Rozdział 4. "Przecież on zginął".
Minęło kilka dni od kąt jestem w krainie czarów. Rozmawiałam ostatnio z Białą Królową która zaproponowała mi bym została tu na zawsze. Zgodziłam się bez wahania. Kobieta była szczęśliwa z tego powodu. Ale najbardziej Tarrant który ze szczęścia omal mnie nie udusił. Jestem już zdrowa, a moja kostka. W liście od mamy pisało, że bardzo mnie kocha i napisała również żebym szła za głosem swojego serca. Siedzę akurat w salonie. W domu Tarranta który gdzieś poszedł. Nagle drzwi od domu normalnie walnęły o coś przez co się wystraszyłam. Wtedy do domu wszedł Tarrant cały zdyszany.
-Boże Tarrant nie strasz mnie.- Powiedziałam kiedy Tarrant usiadł na kanapie obok mnie.
-Ona nie da mi z tym spokoju.- Powiedział zadyszany. Wstałam i poszłam do kuchni. Wzięłam szklankę i nalałam do niej wody. Następnie wróciłam do Tarranta. Zauważyłam, że mężczyzna spał leżąc na całej kanapie. Zaśmiałam się cichutko. Odłożyłam szklankę z wodą na stół, a obok położyłam jego kapelusz. Rozpięłam trochę jego marynarkę i koszule. Wzięłam kartkę i napisałam krótki liścik do Kapelusznika po czym kartkę położyłam koło cylindra. Następnie wyszłam z domu i poszłam do lasu. Gdy spacerowałam tak czułam się jak by ktoś mnie obserwował. Już chciałam się odwrócić ale poczułam mocne uderzenie w policzek przez co upadłam na ziemie. Następnie czułam jak czyjeś ręce mnie dotykają.
-Witaj Alicjo.- Usłyszałam męski głos. Skądś kojarzyłam ten głos. W końcu przypomniałam sobie czyj to głos. Był to głos Skazeusza. Za nim zdążyłam coś powiedzieć poczułam mocne uderzenie w głowę. Czułam jak ten bydlak mnie dotyka. Słyszałam dźwięk rozpinanych spodni oraz dźwięk rozrywanych ubrań. Następnie widziałam ciemność.
(Perspektywa Tarranta)
Obudziłem się leżąc na kanapie. Usiadłem i zauważyłem karteczkę koło mojego cylindra. Poczułem, że mój tors jest trochę odsłonięty. Chwyciłem za karteczkę.
Mój Kapeluszniku.
Poszłam na krótki spacer. Obok cylindra masz wodę. Nie martw się o mnie. Dam rade na spacerze. W razie co będę krzyczeć o pomoc.
Twoja Alicja.
P.S. Wybacz, że rozpięłam ci marynarkę i koszulkę.
Po przeczytaniu listu zrobiłem się czerwony na twarzy. Miałem motylki w brzuchu. Zapiąłem koszulkę i marynarkę. Napiłem się wody by uspokoić moje walące jak młot serce. Pierwszy raz tak się czułem. Nagle usłyszałem pukanie do drzwi domu. Szybko założyłem cylinder i pobiegłem do drzwi. Po otworzeniu ich ujrzałem... Moich rodziców. Już domyśliłem się, że pewnie chcą poznać Alicję.
-Tarrant synku czemu tak wybiegłeś z domu?- Spytała się moja mama. Zaśmiałem się nerwowo.
-Tak jakoś. He he.- Powiedziałem drapiąc się po karku. Mój ojciec zaśmiał się tak jak by domyślił się o co mi chodzi. Oboje weszli do mojego domu. Moi rodzice poszli do salonu, a ja do kuchni. Zrobiłem herbatę i zaniosłem ją do salonu. Następnie poszedłem ponownie do kuchni i wziąłem miskę z ciastkami. Siedziałem z rodzicami w salonie i cały czas rozmawialiśmy. Spojrzałem na zegarek i zauważyłem, że zbliża się popołudnie. O ile pamiętałem to zasnąłem przed południem.
-Tak poza tym. Gdzie ta twoja Alicja?- Spytał się mój ojciec. Wstałem i zacząłem nerwowo chodzić po pomieszczeniu.
-Nie mam pojęcia.- Powiedziałem zdenerwowany.- Może w pokoju.- Pomyślałem i pobiegłem do pokoju w którym śpi Alicja. Jednak jej tam nie było. Zbiegłem ze schodów prawie się wywracając.
-Tarrant spokojnie.- Powiedziała moja matka kładąc dłoń na moje ramie.
-Trzeba ją poszukać. Jeśli coś się jej stało nie daruje sobie.- Powiedziałem zdenerwowany. Wyszedłem z domu. Szybkim krokiem poszedłem w stronę pałacu Białej Królowej która stała przed bramą do zamku.- Wasza wysokość!- Krzyknąłem podbiegając do niej.
-Tarrant? Co się stało?- Spytała się zmartwiona królowa.
-A-Alicji nie ma... Napisała mi w liście, że poszła na spacer. Nie wiem gdzie poszła. Jeśli coś jej się stanie...- Nie dokończyłem z powodu iż podbiegli do nas Czerwona Królowa i reszta moich przyjaciół. Nawet ten kocur się pojawił.
-Trzeba ją znaleźć.- Powiedziała zdenerwowana Biała Królowa.- Więc tak. Ja i moja siostra zostaniemy na wypadek jak by Alicja wróciła. Króliku ty, Tarrant, Bernard i Kot poszukacie w lesie Alicji. Bliźniaki i Marcowy Zając poszukacie na terenie pałacu i domu Kapelusznika. Pozostali niech poszukają w mieście.- Powiedziała kobieta. Od razu razem z McTwispem i Kotem zaczęliśmy iść do lasu. Miałem nadzieje, że nic jej nie jest. Pomimo, że starałem się myśleć pozytywnie ciągle po głowie chodziły mi najgorsze myśli.
(Godzinę później. Perspektywa Tarranta)
Już godzinę szukamy mojej Alicji. Co raz bardziej się o nią boje. Cały czas się rozglądałem za moją Alicją. Nagle zauważyłem jakiś kawałem materiału na gałęzi krzaka. Podszedłem do krzaka i chwyciłem za materiał. Przyjrzałem się dokładnie kawałku materiału. Po chwili mnie olśniło. To był kawałek sukienki Alicji. Wstałem i podszedłem do Bernarda.
-Bernard wąchaj.- Powiedziałem dając psu kawałek materiału do powąchania. Mój przyjaciel powąchał materiał i zaczął biec. Biegłem cały czas za nim. Wpewnej chwili pies podbiegł do... Do mojej Alicji! Leżała na ziemi i się nie ruszała. Byłem przerażony.
-Alicjo!- Krzyknąłem w tym samym czasie co Kot i McTwisp. Podbiegliśmy do niej. Zauważyłem, że klatka piersiowa mojej Alicji się unosi. Wziąłem ją na ręce. Miała podartą sukienkę, a na ciele miała różnej wielkości rany oraz wiele siniaków.
-Bernard biegnij jak najszybciej do Białej Królowej.- Powiedziałem, a Bernard zaczął biec. Ja i McTwisp zaczęliśmy biec. Po kilku minutach byliśmy w pałacu. Podbiegł do mnie mój ojciec który wziął Alicje ode mnie i gdzieś pobiegł. Cały cas ręce mi się trzęsły, a po moich policzkach spływały łzy. Zacząłem się obwiniać, że to moja wina. Że to przeze mnie Alicja jest w takim stanie.
-Tarrant będzie dobrze zobaczysz.- Powiedziała moja matka przytulając mnie. Po jakimś czasie wyszedł mój ojciec z jakimś mężczyzną. Od razu podbiegłem do nich.
-Co z moją Alicją.- Powiedziałem zdenerwowany. Na ich twarzy widziałem, że chcą coś powiedzieć ale nie dają rady.- Czy ona...- Nie dokończyłem zdania kiedy usłyszałem krzyki. Szybko tam pobiegłem. Widziałem jak Alicja krzyczy przez sen.
-P-Przestań... To boli!- Krzyczała przekręcając się co chwile na drugi bok. Podszedłem do łóżka szybko i przytuliłem ją. Ciągle płakała. Głaskałem ją po zabandażowanej głowie. Było mi źle patrząc na zabandażowane części ciała Alicji. Po chwili zaczęła się uspokajać.
(Perspektywa Alicji)
Powoli się uspokoiłam. Czułam jak ktoś mnie głaszcze po głowie. Słyszałam również bicie serca. Powoli otworzyłam oczy i zauważyłam kawałek znanej mi marynarki.
-T-Tarant?- Spytałam gdy poczułam jak osoba która mnie trzymała przytuliła mnie jeszcze bardziej.
-Ciii... Już dobrze moja Alicjo.- Powiedział Tarrant całując mnie w czoło.- Pamiętasz co się stało?- Spytał się mnie. Po jego słowach przypomniałam sobie wszystko. To co wydarzyło się zanim straciłam przytomność. Wtuliłam się w niego i zaczęłam się trząść ze strachu.
-O-On... On mnie dotykał.- Powiedziałam wtulając się bardziej w przyjaciela.
-Alicjo o kim ty mówisz? Jaki "on"?- Spytał się zaskoczony unosząc mój podbródek bym patrzyła mu w oczy.
-S-Skazeusz.- Powiedziałam i zaczęłam płakać. Tarrant przytuli mnie.- Słyszałam jak rozrywa ubranie... O-On mnie chyba...- Nie dokończyłam bo Kapelusznik przyłożył mi palec do ust.
-Ciii... Nie kończ.- Powiedział i pogłaskał mnie po policzku.- Przecież Skazeusz nie żyje.- Dodał.- Eh... Porozmawiamy o tym jutro. Spróbuj teraz zasnąć.- Powiedział wstając z łóżka. Jednak ja złapałam go za rękę. Mój przyjaciel spojrzał na mnie.
-Proszę połóż się obok mnie. Nie chce spać sama.- Powiedziałam z błagalnym wzrokiem. Tarrant się zaśmiał cicho.
-Pamiętam jak byłaś mała i robiłaś takie oczka kiedy chciałaś się bawić w chowanego.- Powiedział kładąc się obok mnie. Przytuliłam się do niego.- No już dobrze. Będzie dobrze. Nie pozwolę ciebie więcej skrzywdzić.- Powiedział głaszcząc mnie po głowie. Wtuliłam się w niego. Po chwili zasnęłam wtulona w Tarranta.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro