Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 55


Powiedziałam śmiejąc się.

- Czemu ja wcześniej nie widziałem Justin'a?

Zapytał James.

- Chyba siedział w moim pokoju i spał.

- Okej to idziemy, bo zaraz będzie taki korek, że nie wytrzymam.

Powiedziała Luna, wsiadając do mojego samochodu, a ja poszłam w jej ślady. Tak samo jak James.

- To James prowadź i trzymaj Justin'a.

Dałam mu psa i torebkę. Odpaliłam samochód i po 20 minutach byliśmy już w galerii.

- To od czego zaczynamy?

- Starbucks!

Krzyknęłam na pytanie Luny.

- No dobra, ale ty bierz tego psa.

James dał mi torebkę z Justin'em i poszliśmy do Starbucks'a. Zamówiłam waniliowe late, a co reszta to nie wiem.

- To lecimy do CK! Muszę sobię bokserki kupić.

Powiedział James i poszliśmy do CK, a ja przy okazji kupiłam stanik sportowy i przepiękny perfum. Tamci dalej wybierali to ja powiedziałam, że idę do Adasia.
Weszłam na komórkę i idąc sprawdziłam media. Nic ciekawego. Nagle na kogoś wpadłam.

- O hejka Sophie! Rok się nie widzieliśmy. Chciałem ciebie bardzo przeprosić za to co się stało rok temu.

- Przepraszam, ale ja ciebie nie pamiętam.

- Może i lepiej. To zacznijmy od nowa. Lucas jestem.

- Sophie. To nie wiem jak zacząć to może powiedz mi, bo mówiłeś, że rok się nie widzieliśmy czyli wyprowadziłeś się z LA?

- Wyprowadziłem się, bo matka z ojcem się rozwiodła, a tutaj znalazła nową miłość.

Lekko śię zaśmiał. Boże jaki ma śliczny uśmiech.

- Okej. To nie wiem, co dalej.

- To wiesz co. Daj mi swój numer. Masz wolne w sobotę?

- Dzisiaj jest środa, więc tak.

- To umówimy się na przykład o 16 w Starbucks'ie i sobie na spokojnie pogadamy, bo muszę już iść, bo jestem z siostrą na zakupach i mnie zabiję, bo miałem przynieść jej kawę jakieś 4 minuty temu.

- Okej to do zobaczenia.

Powiedziałam i poszliśmy w przeciwnym kierunku. Ja się jeszcze na chwilę zatrzymałam i popatrzyłam w jego stronę. Patrzy się na mnie i idzie tyłem. Boże pojebany. Nagle wpadł na starą babcię, a ona zaczęła go bić torebką. Boże nie wytrzymałam i zaczęłam się śmiać.

- Z czego się śmiejesz Sophie?

Zapytała Luna wychodząc ze sklepu.

- A z niczego.

Popatrzyłam jeszcze w jego kierunku, a on też i puścił mi oczko.

- Dobra gdzie teraz?

~ Po 2 godzinach ~

- Boże padam z nóg.

Powiedziałam rzucając się na kanapę z chyba 20 torebkami z ciuchami i kosmetykami.

- Laska jest dopiero 15!

Krzyknęła Luna prosto do ucha.

- To co robimy?

- Nie wiem. James poszedł spać. To może wbijemy do chłopaków?

Nie słuchałam dalej Luny, bo przyszedł mi SMS.

Nieznany:
To ja. Lucas. Nudzi mi się, więc masz możliwość wyjścia gdzieś, bo nie wytrzymam do tego piątku czy jaki to tam był dzień.

Ja:
Spoko. To o której i gdzie?

Zmienię mu nazwę, bo wkurwia mnie ten nieznany.

Lucas😘😏:
Dzięki przy okazji za nazwę. To Starbucks. 15.30?

Ja:
Spoko. To dozobaczonka 😘

Lucas 😘😏:
No nie mogę się doczekać 😘

- Sophie słuchasz mnie w ogóle?!

Spytała nagle oburzona Luna.

- Tak, ale wybacz nie idę do chłopaków. Przypomniałam, że jestem umówiona. Przepraszam.

- Spoko. To mnie przy okazji podwieziesz, bo nie dam rady sama z tyloma torebkami.

- To jedziemy.

Luna wzięła swoje paczki i poszłyśmy do samochodu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro