Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 3. Powiedzenie o mamie.

Obudziły mnie promienie słońce. Powoli wstałam i rozejrzałam się. Nie byłam w salonie tylko w pokoju. Pierwsza myśl to była, że Tarrant mnie przeniósł. To było nawet słodkie z jego strony. Powoli wstałam i wyszłam z pokoju. Zeszłam powoli ze schodów. Poczułam zapach jedzenia i od razu zrobiłam się głodna. Po chwili weszłam powoli do salonu.

-O już wstałaś?- Usłyszałam głos Tarranta za sobą. Odwróciłam się w jego stronie.- Jak się spało Alicjo?- Spytał po chwili.

-Tak już wstałam. Bardzo dobrze. Tylko... Gdzie ty spałeś?- Powiedziałam siadając na kanapie. Tarrant stał jak sparaliżowany z... rumieńcami na twarzy. Zachichotałam cicho na co Kapelusznik szybko się otrząsną z transu. Mężczyzna poszedł szybko do kuchni po czym wrócił z tacą z jedzeniem. Położył tace na stół po czym usiadł obok mnie. Wzięłam kanapkę.- No to smacznego Kapeluszniku.- Powiedział kiedy Tarrant również wziął kanapkę.

-Smacznego moja Alicjo.- Powiedział i oboje zaczęliśmy jeść. Wiedziałam, że będę musiała powiedzieć mu o tym czemu płakałam. Postanowiłam nie czekać na jego pytania związane z moimi emocjami i sama przerwałam cisze.

-Kapeluszniku?- Spytałam, a Tarrant od razu na mnie spojrzał.- Co do mojego płaczu to... Przepraszam.- Powiedziałam patrząc na swoje kolana.

-Ale za co mnie przepraszasz Alicjo? Przecież każdemu zdarza się płakać.- Powiedział Tarrant obejmując mnie ramieniem. Położyłam głowę na jego ramie czując się bezpieczna.- Jeśli nie chcesz nie musisz mi mówić o tym czemu płakałaś.- Powiedział Tarrant głaszcząc mnie po ramieniu.

-Nie no muszę się wyżalić. Inaczej później będzie mi trudniej o tym rozmawiać.- Powiedziałam wtulając się w przyjaciela.- Płakałam bo... Byłam w bardzo strasznej sytuacji rodzinnej.- Powiedziałam czując jak łzy zbierają mi się w oczach.- C-Chodziło o to, że... Z-Zanim tu wróciłam t-to... d-dowiedziałam się, że...- Zrobiłam pauzę czując, że zaraz się rozpłaczę.- Że.... M-Moja mama umarła.- Powiedziałam chowając twarz w dłoniach zaczynając płakać bardziej niż wczoraj. Czułam jak Tarrant mnie przytula tak, że prawie siedziałam na jego kolanach.

-Ciii... Alicjo nie płacz.- Mówił głaszcząc mnie po plecach. Wtuliłam się w niego.- Nie płacz... Ja nigdy ciebie nie zostawię.- Powiedział kiedy się powoli uspokajałam. Nagle usłyszałam pukanie do drzwi od domu Tarranta. Kapelusznik puścił mnie i przykrył kocem który leżał na oparciu kanapy. Następnie wyszedł z pomieszczenia. Usłyszałam jak drzwi od domu się otwierają.

-Witaj Tarrancie słyszeliśmy, że Alicja jest u ciebie.- Usłyszałam głos Białego Królika.

-Poza tym chcemy z nią porozmawiać.- Powiedziała Mniamałyga.

-Emm... To nie jest dobry pomysł byście teraz z nią rozmawiali.- W głosie Kapelusznika słyszałam zaniepokojenie.- Mniamałyga wracaj tu!- Usłyszałam nie co wkurzony głos Tarranta po chwili. Nagle do salonu wbiegła Mniamałyga.

-Alicja!- Krzyknęła uradowana myszko podbiegając do mnie.- Płakałaś?- Spytałam po chwili. Chciałam coś powiedzieć ale wtedy do salonu weszli pozostali. McTwisp podszedł do mnie i przytulił. Też starałam się uśmiechać ale nie udawało mi się.

-Na prawdę to nie jest dobry pomysł na odwiedziny.- Odparł Kapelusznik siadając koło mnie. Przytulił mnie. McTwisp wytarł swoją łapką moje policzki.

-T-Też cieszę się na wasz w-widok ale... J-Jestem zmęczona.- Powiedziałam wtulając się w Tarranta.

-McTwisp zajmiesz się Alicją? Muszę porozmawiać z Białą Królową.- Powiedział Tarrant głaszcząc mnie po głowie.

-Oczywiście Kapeluszniku.- Powiedział Biały Królik kiedy Tarrant pocałował mnie w czoło. Po czym mój przyjaciel z resztą wyszli z domu. Zostałam tylko w domu ja i McTwisp. Powoli położyłam się na boku na kanapie. McTwisp przykrył mnie kocem. W pewnej chwili kichnęłam.- Alicjo wszystko w porządku?- Spytał się kładąc łapkę na moim czole.- Alicjo jesteś rozpalona. Chyba się przeziębiłaś.- Powiedział idąc do kuchni. Po czym wrócił i przyłożył mi do czoła mokry i zimny od wody ręcznik. Po chwili zasnęłam.

(Perspektywa Tarranta)

Szedłem w stronę ogrodu na terenie pałacu Białej Królowej. Martwiłem się o Alicje. Kiedy ją zobaczyłem wcześniej była nie co blada. Chciałem już zawrócić i pójść do mojej Alicji lecz byłej już w ogrodzie. Nawet zauważyłem Białą Królową. Kobieta podeszła do mnie.

-Witaj Tarrancie.- Powiedziała z uśmiechem.

-Wasza wysokość. Przepraszam, że wczoraj nie przyszedłem ale... Musiałem się zająć Alicją.- Powiedziałem nie co zawstydzony sytuacją.

-Spokojnie Tarrancie. To nic. Akurat na temat Alicji chciałam z tobą porozmawiać.- Odparła kiedy usiadła przy stoliku w altanie. Usiadłem na przeciwko niej.

-Martwię się o Alicję.- Powiedziałem zmartwiony o Alicję.- Dziś rano w trakcie śniadania powiedziała mi, że jej mama umarła.- Powiedziałem zmartwiony.

-Ojej to bardzo poważna sprawa.- Powiedziała władczyni.- Ale teraz idź do niej. Powinna mieć w nas wsparcie.- Dodała. Wstałem z krzesła.

-Dobrze.- Odparłem i zacząłem iść w stronę swojego domu. Szedłem szybko prawie biegnąc. Chciałem już być przy mojej Alicji. Po chwili wszedłem do domu.- Już jestem.- Powiedziałem trochę głośniej.

-Ciii Alicja śpi.- Usłyszałem głos McTwispa który właśnie wyszedł z salonu.

-Dzięki, że byłeś przy niej.- Powiedziałem z ulgą.

-Nie ma sprawy.- Powiedział Biały Królik po czym wyszedł z mojego domu. Poszedłem do salonu. Zauważyłem jak Alicja spokojnie śpi. Podszedłem do niej i kucnąłem przy kanapie. Na czole miała ręcznik. Dotknąłem delikatnie jej policzka. Wtedy moja Alicja zaczęła kaszleć. Od razu pomyślałem, że pewnie jest przeziębiona przez to jak wczoraj chodziła w przemoczonych ubraniach.

(Perspektywa Alicji)

Otworzyłam powoli oczy. Zauważyłam zmartwioną twarz Tarranta. Było mi zimno. Źle się czułam. Zaczęłam ponownie kaszleć.

-Spokojnie Alicjo.- Powiedział łagodnym głosem Tarrant.- Zajmę się tobą.- Dodał biorąc mnie na ręce. Nadal byłam opatulona kocem. Tarrant usiadł w fotelu przytulając mnie nadal. Trzęsłam się całą z zimna.- Już dobrze Alicjo. Jestem tu.- Powiedział głaszcząc mnie po głowie.

-Nie boisz się, że ciebie zarażę?- Spytałam kichając.

-E tam.- Machnął ręką mówiąc.- Nic mi nie będzie.- Dodał tuląc mnie bardziej. Głaskał mnie cały czas po głowie.- Spróbuj pospać. Cały czas tu będę. Słowo wariata.- Na ostatnie jego zdanie cicho się zaśmiałam.

-Bo tylko wariaci są coś warci.- Powiedziałam ziewając. Wtuliłam się w Kapelusznika i przysypiając powoli. Akurat głowę miałam tak, że słyszałam jego bijące serce. Zarumieniłam się lekko. Po czym zasnęłam w ramionach Kapelusznika.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro