Rozdział 3. Powiedzenie o mamie.
Obudziły mnie promienie słońce. Powoli wstałam i rozejrzałam się. Nie byłam w salonie tylko w pokoju. Pierwsza myśl to była, że Tarrant mnie przeniósł. To było nawet słodkie z jego strony. Powoli wstałam i wyszłam z pokoju. Zeszłam powoli ze schodów. Poczułam zapach jedzenia i od razu zrobiłam się głodna. Po chwili weszłam powoli do salonu.
-O już wstałaś?- Usłyszałam głos Tarranta za sobą. Odwróciłam się w jego stronie.- Jak się spało Alicjo?- Spytał po chwili.
-Tak już wstałam. Bardzo dobrze. Tylko... Gdzie ty spałeś?- Powiedziałam siadając na kanapie. Tarrant stał jak sparaliżowany z... rumieńcami na twarzy. Zachichotałam cicho na co Kapelusznik szybko się otrząsną z transu. Mężczyzna poszedł szybko do kuchni po czym wrócił z tacą z jedzeniem. Położył tace na stół po czym usiadł obok mnie. Wzięłam kanapkę.- No to smacznego Kapeluszniku.- Powiedział kiedy Tarrant również wziął kanapkę.
-Smacznego moja Alicjo.- Powiedział i oboje zaczęliśmy jeść. Wiedziałam, że będę musiała powiedzieć mu o tym czemu płakałam. Postanowiłam nie czekać na jego pytania związane z moimi emocjami i sama przerwałam cisze.
-Kapeluszniku?- Spytałam, a Tarrant od razu na mnie spojrzał.- Co do mojego płaczu to... Przepraszam.- Powiedziałam patrząc na swoje kolana.
-Ale za co mnie przepraszasz Alicjo? Przecież każdemu zdarza się płakać.- Powiedział Tarrant obejmując mnie ramieniem. Położyłam głowę na jego ramie czując się bezpieczna.- Jeśli nie chcesz nie musisz mi mówić o tym czemu płakałaś.- Powiedział Tarrant głaszcząc mnie po ramieniu.
-Nie no muszę się wyżalić. Inaczej później będzie mi trudniej o tym rozmawiać.- Powiedziałam wtulając się w przyjaciela.- Płakałam bo... Byłam w bardzo strasznej sytuacji rodzinnej.- Powiedziałam czując jak łzy zbierają mi się w oczach.- C-Chodziło o to, że... Z-Zanim tu wróciłam t-to... d-dowiedziałam się, że...- Zrobiłam pauzę czując, że zaraz się rozpłaczę.- Że.... M-Moja mama umarła.- Powiedziałam chowając twarz w dłoniach zaczynając płakać bardziej niż wczoraj. Czułam jak Tarrant mnie przytula tak, że prawie siedziałam na jego kolanach.
-Ciii... Alicjo nie płacz.- Mówił głaszcząc mnie po plecach. Wtuliłam się w niego.- Nie płacz... Ja nigdy ciebie nie zostawię.- Powiedział kiedy się powoli uspokajałam. Nagle usłyszałam pukanie do drzwi od domu Tarranta. Kapelusznik puścił mnie i przykrył kocem który leżał na oparciu kanapy. Następnie wyszedł z pomieszczenia. Usłyszałam jak drzwi od domu się otwierają.
-Witaj Tarrancie słyszeliśmy, że Alicja jest u ciebie.- Usłyszałam głos Białego Królika.
-Poza tym chcemy z nią porozmawiać.- Powiedziała Mniamałyga.
-Emm... To nie jest dobry pomysł byście teraz z nią rozmawiali.- W głosie Kapelusznika słyszałam zaniepokojenie.- Mniamałyga wracaj tu!- Usłyszałam nie co wkurzony głos Tarranta po chwili. Nagle do salonu wbiegła Mniamałyga.
-Alicja!- Krzyknęła uradowana myszko podbiegając do mnie.- Płakałaś?- Spytałam po chwili. Chciałam coś powiedzieć ale wtedy do salonu weszli pozostali. McTwisp podszedł do mnie i przytulił. Też starałam się uśmiechać ale nie udawało mi się.
-Na prawdę to nie jest dobry pomysł na odwiedziny.- Odparł Kapelusznik siadając koło mnie. Przytulił mnie. McTwisp wytarł swoją łapką moje policzki.
-T-Też cieszę się na wasz w-widok ale... J-Jestem zmęczona.- Powiedziałam wtulając się w Tarranta.
-McTwisp zajmiesz się Alicją? Muszę porozmawiać z Białą Królową.- Powiedział Tarrant głaszcząc mnie po głowie.
-Oczywiście Kapeluszniku.- Powiedział Biały Królik kiedy Tarrant pocałował mnie w czoło. Po czym mój przyjaciel z resztą wyszli z domu. Zostałam tylko w domu ja i McTwisp. Powoli położyłam się na boku na kanapie. McTwisp przykrył mnie kocem. W pewnej chwili kichnęłam.- Alicjo wszystko w porządku?- Spytał się kładąc łapkę na moim czole.- Alicjo jesteś rozpalona. Chyba się przeziębiłaś.- Powiedział idąc do kuchni. Po czym wrócił i przyłożył mi do czoła mokry i zimny od wody ręcznik. Po chwili zasnęłam.
(Perspektywa Tarranta)
Szedłem w stronę ogrodu na terenie pałacu Białej Królowej. Martwiłem się o Alicje. Kiedy ją zobaczyłem wcześniej była nie co blada. Chciałem już zawrócić i pójść do mojej Alicji lecz byłej już w ogrodzie. Nawet zauważyłem Białą Królową. Kobieta podeszła do mnie.
-Witaj Tarrancie.- Powiedziała z uśmiechem.
-Wasza wysokość. Przepraszam, że wczoraj nie przyszedłem ale... Musiałem się zająć Alicją.- Powiedziałem nie co zawstydzony sytuacją.
-Spokojnie Tarrancie. To nic. Akurat na temat Alicji chciałam z tobą porozmawiać.- Odparła kiedy usiadła przy stoliku w altanie. Usiadłem na przeciwko niej.
-Martwię się o Alicję.- Powiedziałem zmartwiony o Alicję.- Dziś rano w trakcie śniadania powiedziała mi, że jej mama umarła.- Powiedziałem zmartwiony.
-Ojej to bardzo poważna sprawa.- Powiedziała władczyni.- Ale teraz idź do niej. Powinna mieć w nas wsparcie.- Dodała. Wstałem z krzesła.
-Dobrze.- Odparłem i zacząłem iść w stronę swojego domu. Szedłem szybko prawie biegnąc. Chciałem już być przy mojej Alicji. Po chwili wszedłem do domu.- Już jestem.- Powiedziałem trochę głośniej.
-Ciii Alicja śpi.- Usłyszałem głos McTwispa który właśnie wyszedł z salonu.
-Dzięki, że byłeś przy niej.- Powiedziałem z ulgą.
-Nie ma sprawy.- Powiedział Biały Królik po czym wyszedł z mojego domu. Poszedłem do salonu. Zauważyłem jak Alicja spokojnie śpi. Podszedłem do niej i kucnąłem przy kanapie. Na czole miała ręcznik. Dotknąłem delikatnie jej policzka. Wtedy moja Alicja zaczęła kaszleć. Od razu pomyślałem, że pewnie jest przeziębiona przez to jak wczoraj chodziła w przemoczonych ubraniach.
(Perspektywa Alicji)
Otworzyłam powoli oczy. Zauważyłam zmartwioną twarz Tarranta. Było mi zimno. Źle się czułam. Zaczęłam ponownie kaszleć.
-Spokojnie Alicjo.- Powiedział łagodnym głosem Tarrant.- Zajmę się tobą.- Dodał biorąc mnie na ręce. Nadal byłam opatulona kocem. Tarrant usiadł w fotelu przytulając mnie nadal. Trzęsłam się całą z zimna.- Już dobrze Alicjo. Jestem tu.- Powiedział głaszcząc mnie po głowie.
-Nie boisz się, że ciebie zarażę?- Spytałam kichając.
-E tam.- Machnął ręką mówiąc.- Nic mi nie będzie.- Dodał tuląc mnie bardziej. Głaskał mnie cały czas po głowie.- Spróbuj pospać. Cały czas tu będę. Słowo wariata.- Na ostatnie jego zdanie cicho się zaśmiałam.
-Bo tylko wariaci są coś warci.- Powiedziałam ziewając. Wtuliłam się w Kapelusznika i przysypiając powoli. Akurat głowę miałam tak, że słyszałam jego bijące serce. Zarumieniłam się lekko. Po czym zasnęłam w ramionach Kapelusznika.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro