Rozdział 4. Przyjęcie propozycji Kasai.
Minął tydzień od mojej rozmowy z Raphaelem i zadaniu mu propozycji dołączenia do klanu mojego ojca. Nie powiedziałam mu o naszej rozmowie. Sama nie wiem dlaczego zadałam mu tą propozycję. Może chciałam pokazać mu, że nie jestem podobna do ojca? A może chciałam być po prostu miła? Sama już nie wiem. Od naszej rozmowy już się nie widzieliśmy. Obecnie chodziłam po siedzibie. Myślałam o mojej rozmowie z zielonookim mutantem. Nagle wpadłam na kogoś. Tym kimś okazał się byś Tygrysi Pazur. Chciałam go ominąć ale zagrodził mi przejście.
-Chcesz czegoś?- Spytałam gdy ten mnie popchnął aż upadłam na tyłem.- O co ci chodzi?!- krzyknęłam, a ten w odpowiedzi uderzył mnie. Zostawiając ślad swoich pazurów nad i pod moim lewym okiem. Strasznie piekło. Miał szczęście, że nie wydłubał mi oka. Zakryłam ręką krwawiące miejsce. Wtedy do nas podbiegli Xever, Bebop i Bradford.
-Co ty jej zrobiłeś, tygrysek?- Spytał się Bebop kiedy zauważył na pazurach tygrysa krew. Jednak Tygrysi Pazur nie odpowiedział. Usłyszałam znany mi odgłos kroków.
-O co chodzi?- Usłyszałam głos ojca. Odwróciłam się nie odkrywając rany. Po prostu ruszyłam przed siebie i ominęłam ojca. Kiedy szłam do łazienki słyszałam jak ojciec drze się na Tygrysiego Pazura. Po wejściu do łazienki zamknęłam drzwi na klucz. Nie chciałam by ojciec wszedł do łazienki kiesy będę opatrywała ranę. Wyjęłam z szafki kilka gaz, bandaż, woda utleniona, rywanol i kilka płatków kosmetycznych. Gdy przelewałam rany wodą utlenioną starałam się by nie wleciało mi do oka. Po odkażeniu rany zaczęłam ją opatrywać. Gdy skończyłam poszłam do pokoju. Specjalnie nałożyłam kaptur na głowę by ojciec nie zauważył opatrunku.
(Perspektywa Raphaela)
Obudziłem się nie dawno. Głowa mnie boli już od tygodnia. To zapewne od tego, że mało jem i śpię od kąt Mona mnie zostawiła. Nadal nie mogłem tego zrozumieć. Czemu mnie porzuciła dla jakiegoś idioty? Kochałem ją całym sercem. Zrobiłbym wszystko by tylko była znowu ze mną. Ale nie. Bo po co? Uciekła sobie do innego. Od mojej rozmowy z Kasai zacząłem się zastanawiałem nad jej propozycją. Gdybym się zgodził do dołączenia do Shreddera mógłbym bardziej poznać Kasai. Wydaje się lepszą osobą od moich braci i Mony. Ale miałbym problemy. Mógłbym zginąć gdyby Shredder by się nie zgodził. Albo moi braci by mnie namierzyli jakbym nadal miał ze sobą n-fona. Lecz plusem było by, że uwolniłbym się od wkurzających braci. Wstałem z łóżka i poszedłem do kuchni. Od razu po wejściu nikogo tam nie było. Zrobiłem sobie kanapkę i zacząłem ją jeść. Usłyszałem w pewnym momencie jak ktoś, a raczej Mona krzyczy wesoło. Wychyliłem nie co głowę i byłem w szoku. Ona miziała się z tym idiotą. Byłem wściekły jak nigdy. Wyszedłem z kuchni ignorując wszystkich. Poszedłem do siebie. Trzasnąłem drzwiami. Wziąłem swoje sai i telefon. Wyszedłem z pokoju i zacząłem iść do wyjścia z kryjówki.
-Raphi nie uwierzysz? Mona i Emil się pobierają.- Powiedział Mikey z uśmiechem. Czy oni zapomnieli, że Mona i ja byliśmy prawie rok razem? Stanąłem przed bramkami i ścisnąłem ręce w pięści.
-Raphi nie cieszysz się?- Spytał się po chwili Leo. Czułem, że zaraz nie wytrzymam.
-A kiedy będziecie mieli dziecko?- Spytał się ten debil Casey nie wytrzymałem i odwróciłem się.
-Jak zwykle! Interesujecie się wszystkimi. Ale mnie to macie w głębokim poważaniu! Nigdy mnie nie kochaliście! Byłem dla was tylko jak jakaś głupia zniszczona zabawka! Mam tego do cholery dość! Odchodzę z drużyny! Nienawidzę was wszystkich!!!!- Wydarłem się i wybiegłem z domu.
(Perspektywa Kasai)
Spacerowałam po dachu. Nie chciałam gadać z ojcem na temat tego co wydarzyło się w domu. Od mojego dzisiejszego "wypadku" prawie ciągle myślę o Raphaelu. W pewnym momencie na kogoś wpadłam. Miałam nadzieje, że to nie jest Tygrysi Pazur. Uniosłam głowę i zauważyłam Rapha. Patrzyliśmy sobie w oczy. Nie wiem ile tak staliśmy.
-Czy twoja propozycja nadal jest aktualna?- Zaskoczyło mnie jego pytanie.
-Oczywiście, że tak.- Powiedziałam z niewielkim uśmiechem.
-No bo chciałbym przyłączyć się do Klanu Stopy.- Powiedział z uśmiechem. Dałam mu znak by poszedł za mną. Po drodze opowiedział mi co wydarzyło się w jego domu. W pewnej chwili zawiał wiatr co sprawiło, że kaptur zsunął się z mojej głowy. Spojrzałam na niego, a raczej on położył dłoń na moim policzku po stronie opatrunku. Delikatnie zmusił mnie bym na niego spojrzała.- Co ci się stało?- Spytał. Nie chciałam mu mówić. Gdybym mu powiedziała były by kłopoty.
-Nic mi nie będzie.- Powiedziałam szturchając go w ramię.- Berek.- Powiedziałam i zaczęłam uciekać.
-Ej no tak się nie bawię.- Powiedział rozbawiony Raph i zaczął mnie gonić. Świetnie się czułam w jego towarzystwie. W pewnej chwili odwróciłam się nie przestając biegać. Zahaczyłam o coś nogą i miałam upaść na tyłek ale poczułam jak ktoś łapie mnie w tali. Spojrzałam na mojego wybawcę którym okazał się być Raph. Zrobiłam się jak burak na twarzy. Na twarzy mojego wybawiciela również widziałam rumieńce. Kiedy w końcu dotarliśmy do siedziby mego ojca szłam przodem, a Raph szedł obok mnie. Nagle zauważyłam Xevera zbliżającego się do nas.
-Co on tu robi?- Spytał się mnie Xever spoglądając na Rapha.
-Później ci to wyjaśnię Xever. Teraz muszę iść z Raphem do ojca.- Powiedziałam idąc z Raphem do sali tronowej ojca. Weszłam tam zwracając na siebie uwagę ojca podeszłam kilka kroków do tronu i pokłoniłam się przed nim. Gdy wstała ten podszedł do mnie.- Ojcze musisz poznać swojego przyszłego wojownika.- Powiedziałam z uśmiechem. Odwróciłam się.- No chodź.- Dodałam, a wtedy przyszedł Raph. Podszedł do nas i pokłonił się mojemu ojcu.
-Mistrzu.- Powiedział Raph przez co mój ojciec był w szoku. Jednak wyglądał na zadowolonego. Raph wstał z ziemi i spojrzał na mnie.
-Raph odszedł z drużyny Hamato Yoshiego więc musisz zdecydować co teraz. Chociaż moim zdaniem było by lepiej mieć jednego z synów Yoshiego w swojej armii.- Powiedziałam spoglądając na ojca.
-Zgoda. Ale twoim zadaniem Kasai jest to żebyś zrobiła mu jakieś nową bandanę itp.- Powiedział.
-Dobrze.- Powiedziałam i razem z Raphem wyszliśmy z pomieszczenia.- Wiesz polubisz się chyba z Xeverem.- Powiedziałam idąc z Raphem w okolice pokoi.
-Wątpię. Zawsze jak byłem z tymi głupkami to praktycznie ciągle walczyłem z nim. Tyle, że nazywaliśmy go Rybimryjem.- Jego słowa sprawiły, że się zaśmiałam.
-Uwierz mi. Nie jest taki na jakiego wygląda.- Powiedziałam z nie wielkim uśmiechem.- Naprawdę potrafi byś fajną osobą. Jedynie on mnie nie wkurza tu.- Dodałam stając przed jednym z pokoi.- To twój pokój. - Powiedziałam gdy mutant niespodziewanie pocałował mnie w czoło i wszedł do pokoju. Stałam z całą czerwoną gębą przed zamkniętymi już drzwiami. Szybko poszłam do swojego pokoju. Usiadłam na łóżku z zeszytem na kolanach. Chwyciłam za ołówek i zaczęłam szkicować. Nie wiedziałam jak dobrać do niego ochraniacze i bandanę. W tym broń. Gdy skończyłam wyjęłam czarny materiał i zaczęłam robić bandanę dla Raphaela. Po skończeniu zabrałam się do robienia ochraniaczy.
(Perspektywa Leonarda)
Próbowałem się dodzwonić do Rapha ale na marne. Myślałem, że już oswoił się z rozstaniem. Jak widać się myliłem. Miałem nadzieje, że nic mu nie jest.
-Nie odbiera.- Powiedziałem chowając telefon.
-Dziwisz mu się?- Spytała się mnie Karai.
-No w sumie... Nie. Sam bym się wkurzył.- Powiedziałem siadając na kanapie. Mona i Emil już dawno wyszli. Zauważyłem Donniego który wyszedł z laboratorium.
-Nie da się go namierzyć.- Te słowa bardzo mnie zszokowała. Nasz Donnie nie da rady namierzyć Rapha? Nie wiedziałem jak z tego wytłumaczyć się ojcu.
(Perspektywa Kasai)
Skończyłam robić ochraniacze dla Rapha. Cały komplet był czarnego koloru. Spakowałem wszystko do czarnego pudełka z namalowanym symbolem Klanu Stopy. Następnie zawiązałam pudełko czerwoną wstążką i wyszłam z pokoju. Poszłam pod pokój Rapha i położyłam przed drzwiami pakunek. Zapukałam do drzwi i pobiegłam do swojego pokoju. Zaczęłam pisać w pamiętniku różne rzeczy. W pewnej chwili usłyszałam puka do drzwi.
-Proszę.- Powiedziałam, a do pokoju wszedł... Raph. Miał na sobie rzeczy ode mnie. Przyznam, że do twarzy mu w czarnym. Poczułam piekące ciepło na policzkach. Raph usiadł obok mnie.
-Dziękuję Kasai. To jest wspaniałe.- Powiedział i mnie przytulił. Strzeliłam jeszcze większego buraka. Po chwili poszłam z Raphem do reszty. Powiedziałam im o co chodzi. Po czasie wszyscy poszliśmy na trening. Po czasie poszliśmy do swoich pokoi spać.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro