=29=
KAMINARI
Wszystko musi się skończyć. Tak jak słońce w końcu musi zajść za horyzont, tak Denki musiał w końcu wpaść na Shinsou.
Tego nie było w planach. Jeśli już, to jego plany zakładały unikanie Hitoshiego tak długo, aż zapomni o istnieniu Denkiego. Z jakiegoś powodu Kaminari był przekonany, że to powinno zająć nie więcej niż tydzień. Ale minęły już dwa, a Shinsou wciąż spoglądał na niego z drugiego końca korytarza, żeby za moment ruszyć w jego stronę.
Denki naprawdę zaprzyjaźnił się w tym czasie ze szkolną toaletą. Kabiny zamykały się od środka, a poza jednym razem kiedy musiał stanąć na desce klozetowej, wydawały się względnie czyste.
— Idziemy na kawę, prawda? — Kirishima szedł obok niego dziarskim krokiem. Podejrzanie skocznym. — Idziemy, idziemy, musimy iść.
— Stary, przerażasz mnie. Wystarczy, że zgodziłem się raz — powiedział Denki, oglądając się na przyjaciela.
— No dalej, musimy się pospieszyć!
Koniec lekcji był najbardziej stresujący. Kiedy cała masa uczniów wytaczała się przez frontowe drzwi, szanse na spotkanie Hitoshiego wzrastały jakoś dziesięciokrotnie. Albo więcej, Denki nie był najlepszy z matmy.
— Zaczynam podejrzewać, że mnie w coś wkręcasz.
Oczy Eijiro otworzyły się trochę za szeroko. Pokręcił głową za szybko, jakby miał coś do ukrycia i za wszelką cenę chciał to zataić. Denki zatrzymał się w miejscu, mimo że przy tym wpadła w niego jakaś dziewczyna, burcząc coś o powolnych pierwszoklasistach. Schował dumę do kieszeni, bo przecież był dumnym drugoklasistą, i zwrócił się do Kirishimy:
— O co chodzi? Widzę po tobie, że jesteś coś za bardzo podekscytowany jak na wyjście na kawę. Nie mów mi, że...
— Nic ci nie powiem — wciął się Eijirou, kończąc tym samym rozmowę.
Kaminari westchnął. Kirishima w odpowiedzi złapał go za rękę i pociągnął w stronę wyjścia. Denki czuł się jak dziecko w supermarkecie.
— No już, idziemy.
Eijirou przeprowadził ich przez tłum kłębiący się przy drzwiach. Szczerze, Kaminari wolał zostać wśród ludzi, gdzie trudniej byłoby go namierzyć. Skoro miał być dzieckiem, wolał być tym jednym dzieciakiem, którego rodzice wołają przez głośniki w sklepie (nie żeby miał coś takiego na koncie, wcale nie).
Kirishima wciąż miał ten dziwny uśmiech, kiedy przepchnęli się na zewnątrz. Zawlókł Denkiego na skraj parkingu, z którego odjeżdżała właśnie większość aut.
— Dlaczego idziemy tutaj, przecież twój samochód stoi gdzie indziej? Eiji? — spytał lekko zaniepokojony Kaminari. Coś było nie tak.
— Tylko, błagam, nie krzycz — powiedział Eijirou.
Jeśli wcześniej Denki był zaniepokojony, to teraz wydawało mu się, że zaraz wyrzyga sobie żołądek. Poczuł żółć na języku. Coś było bardzo nie tak.
Rozejrzał się, szukając tego czegoś. Czegokolwiek. Niepewność była nieznośna, trzymała jego serce w żelaznym uścisku. Wolałby wiedzieć o co chodzi, nawet jeśli to było coś okropnego.
— Denki, Denki, oddychaj — poprosił Kirishima, którego dłonie w pewnym momencie znalazły się na jego ramionach, usadzając go na niskim murku. — To nic złego, przysięgam. Musieliśmy cię podejść, bo inaczej nigdy byś się nie zgodził. Przepraszam, nie chciałem cię wystraszyć.
— My?
Drzwi samochodu stojącego najbliżej otworzyły się, a zza kierownicy wysiadł Shinsou. Ze wszystkich ludzi to musiał być Shinsou.
— My — powiedział, posyłając Denkiemu leniwy uśmiech.
Teraz to naprawdę przestał oddychać.
— Zdrajca — wymruczał w stronę Eijirou.
— Bardzo przepraszam za te podchody, ale inaczej nie dało się do ciebie dotrzeć — powiedział Shinsou, przystając na tyle blisko, żeby złapać Denkiego, gdyby postanowił uciekać. Sprytne.
Wyglądał... inaczej. Jakby nie spał ostatnie dwa tygodnie, jakby jego włosy odkryły nowy rodzaj przyciągania, a garderoba skurczyła się do szkolnej bluzy i czarnych jeansów. Wciąż wyglądał dobrze, co tylko bardziej denerwowało Kaminariego.
— Sugerujesz, że inaczej bym z tobą nie rozmawiał? — wykrztusił w końcu, wlepiając spojrzenie w przerwy między płytami chodnikowymi.
— Tak. Dokładnie to sugeruję.
Głos Hitoshiego brzmiał ciężko, ospale. Może był nawet zły, a Denki nie mógł się pozbyć wrażenia, że to jego wina. Oczywiście, że to jego wina. Gdyby nie unikał go tak długo, może Shinsou mógłby spać spokojnie.
— Zostawiam was samych, macie mi to przegadać — zarządził Kirishima po chwili ciszy. — A ty tylko spróbuj powiedzieć mu coś niemiłego, a to ja nie będę miły dla ciebie.
Denki nie musiał podnosić głowy, żeby wiedzieć do kogo były skierowane te słowa. Poczuł, jak dłonie Eijirou znikają z jego ramion, żeby zaraz zmierzwić mu włosy.
— Poradzisz sobie.
Kaminari spojrzał na niego, tylko po to, żeby otrzymać od niego smutny półuśmiech. Zanim zdążył odpowiedzieć, Eijirou odszedł bez dalszych wyjaśnień.
— To jak, możemy to wszystko wyjaśnić? — spytał Shinsou. — Nie wiedziałem, że piszę się na cały sezon Toma i Jerry'ego.
Co miał mu odpowiedzieć? To przecież musiało się kiedyś zakończyć; musiał być strasznie naiwny, żeby uznać, że to ma szansę wypalić. Denki nie chciał przepraszać, chociaż słowo samo cisnęło mu się na usta. Tym razem zachowa chociaż resztkę dumy.
— No dalej, powiedz, co masz powiedzieć — poprosił, spoglądając na Shinsou. — Uprzedzając, nie zacząłem sobie wyobrażać za dużo, więc śmiało możesz kazać mi spadać.
Hitoshi uniósł brwi i zawahał się, zanim przysiadł na murku obok Denkiego. Oparł dłonie po obu stronach bioder i odetchnął.
— Naprawdę myślisz, że biegałbym za tobą przez dwa tygodnie, gdybym chciał cię odrzucić? — zapytał z wątłym uśmiechem. — Przeceniasz moją silną wolę.
Czyli chodziło mu o coś zupełnie odwrotnego? Kaminariego przeszedł dreszcz, bo jakim cudem ktoś taki mógłby zechcieć kogoś takiego jak on. W końcu Shinsou był na meczu i zobaczył na własne oczy jego wielką porażkę.
— Więc dlaczego?
— Muszę ci wyjaśniać, dlaczego ludzie czasami całują innych ludzi? Nie pisałem się też na taką rozmowę, ale skoro muszę...
— Nie musisz! — krzyknął Denki o wiele głośniej, niż było to konieczne.
Shinsou parsknął.
— Cieszę się.
Naprawdę wyglądał, jakby z jego ramion spadło wielkie zmartwienie. Uśmiechnął się szerzej, rozsiadł wygodniej i posłał Denkiemu spojrzenie pełne ciepła.
— Skoro jesteś chętny do rozmowy, możemy zabrać się gdzieś, gdzie nie ma tylu ludzi? — zaproponował, przeciągając się. — Obiecuję, że nie zamierzam cię porwać. Ani zabić. Chcę tylko pogadać.
— Mogłeś nie mówić nic o porywaniu i zabijaniu, teraz zaczynam to sobie wyobrażać — jęknął Denki w odpowiedzi, zupełnie pomijając sens pytania. Zrobił to specjalnie. Odciąganie tej rozmowy chyba weszło mu w krew.
— Tak czy nie? Możemy pojechać na kawę, albo...
— Czekaj, na to nie jestem gotowy. Możemy najwyżej usiąść gdzieś w parku.
— To chodź, zawiozę nas — powiedział Shinso, wskazując ręką w stronę swojego samochodu.
Gdyby Kaminari choć trochę znał się na autach, może powiedziałby o nim coś po drodze. Coś o roczniku, marce albo modelu. Jedyne, co z siebie wydusił, to: „ładny kolor kierownicy", zanim zapadł się w fotel pasażera i zamilkł na resztę jazdy. Niezręczność zawisła w powietrzu, a Denki nie potrafił pomyśleć o słowach, jakie by ją przerwały.
— No, jesteśmy. Możesz już przestać udawać, że nie istniejesz — rzucił Shinsou, wysiadając z samochodu.
Denki wygramolił się z siedzenia i zatrzasnął drzwi. Hitoshi zamknął auto i zaczął iść w stronę parku.
— Jak już mnie tu zabrałeś, to chociaż nie zostawiaj mnie samego — krzyknął za nim Kaminari, a potem pobiegł w stronę oddalającego się Shinsou.
— Jednak chcesz ze mną rozmawiać — stwierdził Hitoshi z dumą w głosie, kiedy Denki do niego dotarł. — A to nowość.
Skręcił w boczną alejkę i wybrał pierwszą lepszą ławkę, na którą opadł z westchnięciem. Denki nie miał czasu na zastanawianie się. Usiadł po drugiej stronie, niemal na samej krawędzi.
— Eijirou powiedział, że powinienem to z tobą wyjaśnić i... no wiesz... chyba powinienem — wydukał.
— Będę musiał mu jeszcze raz podziękować. — Shinsou przełożył ramię przez oparcie ławki. — Chcę wiedzieć, czy stoimy na tym samym. Co twoim zdaniem stało się na imprezie?
Ach tak. Może jednak chodzi o to, żeby nie robił sobie nadziei. Denki wypuścił powietrze z płuc i dał sobie moment na przemyślenie odpowiedzi. Powinien powiedzieć, że naprawdę chciał to zrobić, że miał to wszystko na myśli, czy jednak zbyć to jako pijackie wygłupy?
— Dobra, zrobię to pierwszy — powiedział Shinsou. Kaminari zamrugał kilka razy. — Jeżeli nie przemawiał przez ciebie tylko alkohol, to... Chodzi mi o to, że ja naprawdę tego chciałem, Denki. Ale odezwała się we mnie ta resztka honoru, która kazała mi poczekać na moment, w którym będziesz w stanie ułożyć składne zdanie.
Hitoshi tego chciał. Tym razem nie dało się już dalej zaprzeczać, powiedział to jasno i wyraźnie.
Denki otworzył szeroko oczy i wpatrywał się w niego w przerażeniu. Co teraz? Teraz powinien się przyznać, prawda? To logiczne, że powinien. Gardło zacisnęło mu się na właściwych słowach i udało mu się tylko wypluć:
— Też.
— Też? — spytał Shinsou.
To już musiało podchodzić pod znęcanie.
— No... ja też tego chciałem. Proszę, nie każ mi mówić tego na głos.
— Czego? Pocałunek?
Denki schował twarz w dłoniach przy akompaniamencie śmiechu Hitoshiego.
— Dokładnie tego — przyznał.
— Masz wystarczająco odwagi, żeby to zrobić, ale za mało, żeby powiedzieć?
Kaminari opuścił ręce i spojrzał na niego spode łba. Shinsou odchrząknął i posłał mu przepraszający uśmiech, od którego ugięłyby się pod nim nogi. Całe szczęście, że siedział.
— Jasne, za daleko — powiedział Hitoshi. — Pytanie brzmi: czy chcesz coś z tym zrobić? Nie zamierzam prosić cię od razu o rękę, chcę tylko wiedzieć, czy dasz się kiedyś wyciągnąć na kawę.
— Jesteś pewien, że to ty tego chcesz?
— Słucham?
— No widziałeś przecież. Byłeś na meczu. Na pewno chcesz, żeby ludzie kojarzyli cię ze mną?
Shinsou wyglądał, jakby właśnie dostał mocnego strzała w twarz. Zagryzł dolną wargę i podrapał się po karku.
— Mogą mnie kojarzyć z czymkolwiek im się podoba. Poza tym nie ma nic złego w przegrywaniu, Denki. To nie twoja wina. Mogę robić za twojego ochroniarza, jeśli ktokolwiek ma o tym inne zdanie.
Kaminari poczuł ulgę rozlewająca się po jego ciele. Wychodzi na to, że nie zrobił z siebie aż takiego fajtłapy, jak mu się wydawało.
— Dzięki, Hitoshi. Chyba naprawdę potrzebowałem to usłyszeć.
— Tylko stwierdzam fakty. — Shinsou wstał i otrzepał spodnie. Wepchnął dłonie do kieszeni spodni. — Czy teraz dasz się wyciągnąć na tę kawę?
Denki nie umiał mu odmówić.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro