Rozdział 1
W życiu zdarzają się chwile które zmieniają całe twoje życie. Właśnie to zrobiłam. Zmieniłam swoje życie, nie wiem czy na lepsze czy na gorsze ale zaczynam naukę na Uniwersytecie UNLA.
Budzę się z powodu turbulencji. O matko faktycznie jestem w samolocie, to nie był sen.
-Przepraszam, wie Pani kiedy lądujemy? - Pytam siedzącej obok mnie kobiety.
- Za jakieś 20 minut. - Odrzekła, oczy miała piękne błękitno-szare, takie same jak ja.
- Dobrze.
Szanowni państwo niedługo będziemy lądować w Los Angeles, proszę o zajęcie miejsc oraz zapięcie pasów bezpieczeństwa.
- Przepraszam Panią- Odwracam głowę w stronę nadchodzącego głosu. - Ma Pani zapięte pasy?
- Tak, mam - Pokazuję na zapięty pas.
-Dobrze, miłego lotu.
Spojrzałam przez okienko, byliśmy tak blisko asfaltu, że było widać już pas. Nie mogłam uwierzyć, że zaczynam naukę na UNLA. Samolot po chwili zajął swoje miejsce i mogliśmy wychodzić. Lotnisko było duże i pokryte tylko szkłem. Po jakimś czasie czekałam tylko na odbiór walizek. Czekałam, czekałam i czekałam, aż po chwili na taśmie widzę pierwszą walizkę. Próbuję ją ściągnąć i zaraz widzę kolejną. Wiedziałam, że druga jest o wiele wiele bardziej cięższa. Próbuję ją wziąć z taśmy, aż nagle rozpięła się. Wszystkie ciuchy wypadły na podłogę.
- Niech to szlak - Pomyślałam.
Po zebraniu ciuchów i włożeniu do walizki, poszłam do wyjścia. Kiedy otworzyłam drzwi, uderzyło mnie zaskakujące ciepło. Podeszłam do pierwszej lepszej taksówki i zapukałam do szyby.
- Dzień Dobry, mógłby Pan zawieźć mnie do Uniwersytetu Los Angeles?
- Tak oczywiście, zapraszam.
Pan był tak uprzejmy, że pomógł mi włożyć walizki do bagażnika, po czym weszłam do taksówki i odjechaliśmy.
- Jeśli mogę zapytać, co Panią tu sprowadza?
- Przyjechałam tu rozpocząć naukę na Uniwersytecie, ponieważ mieszkałam z mamą w Chicago ale jednak nie chciałam iść tam na uniwersytet, postanowiłam, że chcę się usamodzielnić.
- Aaaaa, rozumiem. Rozumiem, że zaczynasz właśnie nowe życie. - Śmieje się.
- Tak, zaczynam - Odpowiadam uśmiechając się po czym wybucham śmiechem.
Droga przebiegła pomyślnie, pomimo korków, które były uciążliwe dotarliśmy po jakiś 40 minutach na UNLA.
- Dziękuję, za przemiłą jazdę. - Uśmiecham się.
- Ależ, bardzo proszę.
Po wyciągnięciu walizek z samochodu i zapłaceniu za jazdę poszłam spełniać marzenia. Kierowałam się do budynku Administracyjnego. Po 10 minutach dotarłam do budynku całego z czerwonej cegły był śliczny!
- Dzień Dobry, nazywam się Amber Bell... - Nie zdążyłam dokoczyć, ponieważ przerywała mi recepcjonistka
- Nie obchodzi mnie jak masz na imię, jeśli chcesz podpisać papiery związane z kampusem oraz uniwersytetem to idź do Pani Rose. Podpowiem ci piętro numer 3.
- Dobrze, dziękuję. - Co za kobieta, jeśli wszyscy są tu tacy niemili to chyba jednak wrócę do Chicago nie mam zamiaru użerać się z takimi paniusiami. - Pomyślałam.
Przekierowałam się do windy, po czym weszłam i pojechałam na 3 piętro. Bardzo sprawnie odszukałam biuro Pani Rose. Usiadłam przed biurem. Po chwili z biura wyłoniła się wysoka kobieta widać, że jest dyrektorką Uniwersytetu, ponieważ miała obcisłą granatową do kolan sukienkę i wysokie czarne z elementami złota szpilki oraz biżuterię z prawdziwego złota, ale z wyrazu twarzy widać było, że jest miła, a nie jak ta recepcjonistka od siedmiu boleści.
- Dzień Dobry, jesteś Amber Bell?
- Dzień Dobry, tak się nazywam.
- Zapraszam do środka biura, omówimy wszystkie sprawy.
Weszłam do biura. Na wprost było okno ale najpierw rzucało się w oczy wielkie biurko z trzema krzesłami. Na prawej ścianie wisiał telewizor, a na przeciwko telewizora, na ścianie był piękny obraz, przedstawiający piękny krajobraz. Ściany były koloru szarego, a podłoga z drewna.
- Proszę usiąść - Nalega.
Siadam na krześle. Pani Rose wyciąga teczkę w której ma moje dane i papiery odnośnie kampusu w którym mam mieszkać.
- Niestety muszę cię zmartwić - Patrzy się na mnie wzrokiem pełnym zaskoczenia- Nie wiem dlaczego ale przydzielili cię do kampusu męskiego, a nie damskiego. Pewnie zaszła pomyłka.
- Ale, ale, ale jak to - Z zaskoczenia tylko to mogłam wydukać. Przeszło po moim umyśle tyle myśli. Ale zaraz, zaraz, zaraz będę mieszkać z dwoma współlokatorami?
- Niestety, nie mogę już nic na to poradzić, wszystkie pokoje są już zajęte albo tu zostaniesz i będziesz mieszkać z dwoma współlokatorami albo niestety zobaczymy się za rok.
Po tych słowach które zostały mi w głowie zdecydowałam się żeby mieszkać z chłopakami, w końcu nie mam niestety wyjścia. Podpisałam papiery, po czym Pani Rose wręczyła mi klucze do wschodniego kampusu.
- Mieszkanie numer 432, to oczywiście 6 piętro, ostatnie.
- Dobrze, dziękuję - Odpowiadam z uśmiechem, po czym wychodzę z biura.
- Amber zaczekaj! - Odwracam się po czym widzę jak Pani Rose biegnie z dwoma kartkami. -Zapomniałam o tym, weź je.
- Dobrze dziękuję, Do widzenia.
- Do widzenia!
Jedna kartka to była mapa Uniwersytetu, a druga plan moich zajęć, a co najlepsze jest w tym? Będę mieszkała z dwoma chłopakami... Super...
Wyszłam z budynku administracyjnego i szłam aleją kampusu. Było bardzo ciepło, o wiele cieplej niż w Chicago. Szłam po dróżce z kamieni, była śliczna. Kamienie miały piękne kolory ale coś innego przykuło moją uwagę. Starbucks jest tu na terenie kampusu, od razu się uśmiechnęłam. Przyjdę tu jak się rozpakuje, oraz trochę pozwiedzam kampus. Za rogiem ukazał mi się piękny z bladożółtej cegły budynek, okna były białe. Obok budynku były krzewy i palmy. Zbliżyłam się do schodków i zaraz po lewej stronie oraz prawej od strony schodków były tulipany, ahhh kocham te kwiaty. Weszłam po schodach i otworzyłam drzwi, pierwsze co wypatrywałam czy jest winda, nie rozczarowałam się ponieważ była. Weszłam z tymi ciężkimi walizkami do windy i wcisnęłam guzik z cyfrą 6. Nagle obleciał mnie stres.
- Co jeśli chłopacy nie będą chcieli mnie tam i będą mi uprzykrzać życie? - Pomyślałam.
Niestety po krótkiej chwili, która była zbyt krótka dotarłam na 6 piętro. Znalazłam moje mieszkanie. Zaczynam pukać, po czym przekręcam gałkę żeby wejść ale drzwi są zamknięte. Sięgam do torebki po klucz, po czym otwieram drzwi. Weszłam i od razu zobaczyłam mały korytarzyk.
- Hallo, jest tu kto? - Krzyczę ale nikt nie odpowiada. Widać, że nikogo nie ma. Zdjęłam buty i weszłam wgłąb mieszkania na lewo był salon, na prawej stronie ściany był kominek, a nad nim telewizor, naprzeciw telewizora stała kanapa oraz stolik, a za kanapą było wejście do kuchni, na wprost mnie były okna na szerokość ściany oraz drzwi balkonowe, balkon był strasznie wielki, na prawo były leżaki, a na lewo stał kwiatek w doniczce. Na korytarzu ujrzałam 4 drzwi, 3 do pokojów, a 1 do łazienki, która była naprzeciwko mnie. Weszłam do mojego pokoju. Ściany były białe, naprzeciw mnie było okno, zaraz po lewej stronie stało biurko, na biurku stała lampa i nad nią półka, zaraz przy biurku stało krzesło. Naprzeciw biurka stało łóżko, a przed łóżkiem była ogromna szafa. Zaczęłam rozpakowywać się, wszystkie ciuchy włożyłam do szafy, a książki, zeszyty, laptop oraz inne akcesoria położyłam na biurko, kosmetyczkę, szampon i resztę moich rzeczy poszłam zanieść do łazienki. Nagle słyszę, że ktoś wchodzi do mieszkania.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro