Rozdział 6
- Nic
- Ta na pewno, ale chodź, bo zaraz mamy w-f.
- Nie! Czemu na pierwszej lekcji!!!
- Ty się ciesz, że nie startujesz na olimpiadzie.
- Cieszę się, ale za to będę miała widoczki.
- Boże co ja z tobą mam.
Pokręciła teatralnie głową i na mnie spojrzała, ale później zaczęliśmy się śmiać.
~ po lekcjach ~
W końcu wolność. Teraz wystarczy tylko znaleźć Leo i Lunę i jedziemy na Shopping!!!!
- Sophie.
Odwróciłam się w stronę głosu i ujrzałam Lucas'a, który się uśmiecha. Chyba zauważył, że stoję z jego miśkiem.
- Tak?
- Jesteś dzisiaj wolna?
- Sorki Lucas, ale obiecałam Leo i Lubię, że pójdziemy na zakupy, bo nie mam w czym iść na bal.
- Jak już mówimy o balu to - klęknął przede mną znowu - Sophie Hemmings czy uczynisz mi ten zaszczyt i pójdziesz ze mną na bal?
- No nie wiem, a mam jakieś wyjście?
- No niezbyt.
- No no dobrze pójdę z tobą.
Uradowany wziął cię na ręce i obkręcił się ze mną wokół swojej osi.
- Będę po ciebie o 7. Bądź gotowa.
- Dobrze.
I poszedł, a ja nadal czekałam na moich przyjaciół.
- Leo mówiła ci, że masz się nie głosić do pomocy w sprzątaniu, ale nie poco mnie słuchać. Lepiej popatrzeć na cycki nauczycielki.
- Wcale tak nie było!
- Taaa, a ja mam na głowie kaktusa.
- No śliczny jest.
- A spierdalaj. Sophie idziemy same bez tego idioty.
- Po pierwsze, nie jestem idiotą, po drugie, muszę w czymś iść.
- No dobra, ale to ostatni raz.
- No, ale czemu.
Ta dwójka nadal się kłóciła, a ja wolałam się nie wtrącać, ale stoimy już 15 minut przed szkołą i krzyczą.
- Ej jedziemy na te zakupy czy nie, bo przez wasze kłótnie żałuję, że nie poszłam na randkę.
- No dobrze idziemy pani niecierpliwa.
I poszliśmy najpierw do mnie, żeby odłożyć plecaki, a ja przy okazji mojego misia i poprosić mamę, żeby nas zawiozła, a wiem, że się zgodzi, bo najpierw jedziemy do Starbucks'a, a ona go kocha chyba bardziej niż tatę.
- Hej! Wróciłam i mamy gości.
- Hej ciociu!
- Dzień dobry pani Hemmings.
- Proszę tylko nie pani, bo czuję się stara, a ty jesteś dzieckiem moich przyjaciół, więc możesz do mnie mówić ciociu, bo jesteśmy jak rodzinka.
- Dobrze.
- Córcia, a od kogo dostałaś misia?
- Od Lucas'a zaprosił mnie też na bal.
- Co kurwa?!
Usłyszałam głos taty z salonu, a my byliśmy tradycyjnie w kuchni.
- Luke kurwa wyrażaj się.
- Odezwała się pani idealna.
- No na jestem idealna.
- Ta na pewno.
Boże kocham jak się kłócą, ale nie czas na to.
- Mamo, bo mamy prośbę.
- Jaką? Luke nie tykaj tego ciasta ono jest dla Madison, Kylie i mnie, bo mają do mnie przyjść na pogaduchy.
- No, ale to są dwie blachy, a was jest 3. Nie dacie rady to zjeść.
- To Sophie pomoże. Prawda córcia?
- No.
- I ty brutusie?!?
Tata teatralnie się rozpłakał. Sorry raczej próbował.
- Przepraszam za wujka. To o jaką prośbę chodzi?
- Bo wiesz ciociu mamy ten bal, a my z Sophie nie mamy w czym iść, a pewnie Leo też i chcieliśmy ciebie zapytać czy nas podrzócisz do galerii, a po drodze do Starbucks'a.
- No nie wiem. Chwila! Starbucks?
- Tak.
- To na co czekamy sklepy zaraz mogą zamknąć, a szczególnie Starbucks'a.
- Wiedziałam, że się zgodzisz.
Zaczęłam się śmiać, a po mnie reszta.
- Dobra idźcie, bo chcę zrobić naleśniki.
- No już idziemy.
~ po zakupach ~
Wróciłam do domu o 20. Były do duże zakupy i jestem z tego zadowolona.
Ja kupiłam dwie sukienki.
1. Czerwona. Taka księżniczkowa.
2. Czarną, prześwitującą w kwiaty.
Luna też kupiła dwie.
1. Biała, koronkowa, dwuczęściowa.
2. Szara, dwuczęściowa.
A Leo słońcu nic nie kupił, ale za to nosił nam torby z zakupami.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro