice. Uśmiechnęła się do nich, co odwzajemnili.
- Czyżbym czuła jajecznicę? - zapytała mama Lady, kiedy zasiadali do stołu.
- Dokładnie, smacznego! - powiedziała, po czym wszyscy zabrali się do jedzenia.
Przy wspólnym posiłku rozmawiali na różne tematy z mamą, a pan Howell czasami wtrącał jakieś uwagi, lub mówił coś o tym, co przeczytał w gazecie.
Kiedy wszyscy zjedli śniadanie, a pani Howell pozmywała, Lady zauważyła, że jej ojciec trzyma białe pudełeczko. Podniosła brew, nie wiedząc o co chodzi.
- Dzisiaj twoje urodziny, kochanie! - krzyknęła mama, a dziewczyna zerknęła szybko w kalendarz. Na śmierć zapomniała! - Otwórz. - poradziła z uśmiechem, kiedy brązowooka odebrała pudełeczko.
Kiedy je otworzyła, zauważyła złoty wisiorek z przewieszką w kształcie serca, na której wygrawerowane było jej imię. Dziewczyna uśmiechnęła się i uściskała rodziców, po czym zapięła prezent na szyi.
- Dziękuję wam, jest piękny! - powiedziała - Muszę pokazać to wujkom! - krzyknęła, po czym wybiegła do sąsiadów, odprowadzana cichym śmiechem rodziców.
Dziewczyna przeszła przez furtkę, po czym weszła do domu bez pukania.
- Caitlyn? Czyżbyś znowu czegoś zapomniała? - usłyszała krzyk wujka Deana z salonu, przez co zachichotała.
- Nie, to ja! - krzyknęła, wchodząc głębiej do domu.
- Mała Lady! - powiedział, mocno ją przytulając.
- Już nie taka mała, wujku. Dzisiaj mam 17 urodziny. - powiedziała mrużąc oczy i uśmiechając się.
- No tak! Przecież to już 17 wiosna... - odparł wujek Dean, łapiąc się za głowę - Ale to nie zmienia faktu, że nadal jesteś małą Lady. - brunetka zaśmiała się szczerze.
- Wiem, wujku. - powiedziała, siadając na kanapie.
- A czy rodzice już ci mówili o nowinie? - zapytał, uśmiechając się, na co młoda Howell zmarszczyła brwi.
- Chyba nie rozumiem... - wujek Dean zatkał usta dłonią.
- Oni ci jeszcze nie powiedzieli?
- O czym mi nie powiedzieli? - krewny dziewczyny podniósł się.
- Ja nic nie mówiłem, muszę iść wziąć leki. - powiedział znikając w kuchni.
- Ale wujku! - krzyknęła dziewczyna.
- Ja ci nic nie powiem! - odkrzyknął, na co szatynka przewróciła oczami - Idź się ich zapytać, nie mnie! - 17-latka postanowiła posłuchać jego rady, a gdy wychodziła dosłyszała jak mamrocze - Za dużo gadasz, stary głąbie.
- O, już wróciłaś? I co? Wujkowi podobał się naszyjnik? - spytał tata, ale dziewczyna tylko skinęła głową stając na środku salonu, ze skrzyżowanymi rękami.
- To chyba nie wróży nic dobrego. O co chodzi, kochanie? - spytała mama, więc Lady przeniosła na nią swoje spojrzenie.
- O czym mi nie powiedzieliście? - zapytała prosto z mostu.
- Twój brat ma za długi język. - powiedziała kobieta, a mężczyzna tylko podniósł ręce w obronnym geście z głupkowatym uśmiechem na twarzy.
- W końcu i tak kiedyś trzeba było jej o tym powiedzieć.
- Powiedzieć o czym? - spytała coraz bardziej bojąc się usłyszeć odpowiedź. Jej mama uśmiechnęła się i wzięła głęboki oddech.
- Kochanie... będziesz miała rodzeństwo. - dziewczyna patrzyła na nich, myśląc, że się przesłyszała. Może kiedyś by się cieszyła, a nawet bardzo, ale oni mieli już swoje lata.
- Ja... Chyba muszę wyjść. - powiedziała, po czym wybiegła z domu.
- Lady, zaczekaj! - usłyszała krzyk taty, ale nie zwróciła na to uwagi.
Kiedy zbiegła po schodach, zauważyła wujka, który własnie wychodził. Prawdopodobnie szedł do sklepu.
- O, Lady! Co się stało? - zapytał, podchodząc do swojej bratanicy.
- Oni będą mieli dziecko, wujku! Przecież oni już nie są tacy młodzi. Mogą pojawić się komplikacje i w ogóle... - krewny położył jej rękę na ramieniu, w pocieszającym geście.
- Spokojnie. Na pewno sobie poradzą. Znam twoją mamę, w końcu to moja szwagierka! Jest silna, nic jej nie będzie. - pocieszał ją, na co szatynka uśmiechnęła się lekko - Poza tym młodsze rodzeństwo, to...
- To krzyki i masa roboty przy nim. - odezwał się jakiś chłopak. Oboje odwrócili się w kierunku głosu i zobaczyli chłopaka, na oko 19-letniego, który stał przed bramką i uśmiechał się. Był wysoki, mógł mieć nawet 1,80 m wzrostu. Czarne włosy miał rozwiane, a brązowe oczy patrzyły na nich z radosnymi iskierkami - No cóż, zapewne będziesz musiała oddać swój pokój dla rodzeństwa. Aha i nie zapominaj o wieczorach z fast foodami! To już nie wróci. Teraz tylko zdrowe jedzenie. - powiedział i puścił jej oczko.
- Nie słuchaj go, Lady. Przesadza. - wtrącił się wujek, a twarz chłopaka stała się rozbawiona.
- Tylko mówię z doświadczenia. - odparł tamten.
- Lepiej stąd idź, młodzieńcze. Wszedłeś na nieswoją posesję. - powiedział krewny Lady, na co brunet parsknął śmiechem.
- Stoję przed bramą, na chodniku należącym do miasta, proszę pana. - i zasalutował mu ze śmiechem - I pamiętaj, ślicznotko: wszystko się zmieni! - powiedział na odchodne.
*
Ostatnie 9 miesięcy minęło całkiem spokojnie. Lady codziennie śmiała się widząc zachcianki mamy i poświęcenie taty, który czasami w środku nocy wychodził do sklepu po ogórki kiszone i czekoladę z orzechami, bo taka zachcianka pojawiła się w głowie jego żony. Zanim Lady się obejrzała, nadszedł kwiecień; miesiąc, w którym jej mama miała rodzić.
Kiedy nadszedł ten wyczekiwany przez rodziców wieczór, Lady siedziała jak na szpilkach przed sypialnią, kiedy przyjechał lekarz aby odebrać poród. Nagle drzwi otworzyły się gwałtownie, a pan Howell wypadł z nich jak rażony piorunem.
- Mam syna! - krzyknął i przytulił córkę, która zaczęła się śmiać - Muszę zadzwonić do siostry i jej o tym powiedzieć! - krzyknął biegnąc do telefonu komórkowego, który leżał w salonie, po drodze cały czas wykrzykując te dwa słowa.
- Mamo, jak się czujesz? - zapytała dziewczyna, wchodząc do środka. Lekarz właśnie wychodził.
Pani Howell leżała na łóżku, a na rękach trzymała małego chłopczyka. Lady uśmiechnęła się mimowolnie, kucając przy rodzicielce.
- Dobrze. - powiedziała cicho tamta - Spójrz, on jest taki uroczy. - powiedziała - Chcesz go potrzymać? - Lady niepewnie skinęła głową i wzięła go na ręce.
*
Kilka miesięcy później państwo Howell musiało wyjechać na cały dzień, a do Lady i jej młodszego brata miała przyjechać ciocia Sara, siostra mamy, wraz z dwoma nieznośnymi córkami w wieku Lady. Dziewczyna wiedziała, że to będzie dla niej katorgą, ale nie miała wielkiego wyboru.
- Cześć, ciociu Saro. - powiedziała Lady, stojąc przy schodach, kiedy jej rodzice wyszli, a w domu została tylko starsza kobieta. Krewna spojrzała na siostrzenicę krytycznym wzrokiem, który nie mówił, żeby między nimi była pozytywna relacja - Cześć Ricky, Kathy. - przywitała się z kuzynkami, ukrywając swoją niechęć. Obie były bliźniaczkami o blond włosach i brązowych oczach - Idę się przejść. Wrócę później. - powiedziała dziewczyna, po czym wypadła z domu - Czujcie się jak u siebie! - krzyknęła, zanim przekroczyła próg.
Szatynka szła ulicą, nie do końca wiedząc gdzie idzie. Szła tam, gdzie nogi ją poniosły.
- Ej, to chyba córka tych bogaczy, no... Jak oni mieli? Hawell, Crowell... - powiedział jakiś koleś, ale Lady nie zwróciła na to uwagi.
- Howell. Tak, to ona. Jej stary kiedyś miał na pieńku z moim ojcem. Może by tak mała zemsta młodszego pokolenia? - odpowiedział drugi osobnik, po czym oboje zaczęli się szorstko śmiać.
Lady podniosła głowę i zobaczyła dwóch chłopaków, którzy mieli rozszerzone źrenice, a kiedy skupiła się na zapachu, skrzywiła się rozpoznając odór trawki. Wyższy chłopak splunął pod jej nogi.
- Na co się gapisz?
- Chyba nie mówicie poważnie, nie? - zapytała, ale kiedy ruszyli w jej stronę, zrozumiała, że to wcale nie były żarty. Jej oczy rozszerzyły się ze zdziwienia i prawie natychmiast zaczęła biec przed siebie. Nie zwracała uwagi na obraźliwe uwagi chłopaków, którzy ją gonili. Skupiła się na tym, by uciec.
Biegła przed siebie, a gdy przebiegała przez ulicę, o mało jakieś auto jej nie potrąciło. Krzyknęła krótkie "Przepraszam!" do kierowcy, nie przerywając szaleńczego biegu. Cały czas słyszała za sobą ich krzyki. Po chwili zakręciła w jakąś uliczkę za sierocińcem, ale okazało się, że to ślepy zaułek. Uderzyła pięściami w płot i usłyszała, że ci dwaj zakręcają w uliczkę.
Nagle drzwi się otworzyły, a z nich wyszedł ten sam chłopak, który mówił jej o rodzeństwie 9 miesięcy temu. Spojrzał na nią z podniesioną brwią, kiedy usłyszał głosy za sobą. Zmarszczył brwi, gdy zobaczył osoby, które ją goniły.
- Zmiataj stąd, stary. - warknęli do szatyna, który wyciągnął przed siebie ręce.
- Ej, ej, ej, spokojnie. Jestem pewien, że to nieporozumienie. - powiedział, zerkając przez ramię na Lady.
- Jej stary zmieszał z błotem mojego ojca. Nadeszła pora na wymierzenie sprawiedliwości. Więc albo kulturalnie stąd pójdziesz, albo jej kara przejdzie też na ciebie, Troy.- powiedział wyższy osobnik, uśmiechając się okrutnie, ale brunet tylko skrzyżował ramiona na klatce piersiowej.
- Sam tego chciałeś. - mruknął drugi i oboje rzucili się na chłopaka.
Lady pisnęła przerażona, ale zauważyła, że szatyn bardzo szybko powalił ich na ziemię. Patrzyła na niego przerażona. Oboje podnieśli się z ziemi, obdarzając Troy'a nienawistnym spojrzeniem i wycofali się.
- Hej, my chyba już się spotkaliśmy, nie, mała? - zapytał, a Lady prychnęła, nie odsuwając się od płotu. Nadal była przerażona i nie wiedziała do czego on był zdolny.
- Nie nazywaj mnie mała. - pomimo swojego strachu, warknęła.
- Spokojnie, pomogłem ci. Nie musisz już tak kleić się do tego płotu. - powiedział z rozbawieniem, a na twarzy dziewczyny pojawił się rumieniec złości, ale wysunęła się do przodu.
- No cóż, masz rację. Dziękuję. - powiedziała uśmiechając się do niego, co odwzajemnił.
- Drobiazg. Właściwie to się jeszcze nie poznaliśmy. Jestem Troy.- powiedział chłopak, wyciągając rękę do dziewczyny.
- Lady. - powiedziała, ściskając jego dłoń.
- Miło mi cię poznać, Lady. - odparł, puszczając jej oczko.
- Wzajemnie. - powiedziała rozbawiona.
- Więc, Lady. Co powiesz na mały spacer? - zaproponował, na co dziewczyna udała zamyśloną.
- No cóż. Nie znam cię, Troy. Ale... Pomogłeś mi z nimi, więc właściwie: czemu? - zrobiła podejrzliwą minę - Ale nie jesteś żadnym seryjnym mordercą lub psychopatą, co? - chłopak parsknął śmiechem.
- Zabawne. Ale gdybym był, to wątpię, że bym ci z nimi pomógł. - zauważył - Park? - zapytał, na co brunetka uśmiechnęła się i skinęła głową.
- Park. - powtórzyła, po czym ruszyli we wskazane miejsce.
*
- Nie wierzę, że to zrobiłeś. - powiedziała śmiejąc się, Lady.
- Nie wiem o co ci chodzi. - odparł Troy, parskając śmiechem.
- Jesteś niemożliwy!
- Niemożliwy? Nie, po prostu nie trzymam się reguł. - powiedział ze śmiechem, a Lady sprawdziła godzinę na komórce.
- Jejku, już późno! - powiedziała zdziwiona.
- Racja. - chłopak rozejrzał się po okolicy - Co powiesz na kolację? - zaproponował, a ona spojrzała na niego spod przymrużonych powiek.
- Co proponujesz? - zapytała.
- Znam właściciela i kucharza pobliskiej włoskiej restauracji. Piszesz się? - zapytał, a po chwili namysłu Lady skinęła głową.
- Jeszcze nie okazałeś się psychopatą, więc może nim nie jesteś. - Troy zaśmiał się pod nosem - Włoska restauracja, hm? Brzmi nieźle. - powiedziała.
- Więc... To tutaj. - powiedział, kiedy zatrzymali się przed całkiem sporą restauracją - Idziesz? - zapytał otwierając drzwi. Skinęła głową, po czym weszła do środka, kiedy chłopak ją przepuścił.
- O, Troy! Dawno cię nie widziałem! - krzyknął jakiś mężczyzna zza lady z silnym, włoskim akcentem, podchodząc do chłopaka. Spojrzał na dziewczynę i uśmiechnął się szeroko - A ta piękna panienka to kto? - zapytał, na co zaśmiała się lekko.
- Nazywam się Lady. Miło mi pana poznać. - powiedziała dziewczyna i po chwili mężczyzna uściskał ją mocno, przytulając ją.
- Jaki tam "pan", jesteśmy prawie rodziną! Mów mi Marco, a teraz, chodźcie. Kolacja na koszt firmy! Co powiecie na podwójną porcję spaghetti? Czy może wolicie coś innego?- zapytał, a Troy spojrzał na dziewczynę wyczekująco, która uśmiechnęła się do Marca.
- Może być spaghetti. - powiedziała, na co Włoch klasnął w dłonie.
- Gdzie siadacie? - zapytał Marco.
- Co powiesz na to, żeby usiąść na dworze? - zapytał Troy, na co szatynka skinęła głową.
- W takim razie, usiądźcie, a ja zaraz podam jedzenie. Czy chcecie coś do picia? - spytał, ale oboje podziękowali.
Chwilę później oboje usiedli przy stoliku naprzeciwko fontanny.
- Co jest, Lady? Widzę, że chcesz o coś zapytać. - powiedział Troy, patrząc uważnie na dziewczynę.
- Chciałam zapytać, co robiłeś w domu dziecka. - powiedziała.
- No cóż... Pracuję tam. - powiedział.
- Naprawdę? Od kiedy? - spytała, zaciekawiona.
- Odkąd skończyłem liceum. - odparł spuszczając głowę - I chyba już zawsze będę tam pomagał. Pani McGregory jest dla mnie jak matka. - powiedział, a dziewczyna zauważyła, że to nie jest dla niego łatwy temat, więc złapała go za rękę, w geście pocieszenia, a Troy splótł ich palce. Nie czuli się z tym dziwnie, a jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie.
- Jeśli komuś o tym powiesz, może będzie ci łatwiej. Ale jeśli nie chcesz, nie musisz. - powiedziała.
- Masz rację. - powiedział podnosząc na nią wzrok. W jego oczach zobaczyła smutek - No cóż. Moi rodzice oddali mnie do tego domu dziecka kiedy byłem bardzo mały. To pani McGregory mnie wychowywała. Sama mi powiedziała, że traktuje mnie jak syna. Ona sama miała męża, ale nie mogła mieć dzieci. Mieszkam w domu dziecka, chociaż w zeszłym roku powinienem był go opuścić, ona mi pozwoliła. Powiedziała, że to mój dom; że mogę dalej się kształcić, nawet nie muszę u niej pracować. Ona miała pokryć całe koszty mojej edukacji, ale uważam, że to było za dużo, więc w wolnym czasie jej pomagam, pracuję w sierocińcu, żeby choć trochę ją odciążyć. - wytłumaczył, a Lady pokiwała głową - Moi rodzice nie skontaktowali się ze mną ani razu. Nawet nie dali znaku życia pani McGregory. - powiedział z żalem, a kiedy skończył mówić, Marco postawił przed nimi dwa talerze spaghetti z klopsikami.
- Bon Appetit. - powiedział i zniknął w lokalu.
Troy'a ogarnęła melancholia i nie miała zamiaru go opuścić, przez co Lady zmrużyła oczy, wzięła klopsika i rzuciła nim w twarz Troy'a. Ten otrząsnął się i spojrzał na nią z niedowierzaniem, chociaż w jego oczach widać było rozbawione iskierki.
- Nie, nie zrobiłaś tego. - powiedział ze śmiechem, a Lady zrobiła minę niewiniątka.
- Nie mam pojęcia o czym mówisz. - odparła, kiedy poczuła, że Troy zaczął ją łaskotać - O nie, nie, nie! To nie fair! To był tylko klopsik, to za surowa kara, Troy! - pisnęła i próbowała się uwolnić, ale przez to poleciała do tyłu i pociągnęła za sobą Troy'a, w wyniku czego oboje upadli na ziemię.
Obydwoje zaczęli się śmiać, po czym brunet podniósł się jako pierwszy i pomógł wstać Lady.
- Tak kończy się unikanie łaskotek. - rzucił rozbawiony, a dziewczyna tylko przewróciła oczami, zajmując miejsce - Czekaj, masz coś we włosach. Było się tarzać po ziemi? - zapytał powstrzymując śmiech, a dziewczyna tylko zachichotała.
Troy wyciągnął z jej włosów jakąś gałązkę, która zahaczyła się tuż nad uchem i pogładził jej policzek.
- Już nie będziesz rzucać we mnie klopsikami? - zapytał, parskając śmiechem.
- Zepsułeś chwilę, Troy. - powiedziała kręcąc głową, chociaż kącik jej ust lekko się unosił. Troy zmarszczył brwi, ale nie skomentował tego.
- Więc... Smacznego, Lady. - powiedział łapiąc sztućce.
- Nawzajem, Troy.
*
- Odprowadzić cię? - zaproponował, na co Lady przystała.
- Jeśli to nie problem. - odpowiedziała z delikatnym uśmiechem, czym wywołała szeroki uśmiech u Troy'a.
Ruszyli w drogę powrotną, podczas której rozmawiali na różne tematy, aż w końcu zatrzymali się pod płotem prowadzącym do posiadłości rodziny Howell.
- Dziękuję za dzisiaj, było... wspaniale. - powiedziała Lady, a Troy uśmiechnął się lekko.
- Cała przyjemność po mojej stronie. - powiedział chłopak, po czym schował Lady kosmyk włosów za ucho, a ona uśmiechnęła się lekko i zarumieniła. Troy pogłaskał ją po zarumienionym policzku z delikatnym uśmiechem - Uroczy rumieniec. - powiedział cicho, przez co Lady jeszcze bardziej się zaczerwieniła - Dobrej nocy i do zobaczenia, Lady. - powiedział i pocałował ją w policzek, po czym odszedł w swoją stronę.
Lady jeszcze przez chwilę stała w miejscu, patrząc z uśmiechem na miejsce, w którym zniknął Troy, kiedy nagle zza zakrętu wybiegła spora grupa osób, które przebiegły, jakby jej nie dostrzegli, a za nimi wybiegł policjant, który złapał za ramię Lady.
- Zaraz, co? - zapytała młoda Howell - To jakaś pomyłka! - powiedziała, na co policjant pokręcił głową i zaczął ciągnąć za sobą.
- Trochę czasu na komendzie może otworzy ci sta i powiesz kto jeszcze z tobą tam był. Rodzice powinni was wszystkich lepiej wychować! - krzyknął policjant.
- Panie władzo, ona dopiero wyszła z domu. - powiedział wujek Dean, który na całe szczęście był na podwórku - Tamci pobiegli w tamtą stronę. Jak się pan spręży, to może ich dogoni. - powiedział krewny Lady, wskazując stronę, w którą pobiegli. Policjant puścił dziewczynę, przeklął pod nosem i pobiegł we wskazanym przez wuja kierunku.
- Dziękuję. - powiedziała i szybko przytuliła brata taty, po czym wróciła do domu.
*
Następnego dnia Lady jak codziennie wyszła przed dom po gazetę. Tym razem po drugiej stronie płotu czekał również jej wujek.
- O, Lady! Podejdź tu na chwilę! - powiedział, więc jego bratanica posłusznie podeszła do wuja.
- Dzień dobry! O co chodzi? - spytała zaciekawiona, kiedy usłyszała dzwonek roweru. Odwróciła się i zobaczyła Jonathana - Rzuć na trawnik! Jutro porozmawiamy!
- Nie ma sprawy! Dzień dobry, panie Howell! - krzyknął chłopak, rzucając im gazety, po czym pojechał dalej.
- Więc mów, wujku. O co chodzi? - zadała ponownie to pytanie.
- Złapali tego chłopaka, który mówił ci te okropne rzeczy o rodzeństwie! - powiedział, a Lady myślała, że się przesłyszała. Złapali Troy'a?, pomyślała.
- Naprawdę? Za co? - dopytywała.
- Złapali go w towarzystwie dwóch narkomanów. Jedyny nie zdążył uciec, ale wiem, że jeden z tamtych dwóch był starym klientem twojego ojca w kancelarii. - Lady poczuła, że robi jej się słabo - Wszystko dobrze, dziecko? - zapytał zatroskany, a dziewczyna pokiwała głową.
-Tak, wszystko w porządku, ale muszę już iść do domu. Muszę przygotować śniadanie. - powiedziała już bez wigoru, który miała od rana, a do domu weszła przygaszona.
Po południu Lady wyszła na taras z książką i usadowiła się na wiklinowym fotelu. Nie chciała przebywać w domu, w którym mogła natknąć się na którąś z kuzynek. Kiedy miała zamiar zająć się lekturą, usłyszała jak ktoś woła jej imię. Podniosła wzrok i zauważyła, że to Troy. Otworzyła szeroko oczy, zdumiona, po czym odłożyła książkę na bok i podbiegła do furtki, po czym przeszła na drugą stronę.
- Co? Ale... Jak? Przypadkiem cię nie zgarnęli? I o co w tym wszystkim chodziło? I w ogóle jak t... - Troy zasłonił jej usta ręką, na co zgromiła go wzrokiem.
- Daj mi dojść do słowa, Lady i to wyjaśnić. - poprosił, zabierając dłoń.
- Słucham cię. - ponagliła go.
- Zaczepili mnie, mówiąc, że chcą rewanżu. Wtedy przyszedł policjant, ale oni zdążyli nawiać. Kiedy jechaliśmy na komendę, policjant ich zauważył, a oni byli już, no cóż, najarani i nie bardzo ogarniali co się dzieje. Powiedzieli, że byłem tam przez przypadek, a jak odzyskają świadomość, to będą sobie za to pluli w brodę, ale liczy się to, że oczyścili mnie z zarzutów. - powiedział, a Lady uśmiechnęła się szeroko i rzuciła się mu na szyję.
Troy zachwiał się i na początku nie wiedział co się stało, ale po chwili i on ją przytulił.
- Ekhm, Lady? Mogłabyś go nam przedstawić? - dziewczyna usłyszała głos mamy i odskoczyła od Troy'a jak oparzona.
- O, cześć. Już wróciliście? - zapytała, przytulając rodziców.
- Więc... Kto to jest? - zadała pytanie mama, podczas gdy tata patrzył na Troy'a oceniającym wzrokiem.
- To wychowanek McGregory, prawda? Troy? - zapytał tata Lady, a chłopak pokiwał głową.
- Tak, panie Howell. To ja. - odpowiedział brunet, nie do końca wiedząc jak się zachować.
- Jak dobrze, Lady, że znalazłaś jakiegoś porządnego przyjaciela, a nie jakiegoś płytkiego i dwulicowego! Troy, zaproś panią McGregory i oboje przyjdźcie do nas na obiad. Serdecznie zapraszamy! - powiedział tata Lady, a ona sama patrzyła na niego ze zdumieniem. Nie poznawała go - No, leć już. - Troy otrząsnął się po czym skinął głową.
- Oczywiście, panie Howell. Do zobaczenia, państwu. Cześć, Lady! - pożegnał się, po czym odszedł.
- McGregory jest moją starą przyjaciółką. - wyjaśnił tata, kiedy patrzyły na niego z mamą - Poza tym broniłem jej sierocińca w sądzie. A Troy to naprawdę miły chłopak, ale jeśli spróbuje cię skrzywdzić, to już nie będę taki miły. - pan Howell zmienił się o 180 stopni, na co Lady parsknęła śmiechem.
- Daj spokój, tato.
- No, a teraz muszę coś wymyślić na obiad! Nie mogę ugotować byle czego, bo będą goście! - zamartwiała się mama, kiedy Lady wraz ze swoim tatą śmiała się cicho z jej przejęcia.
KONIEC
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro