Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

=9=

KAMINARI

Denki nie lubił być sam.

Na przerwach zawsze szukał Eijiro, żeby choć przez moment poczuć, że ktoś przy nim jest. Kirishima nigdy nie miał nic przeciwko, wiernie czekał na młodszego przyjaciela i witał go z najszczerszym uśmiechem, kiedy ten wyłaniał się z plątaniny korytarzy z nietęgą miną.

Kaminari też jakoś zawsze się rozpogadzał.

Eijiro był rok starszy, co powinno wiązać się z większym poczuciem odpowiedzialności, ale kiedy chodziło o tych dwóch, ciężko było użyć słowa „odpowiedzialny".

— To, że będę mieć wolny dom, nie znaczy od razu, że musimy tam wyprawić wielką imprezę — wyjęczał Kaminari, grzebiąc w sałatce leżącej mu na kolanach. Wykrzywił się, nabijając kawałek ogórka na widelec. — Nie wierzę, że naprawdę słuchamy się Iidy i jemy to paskudztwo. Mam już taką ochotę na pizzę...

Kirishima podniósł swój własny pojemnik i przytknął go do nosa.

— Chce tylko, żebyśmy byli zdrowi. Czy jakoś tak. Co nie zmienia faktu, że też wolałbym teraz jeść pizzę.

Siedzieli na niskim murku oddzielającym teren szkoły od boiska, przerwa lunchowa powoli dobiegała końca, a oni spotkali się dopiero kilka minut wcześniej, bo Denki zdołał się po drodze zgubić.

— Chce złamać mojego ducha. Na razie jestem bliżej wycofania się z lacrosse z powodu żarcia niż tego, że jestem w to beznadziejny — powiedział.

— Denki...

— No wiem, pozytywne myśli. — Westchnął Kaminari i opuścił swoje jedzenie na kolana.

Eijiro klepnął go w plecy, na co Denki wyprostował się i spojrzał z niedowierzaniem na przyjaciela. Kirishima uśmiechał się trochę łajdacko, jakby myślał o czymś niekoniecznie legalnym.

— Dlatego potrzebujesz imprezy. Postanowione, Denki, robimy razem imprezę.

— Ale to mój dom — zaoponował Kaminari, ściągając brwi.

— Musisz się rozerwać, ostatnio tylko wszystkim się zadręczasz. No błagam, stary, to jedyna taka okazja, więcej się nie powtórzy.

Denki westchnął cierpiętniczo i przejechał dłońmi po twarzy.

— A czy musimy w ogóle kogoś zapraszać? Możemy przecież posiedzieć we dwóch, pograć na konsoli i ponarzekać na wszystkich dookoła — rzucił z nadzieją.

Kirishima nie wyglądał na zadowolonego z takiego rozwiązania.

— Poza tym, kogo mielibyśmy zaprosić? Znamy się tylko z chłopakami z lacrosse i kilkoma cheerleaderkami, które pewnie zadają się z nami ze względu na Sero. To nie najlepsza ekipa na imprezę — kontynuował Kaminari, próbując zliczyć na palcach wszystkich ludzi, którzy mogliby się na nim ulitować.

— Zapominasz o tym pływaku, do którego robisz maślane oczy — dodał Kirishima.

Na policzki Denkiego wstąpił głęboki róż. Otworzył szeroko oczy i zamachał w powietrzu rękami, szybko wypierając się wszystkiego:

— Kto? O kim my w ogóle mówimy, ja nie znam nikogo takiego!

— Jesteś pewien? Jest tylko jeden taki, który z jakiegoś powodu pojawia się na wszystkich naszych treningach.

— Nie przychodzi tam dla mnie — burknął Kaminari.

— A więc jednak istnieje? — spytał Kirishima z dziwnym uśmiechem.

Denki fuknął i skrzyżował ręce na piersi.

— I co z tego? On pewnie już nawet nie pamięta, jak mam na imię. Tylko bym się zbłaźnił, gdybym chociaż spróbował go zaprosić.

— Musisz mieć więcej wiary w siebie, Denki. Ten chłopak nie wygląda mi na takiego, który potrafiłby ci się oprzeć. A jeśli nawet spróbuje, to zrobi idiotę z samego siebie. Wtedy nie jest ciebie wart — zapewnił go Eijiro.

— Eh... wciąż tego nie widzę. — Kaminari podrapał się po karku.

Prawdę mówiąc, Denki nie wiedział nawet, jak miałaby wyglądać ta impreza. Nie miał wystarczająco wielu znajomych, żeby wyprawić coś dużego, a i tak najlepiej czułby się w towarzystwie samego Kirishimy. W jego głowie zderzały się sprzeczne informacje, aż wreszcie wypalił:

— Zgoda.

Twarz Eijiro rozświetliła się.

— Naprawdę? — krzyknął, podrywając się na nogi. — Tak się cieszę. O Boże, tak się cieszę!

Schylił się i uściskał Denkiego, do którego dopiero zaczęło docierać, co zrobił.

— Czekaj, czekaj. Ja naprawdę się zgodziłem?  

— Tak! I teraz to już nie ma odwrotu,.

Kaminari odchylił głowę i przymknął oczy.

— Ale ty mi ze wszystkim pomożesz. Nie wykręcisz się — ostrzegł Denki, spoglądając na przyjaciela. Wymierzył w jego stronę palec. — Albo zrobimy to razem, albo wcale.

— Okej, okej, wszystkim się zajmę. — Eijiro uniósł ręce i posłał Kaminariemu uśmiech. — A twoim zadaniem będzie tylko zagadać do tego pływaka i zatrzepotać rzęsami.

Denki wywrócił oczami. Wciąż nie uważał, żeby Hitoshi miał jakikolwiek powód, żeby go lubić.

— Zaproszę go, dobra? Odczepisz się, jeśli go zaproszę? Błagam, odczep się — powiedział, po czym zarobił od Kirishimy łokieć pod żebra.

— Mamy dzisiaj trening, co nie? Będziesz miał świetną okazję.

Denki westchnął i pokręcił głową. Wstał w murku i otrzepał spodnie, a potem wyrzucił niedojedzoną sałatkę do stojącego obok kosza na śmieci.

— To ty będziesz mi przynosił chusteczki, jeśli odmówi.

***

Nawet jeśli Denki spodziewał się zobaczyć Shinsou, wciąż zatrzymał się na moment, kiedy dostrzegł go na szczycie trybuny.

Hitoshi zdawał się go widzieć, wlepiając wzrok przed siebie. Stopy opierał o krzesełkach z rzędu poniżej, na splecionych dłoniach ułożył brodę. Co dziwne, tym razem nie było przy nim jego towarzysza.

Kaminari ściągnął brwi i zmrużył oczy, starając się dojrzeć minę chłopaka. Po chwili poddał się i odwrócił głowę w kierunku, w który wpatrywał się Shinsou, szukając tam czegoś ciekawego. Wszystko, byle tylko nie musieć z nim rozmawiać.

Trening miał się zacząć dopiero za dwadzieścia minut, co dawało Denkiemu aż za dużo czasu a błaźnienie się przed Hitoshim. Przełknął ślinę i objął się ramionami, rozglądając po pustym boisku. To nie był dobry pomysł. To na pewno nie był dobry pomysł.

— Dasz radę — powiedział do siebie. — To nie tak, że może zrównać całą twoją samoocenę z ziemią.

Odetchnął i spojrzał jeszcze raz na Shinsou.

— Długo zamierzasz tam stać? Zaczynam się tu nudzić, Denki — krzyknął Hitoshi, który patrzył już prosto na Kaminariego. Jego głos ociekał rozbawieniem.

Denki miał ochotę spytać, czy na pewno chodzi o niego, ale się powstrzymał. Dookoła nie było nikogo innego, a Shinsou zawołał go po imieniu. Oczywiście, że chodziło o niego.

Wdrapał się po schodach, a każdy krok podciągał mu tylko żołądek do gardła. Nie pamiętał, kiedy ostatnio się czymś tak stresował. To musiały być nabory do zespołu, kiedy sam nie wiedział, czy chce się dostać, ale i tak bał się, że go odrzucą.

Przystanął nad Hitoshim i nie wiedział, co powiedzieć. Pływak wyglądał na spokojnego, kiedy z niewymuszonym uśmiechem czekał na jakieś słowa od Denkiego.

— No tak, to ten... — zaczął, wyłamując sobie palce. — Więc...

— Dobrze się czujesz? Ostatnio się tak nie zacinałeś.

Kaminari stęknął i osunął się na siedzenie obok.

— Próbuję nie być aż tak przytłaczający, ale chyba mi nie wychodzi — rzucił Hitoshi, uśmiechając się prawie niezauważalnie.

— To nie ty — odpowiedział Denki, wbijając wzrok w swoje kolana. Kilka zagojonych blizn po wywrotkach wybijało się przy nowych ranach. — To ja się zbyt łatwo stresuje.

— Mną? Ciężko jest ze mną rozmawiać, jeśli nie próbuje się mnie zabić?

Blondyn zaśmiał się nerwowo i skrzywił na samo wspomnienie o wcześniejszym spotkaniu z Shinsou. Nie ma mowy, że wywarł na nim dobre wrażenie.

— Więc... co tu robisz sam? Nie ma z tobą tego...

— Tokoyamiego.

— To właśnie miałem powiedzieć. No więc, nie ma go z tobą, a zazwyczaj jest.

Spomiędzy warg Hitoshiego wyrwało się coś na kształt parsknięcia. Denki zapadł się na krzesełku, a jego policzki zapłonęły różem. Oczywiście, że się wygłupił. I, oczywiście, próbował to naprawić.

— To nie tak, że was obserwuje, po prostu to zauważyłem...

— Denki.

— I teraz jesteś sam, więc spytałem, co się stało z tym drugim i... O Boże, mam ochotę zapaść się pod ziemię.

— Denki — powiedział dosadniej Shinsou, zwracając na siebie uwagę Kaminariego.

Hitoshi przybrał poważniejszą minę, chociaż w jego fioletowych oczach wciąż błyszczało rozbawienie. Denki przygryzł wargi i splótł dłonie na udach. Nie zauważył wcześniej, że jedną nogą bezwiedne uderzał o betonową podłogę.

Zdążył już zapomnieć o rywalizacji pomiędzy pływakami a zawodnikami lacrosse, jednak w tamtym momencie pamięć wróciła do niego i przywaliła mu między oczy z siłą rozsierdzonego Monomy. Kaminari nie mógł być na tyle głupi, żeby liczyć na to, że Shinsou przymknie oko na to, że powinni być wrogami.

— Nie wiem, czym się tak denerwujesz. Nie rozmawiasz ze mną pierwszy raz, a ja nie jestem znowu nikim ważnym. No chyba że zamierzasz zaprosić mnie na randkę.

Denki zamrugał i otworzył usta, chcąc szybko zaprzeczyć, ale nie opuściły go żadne słowa. Patrzył z niedowierzaniem na Hitoshiego, który beztrosko stukał palcami o swoje kolano.

— Tak... to znaczy nie! Nie o to chodzi, w każdym razie nie do końca. Wcale nie o to!

Hitoshi wymamrotał coś, co mogło zabrzmieć jak: „szkoda", ale Denki uznał, że musiał się przesłyszeć.

— W takim razie o co? Mam przestać cię szpiegować?

— Ha! Przyznałeś się! — krzyknął Denki, wymierzając w stronę Shinsou palec.

— Masz mnie. Nie mam nic lepszego do roboty, tylko bezwstydnie oglądać chłopców biegających za piłką.

— Myślałem, że chodzi tylko o mnie — zajęczał dramatycznie Kaminari.

Szare chmury zebrały się nad boiskiem, zwiastując krótki trening. Denki nie dostrzegał żadnego ze swoich kolegów, co samo w sobie wydało mu się podejrzane. Ktoś zawsze przychodził wcześniej, czy to wlokący za sobą sprzęt Iida, czy Tetsu i Kirishima klepiący się nawzajem po ciężkich bramkarskich kaskach.

— Dlaczego nikogo nie ma? — pomyślał na głos Kaminari. — Powinni już tu być. Chyba nie pomyliłem godzin. Chociaż to nie byłby pierwszy raz...

— Jeśli ty je pomyliłeś, to ja też. A nie pomyliłem.

— No nie — jęknął Denki. — Musieli odwołać przez deszcz.

Oczywiście nikomu nie zależało na tyle, żeby powiedzieć o tym napastnikowi. Przecież powinni go jakoś przestrzec, to tylko trzy słowa powiedziane przelotem na korytarzu. Kaminari otoczył się ramionami i utkwił wzrok w swoich brudnych butach. Sam nie wiedział, jak się czuje. Na pewno nie był zadowolony.

— I co? Dlaczego ty o tym nie wiedziałeś?

— Może przeoczyłem wiadomość, albo nie mieli czasu...

— Wymówki — mruknął Hitoshi.

Kilka kropel opadło na rozgrzane policzki Denkiego.

— Zaczyna padać — stwierdził.

— Dzięki za info, nie domyśliłem się — powiedział Shinsou rozbawionym głosem.

Kaminari zdobył się na uśmiech.

— Chcesz przyjść na moją imprezę w sobotę? — wypalił.

Hitoshi uniósł brwi, jakby mocno się nad tym zastanawiał. Denki poczuł, jak jego żołądek zakręca się w ciasny supeł.

— Wcale nie musisz przychodzić, tak tylko mi się powiedziało. To zresztą nic ważnego, pewnie masz inne...

— Denki.

Kaminari odwrócił się w stronę Hitoshiego. Deszcz obijał się głucho o plastikowe krzesełka, a Denki dopiero zauważył, że zamokły mu już całe włosy.

— Trzymaj. — Shinsou zarzucił mu na głowę swoją jeansową kurtkę. — Zmywajmy się stąd.

Wstał i wyciągnął dłoń do Denkiego, który przyjął ją bez wahania. Dopiero kiedy stanął na nogach, zorientował się, co się stało, i całą jego twarz pokrył głęboki róż. Hitoshi uśmiechnął się kącikiem ust i mrugnął do niego. Kaminari nie potrafił oderwać wzroku od jego fioletowych oczu, które wciąż chowały w sobie dozę kpiny.

— Odpowiadając na twoje pytanie, chcę. I to niezmiernie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro