Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

IV

Końskie kopyta podrzucały w powietrze pierwsze jesienne liście, jeszcze barwne i lekkie, nieskalane deszczem. Fryderyk nie spuszczał oka z bladego lica nowej znajomej, ona zaś udawała, iż tego nie zauważała. Uśmiechała się serdecznie, napawając smakiem tej pięknej gry.

Kiedy niespiesznie odprowadzali Carlotino do boksu, przyuważył ich Julian. Naraz krew uderzyła mu do głowy. Mimo że do końca treningu Kamy i Andzi pozostało jeszcze pięć minut, nakazał dziewczynom migiem opuścić maneż. Po tym, co zobaczył, nie dotrwał do pełnej godziny.

Oparty o płot placu obserwował bacznie wrota stajni sportowej, gdzie przed momentem z mężczyzną zniknęła jego siostra. Czy Kama z Andzią nie pomyliły boksów Maliny albo Korali, to nieważne. Czy je rozsiodłały i porządnie wyczyściły, to także się nie liczyło. Gdy tylko ludzkie kształty wyłoniły się z cienia, z rękami w kieszeniach ruszył im naprzeciw.

— To kto? Masz kochanków na zakładkę? Niezłe z ciebie ziółko, siostro — warknął z daleka, po czym podrapał się po brodzie, niby to z podziwem. — Czyli wracasz do korzeni.

Nie mógł sobie darować tak pięknej okazji na upokarzanie. Przyjechał niedawno, ale to nie powstrzymywało go przed kąśliwymi uwagami względem jedynej siostry. Najwyraźniej weszło mu to w krew.

— Proszę cię, choć raz mi nie dogaduj. To jest pan Federico, motor mu stanął na szosie. — Wskazała na towarzyszącego jej mężczyznę, który w tej chwili wyciągnął dłoń na przywitanie. Postanowiła udawać, że nie zdążyli jeszcze wystarczająco się spoufalić, by mówić sobie po imieniu. — Pożyczymy mu narzędzia i trochę paliwa, to może będzie mógł wrócić do domu.

— Stanął motor, tak to się teraz nazywa? — ironizował. — Wróci, o ile mu ktoś wcześniej tego motoru nie buchnie. Mało tu szumowin się po wsi kręci? Szumowin, pijaków... — Urwał, po czym odwrócił nerwowo głowę w stronę bramy, a dalej stodoły. Zapewne szukał w zasięgu wzroku pierwszego lepszego człowieka podpadającego pod owe epitety.

Widząc to, Gabriela powoli zaczęła się zastanawiać, czy oto naprawdę stał przed nią jej brat. Ten, który przed kilkunastoma laty ganiał z nią i Aną motyle, a potem krył się przed świdrującym wzrokiem matki. Czy to był właśnie prawowity dziedzic nazwiska Przeździeckich oraz połowy gospodarstwa?

Jeżeli tak, musiała jakoś z tym żyć. Owszem, przed związkiem z Markiem święta nie była, ale nawet to nie usprawiedliwiało kolejnych tak podłych słów Juliana. Nie posiadała też olśniewającej charyzmy swojej kuzynki ani jej umiejętności ripostowania, musiała zatem znaleźć inne rozwiązanie — w swoim czasie.

Chyba że zmienił się aż tak dopiero po ślubie, w to akurat była w stanie uwierzyć.

— Jak możesz? — Złapała się za biodra. — Naprawdę nie masz dla mnie litości?

— Spokojnie, lepiej po prostu zadzwonię po pomoc drogową — oświadczył Fryderyk, próbując załagodzić sytuację. Dostatecznie odczuł niezręczność tej chwili i wolał się wycofać z twarzą.

— Dobrze już, przyniosę te narzędzia — fuknął w końcu Julian dla świętego spokoju.

— I baniak — przypomniała mu Gabi, gdy szedł już w stronę składziku.

Nie odpowiedział, być może wręcz wcale jej nie usłyszał. Był zajęty własnymi myślami. Poniekąd zazdrościł jej, że potrafiła się przystawić prawie do każdego. W pięć minut zapominała o byłym i brała kolejnego. Jego też miała zamiar wodzić za nos? Przez tydzień, dwa, miesiąc?

Powróciwszy z kanistrem w jednej i skrzynką w drugiej ręce, głową dał znak, by Gabriela wróciła do domu. Ona niechętnie na to przystała. Julian wolał osobiście i bez zbędnych świadków przekazać cenne towary, a raczej to, co się z nimi wiązało. Dopiero gdy miał pewność, że zostali sami, postawił dary u stóp gościa. Lekki wiatr kołyszący długimi włosami Federica szeptał do uszu o idealnej wprost pogodzie na westernowy pojedynek.

— Dobrze ci radzę, uważaj na moją siostrę. — Przeździecki pogroził palcem w powietrzu. — Ma słabość do pijaków i meneli. Trzymaj się od niej z daleka.

— Mam rozumieć, że ty też się do tej kategorii zaliczasz — rzucił przewrotnie Fede, krzyżując ręce na piersi.

— Co?!

— Na ciebie też mam uważać — sprostował, choć nie to miał na myśli. Obaj doskonale zdawali sobie z tego sprawę.

— Na mnie przede wszystkim. — Mimowolnie spojrzał na żonę, stojącą już od jakiegoś czasu w progu dworu. Wydawała się dziwnie zadowolona. Wyginała ciało w pozy, które pamiętał tylko z czasów, gdy ze sobą randkowali. I chyba nie patrzyła na niego. To wszystko było coraz bardziej podejrzane. — I nie jesteśmy jeszcze na ty — dodał stanowczo.

— Idziecie, panowie? — krzyknęła piskliwym głosem Malwina. Po chwili zaczęła energicznie przeczesywać palcami włosy na głowie, łudząc się, że z tak daleka dojrzą jej nowe wiśniowe hybrydy.

— Kochanie, mam jeszcze ostatni trening, bo mnie nasza cudowna Gabriela wrobiła! — wydarł się Przeździecki na pół folwarku, płosząc tym wypuszczone na padok kopytne. Równie przerażone gołębie poderwały się z dachu stodoły, a po chwili zasłoniły niebo przelatującą szarą wstęgą.

— Ja też dziękuję, innym razem — wymówił się uprzejmie Fryderyk, nie chcąc dłużej narażać się bratu swej wybawicielki. Zdało mu się, że ta piękna kobieta w drzwiach mrugnęła do niego już trzeci raz, lecz jej mąż tego nie zauważył. — Nie mogę dłużej czekać. Adiós. — Mimo jej frywolnych, zalotnych zaproszeń, nie ugiął się. Zabrał ze sobą kanister z narzędziami i ruszył z powrotem na szosę.

— To się nam trafił, alvaro z Pcimia — sarknął do siebie Julian, odprowadziwszy go wzrokiem.

Nerwowo przygryzał wargę. Niezupełnie wiedział, dlaczego z miejsca poczuł tak wielką niechęć do byle kogo. To przez Gabrielę czy Malwinę? Ten Federico miał w sobie coś zastanawiającego. To coś nie dawało mu spokoju. Malwina także zachowywała się dziwnie, ledwo go zobaczyła. To nie wróżyło nic dobrego.

Odwróciwszy się, ujrzał skwaszonego Marcina z papierosem w ustach. Jeden Bóg tylko wie, co i od jak dawna ten człowiek śmiał podglądać. Nie płacono mu przecież za szpiegostwo, ale za utrzymanie stajni.

— Co jest? Do roboty wracaj — zganił go natychmiast Przeździecki. — To nie kawiarnia.

Marcin jedynie pokręcił głową. Gdyby od tego nie zależała jego praca, sam by to samo wytknął tamtemu pyszałkowi, co ledwo zdążył zetrzeć mleko spod nosa.

Upewniwszy się przez szparę w drzwiach, iż matka nie odpłynęła jeszcze w odmęty sennej nieświadomości, a jedynie udawała takie plany, Julian energicznym krokiem wkroczył do środka. Oparł się łokciami o lśniący blat babcinego kredensu, za którego szybami obok pozytywek wdzięczyły się tabuny smukłych kieliszków do szampana oraz najprzedniejszych win. Bacznie przyglądał się jej, gdy wywracała wilgotną ścierkę z czoła na drugą stronę, by przez moment poczuć znów przyjemny chłód. W takich chwilach przypominał sobie czas, kiedy jako wiecznie promienny, uczynny chłopiec siedział na wzorzystym dywanie obok łóżka, oczekując, aż mama poświęci mu przynajmniej jedną minutę ze swego nieszczęśliwego życia. Zaśmiał się w duchu na tę myśl. Minęło ćwierć wieku, a ona w ogóle się nie zmieniła. Jednak teraz on był już kimś innym i musiała się liczyć z jego zdaniem.

— Co tam, mamusiu kochana? — zagaił nonszalancko. — Odpoczywasz?

— Tak, dopiero co po was naczynia umyłam. Uważasz, że nie mogę odpoczywać? — sapała boleściwie pani Przeździecka, przekrzywiając się lekko na drugi bok.

— Możesz, możesz, nawet powinnaś. Gotowanie i sprzątanie to bardzo ciężka praca.

Od dzieciństwa słodzenie matce sprawiało mu nadzwyczajną przyjemność. Gdy nieco później odkrył, że mógł też w ten sposób wiele zyskać, nie przestawał ścigać się sam ze sobą w wymyślaniu kolejnych wydumanych, niepopartych cieniem szczerości pochlebstw. Nie narzekał zatem na swoje przywileje „ulubionego" potomka, siostra zaś była zbyt zajęta bieganiem za końmi, by te różnice dostrzec.

— Widzisz, mamuniu, ja teraz po Islandii nie muszę nic robić — ciągnął. — Nie muszę, ale chcę. Nie bój się, mam plan i nie przewiduję porażki. Zmienię to gospodarstwo w żyłę złota, tylko musicie mi na to pozwolić.

— Wierzę ci, ale o takich rzeczach to z ojcem rozmawiaj. Ja mam dość na głowie, cały dom obiegam — lamentowała, próbując zamaskować fakt, iż plotkarski instynkt zdążył już rozpalić w niej pragnienie poznania wszelkiego dobra i zła, a zwłaszcza tego drugiego. Nie mogąc dalej zaciskać zębów z obawy przed ich wypadnięciem, wypaliła jak z armaty: — A co chcesz zrobić?

Tylko na to pytanie czekał. Ukochana mama połknęła haczyk. Pora zacząć drążyć skałę.

— Sama powiedziałaś, że boisz się znowu migreny, więc nie będę cię tym obarczać. — Podszedł bliżej i uklęknąwszy u wezgłowia, ucałował jej opuchniętą dłoń. — Wszystko w swoim czasie. Szykuje się nam boska przyszłość, zobaczysz. Będziemy spać na pieniądzach.

— Tak? Tak dobrze wam się powodzi? Jestem taka dumna z ciebie.

— Wiem, mamuś. Wszystkie talenty mam po tobie. — Doskonale wiedział, co chciała słyszeć. Spijała każde słowo z jego ust, zapominając przy tym o jakimkolwiek bólu. Kiedy na dobre zatopiła się w marzeniach o własnej wspaniałości, odchrząknął i zupełnie zmienił ton: — Ty wiedziałaś, że ten, ekhm, oblubieniec Gabryśki jest takim ochlejem?

Natychmiast podniosła się na ramionach, jakby właśnie piorun trzasnął w modrzew rosnący tuż za oknem. Ciśnienie na nowo poczęło rozsadzać jej głowę. Widać mokra szmatka na niewiele się zdała.

— Co miałam zrobić?! — wrzasnęła rozsierdzona. — Dorosła jest, to niech żyje po swojemu. Jak jej się podoba pijak, niech ma pijaka. Nie będę jej mówić, co ma robić ani z kim. Się sparzy, to zrozumie.

Czuła, jak z każdym słowem łapała większą zadyszkę. Może ta sprawa wcale nie była jej zupełnie obojętna? We wsi po kątach mówiło się czasem o wyborach Gabrieli, które w uszach Leokadii narastały do rangi bezpośrednich napaści na ich rodzinną prywatność. Przez ostatnie lata otwarcie dokładała więc starań, aby odwrócić uwagę kumoszek od córki. Kluby czy tam kochankowie Anastazji nie wzięli się przecież z powietrza, raczej z potrzeby chwili... a trochę też i nudy.

— Czyli wiedziałaś — powiedział cicho, niemal szeptem, gdy przez nadal uchylone drzwi ukradkiem zajrzała do nich Malwina. Marszczyła niezgrabnie twarz, próbując zwabić go do siebie. — Dobra, na razie, mamuś. Śpij dalej — rzucił na odchodne i pospiesznie wyszedł.

Znał żonę na tyle, by wiedzieć, iż nie miała w sobie zbyt wiele cierpliwości, a każdą zachciankę traktowała jak pilną potrzebę. Nie chciał jej denerwować, więc godził się na te małe szaleństwa z jej strony. Bez słowa sprzeciwu dał się zaciągnąć do sypialni, licząc na jakieś miłe przeżycie. Malwina miała jednak nieco inne plany, przynajmniej na początek wieczoru.

— Rozmawiałeś z ojcem? — prychnęła z wyższością.

Zdezorientowany poczuł, jakby miał przed sobą dzikiego zwierza, kąsającego węża albo dużego kota z wysuniętymi pazurami, którego należało natychmiast obłaskawić, inaczej urwie mu głowę.

— Złotko, kochanie, to trzeba pomału, z głową. Mamy czas. Nie od razu Rzym zbudowali.

— Jak pomału?! — wycedziła przez zęby, ledwo utrzymując ręce przy sobie. Nie byłoby jej żal, gdyby przypadkiem stłukła jakąś trzystuletnią wazę z błękitnymi ornamentami czy porysowała biedermeierowskie meble, ale za to jej nowiutki manicure mógłby ucierpieć.

— Spokojnie, wszystko mam pod kontrolą — zapewniał, sadowiąc się na krześle. — Powiedziałem mu o tej akcji z Gabrielą i tym nawalonym idiotą. Dziwne, że się nie przejął. Mamunia też siedzi cicho w swojej jaskini, to dziwne. Pewnie jak zwykle od dawna o wszystkim wiedziała, ale zamiotła pod dywan. Powinni mojej siostruni dać szlaban na wychodzenie z domu, czy coś.

Sądził, że tym żarcikiem ją trochę ułaskawi, lecz próżne jego nadzieje. Nie była tak łatwą sztuką, zapewne dlatego przed laty stracił dla niej głowę, a dziś za to płacił.

— Ty głupi jesteś?! — demonstracyjnie puknęła dłonią w czoło. — Dobrze, że nic z tym nie zrobili. Jeszcze nie wszystko stracone. Któryś nam się przyda.

— Niby do czego?

Patrzył, jak jej twarz stopniowo zmieniała wyraz na coraz bardziej podejrzany. Zdecydowanie myślała o jakichś nieczystych występkach. Zmarszczywszy brwi, uśmiechała się makiawelicznie, odcinając się wyraźnie na tle poważnych i ciężkich dębowych szaf. W takim wydaniu zdawała się jeszcze bardziej ponętna.

Zerwał się z krzesła i zaraz przypadł do jej szczupłego ciała. Palcami wbijał się w każdą najdrobniejszą ryskę na jej plecach. Wspólny taniec życia zaczynał się od nowa, za każdym razem doskonalszy i piękniejszy.

— Coś kombinujesz — burknął, odsunąwszy na moment usta od jej słodkich skroni. — Za to cię kocham, moja ty konspiratorko. Przepraszam, nie będę już dzisiaj wspominał o nikim poza nami.

— A co to za... — zaczęła, ale w porę zatrzymała się, by nie powiedzieć o jeden wyraz za dużo. Mogłaby wyjść na nielojalną wobec męża, który ewidentnie wielbił ją ponad wszystko. Z drugiej strony to by oznaczało, że nie powinien się o nic martwić, ale lepiej dmuchać na zimne. — Ten człowiek w długich włosach przyjechał dzisiaj do mnie na audiencję? Błagać o choćby moje jedno spojrzenie?

— Nie zdziwiłbym się, kochanie, jakby to był nieoficjalny powód. A oficjalnie to jakiś kolejny niedorobiony przybłęda, któremu motor stanął niedaleko i moja wspaniała siostra zaraz postanowiła rzucić się mu na ratunek. Czasem ona naprawdę mnie zaskakuje. Jak można się aż tak nie szanować, tylko podkładać każdemu napotkanemu facetowi.

Słysząc to, Malwina zadrżała. Nie chodziło przecież o nią, więc dlaczego ją to przeraziło? Tamte noce z bogaczami to już przeszłość, o której dawno zapomniała. To już od dawna było nieprawdą i nikomu nic do tego.

Ledwo Julian znów począł spijać rozkosz z jej ust, poczuł lekki posmak krwi, a nie był przecież wampirem. Żona zapewne ugryzła się w język, mimo że nawet nie pisnęła. To musiał być tylko wypadek przy pracy, nie było się czym przejmować.

Bo czy coś tak nieistotnego mogło mieć jakiekolwiek znaczenie?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro