Rozdział 55
Powiedziałam śmiejąc się.
- Czemu ja wcześniej nie widziałem Justin'a?
Zapytał James.
- Chyba siedział w moim pokoju i spał.
- Okej to idziemy, bo zaraz będzie taki korek, że nie wytrzymam.
Powiedziała Luna, wsiadając do mojego samochodu, a ja poszłam w jej ślady. Tak samo jak James.
- To James prowadź i trzymaj Justin'a.
Dałam mu psa i torebkę. Odpaliłam samochód i po 20 minutach byliśmy już w galerii.
- To od czego zaczynamy?
- Starbucks!
Krzyknęłam na pytanie Luny.
- No dobra, ale ty bierz tego psa.
James dał mi torebkę z Justin'em i poszliśmy do Starbucks'a. Zamówiłam waniliowe late, a co reszta to nie wiem.
- To lecimy do CK! Muszę sobię bokserki kupić.
Powiedział James i poszliśmy do CK, a ja przy okazji kupiłam stanik sportowy i przepiękny perfum. Tamci dalej wybierali to ja powiedziałam, że idę do Adasia.
Weszłam na komórkę i idąc sprawdziłam media. Nic ciekawego. Nagle na kogoś wpadłam.
- O hejka Sophie! Rok się nie widzieliśmy. Chciałem ciebie bardzo przeprosić za to co się stało rok temu.
- Przepraszam, ale ja ciebie nie pamiętam.
- Może i lepiej. To zacznijmy od nowa. Lucas jestem.
- Sophie. To nie wiem jak zacząć to może powiedz mi, bo mówiłeś, że rok się nie widzieliśmy czyli wyprowadziłeś się z LA?
- Wyprowadziłem się, bo matka z ojcem się rozwiodła, a tutaj znalazła nową miłość.
Lekko śię zaśmiał. Boże jaki ma śliczny uśmiech.
- Okej. To nie wiem, co dalej.
- To wiesz co. Daj mi swój numer. Masz wolne w sobotę?
- Dzisiaj jest środa, więc tak.
- To umówimy się na przykład o 16 w Starbucks'ie i sobie na spokojnie pogadamy, bo muszę już iść, bo jestem z siostrą na zakupach i mnie zabiję, bo miałem przynieść jej kawę jakieś 4 minuty temu.
- Okej to do zobaczenia.
Powiedziałam i poszliśmy w przeciwnym kierunku. Ja się jeszcze na chwilę zatrzymałam i popatrzyłam w jego stronę. Patrzy się na mnie i idzie tyłem. Boże pojebany. Nagle wpadł na starą babcię, a ona zaczęła go bić torebką. Boże nie wytrzymałam i zaczęłam się śmiać.
- Z czego się śmiejesz Sophie?
Zapytała Luna wychodząc ze sklepu.
- A z niczego.
Popatrzyłam jeszcze w jego kierunku, a on też i puścił mi oczko.
- Dobra gdzie teraz?
~ Po 2 godzinach ~
- Boże padam z nóg.
Powiedziałam rzucając się na kanapę z chyba 20 torebkami z ciuchami i kosmetykami.
- Laska jest dopiero 15!
Krzyknęła Luna prosto do ucha.
- To co robimy?
- Nie wiem. James poszedł spać. To może wbijemy do chłopaków?
Nie słuchałam dalej Luny, bo przyszedł mi SMS.
Nieznany:
To ja. Lucas. Nudzi mi się, więc masz możliwość wyjścia gdzieś, bo nie wytrzymam do tego piątku czy jaki to tam był dzień.
Ja:
Spoko. To o której i gdzie?
Zmienię mu nazwę, bo wkurwia mnie ten nieznany.
Lucas😘😏:
Dzięki przy okazji za nazwę. To Starbucks. 15.30?
Ja:
Spoko. To dozobaczonka 😘
Lucas 😘😏:
No nie mogę się doczekać 😘
- Sophie słuchasz mnie w ogóle?!
Spytała nagle oburzona Luna.
- Tak, ale wybacz nie idę do chłopaków. Przypomniałam, że jestem umówiona. Przepraszam.
- Spoko. To mnie przy okazji podwieziesz, bo nie dam rady sama z tyloma torebkami.
- To jedziemy.
Luna wzięła swoje paczki i poszłyśmy do samochodu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro