Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

=24=

Denki był całkiem niezły w uciekaniu.

Przydawało mu się to na boisku, kiedy zamiast szarżować na bramkę wymijał obrońców. To na pewno nie była dobra taktyka, ale była jedyną, na jaką wpadł. Nie potrafił przedrzeć się przez zawodników, ale potrafił biegać, dopóki nie zostawili go w spokoju.

Iida nie był fanem tego pomysłu, ale kogo obchodzi Iida? To przez niego Denki w ogóle stanął na murawie.

Ale ucieczka zdawała egzamin nie tylko na boisku. Wyglądało na to, że umiejętność chowania się po kątach przydaje się też wtedy, kiedy wolałby nie ponosić konsekwencji swoich pijackich wyborów.

— Wiesz, że w końcu będziesz musiał z nim pogadać? — powiedział Eijirou, kiedy na przerwie Denki zaciągnął go na boisko.

— Pogadać? Z kim? Nie mam z kim rozmawiać, po prostu chciałem ci pokazać... chmury? — zająknął się Kaminari, zataczając dłonią okrąg na niebie. — Niezłe, prawda?

Siedzieli w pierwszym rzędzie trybun, jakby Denki bał się wspiąć wyżej. Głowę zadzierał wysoko, ale spojrzenie utkwił w budynku szkoły. Był przewrażliwiony, zdecydowanie.

— Denki...

Ton Kirishimy był podszyty zniecierpliwieniem, ale na pewno nie złością. Eijirou nie mógł się na niego wściekać, nie o coś tak głupiego. Mimo tego żołądek zacisnął się Denkiemu w supeł, kiedy pomyślał, że mógłby rozczarować przyjaciela.

Kaminari westchnął i przeczesał palcami włosy.

— Słuchaj, stary. W końcu będziesz musiał się z nim zmierzyć, wcześniej czy później — powiedział Kirishima. Denki czuł na sobie jego wzrok, ale nie odwrócił spojrzenia od drzwi szkoły. — Jeśli uważasz, że to był błąd, nie powinieneś robić mu nadziei.

Błąd? To słowo odbiło się echem w głowie Kaminariego jak piosenka, którą śpiewał od kilku dni. Błąd. Czy tak właśnie widział to Shinsou? Denki chciał tylko oszukać swoje własne serce, żeby też w to uwierzyło.

— To był błąd — stwierdził hardo. Zamrugał i podrapał się po głowie, a potem dodał słabym głosem: — Nieważne, jak pewnie to mówię, jakoś nie brzmi jak prawda. Jestem beznadziejny.

Eijrou zaśmiał się, przewieszając rękę przez ramię przyjaciela. Denki wreszcie spojrzał w jego stronę, żeby odkryć smutny uśmiech błądzący po ustach Kirishimy.

— Nie jesteś. Wszyscy mamy to za sobą.

— Nawet ty?

Kaminari wyobraził sobie Eijirou umierającego z nerwów, zbyt przerażonego własnymi uczuciami, żeby przyznać się do ich istnienia. To nie brzmiało jak Kirishima.

— Powiedzmy. Chodzi mi o to, że on na pewno chciałby wiedzieć, na czym stoi. Ty też powinieneś się zorientować. Najlepiej od razu.

Denki pokiwał głową. Pewnie tak byłoby najlepiej.

— Tak zrobię. Tylko go zobaczę, to z nim pogadam. Obiecuję.

Kirishima uśmiechnął się pobłażliwie, jakby chciał powiedzieć: „Nie uwierzę, dopóki nie zobaczę". Denki też nie wierzył własnym słowom, smakowały na jego języku jak perfidne kłamstwo.

— Wiesz, myślałem ostatnio o naszym następnym meczu. Twoim pierwszym. Chciałem sprawdzić, jak bardzo się denerwujesz, bo cię znam i wiem...

Gdyby nie Shinsou, Denki i tak nie mógłby spać w nocy. Sen z powiek spędzałby mu jego debiut w drużynie, jego rychła porażka. Kaminari będzie musiał stanąć w pierwszej linii i manewrować między obrońcami, podawać piłkę i strzelać na bramkę. Kiedy wszystkie oczy zwrócą się na niego, kiedy potknie się o własne sznurówki albo nabije na swoją rakietę.

Nie będzie miał dokąd uciekać.

— Hej, Denki? Słuchasz mnie? Wszystko w porządku? — Eijirou zwrócił się do Kamiariego ze zmartwioną miną. Złapał przyjaciela za dłoń i zacisnął na niej palce trochę za mocno, ale właśnie tego potrzebował Denki. — Chyba na chwilę odleciałeś.

— A, tak. Przepraszam — wybełkotał, zwieszając wzrok na ich splecione dłonie. To coś, co Kirishima robił od lat, żeby sprowadzić go na ziemię. Denki uśmiechnął się lekko. — Nie wiem, czy Iida nie powinien wystawić zamiast mnie Monomy. Albo kija od szczotki, tak samo by wam pomógł.

— Denki...

— Nie, naprawdę. Chciałbym umieć zrobić chociaż połowę tego, co myślicie, że potrafię — przyznał. Usta Eijirou wygięły się w dół, a oczy zaszły mgłą. Kaminari nie lubił widzieć go w takim stanie, więc przybrał największy uśmiech, na jaki umiał się zdobyć. — Może lepiej wróćmy do tematu Shinsou. Mam wrażenie, że szło nam lepiej.

— Nadal nie powiedziałeś mi, co dokładnie się stało.

Na policzki Denkiego wstąpiło dobrze znane gorąco.

— Ani co ci powiedział, że tak bardzo się go teraz boisz. Zaraz... — zastanowił się Kirishima. Puścił dłoń Kaminariego, która od razu zrobiła się nieprzyjemnie chłodna. — Może zrobił coś nie tak, a ja próbuję cię do niego przekonać. Nie powinieneś słuchać moich rad.

Denki westchnął.

— Nie, Eiji, nie zrobił nic złego. Właściwie zachował się dokładnie tak, jak powinien.

— Naprawdę?

Kaminari pokiwał głową, ujmując między palce materiał swojej szkolnej bluzy.

— Nie chciał niczego robić po alkoholu, jakby nie chciał mnie wykorzystać. To całkiem słodkie z jego strony.

Na usta Denkiego wkradł się uśmiech, zupełnie nieświadomie. Kiedy zdał sobie z tego sprawę, schował twarz w rękawie, jednak nie zdołał ukryć się przed Kirishimą.

— Ha! — wykrzyknął. — Wiedziałem! Jednak było dobrze. Niepotrzebnie zwątpiłem w kolegę płetwonurka.

Kaminari za to wątpił w niego cały czas. Co takiego widział w nim Shinsou? Dlaczego nie mógł zostawić go w spokoju? To nie tak, że Denki chciał zostać sam, ale chciał wiedzieć dlaczego. A do tego potrzebna była odwaga, które nie posiadał za grosz.

— Muszę sobie to przemyśleć. Nie radzę sobie najlepiej z myśleniem pod presją, więc byłbym wdzięczny, gdybyś na jakiś czas zapomniał jego imię.

— A mogę nazywać go płetwonurkiem?

— Jeśli musisz.

— Muszę, bo właśnie tu idzie.

Denki w panice spojrzał w stronę szkoły, z której właśnie wytoczył się Shinsou. Nie dało się pomylić go z nikim innym, bo nikt inny nie zacząłby machać na widok Kaminariego. Za to Denki na jego widok zaczął uciekać.


 Mecz był porażką.

Denki wyszedł na boisko, czując żółć w gardle. Palce ściskał na rakiecie tak mocno, że miał wrażenie, że ją połamie. Razem z palcami, ma się rozumieć. Na miękkich nogach ustawił się obok Iidy, który ze wszystkich możliwych słów powiedział akurat: „Liczymy na ciebie".

Kaminari liczył już tylko na to, że nie zwymiotuje sobie na buty.

Przeciwnicy wyglądali groźnie — w swoich czarno-czerwonych strojach i ochraniaczach, z minami tak poważnymi, jakby wracali z pogrzebu. Ich kapitan, niższy chłopak z okropnym nawykiem zderzania się swoją rakietą z kijem Denkiego, uwielbiał krzyczeć na całe boisko i rozstawiać wszystkich po kątach.

Cała gra mignęła Kaminariemu przed oczami tak szybko, że może wcale nie brał w niej udziału. Był pewien, że trzymał piłkę w siatce maksymalnie pięć razy.

Całe szczęście, że to nie był mecz wyjazdowy, bo wtedy musiałby znieść powrót do domu w jednym autokarze z całą drużyną. Klepanie po głowie, ciągłe pocieszanie i utwierdzanie go w tym, że bez niego poradziliby sobie lepiej. Bez niego nie przegraliby dziesięć do dwóch.

Podziękowali za grę swoim przeciwnikom, wymieniając niezręczne uściski dłoni. Denki ustawił się obok Kirishimy, który przez cały ten czas nawet nie spojrzał w jego stronę. Musiał być zły, bo podziękowania ledwo przechodziły mu przez zęby.

Denki czuł, jakby jego nogi przyrosły do murawy. Kolejka przesunęła się na tyle, że stanął twarzą w twarz z kapitanem drugiego zespołu.

Chłopak uśmiechnął się, ale Denki nie odnalazł na jego twarzy ani krztyny rozbawienia. Przypominał węża gotowego do ataku, gdy zacisnął dłoń na palcach Kaminariego. Denki syknął.

— Na ich miejscu, byłoby mi za ciebie wstyd — powiedział kapitan beztrosko.

Wszyscy usłyszeli. Odwrócili się w stronę zszokowanego Denkiego i triumfującego nad nim chłopaka. Czas się zatrzymał.

— Na miejscu twojej matki, byłoby mi wstyd za ciebie — rzucił w ich stronę Ejirou, przerywając milczenie. — Masz szczęście, że jesteśmy na terenie szkoły.

Objął Denkiego i wyszarpał jego dłoń z miażdżącego uścisku kapitana. Bez obracania się za siebie poprowadził go w stronę niemal pustych trybun. Reszta drużyny posłała im tylko zmartwione spojrzenia i zostawiła samych sobie.

— Przepraszam — wymamrotał Kaminari. — Przepraszam, Eiji, naprawdę chciałem zagrać lepiej, ale...

— Przestań, proszę.

Nawet nie chciał go słuchać. Denki poczuł żółć w ustach i łzy w oczach.

— Jesteś zły. Daj mi chociaż się przeprosi...

— Przecież nie jestem zły na ciebie! — krzyknął Kirishima, sadzając Denkiego na krzesełku. — Jestem zły na tego dupka.

Zacisnął pięści, jakby naprawdę chciał teraz komuś przywalić. Kaminari chciał wierzyć, że nie chodziło o niego.

Eijirou oddychał ciężko. Czerwony kucyk zdążył rozpaść się pod kaskiem, więc jego włosy opadały na spięte ramiona. Ciemnozielona koszulka przykleiła się do jego klatki piersiowej, a to wszystko przypominało Denkiemu, że sam też powinien być tak zmęczony. Powinien starać się bardziej.

— Denki?

No nie, tylko jego tu brakowało.

— Wszystko w porządku? — zapytał Shinsou, zeskakując z wyższego rzędu krzesełek na miejsce obok Kaminariego. — Coś się stało?

Denki nie potrafił nawet na niego spojrzeć. Skoro tu był, znaczy, że widział mecz. Widział wszystko.

Dlatego zamiast odpowiadać na pytanie, Denki zaśmiał się niezręcznie i wstał z miejsca, a potem rzucił pierwszą wymówkę, jaka przyszła mu na myśl:

— Muszę lecieć, em... pies zjadł mi pracę domową!   

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro