Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 21

W piątkowy ranek otworzyłam oczy w przeświadczeniu, że coś się nie zgadza. Spojrzałam na zegarek i już wiedziałam, co mi nie pasowało. Za oknem świeciło Słońce, była już jedenasta. Na biurku znalazła karteczkę od mamy. "Późno wczoraj wróciłaś, a pierwsze dni szkoły i tak są bez sensu. Dzisiaj sobie odpuść, skoro wieczorem ma przyjechać Kornelia. Wyszłam do miasta, w kuchni masz naleśniki". Najpierw poszłam do łazienki, umyłam się i uczesałam. Potem zabrałam się za śniadanie, a na końcu wróciłam do pokoju i zajrzałam w wiadomości. Ludzie z klasy pisali na grupie, że nikt dzisiaj nie idzie do szkoły. W sumie im się nie dziwię, wczoraj u Michaliny byli wszyscy bez wyjątku.

Otworzyłam szafę i wyciągnęłam czarne legginsy i czerwoną koszulę w kratę. Szybko się ubrałam i usiadłam do komputera. Przez chwilę naprawdę miałam ochotę nagrywać, ale gdy tylko odpaliłam grę, nagle spadły mi nastrój i werwa. Przejrzałam tylko społecznościówki i wyłączyłam sprzęt. Kilka minut siedziałam w bezruchu, zastanawiając się, co mogę robić. Nie chciało mi się czytać ani grać. Montować nie miałam co, bo wszystko zrobiłam już w zeszłym tygodniu, sporo na zapas.

Po namyśle wstałam, schowałam telefon do kieszeni spodni, wzięłam jakieś drobne i wyszłam z domu, zamykając drzwi na klucz. Szłam przed siebie, nie bardzo mając pojęcie, dokąd właściwie zmierzam. Po jakichś trzydziestu minutach zatrzymałam się w kawiarni przy parku miejskim. Usiadłam przy stoliku na zewnątrz, bo było bardzo ciepło, i zamówiłam koktajl truskawkowy. Przez następne piętnaście minut siorbałam go przez słomkę, obserwując ludzi. Z zamyślenia wyrwał mnie dopiero dzwonek telefonu.

Od Kornelia: Będzie problem, jeśli przyjadę wcześniej?

Do Kornelia: Nie, a gdzie jesteś?

Od Kornelia: Siedzę w autobusie, będę za pół godziny.

No tym to mnie zastrzeliła. Dobrze, że nie poszłam do szkoły. Cóż, musiałam się zbierać. Po drodze do domu zatrzymałam się jeszcze w supermarkecie i kupiłam jakieś ciastka i napoje. Gdy dowlekłam się wreszcie do mieszkania, ledwo zdążyłam rozpakować przekąski, a w drzwiach pojawiła się Korni. Była już u mnie ze dwa razy, więc wiedziała, jak trafić. Przywitałyśmy się uściskiem, a potem usiadłyśmy na łóżku w moim pokoju. Brunetka rzuciła w kąt swój plecak, wyciągając tylko telefon.

- Więc... czemu przyjechałaś już teraz? - naprawdę mnie to ciekawiło, miała być na miejscu dopiero za jakieś cztery godziny.

- Nic takiego, pokłóciłam się z mamą. Wiesz, że dla mnie to w sumie norma - westchnęła tylko, patrząc na mnie porozumiewawczo.

Owszem, wiedziałam to doskonale. Korni ciągle o coś sprzeczała się z rodzicami, najczęściej z mamą i zwykle o jakieś drobiazgi. Nie wnikałam w sytuację, bo wiedziałam, że to dla niej wystarczająco przykre. Prawdę mówiąc, to jej przygnębienie trochę mi się udzieliło. Mimo tego nie mogłam usiedzieć na miejscu. Zaproponowałam wyjście na miasto, co przyjaciółka natychmiast poparła. Pół godziny później spacerowałyśmy już parkiem miejskim. Ludzi było zadziwiająco mało, jak na taką ładną pogodę.

- A co byś powiedziała na plac zabaw? - rzuciłam, kiedy obok niego przechodziłyśmy.

- To dla dzieciaków. Nie jesteśmy na to za stare? - spojrzała na mnie niepewnie.

- Obrażasz mnie? - uśmiechnęłam się łobuzersko, a gdy odpowiedziała tym samym, już wiedziałam, że nie odmówi.

Właśnie w ten sposób dwie szalone osiemnastolatki przez następne dwie godziny biegały po placu zabaw jak wariatki. Robiłyśmy zawody, która da radę wyżej się rozhuśtać, czołgałyśmy się tunelami, w które ledwo się mieściłyśmy, zjeżdżałyśmy ze zjeżdżalni na stojąco i kręciłyśmy się na karuzeli tak długo, dopóki nie spadłyśmy. Przy tym wszystkim śmiałyśmy się jak małolaty i oczywiście zrobiłyśmy całe mnóstwo głupawych fotek. Kiedy już się wyszalałyśmy, obie czułyśmy się doskonale szczęśliwe, mimo że osiedlowe mamusie z dziećmi patrzyły na nas, jakbyśmy były niepełnosprytne albo przynajmniej niepoczytalne.

W drodze powrotnej zgarnęłyśmy Martę, bo mieszkała całkiem blisko mojego domu. Chwilę jeszcze kończyła się pakować. Potem całą trójką wróciłyśmy do mnie. Mama już była w domu. Co więcej czekało na nas spaghetti, które zresztą ubóstwiałam. Zjedzenie obiadu zajęło nam prawie godzinę, bo cały czas wybuchałyśmy śmiechem. Kornelia i Marta były zadowolone, że w końcu mogą zobaczyć się na żywo, a ja czułam się świetnie, bo nie musiałam już nic ukrywać przed żadną z nich.

Mniej więcej o północy, wykąpane i w piżamach, zaczęłyśmy umówiony maraton filmowy. Na pierwszy ogień poszedł łzawy romans. Puściłyśmy go tylko po to, żeby móc się pośmiać z niepoprawnej podniosłości rozgrywanych wydarzeń. Potem zaczęłyśmy z filmami akcji, bo gangsterzy zawsze byli przystojni, a skończyłyśmy na kolejnych powtórkach "American Pie". Zasnęłyśmy dopiero rano, koło ósmej. I tak była sobota, więc niespecjalnie się tym martwiłyśmy.

Po wygrzebaniu się z pościeli i zjedzeniu obiado-śniadania koło trzeciej po południu, ponownie wyszłyśmy na miasto. Do kina nie było sensu iść, galeria handlowa już zrobiła się nudna, więc ponownie wybrałyśmy się do parku miejskiego. Dzisiaj było chłodniej niż poprzedniego dnia, więc kręciło się mniej osób. Ludzie z psami i biegacze trzymali się ścieżek, a mamuś z dziećmi było wyjątkowo niewiele, więc ponownie naszym celem stał się plac zabaw.

Czułam się dziwnie zmęczona, więc głównie robiłam zdjęcia. Niektóre wrzuciłam na Instagram, oczywiście za zgodą przyjaciółek. Cieszyłam się z tego, że Marta i Kornelia tak szybko się porozumiały. Co prawda już wcześniej pisały przez internet, ale to zawsze inaczej niż na żywo. Gdy stanęły razem na barierce ruchomego mostku, obejmując się i pozując do zdjęcia, autentycznie poczułam się w pełni szczęśliwa. Jeden z najlepszych dni w życiu, a nie działo się właściwie nic niezwykłego.

Po powrocie do domu wciąż miałyśmy w sobie masę energii. Trochę tańczyłyśmy do skocznych kawałków prosto z martowej playlisty. Potem zjadłyśmy kolację, składającą się głównie z chleba z dżemem i Nutellą. Po tym, jak każda z nas wzięła już prysznic, rozsiadłyśmy się na moim łóżku. Jak to ujęła Marta, nadszedł czas na poważne, damskie ploteczki. Zgadnijcie, od czego się zaczęło.

- No, opowiadaj o tym swoim Mateuszu. Nie mogę się doczekać, aż wreszcie przyjedzie - Marta była nakręcona jak nigdy.

- Przyjedzie jutro po południu, więc się uspokój - uśmiechnęłam się lekko, a zaraz potem parsknęłam śmiechem, widząc szeroko otwarte oczy przyjaciółki.

- Nic nie mówiłaś! Jak ja będę wyglądać? Bo pewnie się domyślasz, że nie mam zamiaru się od ciebie wynosić aż do jego pojawienia się.

- No pewnie, że się domyślam. Byłam tego nawet pewna. Zresztą nie wiem, co miałabym ci opowiadać. Znasz go trochę z filmów, na żywo zobaczysz jutro. Większość i tak wygadałam ci już we wtorek.

Mogło to brzmieć lekko poważnie, ale jak można się spodziewać, zaraz wszystkie trzy wybuchnęłyśmy śmiechem. Potem Marta zaczęła opowiadać o swoim chłopaku, pytała Kornelię o to samo. Wymieniały się informacjami o ukochanych niczym dziewczyny z durnych amerykańskich seriali, z których zwykłyśmy się nabijać. Nie dziwiło mnie to ani trochę, czasem każda dziewczyna potrzebuje czegoś takiego. Poszłyśmy spać jakoś o drugiej w nocy, więc właściwie wcześnie.

Następnego dnia nareszcie nastała niedziela. Koło południa odprowadziłyśmy z Martą Kornelię na autobus, po czym wróciłyśmy do mnie. Przyjaciółka dosłownie nie mogła usiedzieć na miejscu, czekając na przyjazd Mateusza. Nie rozmawiałam z nim ani nie pisałam właściwie od środy i też już nie mogłam się doczekać, aż wreszcie go zobaczę. Nie miałam jeszcze żadnych konkretnych planów, ale nie próbowałam nic wymyślać. Wszystko między nami działo się tak spontanicznie, że nie miałam serca zaburzać tego najwyraźniej naturalnego rytmu. Chciałam go po prostu zobaczyć, przytulić i pogadać.

Przypomniałam sobie, jak nad morzem, na dachu plażowego baru zapytał mnie o imię. Pamiętam jak okropnie się wtedy bałam. Przez długi czas żyłam przeświadczeniem, ze jedyną możliwością jest się ukryć i nie dać światu się poznać. Mimo to powiedziałam mu to, co chciał wiedzieć. A potem nawet więcej. Dalej nie mogę uwierzyć, że wszystko zaczęło się od pomylonego pokoju w hotelu. Wtedy byłam na siebie zła za zepsucie rezerwacji, ale teraz cieszę się, że mimo wszystko zrobiłam to tak, a nie inaczej.

Wierzcie lub nie, ale faktycznie wydawało mi się, że coś się zmieniło. I z pewnością zmieniło się na lepsze. I nawet mimo sytuacji z Darią i szpitalem, to przeświadczenie było we mnie bardzo silne. Drobna kłótnia nie miała prawa bytu, a duża tym bardziej. Było nam idealnie. Oczywiście pamiętałam, co Mateusz wtedy zrobił, ale zdążyłam mu już wybaczyć. Jeszcze w tamtą niedzielę byłam święcie przekonana, że nic więcej się nie zepsuje. A tym bardziej, że z mojej winy.

Uwierzycie, że jednak nie zawsze miewam rację?

~~~

No więc, jak myślicie, co może się stać tym razem? Dostałam już drobny pomysł wskazówkowy w jednym z komentarzy i coś na pewno w tym kierunku pokombinuję. Zobaczymy, jak wyjdzie, oczywiście na pewno nie od razu. Trochę spokoju i sielanki musi być.

Naturalnie pomysły na dramy zawsze mile widziane. ;) Do następnego.
Ata

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro