Wypadek
Kakashi właśnie wracał ze swojej przechadzki, podczas której trochę porozmyślał i postanowił parę rzeczy, o których chciał powiedzieć Iruce. Nie wiedział jak on to przyjmie, ale nie było sensu z tym czekać, aż wynikną między nimi jakieś nieścisłości i komplikacje. Zajrzał pod namiocik, ale nikogo tam nie było. Kocyk też zniknął, więc wydedukował, że Iruka poszedł nad wodę. Pewnie popływać. W jego przypadku w grę wchodził wyłącznie aktywny wypoczynek. Iruka nie był z tych, co lubią godzinami wylegiwać się na piasku. Był człowiekiem czynu i potrzebował ruchu i zajęcia. A bynajmniej tak sądził.
Ruszył, więc dziarsko nad jezioro jeszcze nie wiedząc, co się tam, nie tak dawno, wydarzyło, w poszukiwaniu swojego nieśmiałego szczęścia.
Oczywiście na miejscu natknął się na stado wylegujących się morsów i foczek, którzy żywiołowo o czymś plotkowali.
- Yo. O czym tak żywiołowo rozprawiacie nad wodą? Podziwiacie mistrzowski kunszt pływania Iruki-sensei?- zapytał, ledwo się powstrzymując od powiedzenia: Delfinka.
- O. Kakashi. No spóźniłeś się na dramatyczny spektakl. Gai się topił.
- Ten idiota pływać nie umie i się do wody pchał? Po cholerę?
- Z tego, co się dowiedzieliśmy, to po to, by skraść Iruce pocałunek. Co w sumie mu się udało. Wiesz... reanimacja usta-usta.
- A co Iruka na to?
- Znawyzywał od chorych zboczeńców. A jak mu w pysk strzelił! Powiedział, że to było obrzydliwe i uciekł w stronę lasu.
- W którą stronę?
- Tam. Pomknął prosto jak strzała. Chyba nie chcesz za nim pobiec?
- To może sami go teraz poszukacie?
Zapadła cisza. Nie było klasycznie chętnych. Kakashi spojrzał po nich.
- No właśnie.- warknął.- A z tobą policzę się później.- rzucił złowrogo.
Nie dał mu sekundy na odpowiedź. Odwrócił się na pięcie i pobiegł szukać Iruki. Biegał po całym lesie wołając go i szukając, ale nigdzie go nie widział a odpowiadało mu jedynie leśne echo. Wtem dotarł na skraj dość wysokiej i bardzo stromej skarpy nieco ukrytej wśród gęstych krzaków. I tu zobaczył świeże ślady połamanych gałązek jakby się ktoś tędy przedzierał biegnąc na oślep. Kakashi od razu pomyślał o swoim nieszczęściu.
- Iruka!- zawołał, ale znów odpowiedziało mu tylko echo.
Rozejrzał się uważnie. Zauważył coś niepokojącego na dole. Z bijącym niespokojnie serce szybko się tam znalazł. Wśród połamanych gałęzi, liści i kamieni zobaczył nieprzytomnego bruneta. Odwrócił go na plecy. Widać było, że poturbował się okropnie i paskudnie rozbił głowę. Kakashi potrząsał nim próbując obudzić, ale jego zabiegi nie przynosiły żadnego skutku.
- Iruka. Obudź się, proszę. Iruka.
Jednak nieprzytomny milczał uparcie dalej. Kakashi wziął go delikatnie na ręce i pognał jak szalony prosto do szpitala, chwilowo omijając polanę i pozostałych. Wpadł do środka strasząc wszystkich po drodze.
- Szybko! Potrzebna pomoc!- krzyknął.
Zaraz podbiegł lekarz z pielęgniarką. Zobaczył, że Kakashi na rękach trzyma zalanego krwią.
- Co się stało?
- Gai się stał.- warknął z jakąś bolesną nutą.
- Proszę za mną.- powiedział do niego- Siostro. Środki opatrunkowe, kroplówkę i co jeszcze to zobaczymy później. Do piątki. Jak najszybciej.- rzucił do pielęgniarki przez ramię.
Poprowadził ninja przez długi korytarz. Weszli do jasnego pokoju. Podeszli do łóżka w pobliżu okna.
- Tu proszę go położyć.
Kakashi położył go delikatnie. Odsunął się, ale stał i patrzył lekarzowi na ręce.
- Muszę teraz pana wyprosić. Zajmiemy się nim należycie.
- Chcę potem wiedzieć wszystko o jego stanie.- burknął.
- Dobrze. Osobiście pana poinformuję jak już będziemy wiedzieli, dobrze?
- Mhm...- mruknął i wyszedł zostawiając nieprzytomnego w rękach lekarzy.
Wybiegł ze szpitala. Musiał coś załatwić. Coś ważnego nie tak daleko od Konohy. Dzień nieubłaganie zaczynał chylić się ku zachodowi. Kakashi wpadł na plażę przed jeziorkiem, gdzie wycieczka jeszcze się wylegiwała. Zlokalizował swego odwiecznego rywala. Podszedł. Złapał go za koszulkę i przyciągnął nieco do siebie.
- Słuchaj, śmieciu. Jeśli Iruka z tego nie wyjdzie, to ja cię zabiję.- przecedził słowa nadajać im tak złowieszczego wydźwięku, by krew w żyłach mroziło.
Gai tylko podniósł ręce w obronnym geście.
- Co się stało? Gdzie Iruka-kun?- zapytał Asuma podchodząc.
- Iruka walczy o życie! Przez was! Sądziłem, że chociaż ty będziesz miał więcej rozumu.
- Eee... przecież to Gai się topił a nie Iruka.
- Ale przez was biegł przez las nie patrząc pod nogi i spadł z urwiska. Uderzył w się w głowę i do tej pory nie odzyskał przytomności. I to wasza wina.
Nie dał im więcej czasu na protesty i głupie, jego zdaniem, próby tłumaczenia się. Pozbierał wszystkie rzeczy Iruki najpierw z plaży a potem z obozu. Pobiegł do jego mieszkania i zostawił to w kącie salonu. Wybiegł i ruszył prosto do szpitala. Akurat trafił na wieczorny obchód. Poczekał aż lekarz wyjdzie z salki.
- I co z nim doktorze? Mogę tam wejść?
- Pański przyjaciel doznał ciężkiego urazu głowy. Nie wiemy kiedy i czy w ogóle się obudzi. Jeśli już się taki cud stanie, to najprawdopodobniej nic nie będzie pamiętał. I nikogo. Do tego popękane żebra, nie mówiąc już o licznych stłuczeniach, krwiakach i sińcach. Robimy, co możemy, żeby mu pomóc.
- Dziękuję, doktorze.- wyszeptał i bez słowa wszedł do środka zanim lekarz ewentualnie spróbuje zaprotestować.
Podszedł do łóżka. Usiadł ciężko na krzesełku. Patrzył na nieprzytomnego. Widok był naprawde nieprzyjemny. Głowa obandażowana. Reszta tak samo. Tam, gdzie ich nie było, to widział zadrapania i siniaki. Podpięty był do monitora i tlenu.
- No i coś narobił, niezdaro? A ja miałem ci coś ważnego do powiedzenia.
Wziął go za rękę i gładził po włosach. Czuł przygniatający smutek. Czuł się winny, że polazł sobie na rozmyślania i nie było go wtedy przy nim. Trochę go zabolało, że Gai wymusił na nim pocałunek, ale pocieszał się myślą, że Iruka powiedział, że to było obrzydliwe. Jemu tak nie powiedział. I nawet pozwolił na więcej mimo tak rygorystycznych zakazów. Właściwie to faktycznie nie miał powodów do zazdrości, którą czuł za każdym razem, kiedy ktoś za bardzo się koło niego kręcił. Zwłaszcza ten krzaczastobrwi dupek.
- Wróć do mnie, Iruka. To jeszcze nie jest koniec, słyszysz? To przecież miał być początek naszej nowej wspólnej drogi. Proszę cie wróć.- powiedział cicho, nachylając się nad nim i delikatnie całując w policzek.
Chciało mu się płakać. Był już tak blisko a teraz mógł go stracić na zawsze. Był zmęczony wydarzeniami dnia. Nawet nie wiedział kiedy głowa opadła mu na pierś i tak zasnął trzymając nieprzytomnego za rękę.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro