Rozdział 11. Nocka o śmierć i życie Cz.I
Tak jak prosił Bartek, Nikodem nie zasnął. Zajął się pracą domową na poniedziałek – by później nie martwić się, że nie znajdzie na nią siły. Co prawda nieco go muliło, ale zdołał to zignorować. Nie chciał ryzykować ponownym spotkaniem z tajemniczą kobietą. Przeraziła go myśl, że naprawdę mógłby już nigdy nie wstać. Ale czy to też znaczyło, że nie będzie mu dane zasnąć, dopóki Zaklinacze nie pozbędą się Twórcy? Tylko dzięki niemu odnajdą tamtą kobietę. Może faktycznie go oszukiwali? Był im potrzebny do odszukania wrogiej osoby, a później? Jeśli w ogóle przeżyje, to zwyczajnie pozwolą mu odejść? Wiedział o ich istnieniu, w każdej chwili miał możliwość, by ich zdradzić, udowodnić innym ludziom istnienie magii. Ciężko stwierdzić, do czego by wtedy doszło, ale na pewno Zaklinacze rozważyli taką opcję.
Czemu jakoś wcześniej o tym nie pomyślał? Intuicja podpowiedziała mu, by zaufać Bartkowi, ale zaczynał mieć lekkie wątpliwości. Nie winił przyjaciela, bo nie posiadał ku temu przyczyn, ale cała ta rasa wydawała się dziwna i podejrzana. Znał ich zbyt krótko i nie chciał wyciągać pochopnych wniosków, jednak te nasuwały się samoistnie.
Gdyby nie Kuro, myśli Nikodema mogłyby go ponieść za daleko. Kot wskoczył na biurko, zaczął się o niego ocierać i to wtedy chłopak zakończył rozważania na temat zaufania. Pogłaskał zwierzaka po karku, wsłuchał się w ciche mruczenie. Zdał sobie sprawę, że chyba nigdy nie uwolni się od swoich rozmyślań. One po prostu uczepiły się go jak rzep psiego ogona. Była tylko jedna widzialna przez niego różnica. Przez ten tydzień zdecydowanie mniej myślał o swoich problemach psychicznych. Na pewno gdzieś obok niego kroczyły, ale nie przejmował się nimi do takiego stopnia, że kompletnie zalewały jego umysł. Skupił się na czymś... przyjemnym? O czym rozmyślał? Gdyby mógł wypisać słowa klucze to wyglądałyby następująco: Bartek, Zaklinacze, jeleń. To ostatnie niby nie pojawiało się zaskakująco często, ale też nie ukrywał, że ten zwierzak nadal krzątał się po jego głowie.
Miau!
Rozległo się nagle głośne miauknięcie, gdy kot zobaczył, jak jego właściciel odpłynął, a przy tym zaprzestał głaskania. Nikodem cicho się zaśmiał.
Naprawdę myślę za dużo – pomyślał z cichym zażenowaniem.
— Tobie pewnie w głowie tylko twoja ulubiona karma. — Podrapał Kuro między uszami.
Miau.
— Taka prawda, czarnuszku. Nie wychodzisz z domu, żaden samochód cię nie rozjedzie. Żyjesz jak w pałacu.
Westchnął.
— Tymczasem ja... cóż... Cokolwiek się nie stanie, to mam tak samo marne szanse na przeżycie... —Zacisnął wargi. — Myślisz, że naprawdę mogę im ufać?
Miau?
— W sensie, niby im ufam, ale siedzi mi w głowie to, co powiedziała tamta laska... Może nie kłamała aż tak? Sam Bartek mówił, że rzadko dochodzi do śmierci w pierwszym śnie. Ciekawe, jak mieli inni Wybrani... — Oparł się łokciami. — Zgłupiałem, tak totalnie. Niby nie znam ich za dobrze, ale Bartek opowiadał, jak twórcy go skrzywdzili. Jeden to jego matka, inny odebrał mu przyjaciela. On tak bardzo chce, żebym przeżył tego Twórcę.
Kuro usiadł swobodnie, jakby zainteresowany monologiem.
— Odkąd przyznałem przed nim, że niby nie mam dla kogo żyć, to naprawdę zaczął się mną interesować... Widziałem się z nim na mieście po szkole, tak dla rozrywki, i zwyczajnie spytał, jak się trzymam, jak sobie radzę. Wspomniał, że zawsze może być moim kompanem do rozmów.
— Tak działa przyjaźń, Nikodem — odezwała się nagle Helena.
Nikodem gwałtownie się obrócił w stronę drzwi. Jego ciocia wpatrywała się z lekkim uśmiechem.
— Ciociu... — Głos mu drżał. — Nie śpisz? Ile słyszałaś?
Helena cicho się zaśmiała, widząc reakcję chłopaka.
— Trochę słyszałam. — Weszła do środka. — Ale spokojnie, wiem o magii. Znam parę starszych Zaklinaczy, niektórzy chyba już zostali Mentorami. Oj, dawno to było.
Nikodem zamrugał kilka razy. Ona żartowała? Skąd mogłaby znać tamtą rasę? Czyżby przypadkiem kiedyś kogoś dostrzegła? Nie, wspominała, że znała paru z nich. O co więc chodziło?
— Ale... Skąd ty o tym wiesz?
— Byłam kiedyś Wybranym. — Przykucnęła przy Nikodemie. — Miałam jakoś dziewiętnaście lat. Wiesz, też się bałam, nie wiedziałam, komu powinnam zaufać. U mnie Twórca też chciał przekonać, że Zaklinacze oszukują.
— I co w końcu zrobiłaś?
Posmutniała.
— Popełniłam błąd. Poszłam za Twórcą. Na moje szczęście obok mojego domu mieszkała przyjaciółka Zaklinaczka, która akurat zachciała mnie odwiedzić. Obudziła mnie, ale przez to, że zgodziłam się z własnej woli iść za Twórcą, to było ciężko mi pomóc.
Chwyciła dłonie chłopak i spojrzała z troską w jego oczy.
— Ale przeżyłam. Cudem, bo to właśnie moja przyjaciółka zrezygnowała z magii, żeby mi pomóc — przyznała ze smutkiem. — Słonko, zaufaj im. Są naprawdę życzliwi, bardziej ludzcy niż ludzie. Mogę z ręką na sercu powiedzieć, że zrobią co w ich mocy, żebyś przeżył.
— Ciociu, a im nie przeszkadza, że...
— Że wiem? — przerwała, rozumiejąc, o co chciał spytać Nikodem. — Przyrzekłam im, że cokolwiek by się nie stało, nie wolno mi mówić o magii i o nich. Jeśli złamię obietnicę, zwyczajnie stanę się ich wrogiem. — Pogładziła siostrzeńca po policzku.
— Dziękuję, ciociu... Naprawdę...
— Drobiazg, słonko. Uważaj na siebie. — Cmoknęła go szybko w czoło.
~ ~ ~
Nikodem wszedł do szatni. Postanowił chwilę w niej poczekać na Bartka, by opowiedzieć o swojej cioci. Nadal był w szoku. Nie spodziewał się takiego wyznania po Helenie. Wybrany w jego rodzinie, który przeżył, wiedział o magii, a na dodatek to bardzo ważna dla niego ciocia. Teraz, dzięki niej, nie miał już wątpliwości. Bartek to na pewno jego przyjaciel, mógł mu w pełni zaufać. Dwie opinie to dla niego dużo. Brał pod uwagę fakt, że ciocia żyła i wcale nie widać po niej skutków ubocznych – o ile takie w ogóle istniały.
Usiadł, choć nogi chciały go gdzieś ponieść. Najlepiej do Bartka, by już z nim porozmawiać, jakby się rozpędził, to wyznać, że chyba nigdy wcześniej aż tak nie czuł przywiązania. Tyle słów się kłębiło i najchętniej by wyrzucił je z siebie na raz.
Ktoś wszedł i Nikodem już miał nadzieję, że to Bartek, lecz zawiódł się, dostrzegłszy w nich Olę. Najwyraźniej też oczekiwała na spotkanie z nim, gdyż się lekko skrzywiła.
— Był Bartek? — spytała od razu.
— Jest dość wcześnie, więc pewnie go nie ma. Sam na niego czekam.
— Nie mogę z tym debilem. — Wypuściła gwałtownie powietrze. — Miał być wcześniej, żebyśmy pogadali.
— Najwyraźniej polenił się rano.
Ola prychnęła pod nosem.
— Normalne u niego. — Położyła ręce na biodrach. — Wiesz, chodzi o ciebie. Wieści o śnie od razu się rozniosły. — Usiadła obok. — Bartek był tak zmartwiony ponoć, że łaził blady jak trup o tej piątej.
Nikodema zamurowało.
— Naprawdę? Aż tak to przeżywa?
Dziewczyna lekko kiwnęła głową.
A ja wahałem się, czy mogę mu ufać...
— Po jednej tragedii blednie na samo słowo „Wybrany".
— Opowiadał mi, no i wspominał o swojej mamie.
— Bartek trochę przeżył. Pamiętam, że mój ojciec przywoził mnie i Karolinę po śmierci Basi, jego mamy. Ja i on byliśmy dziewięciolatkami. Siedział, ryczał całymi dniami. Naprawdę tęsknił za nią. — Założyła ręce. — A po utracie przyjaciela? — Wzruszyła ramionami. — Kompletnie się zamknął. Niewiele mówi o sobie, swoich uczuciach. Ale widzę już po nim, odkąd powiedziałeś, że możesz być jego przyjacielem, to jest przeszczęśliwy.
— Uznam to za komplement.
— Wiesz, nie chcę ci niczego sugerować, ale... — Przygryzła dolną wargę. — Nie kojarzę, żeby kiedykolwiek interesował się dziewczynami, serio. Sam przyznaję, że wygląda cudnie, taki mały przystojniak. Nigdy nie wchodził w związki, nawet gdy dziewczyny z innej grupy się do niego kleiły.
— Jasne... Będę miał na uwadze. — Podrapał się z tyłu głowy. Poczuł nagłą potrzebę zmiany tematu. — W ogóle, Bartek wspominał, że jesteś najmłodszą Egzekutorką.
— Jeśli sądzisz, że coś ci o nich zdradzę, to nie licz na to — odpowiedziała dumnie.
— Domyśliłem się. — Wywrócił oczami. — Po prostu jestem ciekaw, dlaczego ta profesja jest, no...
— Taka dziwna? — przerwała pytaniem retorycznym. — Egzekutorzy to naprawdę ważna część Zaklinaczy. Bartek pewnie ci mówił. — Założyła nogę na nogę. — Nie ukrywam, szkolenie jest cholernie trudne. Po pierwszych treningach wychodziłam cała zaryczana. Teraz też, ale zdecydowanie mniej. W ogóle szkolenie Zaklinaczy jest mega ciężkie. Karolina uczy się teraz na Zwiadowcę.
Nikodem uniósł brew, usłyszawszy nowe określenie. Ola dostrzegła to kątem oka i domyśliła się, że powinna po krótce wyjaśnić.
— Każdy jest po części Zwiadowcą, bo wszyscy umieją walczyć z pomocą magii. Karolina uznała, że zechce przejść zaawanasowany trening i zdać egzamin na, tak zwanego, Zwiadowcę Nadrzędnego.
— Wysokie ambicje.
— Jako siostra muszą ją wspierać. Ojciec strasznie mnie faworyzuje, odkąd mama wyjechała do Rosji. Ciągle gada małej, że to ja jestem tą lepszą, bo mam wyższe ambicje. — Westchnęła. — Marzy mi się ta profesja, ale jakoś mam wrażenie, że inni dookoła na tym tracą.
— Czemu?
— Po pierwsze, Karolka, ale też Bartek. W piątej klasie miałam bardzo ważny egzamin. Tak się na nim skupiłam, że chodziłam rzadko, a nawet jeśli, to byłam tak wykończona, że kładłam każdy sprawdzian po kolei. Nie zdałam do następnej klasy, miałam chyba sześć jedynek, a przecież Bartek nadal przeżywał stratę matki. Głupio mi z tym dalej i temu, niezależnie od tego, jak jestem wykończona, używam tej magii, żeby złapać chociaż dwójkę i mieć to gdzieś.
Nikodem zaniemówił. Naprawdę współczuł całej tej sytuacji, bo ani faworyzacja, ani zawalenie roku to nic przyjemnego. Nie potrafił wyobrazić sobie dokładnie, jak czuła się Ola. Musiało jej towarzyszyć ciągłe poczucie winy. Zwyczajnie ją rozumiał. Nie okazywała po sobie, że coś się sypało, by nie wprawiać innych w zakłopotanie.
Zastanawiała go tylko jedna rzecz...
— Ola, to czemu tak ciągle tłuczesz Bartka, wyzywasz go od debili i tak dalej?
— To mój najdroższy przyjaciel. Kiedyś zawsze poprawiałam mu tak humor, jakkolwiek by to dziwnie nie brzmiało. — Westchnęła. — Ja go biłam, a on niemal dusił się ze śmiechu, lekko mi oddawał. — Uśmiechnęła się. — Może i teraz nie jest taki wesoły, ale mam cichą nadzieję, że nadal go to bawi, choć trochę.
Rozległo się głośne „egkhem". Oboje spojrzeli na wejście, w którym stał Bartek spoglądający na nich z obojętnym wyrazem twarzy. Nikodem postanowił się mu przyjrzeć. Faktycznie wyglądał... lepiej? Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że wcześniej Bartek miał na okrągło podkrążone oczy. Teraz skóra pod oczami układała się naturalnie, co wywoływało zdziwienie u Nikodema. Praktycznie w ogóle nie przymykał powiek – a wcześniej zdarzało mu się to nagminnie – spoglądał śmielej i przy delikatnym uśmiechu odznaczały się dołeczki w policzkach.
Wszedł do środka. Ola już od razu podskoczyła do niego, zaczęła obijać jego ramię, narzekać, że miał przyjść wcześniej, jak zwykle grał jej na nerwach. Bartek co prawda się kulił, ale wyraźnie było widać, że się nie denerwował, dla zabawy bronił się przed ciosami, a na koniec pstryknął dziewczynę w nos, sygnalizując koniec porannej przemocy.
Podszedł do Nikodema. Przywitali się krótkim przytuleniem. Nie wiedzieć czemu te ułamki sekund wydawały się chłopakowi dłużyć, jakby zawsze chciał, by zostać objętym przez kogoś ważnego – nie wliczając cioci, która nagminnie go wtulała. Sam nie rozumiał, co dokładnie miał na myśli, ale jedno było pewne. Cieszył się z tej krótkiej chwili i pragnął, by potrwała choć ciut dłużej.
Odsunął się od niego.
— Widzę, że złapaliście wspólny język z Olą — rzucił rozbawiony.
— Bardziej to ona gdakała non stop.
— Jestem gadułą. — Wskazała na siebie palcem. — I jestem z tego dumna.
Bartek wywrócił oczami.
— Dobra. — Stanął naprzeciw. — Gadałem z ojcem.
— I co powiedział? — zaciekawiła się Ola.
— Drugi sen może być śmiertelny, więc przydałoby się, by Niki przenocował u mnie, ten jeden raz. Zobaczymy, jak będzie się zachowywał, a później... przekonamy się. — Założył ręce. — Niki, dałbyś radę, żeby dziś do mnie wpaść?
— Ciocia raczej nie będzie mieć nic przeciwko, więc pewnie tak.
— Dobra, a ty, Ola? Przyjedziesz z Karolką?
— Jeśli mój ojciec jest doinformowany, to tak. Będę mieć wyjaśnienie, czemu nie było mnie na treningu.
— Czyli muszę wspomnieć Darii, by zrobiła więcej kanapek. — Zaśmiał się z przymrużeniem oczu.
Wygląda zdecydowanie żywiej – pomyślał z zadowoleniem Nikodem. Miło było spoglądać na przyjaciela w takim stanie, szczególnie że znał już parę jego historii, lepiej przyswoił się do obcego otoczenia. Śmiał się sam do siebie, że aż dziwnie się czuł jako człowiek wśród innych humanoidalnych istot.
— Mam pytanie, kojarzycie może jakąś Helenę albo przynajmniej wasi rodzice? — spytał bez kontekstu.
— Dlaczego pytasz? — Bartek uniósł brew.
— Moja ciotka podsłuchała mój monolog do kota i powiedziała, że kiedyś była Wybranym, zna paru starszych Zaklinaczy.
— Mnie bardziej zastanawia, dlaczego prowadziłeś monolog do kota... — Bartek się skrzywił.
— Nie pytaj.
— Powiem ci tak, Nikodem, nasi rodzice czasem o takich rzeczach rozmawiają, ale my wiemy akurat mało. Fajnie, że jest ktoś taki, kto umie utrzymać język za zębami i ma o nas dobre mniemanie. — Wstała. — No nic, ja lecę, chłopaki. Do zobaczenia potem.
~ ~ ~
Po skończonych zajęciach Nikodem od razu poszedł z Bartkiem na pobliski parking. Tam Daria miała ich odebrać w ciągu dziesięciu, maksymalnie piętnastu minut. Przysiedli na ławeczce w pobliżu. Oczywiście Bartek musiał wcześniej wskoczyć do Żabki po paczkę kabanosów. Nikodem usiadł zwyczajnie, tymczasem Bartek upodobał sobie siad „po turecku".
— Zawsze tak czekasz?
— Daria zazwyczaj nie wyjeżdża wcześniej, a nie jeździ zbyt szybko — powiedział z pełną buzią, więc ledwie dało się go zrozumieć.
Skrzywił się nagle i złapał za jeden z policzków. Nikodem przysunął się bliżej zmartwiony, spojrzał, co mogło się stać. Zauważył, jak z jednego kącika ust chłopaka wypłynęła stróżka krwi.
— Wszystko w porządku? — spytał, kładąc mu dłoń na ramieniu.
Bartek lekko kiwnął głową, ale wcale nie było po nim widać, żeby czuł się całkowicie dobrze. Pogładził się po obolałym miejscu, a przy tym cicho pojękiwał z bólu. Nikodem niezbyt wiedział, jak zaradzić w tej sytuacji, więc postanowił go objąć i pogładzić po ramieniu. Bartek spojrzał zaskoczony kątem oka, ale tylko delikatnie się uśmiechnął. Otarł dłonią krew, która zdążyła wyciec, i powiedział z minimalną trudnością:
— Dzięki, że się martwisz, ale nie pierwszy i nie ostatni raz rozciąłem se dziąsło. — Wziął kolejny kęs kabanosa. — Daria dostaje ze mną świergla niekiedy.
— Ciekawą musicie mieć relację — zauważył i jakoś wciąż zwracał szczególną uwagę na wyciekającą w spokojnym tempie krew.
— Jest dla mnie jak matka i to ona głównie się mną zajmuje — przyznał choć z lekką niechęcią. — Jest bardzo miła i życzliwa, ale ogółem nie nadaje się do świata ludzi.
— Czemu? — Zabrał dłoń i spojrzał zszokowany. — Jakby, co zależy od tego, czy kogoś dopuszczacie czy nie?
— To zależy od wielu rzeczy, Niki. — Oparł jeden łokieć o kolano. — Głównie patrzy się na instynkty. Jeśli ktoś ma problem z ich wyciszeniem przez długi czas, to nie może wychodzić z domu i ma opiekuna. Czasem też... No charakter. Jak mówiłem, Daria jest naprawdę miła, ale za dzieciaka, przynajmniej tak opowiadała, że nie potrafiła komuś odmówić. Bano się, że w świecie ludzi sobie nie poradzi, bo czasem trzeba po prostu powiedzieć „nie", z czym miała trudności.
— Kurde... To nieźle.
— Kiedyś jej to przeszkadzało, ale teraz uczepiła się mojego ojca. Co ranek spotykam ich na kawie, więc chyba się polubili.
Akurat podjechał samochód i chłopcy zaprzestali swojej rozmowy. Wsiedli do auta. Wpierw Daria zajęła się rozciętym dziąsłem Bartka, przy tym cicho wzdychając, że byłaby miliarderką, gdyby przez tydzień odkładała złotówkę za każdym razem, gdy chłopak zrobi sobie krzywdę. Ruszyli powoli. Nikodem miał akurat okazję zobaczyć Darię w lepszym świetle – wcześniej w nocy raczej zachowywał dystans społeczny ze stresu.
Tak jak zapamiętał, najbardziej charakterystyczną cechą jej wyglądu były włosy o srebrzystobiałym kolorze. Tylko wcześniej nie zwrócił uwagi, że lekko się kręciły. Nie musiał widzieć jej oczu, by zgadnąć odcień tęczówki. Miała delikatne rysy twarzy oraz przy uśmiechu odznaczały się piękne dołeczki w policzkach. Ubierała biały sweter oraz niebieskie leginsy.
— Jak tam, chłopcy? — spytała, przerywając chwilową ciszę. — Jak w szkole?
— Jest git — rzucił Nikodem.
— Tragicznie — dodał Bartek.
— Ty wiecznie narzekasz. — Zaśmiała się cicho. — A niby dostajesz dobre kanapki.
— Na kanapki nie narzekam, ale kabanosy ciutkę lepsze.
— Dobrze, że nikt nie widzi, ile ty ich potrafisz kupić — wtrącił Nikodem.
— Nie wiem, ile przy tobie kupił, Niki, ale jego rekordowa ilość to dwanaście.
— Bartek, co do... — Nikodem spojrzał z niedowierzaniem.
— Kocham kabanosy, jasne?
— W twoich żyłach chyba zamiast krwi płyną kabanosy — rzuciła Daria, powstrzymując się od wybuchnięcia głośnym śmiechem.
— Wypraszam sobie, przy ostatnim pobieraniu krwi nie było w niej kabanosów... Z tego co wiem przynajmniej.
— Nie wnikam... — szepnął Nikodem muszący słuchać całej tej rozmowy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro