Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 7. Kłopoty, kłótnia i ucieczka.

Od kąt Raph opuścił klan mojego ojca minęły 2 miesiące. Codziennie się spotykamy w restauracji pana Murakamiego. Jedynie tam możemy spędzić ze sobą czas. Tylko we dwoje. Oczywiście czasami ścigamy się na motorach. Opatrunku już dawno nie niosę. Raph ciągle mówi, że te blizny dodają mi uroku. Od miesiąca mam tatuaż pod prawym okiem. Jest to płomień ognia. Moje imię znaczy właśnie ogień. Ten żywioł jest jak by to ująć... Atrybutem. Ogień wygląda wiele razy groźnie ale nie zawsze tak jest. Obecnie jestem na przejażdżce motorowej. Ciągle myślałam o moim związku z Raphem. No cóż. Nie możemy nikomu o nas. W pewnej chwili zaparkowałam przed jednym z magazynów. Wyjęłam telefon i zadzwoniłam do ukochanego. Nie odebrał. Pewnie ma coś ważnego na głowie. Schowałam telefon do kieszeni. Coś kusiło by wejść do tego magazynu. Weszłam tam po chwili. Zaczęłam się rozglądać. Nagle poczułam jak coś uderza z wielką siłą w moje plecy. Upadłam. Zaczęłam łapać oddech. Kiedy unormowałam oddech wstałam i zaczęłam walczyć z moi napastnikiem. Był to zmutowany żółw. Nie to nie był Raphael tylko... On był większy i miał inny kolor skóry, a jego skorupa tym bardziej inaczej wyglądała. Na dodatek miał w dłoni... Metalową maczugę?! Walka nie była prosta. Przez uderzenie bardzo bolały mnie plecy. W pewnej chwili podczas walki zniszczyliśmy sprzęt elektroniczny, a pod pływem polania czymś w sprzęt rozpętał się pożar. Mój przeciwnik wykorzystał to i uderzył mnie w stronę gdzie były najbliżej płomienie, a nie było żadnej ucieczki. Kiedy wstałam widziałam jak ten ucieka. Zaczęłam kaszleć przez dym. Budynek zaczął się powoli rozpadać. Następnie ciemność i ból.

(Perspektywa Raphaela)

Razem z resztą szukałem Slasha. Rockwell powiedział, że miał pójść po coś do ich kryjówki, a następnie przyjść do nas. Ale tak się nie stało. Nagle zobaczyłem dym. Wtedy wszyscy zaczęliśmy biec w tamtym kierunku. Przed kryjówką Mutazwierzaków stał Salsh. Rockwell i pozostali zaczęli wypytywać go co się stało. Również chciałem spytać się go ale moją uwagę przykuł motor stojący pod ścianą. Podszedłem do niego i kucnąłem przed nim. Był na nim jakiś napis po japońsku. Ale w sumie dobrze, że Kasai mnie nauczyła Japońskiego. Zaraz. Dopiero mnie olśniło. To był mojej ukochanej Kasai motor. Spojrzałem na płonący budynek, a potem znowu na motor. Po moim umyśle zaczęły krążyć najgorsze myśli. Bez zastanowienia wbiegłem tam. Wyjąłem telefon i zacząłem dzwonić do Kasai. Nie odbierała ale słyszałem jak jej telefon dzwoni. Pobiegłem za dźwiękiem. Znalazłem ją nie przytomną. Szybko wziąłem ją na ręce i wybiegłem z budynku. Po wydostaniu się z budynku położyłem ją na ziemie. Sprawdziłem czy oddychała. Zamarłem. Zacząłem uciskać jej klatkę piersiową wykonując oddechy ratownicze.

-Coś ty narobił!- Krzyknęła Karai. Nie przestałem ratować ukochanej. Chciałem krzyczeć by mnie nie zostawiała ale nie mogłem. Nie mogłem pokazać reszcie, że ona i ja jesteśmy parą.

(Perspektywa Kasai)

Zaczęłam kaszleć. Wszystko mnie bolało. Leżałam na czymś twardym. Otworzyłam oczy i zobaczyłam moją miłość. Raph patrzył na mnie chłodnym wzrokiem. Domyśliłam się czemu. Byli jego bracia i przyjaciele w tym mój napastnik.

-Kasai!- Usłyszałam przerażony znany i głos. Nagle przy mnie znalazła się jakaś nastolatka. Przypominała moją przyjaciółkę, Karai. Była dla mnie jak siostra. Nie widziałam jej już około 10 lat. Potem odgłos karetki. Następnie ciemność.

(Perspektywa Raphaela)

Kasai znowu straciła przytomność. Zastanawiało mnie skąd Karai zna moją ukochaną. Usłyszeliśmy karetkę więc moją ukochaną zostawiliśmy w rękach Shini. Gdy wszyscy poza Shini wracaliśmy do kryjówki zastanawiałem się co z moją najdroższą Kasai. Strasznie się bałem. Bałem się, że odejdzie i znowu będę sam. Nawet nie wiem kiedy weszliśmy do kryjówki. Od razu poszedłem do swojego pokoju. Pod poduszką chowałem papierosy z zapalniczką. Wziąłem dwa i schowałem je z zapalniczką pod moje ochraniacze. Wyszedłem z pokoju, a następnie z kryjówki. Poszedłem na jeden z dachów i wyjąłem papierosa. Zapaliłem i zacząłem go palić. Ręce mi się trzęsły. Bałem się o życie Kasai.

-Raph ty palisz papierosy?!!- Usłyszałem wściekły głos Leo. Odwróciłem się. Stał wkurzony. Zgasiłem papierosa o ścianę.

-Tak. Nie widać?- Spytałem patrząc w niebo.

-Jesteś za młody na takie rzeczy!- Wrzasnął Leo podchodząc do mnie. Zaczęliśmy się kłócić. No i tradycyjnie doszło do bójki pomiędzy mną, a liderem.

(Wspomnienie Kasai)

Bawiłam się z Karai w ciuciu babkę połączoną ze sztukami walki. Oczywiście często to robiłyśmy. Mieszała z moim ojcem w Pekinie. Więc czasami przyjeżdżał. Nagle usłyszałam krzyk Karai. Szybko zdjęłam przepaskę i zobaczyłam jak kilka kroków dale patrzy się na nią wilk. Był piękny. Podeszłam do siostry.

-Karai ten wilk tylko na nas patrzy nie zrobi nam krzywdy. Chyba.- Powiedziałam przytulając ją.

-Dziewczynki chodźcie!- usłyszałam głos ojca. Wzięłam Karai za rękę i pobiegłyśmy do domu. Zaczęliśmy jeść obiad. Ojciec ugotował zupę żółwiową. Nie lubiłam jej jeść. Lubiłam te zwierzęta. Lecz Karai zjadała ze smakiem zupę razem z moimi rodzicami.

-A czemu nie jesz Kasai?- Usłyszałam głos matki. Spojrzałam na nią.

-Znasz powód. Nie lubię tej zupy.- Powiedziałam patrząc na jedzenie.

-Powinnaś jej spróbować.- Odparła Karai starając mnie nakarmić posiłkiem. Bez słowa poszłam do pokoju. Usiadłam na łóżku i zaczęłam czytać mange.

(Realny świat)

Usłyszałam pikanie. Nadal wszystko mnie bolało. Jednak otworzyłam oczy. Byłam w białej sali. Podpięta do kardiomonitora. Leżałam z opatrzonymi ranami w łóżku. Zaczęłam rozglądać się po pokoju. Moją uwagę przykuł bukiet czerwonych róż na stole obok mojego telefonu. Powoli usiadłam i wzięłam notkę przyczepioną do bukietu.

                         Wracaj jak najszybciej do zdrowia Kasai. Raph.❤❤

Uśmiechnęłam się. Odłożyłam notkę na szafkę. Nagle mój telefon zaczął dzwonić. Zerknęłam na wyświetlacz telefonu i zamarłam. Dzwonił mój ojciec. Napisałam mu, że nic mi nie jest. Wstałam z łóżka. Wykonałam mantrę na leczenie ran. Szybko się przebrałam i rozwaliłam całą sale. Zabrałam bukiet, notkę i telefon. Wyskoczyłam z okna i zaczęłam biec. Szybko dotarłam do domu. Od razu poszłam do swojego pokoju. Włożyłam kwiaty do wazonu z wodą. Notkę schowałam w pamiętniku, a wiadomości od Rapha usunęłam. Zostawiłam jego numer. Ale zmieniłam jego nazwę na ,,Mroczny kwiat". Nie chciałam by dowiedział się o moim związku z Raphem. Nagle usłyszałam jak ktoś wali w drzwi od mojego pokoju.

-Emm... Proszę.- Powiedziałam nieco wystraszona. Wtedy do pokoju wszedł mój ojciec. Bałam się, że dowiedział się o moim wypadku.

-Co ty gówniaro myślałaś?!- Krzyknął na mnie wściekły.- Myślałaś, że nie dowiem się o twoim związku z tym zdrajcą?!- Dodał jeszcze bardziej krzycząc. Bałam się. Dowiedział się czegoś czego nie powinien.

-Ale o co ci chodzi?- Spytałam. Wiedziałam, że chodzi mu o moim i Rapha związku. Ojciec bardziej się wściekł i podszedł do mnie. Uderzył mnie. Pierwszy raz coś takiego zrobił. Po czym wyszedł. Nie wytrzymałam podeszłam do szafy. Wyjęłam z niej torbę podróżną i zaczęłam się pakować. Łzy płynęły mi po policzkach. Nie chciałam by znalazł Rapha. Bałam się, że go skrzywdzi. Po spakowaniu wszystkiego wzięłam torbę i wyszłam przez okno. Zaczęłam biec, a po moich policzkach lały się łzy. Nadal bolał mnie policzek na którym przed chwilą poczułam uderzenie. Nagle na kogoś. Przez co upadłam.

-Kochanie co się stało?- Usłyszałam głos Rapha. Spojrzałam na niego. Kicał przede mną. Przytuliłam się do niego.- Ciii jestem tu. Co się stało i... Czemu masz czerwony policzek?- Spytał puszczając mnie. Delikatnie dotykając mój czerwony policzek.

-Mój ojciec... Dowiedział się o nas.- Powiedziałam kładąc dłoń na jego policzek.

-Ja pod czas bójki z jednym z braci przez przypadek wygadałem się o nas.- Powiedział ze spuszczoną głową.

-Musimy uciekać. Musimy opuścić Nowy Jork.- Na moje słowa Raph spojrzał na mnie przestraszony. Ale po chwili się uśmiechnął.

-To dobry pomysł.- Powiedział biorąc moje obie dłonie w swoje.- Wyjedziemy gdzie chcesz.- Dodał kiedy wstaliśmy.

-Byle byśmy byli razem.- Odparłam i pocałowaliśmy się. Po chwili pobiegliśmy do kanałów. Czekałam w cieniu na to jak Raph wróci z kilkoma rzeczami. Słyszałam jak się kłuci z bliskimi. Po czasie wrócił. Pobiegliśmy gdzieś w ciemną uliczkę. Raph założył ubrania czarnego koloru. Oboje mieliśmy na sobie kominiarki. Wbiegliśmy do jednej ze świątyń w której mój ojciec trzymał skradzione pieniądze i kosztowności. Zapakowaliśmy tyle do toreb ile się zmieściło. Następnie pobiegliśmy na lotnisko. Jakimś cudem udało się nam się ominąć kontrole bagaży itp. Po wejściu do samolotu od razu poszłam spać.

(Perspektywa Rapha)

Lecieliśmy już około 2 godziny. Kasai słodko spała z głową opartą na moim ramieniu. Pierwszy raz w życiu leciałem samolotem. Jakoś nie mogłem zasnąć. Ten dzień był kompletnie męczący. Najpierw wypadek Kasai potem bójka i kłótnia z Leo, a teraz lecę samolotem z moją ukochaną do Japonii. Mam na dzieje, że chociaż tam oboje będziemy mogli żyć w spokoju. Po czasie zasnąłem z głową na głowie Kasai.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro