Rozdział 5
Chłód przeszył jej ciało, powodując drżenie. Poruszyła zdrętwiałymi palcami, aby upewnić się, że nie złamała ich wpadając do wody. Gdy już mogła unieść całą dłoń, pomacała nią żebra i klatkę piersiową. Wtedy odkryła, że ubranie ma suche, podobnie jak włosy i buty. Uświadomiła sobie, że sznur którym obwiązano jej dłonie zniknął. Zdziwiona podniosła się na łokciach. W głowie wciąż szumiało jej od zderzenia z taflą wody. To co wyczuła, gdy odzyskała przytomność, potwierdziła, spoglądając na siebie i otoczenie.
Była nad jeziorem Eislyn. Brzeg był teraz pusty. Nie rozświetlały go już pochodnie, a księżyc, który wisiał na bezchmurnym niebie. Noc była gwiaździsta i bardziej rześka. Gilda nabrała powietrza głęboko w płuca, ciesząc się, że znów może swobodnie oddychać. Spojrzała na linię drzew za plecami. Żadnych dźwięków, odgłosu stali, czy szukających ją ludzi. Jeśli w ogóle zamierzali jej szukać. Gilda przypomniała sobie o Doranie i zerwała się na równe nogi. Wystraszyła się, że być może zbyt długo była nieprzytomna. Otaczająca ją cisza tylko potęgowała rosnące przerażenie. Jej myśli krążyły teraz wokół brata, który został sam nieświadomy zagrożenia. Musiała go ostrzec, ocalić przed śmiercią.
Odruchowo spojrzała za plecy na miejsce, w którym miał odbyć się rytuał. Zamarła w przerażeniu. Nogi które same niosły ję do domu, wrosły nagle w ziemię. Miała wrażenie, że znów tonie. Zamrugała kilka razy, nie odrywając spojrzenia od wyspy. Wyspy, która teraz była pusta. Zniknął ofiarny ołtarz. Zniknęła też zaklęta w głaz Eislyn.
Gilda zbliżyła się do brzegu. Wyspa tak jak zawsze malowała się na tle granatowego lustra wody. Brakowało jedynie kamienia, który był nieodłącznym elementem krajobrazu. Jego brak wydał jej się podejrzany. Niepokój wzrósł, gdy u stóp Gildy zaczęła gromadzić się mgła gęsta i biała jak mleko. Dokładnie ta sama, którą widziała w swoim śnie.
- Zgubiłaś się? - Dobiegło do niej z ciemności.
Dźwięk obcego, męskiego głosu wystraszył ją. Rozejrzała się nerwowo po okolicy. Dostrzegła wśród drzew zarys postaci. Mężczyzna wyłonił się z ciemności i stanął tuż przed nią. Był barczysty, wyższy o co najmniej dwie głowy. Nosił na sobie białą koszulę rozpiętą do połowy. Do brązowych spodni miał przypiety pas i pustą pochwę. Gilda widząc, że nieznajomy jest bez broni odetchnęła z ulgą, chociaż w dalszym ciągu postura mężczyzny trochę ją przerażała. Spojrzenie miał puste, a wyraz twarzy jakby znudzony. Przyglądał się jej bez słowa.
- Nie chciałem cię wystraszyć - powiedział, gdy cisza między nimi się przeciągała.
Głos miał przyjemny i miękki. Gdy mówił, razem z jego ustami poruszała się krótko przystrzyżona broda, która dodawała powagi jego gładkim rysom. Gilda przyglądała mu się intensywnie. Poznałaby go, gdyby mieszkał w osadzie. Znała nawet okolicznych kupców i handlarzy, a także niektórych ludzi z zamku, ale tego mężczyznę widziała po raz pierwszy. Nie miała pewności czy jest w zmowie z pozostałymi, dlatego postanowiła zachować ostrożność.
- Ja... Ja...
- Wyglądasz troszkę blado - wszedł jej w słowo. - Coś się stało?
Zbliżył się o krok, a razem z nim przesunęła się mgła.
- Chyba muszę odpocząć. Widzę, coś czego nie powinnam... - zamarła na moment - Nie, właściwie to nie widzę czegoś, co powinno tam być.
Odwróciła się i wskazała na puste miejsce po kamieniu.
- Gdzie? - dopytywał.
- Na wyspie. Tam przecież stał kamień. Wielki, ogromny kamień.
Mężczyzna ściągnął brwi. Przyjrzał się wyspie, a później badawcze spojrzenie utkwił w Gildzie.
- Nie kojarzę - odparł.
Gilda poczuła, że robi jej się słabo. Mężczyzna droczył się z nią, czy naprawdę nigdy nie widział kamienia znajdującego się na wyspie? A może był w zmowie z Pustelnikiem. Gilda na wszelki wypadek odsunęła się od niego o krok. Mężczyzna zadumał się na chwilę.
- Na pewno się nie zgubiłaś? - zapytał ponownie.
- Nie - zaprotestowała ostrzej niż zamierzała - Muszę wrócić do wioski.
- Do wioski..? - powtórzył głucho.
Przesunął się bliżej niej. Stali teraz prawie ramię w ramię. Dziewczyna sięgała mu do piersi i musiała zadrzeć głowę, by zobaczyć jego zadumaną twarz. Mgła spowijała jego postać, była jak płaszcz, przylegający do każdego kawałka ciała.
- Widziałeś może jakichś ludzi na wyspie?
Wyglądał na zdezorientowanego jej pytaniem. Puste oczy spoglądały nie na nią, a jakby przez nią. Nie odpowiedział. Uznała, że nie powinna dłużej marnować czasu.
- Muszę wrócić do wioski - powtórzyła sobie po cichu i już miała odejść ale mgła zastąpiła jej drogę. Przed nią wyrastała teraz biała ściana.
- Tam nie można - powiedział z powagą.
- Dlaczego?
- Jedyna droga prowadzi na wyspę.
- Ale tam nie ma żadnej drogi - zaprzeczyła.
- Ależ jest. Most.
Wskazał umięśnioną dłonią na rozciągający się na jeziorze most. Gilda wcześniej go nie widziała i przysięgła by, że nie było go, gdy się tu ocknęła. Przeniosła wzrok na nieznajomego, a później z powrotem na most. Faktycznie, prowadził przez całe jezioro aż na samą wyspę. Wyglądał na dość szeroki i lśnił w świetle księżyca, jakby zrobiono go ze szkła bądź żelaza. Nie mógł powstać w jedną noc. Dziejące się tu dziwne rzeczy zdecydowanie nie podobały się Gildzie. Przeczucie podpowiadało, że nie ma wyjścia i musi rozwiązać tę zagadkę. Z ociąganiem ruszyła więc przed siebie. Wyczuwała za plecami obecność mężczyzny, który poruszał się bardzo cicho, jak na takiego olbrzyma.
Gdy stanęli na początku mostu, Gilda zrozumiała dlaczego most lśnił. Zbudowano go z mieczy. Teraz była pewna, że to sprawka magii. Odwróciła się w stronę mężczyzny i niemal zderzyła się z nim czołem.
- Co to jest? Gdzie ja jestem? Kim ty jesteś? - wyrzuciła z siebie pytania.
- Nie przedstawiłaś się, ale chyba nie jesteś stąd... - zastanowił się. - Tak, chyba nie powinno cię tu być. To nie miejsce dla takich jak ty.
Spojrzeniem powędrował na taflę jeziora, a Gilda poszła jego śladem. W gładkim lustrze wody odbijała się jej twarz. Duże oczy, otoczone nierówno przyciętą grzywką. Obok nie było nikogo. Słyszała tylko cichy szept mężczyzny tuż przy swoim uchu.
- Sam nie wiem kim jestem. Bez imienia nie istnieję, a jednak trwam tutaj od dawna, czekając aż ktoś uwolni mą duszę. - Gdy Gilda znów spojrzała na niego, zapytał: - Czy odpowiedziałem na twoje pytania?
Gilda skinęła głową. Powoli zaczęła łączyć fakty. Most zbudowany z mieczy, specyficzny nieznajomy z samą pochwą bez miecza u boku oraz otaczająca go mgła. Gilda musiała być po drugiej stronie jeziora. Jedno pytanie cisnęło jej się na usta:
- Czy ja umarłam?
Zmrużył oczy, uważnie jej się przypatrując, jakby zastanawiał się, czy odpowiedź można wyczytać z jej wyglądu. W końcu wskazał głową na przejście na wyspę.
- Ona powinna ci pomóc.
- Ona?
Milczał. Dziewczyna odniosła wrażenie, że pobyt w tym miejscu zatarł jego wspomnienia i resztki świadomości. W momencie coś przykuło uwagę mężczyzny, który rozpromienił się nagle.
- Widzę go, ale nie mogę go dosięgnąć. Jeszcze nie.
Gilda domyśliła się, że ma na myśli swój miecz. Tak jak pozostali polegli wojownicy czekał aż nadejdzie czas, gdy znów będą mogli chwycić za oręż i wrócić do świata żywych, siejąc spustoszenie. Przełknęła głośno ślinę.
- Muszę się pospieszyć. Czy wskażesz mi gdzie mogę ją znaleźć?
Gilda nie była pewna kim jest tajemnicza ona, ale jeśli miała pomoc jej wrócić do wioski, była gotowa zaryzykować spotkanie.
- Niestety, nie wolno mi dotknąć Mostu Mieczy. Jeszcze nie teraz... Musisz iść tam sama. Nie martw się, nie można zgubić się dwa razy... Nie tutaj...
Po tych słowach odwrócił się. Gilda patrzyła jak dochodzi, dopóki jego sylwetka, nie zlała się całkowicie z towarzyszącą mu mgłą.
Dziewczyna z ociąganiem postawiła pierwszy krok na moście. Nie było łatwo zlekceważyć myśli, że Doran oczekuje jej pomocy. Powinna biec do wioski, a tymczasem oddalała się od niej. Musiała zdusić w sobie chęć ucieczki, co nie było łatwe. Most w całości składał się z mieczy. Mniejsze, większe, wyszczerbione, niektóre złamane. Jedne bogato zdobione, inne bardziej skromne, stworzone po to by zadawać śmierć, nie zachwycać się ich widokiem. Mimo to razem tworzyły piękną całość. Gilda złapała się na tym, że parę razy przystanęła na moment, żeby przyjrzeć się klingom. Kilka wydawało jej się znajomych. Nawet nie zauważyła, kiedy dotarła na drugą stronę mostu. Przed nią rozciągała się wyspa. Była mniejsza niż Gilda sobie wyobrażała, okrągła i porośnięta bujną trawą, wśród której zwykle ukrywały się koncertujące żaby. Teraz jednak dziewczyna nie słyszała żadnych dźwięków. Otaczała ją cisza. Nawet wiatr zamilkł.
Gilda postawiła stopę na wilgotnej trawie. Księżyc wskazywał puste miejsce, w którym powinien stać głaz i właśnie tam skierowała swe kroki. Kiedy stanęła na samym środku wyspy, usłyszała szept przypominający szmer strumyka. Później brzmiał on jak powiew wiatru, czy szumiące na drzewie liście. Był wszędzie i nigdzie. Otaczał ją z jednej strony albo z wszystkich naraz. Tak jakby Eislyn była wiatrem. Znów zaszumiała cicho:
- Wracaj do domu moje dziecko. Jeszcze nie umarłaś. Jeszcze nie twój czas. Za wcześnie.
- Jak mam wrócić?
- Tak samo jak tu trafiłaś.
Odpowiedź wydawała się taka prosta. Trudniej było o wykonanie.
- A zbliżająca się zagłada wioski? Co z moim bratem? Jak mam go ocalić? - dopytywała Gilda.
Lekki podmuch wiatru rozwiał jej włosy, odsłaniając zaróżowione policzki. Dziewczyna kręciła się w kółko, szukając Eislyn lub czegoś, co wskazywałoby, że jest tu obecna. Wtedy z jednej strony silny podmuch uformował ze starych liści i trawy sylwetkę kobiety.
- Nie jestem w stanie ci pomóc, sama czekam na ratunek.
Gilda ściągnęła brwi. Duch Eislyn znów się odezwał, tym razem głośniej:
- Tkwię po tej stronie od dawna. Chciałabym przejść na brzeg, ale nie mogę.
Eislyn nie miała oczu, ani nawet twarzy, ale Gildzie wydawało się, że kobieta spogląda na linię drzew na brzegu, a w jej głosie słychać tęsknotę.
- Przecież to ty stworzyłaś tę wyspę. Dlaczego nie możesz jej opuścić? - zdziwiła się Gilda.
Zjawa odsunęła się od niej, wirowała teraz w miejscu przed Mostem Mieczy. Lakoniczne odpowiedzi najpierw mężczyzny, a teraz Eislyn zaczynały irytować Gildę.
- Ja tylko chciałam podążyć za nim, ale drugi brzeg jest tylko dla wojowników, a ja nim nie jestem. Sama uwięziłam się między światem żywych a umarłych. I tylko uczucie tak silne jak to, które przykuło mnie do tego miejsca, może mnie z niego uwolnić.
Gilda przypomniała sobie słowa Imogen. Legendy nie mówiły nic o śmierci Eislyn, podawały jedynie, że została przemieniona w głaz. Być może jej ciało faktycznie tkwi na wyspie po drugiej stronie, w czasie gdy jej dusza znajduje się tutaj. Gilda zaczęła współczuć jej jeszcze bardziej.
- Powinnaś już wracać - powiedziała Eislyn, przerywając ciszę, która zapadła.
- Nie wiem co dalej? Boję się - wyznała szczerze Gilda.
Duch kobiety pochylił się nad nią. Gilda poczuła bijący od niej chłód, a wirujące liście połaskotały jej policzek.
- Nie bój się, moje dziecko. Nie brak ci odwagi i sprytu, a twoje serce jest pełne miłości. To ona cię poprowadzi.
Eislyn przesunęła niewidzialną dłonią po klatce piersiowej Gildy tak, że chłód na chwilę zmroził ciało dziewczyny. Nie była pewna czy to wiatr, czy sama Eislyn, ale coś dmuchnęło w nią z całej siły. Zachwiała się na nogach jednocześnie odsłaniając dłonią przed wirujacym w górze pyłkiem. Miała wrażenie, że stoi w samym środku szalejącej burzy. Wiatr smagał jej policzki i szarpał ubrania. Coś zalśniło obok niej, rozbłysło i zgasło, a później nastąpiła cisza. Gilda otworzyła oczy i przez moment wydawało jej się, że księżyc tonie w jeziorze. W końcu zrozumiała, że ten dalej wisi spokojnie na niebie, a srebrna łuna na tafli zaczynała powoli blednąć.
- Idź za blaskiem. Odwagi. - Usłyszała cichy szept.
Gilda odwróciła się do zjawy, ale jej już nie było. Pozostały tylko opadające liście i trawa. Gilda podeszła więc na skraj wyspy i spojrzała w ciemną taflę. Była tylko zwykła dziewczyną, sierotą, która opiekowała się młodszym bratem i prowadziła gospodarstwo. Marzyła o tym, by zobaczyć zamek, odkrywać świat i poznawać ludzi. Zamiast tego musiała zmierzyć się z tymi, którzy chcieli skrzywdzić ją i Dorana i nie była pewna czy ma wystarczająco dużo siły i odwagi, by sobie z nimi poradzić.
Wzięła głęboki oddech i wskoczyła do wody, która przyjęła ją w swe objęcia jak matka dziecko. Tym razem Gilda zamiast walczyć, poddała się od razu. Opadała powoli na dno, aż w pewnym momencie dostrzegła, że blask który jej towarzyszył staje się mocniejszy. Zaczęła płynąć w jego stronę, i w końcu wynurzyła się na powierzchnię.
Wciągnęła głośno powietrze w płuca. Znów była w swoim świecie. Czuła to. Niewiele się zmieniło. Noc była pochmurna, rozświetlały ją ogniska rozpalone na wyspie i te świecące na brzegu. Za jej plecami Pustelnik dalej szamotał się w wodzie. Uśmiechnęła się. Miała czas by znaleźć Dorana. Wszyscy zajęci byli mężczyznami na łodzi i ratowaniem mężczyzny, który najwyraźniej nie najlepiej radził sobie z pływaniem. Gilda wykorzystała zamieszanie i podpłynęła do brzegu. Wyszła z wody i mimo ciężaru mokrych ubrań na sobie od razu rzuciła się pędem do domu. Gałęzie drzew smagały ją po twarzy, czasem jej but natrafił na wystający korzeń. Łapała równowagę i biegła dalej. Ignorowała pieczenie w stopach i zadrapania na twarzy. Z daleka widziała już palisadę, otaczającą wioskę. Była na skraju lasu, gdy zahaczyła o pędy wystające z ziemi. Tym razem nie utrzymała równowagi i runęła jak długa. Rozdarła materiał spodni na kolanach i zdrapała łokcie. Zanim zdążyła się podnieść, ktoś wyskoczył ku niej i krzyknął:
- Mam ją!
Rozpoznała w nim tego samego chłopaka, który prowadził ją nad jezioro. Niewiele myśląc, zacisnęła dłoń w pięść i uderzyła go z całej siły w twarz. Chybiła. Zdążył wykonać unik. Próbowała zaatakować ponownie, ale wyciągnął miecz i skierował ostrze w jej stronę. Zrobił to jednak z pewnym zawahaniem.
- Proszę, puść mnie - wydusiła błagalnie.
Wahał się. Widziała to w jego spojrzeniu. Już prawie opuścił miecz, ale wtedy znienacka pojawiło się trzech mężczyzn. Chłopak zmieszał się i znów wycelował ostrzę w Gildę. Otoczyli ją jak zwierzę. Myślała, że to jej koniec. Spodziewała się najgorszego. Zamknęła oczy i wtedy to usłyszała. Trzask gałązek. ale wybiegł jej brat z bojowym okrzykiem na ustach. W zdrowej dłoni dzierżył miecz, a w chorej sztylet. Jednego z mężczyzn ciał przez kolano, a drugiemu przejechał płazem po plecach. Już nie ćwiczył. Teraz gotów był do walki na śmierć i życie. Pokazał to upuszczając nieco krwi swoim przeciwnikom. Kiedy jeden z nich padł, trzymając się za ranę, Gilda uświadomiła sobie, że Doran podobnie jak oni nie zamierza mieć litości. Zadrżała. Jak daleko jej brat mógł się posunąć by ich chronić? Czy był gotów zemścić się za wszystkie doznane krzywdy.
- Odsuńcie się, bo zabiję - zawołał.
W jego głosie pobrzmiewał chłód. Spoglądał na nich butnie, broń trzymał zdecydowanie i nie zanosiło się na to, by zamierzał ją opuścić, a na pewno nie bez walki. Na twarzach napastników odmalowało się zdziwienie. Chyba żaden z nich nie spodziewał się takiej zawziętości po chłopaku, którym zawsze gardzili. Gilda również się tego nie spodziewała. Doran musiał to zauważyć, bo wykorzystał moment zawahania wojów i doskoczył do jednego z nich, powalając go jednym uderzeniem. Mężczyzna ryknął z bólu i wściekłości. Gilda wskoczyła na plecy chłopaka, którego wcześniej uderzyła i zaczęła okładać go pięściami. Liczyła, że w ten sposób zwiększy szanse Dorana. Widziała jak dobrze radzi sobie z przeciwnikami. Zrobił unik i ciął z półobrotu. Kolejny cios zdołał zablokować, a potem sam wyprowadził atak, przypierając przeciwnika do drzewa. Miesiące, a może i lata treningów opłaciły się. Gilda straciła czujność, co od razu wykorzystał chłopak. Zrzucił ją z siebie i już zamierzał się na nią rzucić, ale Doran który odniósł zwycięstwo nad pozostałymi mężczyznami, nie pozwolił mu na to.
- Uciekaj! - krzyknął i sztyletem ciął chłopaka przez brzuch.
Młodzian wrzasnął z bólu i upadł. Gilda posłuchała polecenia brata, w biegu oglądała się za siebie, by sprawdzić czy Doran podąża za nią. Chmury na niebie stawały się coraz gęstsze i czarniejsze. Mrok powoli ogarniał świat. Gilda biegła na oślep, słyszała odgłos kroków swoich i brata, a także świst zrywającego się wiatru. Zanim się spostrzegła znalazła się na brzegu jeziora. Drzewa nie chroniły przed podmuchami, które zaczęły targać ich włosy i ubrania.
- Co teraz? - zapytała podniesionym głosem, gdy Doran pojawił się obok.
Jego miecz i sztylet były pokryte posoką, która w ciemności wydawała się wręcz czarna. Gilda poczuła silne ukłucie w brzuchu. Zrobiło jej się słabo na myśl o tym, że Doran zranił tamtych mężczyzn. W tej chwili zrozumiała, że właśnie stali się zwierzyną i jeśli chcą przetrwać, sami muszą stać się drapieżnikami. Pierwsze krople deszczu zmoczyły czoło Gildy a potem niebo rozdarła błyskawica, oświetlając na krótką chwilę okolicę. Gilda dostrzegła zakapturzoną postać na koniu. Gdy niebo rozświetlił kolejny piorun, a wiatr zawiał z większą siłą, Gilda ujrzała twarz jeżdzca.
- Imogen - wydusiła z ulgą.
Chciała pobiec w jej stronę, ale smukłe palce Dorana zacisnęły się na jej ramieniu. Spojrzała na brata z wyrzutem.
- Doran - upomniała go, liczyć że ja puści.
On jednak tylko wzmocnił uścisk i pociągnął ją do tyłu.
- Doran, tam jest Imogen, ona nas uratuje.
W świetle księżyca oczy jej brata wydawały się jeszcze bardziej przepełnione emocjami. Kiedy jego usta wykrzywił grymas żalu, Gilda poczuła niepokój. Wyrwała rękę z uścisku brata, próbując zagłuszyć złe przeczucia, ale gdy odwróciła się w stronę Imogen, zamarła, a jej serce na chwilę zgubiło rytm.
Imogen siedziała na koniu, jak zwykle okryta czernią, która teraz wydawała się wtapiać w noc. Patrzyła wprost na nich, a później po prostu zawróciła konia.
- Imogen... - Gilda straciła głos.
Zzaich pleców dolatywały już nawoływania tropiących ich mężczyzn. Imogen nie zatrzymała się, nawet nie odwróciła głowy. Powoli odjeżdżała w stronę wioski, a przecież musiała słyszeć krzyki dochodzące z lasu. Gilda była tego pewna.
- Chodź! - Doran znów pociągnął ją za ramię.
Tym razem nie protestowała. Dała się prowadzić bratu, który nagle złapał ja za głowę i obrócił w swoją stronę, by ich spojrzenia się spotkały.
- Gilda, ona nam nie pomoże. Ona wiedziała, rozumiesz? Od początku wiedziała.
Słowa Dorana były jak cios, jeden z wielu zadanych jej dziejszej nocy, a może nawet i mocniejszy niż wszystkie razem. Gilda dawno nie czuła takiego bólu. Próbowała powstrzymać łzy spływające po policzkach. Bez skutku.
- Trzeba uciekać - powiedział Doran.
- Tam są! - krzyknął Pustelnik, który wybiegł właśnie z boru, razem z pozostałymi.
- Przepłyniemy na wyspę, szybko! - Gilda weszła do jeziora.
Już miała zanurzyć się cała, ale spostrzegła, że Doran dalej stoi na brzegu. Zatrzymała się. Oboje spoglądali na siebie w milczeniu. Deszcz nie ziębił, wiatr nie szarpał za ubrania. Krzyki dochodzące z daleka, ucichły. Wszystko co działo się dookoła, na chwilę przestało mieć znaczenie. Gilda zapomniała, że jej brat nie umie pływać. Dostrzegła w jego oczach rezygnację. Poddał się. Odwrócił spojrzenie i uniósł swoją broń, szykując się do obrony. Wolę zginąć na polu bitwy. - Przypomniała sobie jego słowa i od razu otrzeźwiała. Ruszyła z powrotem na brzeg. Nie mogła go zostawić.
- Doran! - wołała.
Woda i wiatr utrudniały jej ruchy, miała wrażenie, że stoi w miejscu. Mięśnie bolały ją od wysiłku, jaki wkładała w każdy kolejny krok. Prowadziła walkę z sama sobą, w czasie gdy Doran szykował się na odparcie ataku. Gilda zbliżała się do brzegu, a mężczyźni z Pustelnikiem na czele do chłopaka.
Pierwszy cios padł, gdy Gilda postawiła stopę na lądzie. Doran zręcznie go odparował. Szczęk stali rozniósł się echem po jeziorze.
Gilda potknęła się i opadła na kolana. Podniosła się szybko i już Nagle przed Gildą pojawił się Pustelnik, wyciągając w jej kierunku ostrze.
- To twoja wina! Rozgniewaliście bogów! Nadchodzi dzień zapłaty za wasze winy!
Rzucił się na nią i razem wylądowali w jeziorze. Pustelnik naparł na nią ciężarem swojego ciała. Ostrze dotarło się po jej szyi. Zdążyła złapać Pustelnika za nadgarstek i odsunąć od siebie, a potem wykorzystując całą swoją siłę, uderzyła go kolanem w podbrzusze. Pustelnik jęknął i zgiął się w pół. Gildzie udało się wymknąć. Wzrokiem odszukała Dorana. Otoczyli go ze wszystkich stron, ale trzymali się od niego na dystans. Nie wszyscy mieli tyle odwagi by zaatakować. Gilda nie wiedziała, czy to sprawka ulomnosci Dorana, czy może umiejętności, które nagle ujawnił.
Niebo rozświetlił pojedynczy błysk. Szczęk żelaza i grzmot stały się jednym dźwiękiem.
Nagle poczuła jak ktoś złapał ją za łydkę. Pustelnik nie dawał za wygraną. Wciskał kościste palce w jej ciało i chciał ją przewrócić.
- Ty mała wiedźmo! - W jego oczach widoczna była furia.
Gilda uderzyła go wolną stopą w twarz i zdołała się wyswobodzić.
Przez kolejny błysk rozświetlający niebo na chwilę straciła Dorana z oczu. Nie umiała już odróżnić dźwięku błyskawic od uderzeń mieczy. Widziała, że odległość między nią a bratem maleje. Dzieliło ich od siebie zaledwie kilka kroków.
Jeden z przeciwników padł. Ktoś potknął się na trawie. Ktoś inny znów zadał cios. Doran bronił się zaciekle, ale powoli tracił siły. W końcu ukląkł ugodzony w udo.
- Nie! - Jej krzyk wybił się ponad głosami innych.
Zanim zdołała do niego dobiec, runęła ścięta z nóg przez Pustelnika. Wpadł na nią z całą siłą. Poczuła ból i pieczenie między żebrami. Zignorowała nieprzyjemne uczucie. Doran był na wyciągnięcie ręki. Nieporadnie machając mieczem, osłaniał się od napastników. A tych tylko przybywało. Oboje byli wycieńczeni. To koniec - zrozumiała Gilda.
Wtedy zauważyła miecz leżący obok. Złapała rękojeść, gotowa bronić Dorana za wszelką cenę. Słyszała za sobą podniesiony głos Pustelnika, ale nie wiedziała co mówi. Wstała z klęczek i ostatkiem sił, które jej zostały zamachnęła się mieczem nad głową.
Ostrze trafiło celu. Rozpłatało szyję człowieka stojącego najbliżej niej. Pustelnik opadł na kolana, kurczowo zaciskając dłonie na ranie, ale życie uciekało z niego tak szybko jak tryskająca z rany krew.
Z zaskoczeniem i strachem malującym się w oczach, upadł tuż przed Gildą, wydając z siebie ostatnie tchnienie. Wszyscy wokoło zamarli. Nikt nie poruszył się nawet na krok. Gilda poczuła chłód i drętwienie w palcach. Miecz sam wysunął się z jej ręki. Ktoś złapał ją za ramiona, a może to raczej ona osunęła się w czyjeś objęcia.
- Doran - wyszeptała imię brata.
Pochylił się nad nią. W kącikach jego oczu zbierały się łzy. Płakał, a ona nie wiedziała dlaczego.
- Ja musiałam. Musiałam... Czy jestem złym człowiekiem?
- Jesteś wojownikiem - odparł niemal od razu.
Uśmiechnęła się do niego szeroko.
- Ty też. Dzisiaj to udowodniłeś.
Doran połknął jedną z łez, a potem kolejną. Dopiero po czasie Gilda uświadomiła sobie, że mieszają się one z kroplami padającego deszczu. W końcu nadeszła upragniona burza. Gilda czuła jak moknie jej ubranie i włosy. Jednocześnie ogarnął ją dziwny spokój, jakiego nie doświadczyła nigdy wcześniej. Chłód koił obolałe ciało.
- Zimno mi - wydusiła.
- To minie - powiedział Doran, ściskając ją mocniej.
Uśmiechnęła się do niego lekko. Doran niepewnie dotknął rany w jej boku, z której wystawał sztylet Pustelnika. Szybko jednak cofnął dłoń i załkał cicho. Tej nocy niebo płakało razem z Doranem.
Nad ranem wszyscy obecni na brzegu zniknęli. Nie został nikt, oprócz chłopaka pochylającego się nad ciałem siostry. Deszcz tracił na sile, a chmury powoli zaczęły się rozrzedzać. Nikt jednak nie zauważył, że głaz sterczący samotnie na wyspie, rozpadł się na pół, uwalniając zaklętą w nim duszę Eislyn oraz miecz, który sterczy tam po dziś dzień.
_____________________________________
Dzięki wszystkim, którzy dobrnęli do końca tej historii xD
Dajcie znać, czy jesteście ciekawi dalszych losów Dorana?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro