Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 4

Nastała noc, a z nią odpoczynek od skwaru i gorąca. Gilda położyła się do łóżka zmęczona. Upał dokuczał jej coraz bardziej. Od słońca bolała ją głowa, miała spalone przedramiona, a na nosie pojawiło się dwa razy więcej piegów. Dzień jak zwykle upłynął jej na wykonywaniu codziennych obowiązków. Nie skupiała się na tym co robiła, przez co niektóre czynności musiała powtarzać kilka razy. Złapała się na tym, że wsypała kurom obierki z ziemniaków przeznaczone dla świń. Rozsypała owies przygotowany dla konia, kiedy przez nieuwagę potknęła się o leżące na ziemi drwa. Je też powinna poukładać, ale pod koniec dnia nie miała już na to siły. Nie to było jednak jej największym zmartwieniem. Przez cały dzień nie mogła przestać rozmyślać o słowach brata. Chciała wierzyć, że to tylko głupia plotka i bajania starego Pustelnika, lecz gdy zobaczyła jak Imogen opuszcza wioskę, jej serce ścisnął strach. Kobieta obiecała, że będzie ich chronić, ale nie mogła robić tego na odległość. W czasie jej nieobecności byli zdani jedynie na siebie. Gilda miała nadzieję, że mieszkańcy nie postanowią tego wykorzystać.

Poprawiła poduszkę pod głową, po czym przekręciła się na drugi bok. Utkwiła spojrzenie w cienkiej ścianie przed sobą i powoli zbliżyła do niej twarz. Próbowała wyłapać jakieś dźwięki po drugiej stronie. Martwiła się o Dorana. Być może w tej chwili on również rozmyślał o tym samym. Przymknęła powieki. Nie mogła dłużej znieść myśli, które kotłowały się w jej głowie, a ciasne pomieszczenie i duchota jedynie przyprawiały ją o zawrót głowy. Łóżko skrzypnęło cicho, kiedy podniosła się powoli. Skierowała ucho w stronę pokoju obok, ale ponownie nie usłyszała żadnych dźwięków. Pewnie zasnął - pomyślała. - Biedak.

Nie miała jeszcze planu, ale wiedziała, że nie pozwoli go skrzywdzić. Musiała tylko ochłonąć i uspokoić rozbiegane myśli. Potrzebowała świeżego powietrza. Wzięła do ręki swoje znoszone pantofle i na bosaka wyszła z pokoju. Znała każdą deskę, wiedziała jak się poruszać, by nie narobić hałasu. Niemal bezgłośnie przeszła do sieni, już miała otworzyć drzwi, ale czyjś cień przesunął się po podłodze naprzeciw niej. Dostrzegła postać, próbującą ukryć się w mroku. Gilda nie dała się jednak oszukać.

- Doran - szepnęła.

Ciemna sylwetka trwała w bezruchu.

- Doran, wiem, że to ty.

Splotła ramiona na piersi, czekając aż jej brat wykona jakiś ruch. W końcu chłopak postąpił krok do przodu i znalazł się w blasku światła rzucanego przez księżyc. Czarne włosy zlewały się z otoczeniem, ale lśniące oczy spoglądały na nią z wyrzutem.

- Skąd wiedziałaś?

Wzruszyła ramionami.

- Po prostu to czułam - odpowiedziała zgodnie z prawdą. - Co robisz o tej porze?

- Nie mogę spać.

Pokiwała głową na znak zrozumienia. Wtedy dostrzegła za plecami brata błyszczącą stal.

- Idziesz ćwiczyć.

Nie było to pytanie. Wiedziała, że Doran również zamierza zająć czymś swoje myśli. A najlepszym sposobem był trening z mieczem. Podziwiała jego upór i siłę, ale nigdy mu tego nie powiedziała, doszła do wniosku, że w obecnej sytuacji jest mu to winna.

- Wiem od dawna. Nakryłam cię zeszłego lata. Gdyby oni zobaczyli jak radzisz sobie z mieczem, zapragnęli by byś stal u ich boku na polu bitwy.

Na początku wydawał się zaskoczony jej słowami, a później po jego twarzy przemknął cień dawnego uśmiechu. Zamrugał kilka razy, próbując powstrzymać wzruszenie. Gilda podeszła do niego, nie przejmując się już trzeszczącą podłoga i przytuliła go mocno.

- Jestem przeklęty - wydusił, wtulając głowę w jej ramię.

- Nie. Jesteś moim bratem i najwspanialszym człowiekiem jakiego znam.

- Miłość nie zna urody - szepnął spoglądając na swoją zdeformowaną dłoń.

Gilda miała wrażenie, że słyszy głos matki. Niemal czuła jej obecność. Może był to tylko podmuch wiatru, a może zmęczony umysł płatał jej figla. Nie chciała wiedzieć. Doran odsunął się od niej i zdrową dłonią chwycił rękojeść miecza.

- Nie chcę umierać w taki sposób. Wolałabym zginąć w bitwie albo samodzielnie odciąć sobie rękę.

Gilda wzdrygnęła się, ale nie skomentowała słów brata. Miała wrażenie, że od ich wczorajszej rozmowy jej pewność siebie stopniała. Zaczynała mieć wątpliwości i coraz bardziej bała się o życie Dorana. Problemem nie było czy ludzie zdecydują się złożyć ofiarę, tylko kogo poświęcą, by przebłagać dusze wojowników? Odpowiedź nasuwała się sama. Jej brat był idealnym kandydatem. Od dawna uważany za wybryk natury i przeklęty przez bogów, nie obchodził nikogo, a jego życie było niską ceną za zachowanie równowagi w świecie i ocalenie wioski.

- Będzie dobrze - powiedziała, chociaż sama nie była tego taka pewna.

Doran nie odpowiedział, zacisnął mocniej palce zdrowej dłoni na rękojeści miecza. W milczeniu oboje weszli w ciemność panującą na zewnątrz. Gilda z zamyśleniem spojrzała w górę. Srebrny księżyc przysłaniały chmury, których tak brakowało za dnia. Gilda miała ochotę w nocnych ciemnościach ukryć także siebie i swój smutek. Cienie pochylające się nad nią były doskonałą kryjówką. Nie patrzyła na Dorana, który maszerował za nią, do momentu gdy nie usłyszała jak zatrzymuje się i wypuszcza powietrze z płuc. Obróciła się i od razu dostrzegła jego nerwowe ruchy. Przesuwał palcem po ostrzu. To opuszczał, to podnosił barki, wargi drżały tak jakby nie umiał znaleźć słów, by wyrazić swoje myśli. Nieco zmieszany spojrzał na siostrę, po czym spuścił głowę. Od razu odgadła, w czym problem.

- Idź. Nie będę ci przeszkadzać, jeśli chcesz być teraz sam.

Odetchnął z ulgą. Na jego twarzy znów pojawił się szczery uśmiech. Ten widok sprawił, że Gildzie zrobiło się lżej na sercu. Dotknęła ramienia brata.

- Kiedyś zostaniesz wielkim wojownikiem.

Po tych słowach Doran rozpromienił się jeszcze bardziej. Gilda wymówiła je z całym przekonaniem, nie był to pusty frazes, którym chciała nakarmić brata, by go pocieszyć. Była pewna tego jak nigdy wcześniej, chociaż sama nie umiała wyjaśnić, skąd wzięło się to przeczucie. Spoglądała jak odchodzi, by zamknąć się w maleńkiej stodole. Stała tak jeszcze przez chwilę, po czym zerknęła na gwiazdy, nie wiedząc w którą stronę się udać. Nagle do jej uszu doleciał cichy gwizd. Odwróciła głowę w stronę, z której dochodził i bezwiednie ruszyła jego śladem. Z każdym krokiem dźwięk stawał się coraz głośniejszy, aż w końcu zrozumiała, że kieruje się w stronę jeziora. Przypomniała sobie dziwny sen, który śniła pod koronami drzew, a potem opowieści o zjawach i demonach, które zwiastują ludziom śmierć. Ich jazgot jest podobno ostatnią rzeczą jaką się wtedy słyszy. Gilda poczuła dreszcze na skórze, a włoski stanęły jej dęba. Jednocześnie przyjemne ciepło rozlało się w jej podbrzuszu. Czyhające w ciemności niebezpieczeństwo przerażało ją i pociągało jednocześnie.

Mijała właśnie drzewo z wyrytym symbolem. Przyjrzała mu się bliżej, a on niespodziewanie błysnął jasnym światłem. Gilda przystanęła. Na bogów, co to takiego? - wpatrywała się w niego nieruchomo. Biła się z myślami co zrobić, chciała podejść bliżej, by dotknąć dziwnego znaku, upewnić się, że naprawdę go widzi. Postawiła krok do przodu. Później kolejny. Już niemal dosięgła chropowatej kory dłonią, kiedy nagle coś przesunęło się za sąsiednim drzewem. Odwróciła się na pięcie, ale nie dostrzegła niczego podejrzanego. Serce waliło jej w klatce piersiowej. Podążała wzrokiem od drzewa do drzewa. Miała wrażenie, że cienie tańczą wokół niej. Słyszała szepty. To drzewa, duchy, a może omamy spowodowane zmęczeniem?

Ponownie utkwiła spojrzenie w pniu z dziwnym symbolem. Usilnie wypatrywała tam znaku, po którym nie zostało już śladu. Gilda zapominając o strachu podbiegła bliżej i przesunęła palcami po chropowatej powierzchni.

- Zniknął. Nie ma go...

Nie wiedziała jak to wyjaśnić. Może były to tylko przywidzenia, spowodowane zmęczeniem, a może naprawdę stała się celem duchów. Odsunęła się od pnia i nie oglądając się za sobie wróciła na ścieżkę. Starała się nie rozglądać na boki. Jeśli czegoś nie widać, łatwiej przyjąć, że to nie istnieje. Dlatego zignorowała dźwięki dochodzące zza jej pleców. Przyspieszyła kroku i po chwili wędrówki znalazła się nad jeziorem. Odetchnęła pełna piersią, chociaż niełatwo było uspokoić bijące jak szalone serce.

Rozejrzała się po okolicy. Panował tu spokój, wiatr nie poruszał szuwarami, które stały nieruchomo. Żaby siedziały cicho, zapewne zmęczone upałem, a księżyc wyłonił się teraz zza chmur oświetlając jezioro. Gładka tafla wyglądała jakby ktoś posypał ją srebrnym pyłem. Gilda wkradła się w tę ciszę. Usiadła nad brzegiem i z zadumą spojrzała na widok przed sobą. Maleńka wyspa wyglądała jak dryfująca łódź, którą podróżuje wyjątkowa pasażerka.

Cisza nie trwała długo, przerwały ją szepty. Gilda myślała, że wariuje, ale stłumione dźwięki po czasie przerodziły się w nawoływania. Echo ludzkich głosów niosło się po jeziorze. Niestety Gilda nie rozumiała słów. Przesunęła się w stronę szuwarów, by na wszelki wypadek pozostać niezauważoną. Pomiędzy drzewami prześwitywało światło pochodni, aż w końcu z zagajnika wyłoniło się kilka postaci. Było ich może dziesięciu, piętnastu. Gilda nie umiała policzyć. Jeden człowiek wyróżniał się z całej zgrai. Szedł na przedzie, w jednej ręce zamiast pochodni trzymał laskę, drugą żywo gestykulował. Rozpoznała w nim Pustelnika. Wydawał polecenia pozostałym.

Gilda postanowiła opuścić swoją kryjówkę. Byli zbyt daleko by ją zauważyć, a ona musiała dowiedzieć się, co knują. Miała złe przeczucia. Przebiegła do linii drzew i tam ukryła się w ich cieniu. Dogoniła grupę i szła z nimi prawie ramię w ramię. Oddzielały ich od siebie pojedyncze krzewy i drzewa, ale dziewczyna nie bała się zdemaskowania. Pustelnik swoim głosem zagłuszał dźwięk gałązek trzaskających pod jej stopami.

- Szybciej, szybciej - popędzał ich mężczyzna.

Cała grupa maszerowała razno za swoim przewodnikiem. Wszyscy mieli przy sobie broń, miecze, sztylety czy noże. Jeden z nich zabrał nawet siekierę.

- I macie być tam cicho. Bierzemy chłopaka, dziewczynę można zostawić, chyba że oboje będą stawiać opór.

Gilda prawie potknęła się o własne stopy. Zapomniała o miejscu w którym się znajduje, jej myśli podążały w kierunku brata.

- Aaa ja go nie dotknę... zła wróżba.. .

- Cicho, ręka ci nie uschnie. Moje zaklęcia będą was chronić.

Po tych słowach, Gilda była już pewna, że chodzi o Dorana. Gdy zobaczyła, że pochód zatrzymał się, by zgasić pochodnie i przygotować atak, wyczuła w tym szansę dla siebie. Biegła co tchu, nie zwalniając ani na moment. Dobiegła do palisady, oparła się o nią, by na chwilę złapać oddech. Rozejrzała się po okolicy. Po lewej znajdował się jej dom, a po prawej domy sąsiadów, między nimi przechodziła ścieżka prowadząca w głąb osady prosto na główny plac.

Dziewczyna zaczęła się zastanawiać, co powinna zrobić. Instynkt podpowiedział jej, że należy szukać pomocy. Podeszła pod drzwi jednego z domów. Zapukała mocno ale nikt nie otworzył. Powtórzyła to kilkukrotnie za każdym razem wkładając w to więcej siły. Nic się nie działo. Krążyła od domu do domu, szukając ratunku, ale odpowiadała jej głucha cisza. Musieli usłyszeć jej pukanie, ale postanowili je zignorować. Oparła się o futrynę drzwi i zatopiła twarz w dłoniach, przeklinając w duchu swoich sąsiadów.

Nie pozostało im nic innego oprócz ucieczki. Już miała pobiec po brata, ale dostrzegła ruch kilka domów dalej, dwóch mężczyzn stało w progu chaty, jeden trzymał pochodnię, a drugi dwa miecze. Z zaułka wyłoniła się garstka kolejnych. To nie były przypadkowe wędrówki. Nie spacerowali jak Gilda, by poukładać myśli w głowie. W porównaniu do niej, mieli jasny plan i zamierzali zrealizować go dzisiejszej nocy.

Gilda zagryzła usta, które wcześniej bezwiednie rozchylila. Domyśliła się, że mężczyźni zamierzali ich otoczyć. Coś zaszurało za palisadą. Nie słyszała już Pustelnika, ale wiedziała, że mężczyźni są coraz bliżej, gdy odgłos ciężkich butów przerwał nocną ciszę. Spojrzała na stodołę, a później na główną bramę, w której zamajaczyly cienie ludzkich postaci. Miała niewiele czasu na zastanowienie, była pewna, że nie zdoła ostrzec Dorana na czas. Za dużo go zmarnowała na szukanie pomocy. Pozostała liczyć jedynie na to, że napastnicy zrezygnują, gdy nie znajdą chłopaka w chacie. Wcisnęła się między puste beczki po rybach i obserwowała. Tak jak się spodziewała, Pustelnik i kilku mężczyzn weszło do środka, lecz po chwili wszyscy opuścili chatę, starzec przewodzący grupie, wymachiwał laską widocznie zdenerwowany, mimo to starał się nie podnosić głosu, by nie zdradzić swojej obecności.

Księżyc wyłonił się na krótką chwilę zza chmur, a obok Gildy coś błysnęło. Dziewczyna omal nie pisnęła. Zasłoniła usta dłonią i przyjrzała się uważniej przedmiotowi, który leżał na beczce. Był to nożyk do patroszenia ryb. Nie zauważyła go wczesniej.

Nagle naszła ją myśl - co by się stało gdyby napastnicy zastali ją i Dorana śpiących w łóżkach? Pojmaliby ich żywych, czy może zasztyletowali na miejscu? Czy łatwo jest zadać śmiertelny cios? Rozpoznawała ludzi, którzy jak cienie przemykali po podwórzu. Nie były to już przyjazne twarze sąsiadów i mieszkańców wioski, a wstrętnych intruzów. Niektórzy byli w jej wieku, znała ich od dziecka, a teraz przyszli tu, by skrzywdzić Dorana i być może także ją. Obok niej leżało ostrze, które mogła wykorzystać do obrony, tylko czy była w stanie to zrobić? Czy w ogóle mogla kogoś zranić?

Zerknęła w stronę swojego domu. Intruzi nie ustawali w poszukiwaniach. Domyślała się, że składanie ofiary wymaga odpowiedniego rytuału, krew powinna być jeszcze ciepła, a ciało świeże. W tym właśnie upatrywała swoją szansę. Kiedy mężczyźni rozeszli się w poszukiwaniu Dorana, Gilda postanowiła zaryzykować.

Nie wiedziała czemu tak postępuje, może kierowała się instynktem, a może siostrzaną miłością. Chwyciła za nóż, złapała pukiel włosów i zaczęła odcinać go nożykiem mniej więcej na wysokości ramion. Ona i Doran byli tej samej postury, mieli podobne rysy twarzy i kolor włosów. Noc powinna zakryć widoczne różnice.

Chmury zakryły księżyc, zwiastując idealny moment do opuszczenia kryjówki. Gilda wyszła zza beczek i ruszyła prosto do domu. Serce kołatało w klatce piersiowej. Miała wrażenie, że nogi same stawiają kroki, jedną dłoń zaciskała na rękojeści nożyka, który trzymała blisko uda, na drugą naciągnęła rękaw tuniki i włożyła ją pod pachę. Cieszyła się, że od zawsze ubierała się jak chlopak. Słyszała w uszach bicie własnego serca i nic poza tym, zatrzymała się dopiero, kiedy poczuła jak ktoś szarpnął ją za ramię. Poleciała do tyłu, na szczęście w ostatniej chwili złapała równowagę.

- Stój, odmieńcu. Nie próbuj uciekać, bo nadziejemy cię na pal jak prosiaka.

Kolejne szarpnięcie i towarzyszaca temu obelga. Gilda słyszała cichy śmiech pozostałych i ochrypły głos Pustelnika, wymieszane z odgłosem coraz szybciej bijącego serca. Spojrzała na swoich oprawców. Któryś z nich doskoczył do niej od tyłu i zadał cios w plecy, upadła na kolana. Krzywo przycięte włosy opadły na twarz i przesłoniły widok. Poczuła kopnięcie i ból rozchodzący się w podbrzuszu. Brakło jej tchu, nabrała powietrza unosząc głowę do góry. W kącikach oczu zbierały się łzy. Upadając zgubiła nożyk, nie była jednak pewna, czy byłaby w stanie się nim obronić. Miała tylko nadzieję, że nikt nie odkryje jej podstępu, a hałas nie zaalarmuje Dorana. Stojący nad nią, dyskutowali półszeptem o tym, kto powinien ja związać. Bali się jej dotykać. Bali się dotykać Dorana, tak jakby jego kalectwo było zaraźliwe. Złorzeczyła im w myślach. Postanowiła sama podnieść się z ziemi, ale mocny kopniak w plecy skutecznie jej to uniemożliwił. Poleciała do przodu, amortyzując upadek dłońmi.

- Nie ma czasu, zwiążcie go. Nie ważne kto, już mówiłem, że zły los was nie dosięgnie. Za zgładzenie tej poczwary, czeka was wielka chwała. Pieśni będą opowiadać o waszym wyczynie. - Słowa Pustelnika przyprawiały ją o ciarki.

W końcu para silnych ramion, zdecydowanym szarpnięciem podniosła ją do pionu.

- Ruszaj - popędził ją wysoki chłopak.

Mierzył w nią ostrzem miecza, ale jego wzrok uciekał w drugą stronę, zupełnie jakby się wstydził. W jego niepewnych ruchach skrywało się wahanie. Dzisiejszej nocy, mógł zostać w domu, a jednak wyszedł w ciemność, by dokonać zamachu na jej brata. Gilda wykonała polecenie, a chłopak nie odstępował jej na krok. Zastanawiała się, czy byłby w stanie zabić ją, gdyby spróbowała ucieczki. Chociaż w tym momencie nie była Gildą, była chłopcem którego ludzie uważali za przekleństwo. Dopiero teraz zrozumiała, że tylko ona patrzyła na Dorana jak na równego sobie.

Bicie jej serca nie zwalniało, stukało w rytmie kroków mężczyzn idących za nią. Jej strażnik patrzył prosto przed siebie. Był spięty. Możliwe, że właśnie musiał wykazać się, aby stać się mężczyzną. Niektórzy spoglądali na nią z góry, z nieskrywaną wrogością, widziała to kątem oka, a jednak żaden z nich nie domyślił się jej podstępu. Nikt nie rozpoznał w niej dziewczyny. Widzą tylko to, co chcą widzieć, żaden z nich nie patrzy głębiej - pomyślała z żalem.

Pochód uzbrojonych mężczyzn, nieświadomych swojej pomyłki, zatrzymał się nad brzegiem jeziora. Jego taflę zdobiły teraz czerwone ogniki, jednak ich źródłem nie były pochodnie, a ogniska rozpalone na wyspie. Wyrastały wokół głazu, tworząc czerwoną obręcz. Po czasie Gilda dostrzegła ukrytą w szuwarach łódź. Pustelnik wybrał dwóch wojów, którzy razem z nim wsiedli do środka. Łódka była niewielka, ale starczyłoby miejsca dla jeszcze jednej osoby. Gdy chłopak pilnujący Gildy, szturchnął ją ostrzem pod żebro, dziewczyna zrozumiała, że wolne miejsce czeka właśnie na nią. Odwróciła głowę w stronę chłopaka, a on nie zdążył odwrócić wzroku. Kiedy ich spojrzenia się spotkały, odniosła wrażenie, że ją rozpoznał. Otworzył usta w niemym zdziwieniu. Nic jednak nie powiedział. Zrobił krok do tyłu, a ktoś inny popchnął ją w kierunku jeziora.

Wolała nie protestować, a na pewno nie teraz. Przeciwników było wielu, a ona sama. Mogła przemyśleć swoje położenie, w czasie podróży na wyspę. Łódź zachwiała się, kiedy postawiła stopę na deskach. Zanim usiadła, łódka odbiła się od brzegu bez żadnego ostrzeżenia. Gilda musiała złapać się burty, by nie wypaść. Bała się, że ktoś zauważył jej zdrowe, dziewczęce dłonie, ale nikt nie zwrócił na to uwagi. Nawet Pustelnik, siedzący obok. Starała się trzymać od niego jak najdalej mogła. Czuła intensywny zapach ziół, który przyprawiał ją o zawroty głowy.

Po kilku pociągnięciach wiosłami, mężczyźni na brzegu stali się jedynie rozmazanymi plamami na tle ciemności. Gaj za nimi, wyglądał jak paszcza groźnego zwierzęcia, które czai się w mroku. Gilda miała wrażenie, jakby błysnęło do niej ślepiami, ale może były to tylko łuny światła bijące z pochodni. Powietrze co chwila przecinał dźwięk wioseł uderzających o wodę, a odległość od brzegu rosła, aż w końcu Gilda zupełnie straciła go z oczu. Księżyc ukrył się za chmurami, tak jakby nie zamierzał być świadkiem tego, co wydarzy się za chwilę. Dziewczyna odwróciła głowę w stronę wyspy. Samotny kamień otoczono ogniskami, oświetlając dwa pionowe słupy wbite w ziemię. Nigdy nie widziała podobnej konstrukcji i mogła się jedynie domyślać, do czego służy. .

- Nie wierć się - warknął Pustelnik.

Szarpnął ją za ramię. Przez jego gwałtowny ruch łódź przechyliła się w jedną stronę, a Gilda, próbując nie wpaść do wody, złapała za poły jego płaszcza. Prawie zetkneli się twarzami, widziała odbijający się w jego źrenicach ogień, płonącą furię, która przybrała na sile, gdy w końcu ją rozpoznał. Gilda miała ochotę roześmiać mu się w twarz.

- Ty...! - wrzasnął.

Zaskoczenie odebrało mu mowę. Nie zamierzał strzępić języka nadaremno, zamiast tego złapał dziewczynę za gardło. Mimo swojej wątłej postury, uścisk miał mocny, a jego kościste palce wrzynały się w skórę dziewczyny, powodując ból. Gilda próbowała się uwolnić, ręce miała skrępowane, mogła jedynie wierzgać i kopać nogami, licząc na to, że ból każe mu ją puścić. Po czasie straciła nadzieję. Gniew zaślepił Pustelnika tak bardzo, że nie zwracał uwagi na uderzenia w łydki, ani na łódkę kołyszącą się na boki i mężczyzn balansujących ciałem, by uniknąć wywrotki. W końcu Gilda szarpnęła się ostatkiem sił i oboje wylądowali w jeziorze.

Najpierw z wodą zderzyła się głowa Gildy, przez co dziewczynie zadźwięczało w uszach. Zaczęła się szamotać, przez chwilę nie wiedząc, gdzie jest dno, a gdzie powierzchnia. Otaczała ją ciemność, nawet światła ognisk rozpalonych na wyspie, okazały się niewystarczające, by oświetlić mroczną toń. Gilda uspokoiła ruchy, wiedząc, że i tak straciła już dużo sił na walkę w Pustelnikiem. Czuła jak zaczyna opadać w dół. Machnęła kilka razy dłońmi, kierując się w przeciwną stronę, ale na nic się to zdało. Nie miała siły żeby wypłynąć na powierzchnię ze związanymi dłońmi. Próbowała machać nogami, wkładała w to wiele wysiłku, a mimo to cały czas opadała głębiej. Poddała się, gdy poczuła, że zaczyna brakować jej powietrza w płucach. Woda była przyjemnie ciepła, łagodziła ból od uderzeń i kopniaków. Nieprzyjemne uczucie mijało, zastąpione błogością. Jej umysł zaczął plątać jej figle. Ostatnią osobą o której pomyślała, był Doran, a później zobaczyła ojca.

- Tato?

Nie był wytworem jej wyobraźni. Stał przed nią jak żywy. A przynajmniej takie miała wrażenie. Nie zdążyła się przekonać, bo całkowicie pochłonęła ją ciemność.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro