Prolog
Widmo śmierci i przejścia na drugą stronę kojarzy się wszystkim z wyjściem z ciała, stanięciu obok i oczekiwaniu na białe światło. Może też być to wizja ciemnego tunelu z małym, iskrzącym się na wszystkie strony, białym punkcikiem. Nic bardziej mylnego. Każdy wyobraża sobie śmierć i to co po niej następuje w zależności od religii, wierzeń i tego jakie wartości oraz bajki wciskali mu rodzice lub dziadkowie. Jednak nikt nigdy nie pomyślał, że to co dzieje się z ludźmi po odejściu ze świata, wygląda inaczej. Tak naprawdę nie ma znaczenia to jakie ma się wyobrażenia przejścia na drugą stronę - do Nieba, czy Piekła - wszyscy kończą tak samo.
Gdy czas się kończy i nic już nie jest w stanie uratować delikwenta od nieuchronnej śmierci, pojawia się on. Anioł Śmierci, Jeździec Apokalipsy, Śmierć. Posiada wiele imion i jedną wizję tego jak wygląda. Zakapturzony kościotrup w czarnej szacie z kosą w ręce. W rzeczywistości prawda różni się od tego co jest zapisane w książkach i historycznych źródłach. Śmierć jest bowiem niczym nie wyróżniającym się z tłumu mężczyzną o kruczoczarnych włosach i bladej cerze. Jego czarny garnitur i powaga wymalowana na twarzy budzi w każdym jeszcze większy respekt niż mieli. Oczywiście o ile w ogóle takowy mieli. A jeśli nie, sami skazują się na gniew i ewentualną karę za zniewagę.
Mówią, że śmierć jest niesprawiedliwa. Ludzie ciągle zadają sobie jedno pytanie: dlaczego? Wyklinają i szkalują, a przecież ona jest jedną z najbardziej sprawiedliwych rzeczy na świecie. Jak nie jedyną. Mówią tak, bo stracili ukochane osoby. Nie zważają na to wtedy kiedy wręcz błagają, aby Śmierć zabrał ich wrogów. A jak już tak się dzieje to prawie składają hołdy w podzięce. Przecież Anioł Śmierci robi tylko to co do niego należy z małą pomocą żniwiarzy, którzy zabierają dusze tam, gdzie mają trafić.
- I życie zapytało raz Śmierć: dlaczego ludzie mnie kochają, a nienawidzą ciebie? - odezwał się trupioblady, siwowłosy mężczyzna.
- Bo jestem bolesną prawdą, a ty pięknym kłamstwem - odparł Śmierć. Mogłoby się wydawać, że ktoś taki jak Śmierć nie pilnuje czasu. Po prostu bierze kiedy chce. Ludzie się mylą. Śmierć zawsze zbiera swoje plony w odpowiednim czasie. - Zostało pół godziny.
Żniwiarz skinął tylko głową i zastygł w bezruchu. Czekał. Czekał na odpowiedni czas do zabrania kolejnej duszy. Mniej lub bardziej zasługującej na jego dotyk.
***
Czarny Chevrolet Epica gładko sunął po jezdni nie sprawiając żadnych kłopotów w prowadzeniu. Zawsze to było sporym plusem. Szczególnie w takie noce, gdy ciemnowłosa piękność będąca kierowcą, wracała do domu pod wpływem alkoholu.
Natalie, bo tak miała na imię dziewczyna, miała to szczęście, że każdy, który ją znał powiedziałby jedno o niej jako kierowcy: Bardzo dobra. Nawet nie widać czy piła. Prowadzi idealnie. A jej się to podobało i było na rękę. Szczególnie wtedy kiedy naprawdę przesadziła z procentami we krwi. Tej nocy nie było inaczej.
Zaraz po skończonej imprezie w domu jednego z licznych kumpli do imprezowania, wsiadła za kierownicę swojego ukochanego Chevroleta przy okazji zgarniając swoich przyjaciół. Prawdziwych i od serca. A kiedy każdy zajął swoje miejsce, ruszyła. Nie obyło się bez pisku opon i włączeniu skocznej muzyki w radiu na idealne zakończenie bawionej nocy. Brunetka nie mogła zliczyć ile razy robiła za kierowcę w ciężkich powrotach z imprez. Zawsze to ona jako jedyna przyjeżdżała samochodem i wracała do domu z powrotem. Okazyjnie zabierając swoich przyjaciół - Ethana i Sarę - i czasami ludzi, którzy jej nie denerwowali.
- Normalnie powiedziałbym, że nas zabijesz z taką szybkością, ale... - zaczął Ethan nachylając się nieco do przodu tak, aby załapać chwilowy kontakt wzrokowy z przyjaciółką.
- Jestem najlepszym kierowcą jakiego kiedykolwiek widzieliście. - Odparła ze śmiechem Natalie.
- Właśnie - przytaknął chłopak i z powrotem oparł się plecami o tylne siedzenie Epicki.
Sara, która siedziała na przednim siedzeniu pasażera głośno jęknęła, kiedy Natalie podgłośniła lecącą właśnie w radiu piosenkę Sofí Reyes - Muévelo z gościnnym udziałem Wisina. Natomiast brunetka nie zważając na protest przyjaciółki zaczęła śpiewać. Muévelo to jedna z wielu piosenek, do których mogłaby tańczyć i śpiewać do białego rana. Oczywiście nikt o tym nie wiedział oprócz dwójki siedzącej z nią w aucie. Natalie nie obnosiła się ze swoim gustem muzycznym i tym co lubi robić w wolnych chwilach. Uważała, że nie każdy musi wszystko wiedzieć. Szczególnie osoby, których nie toleruje lub nie są jej bliskie.
- Zjadłbym coś. Mamy coś po drodze? - zapytał Ethan kolejny raz nachylając się do Natalie.
- Z tego co pamiętam to jest jakaś mała knajpa za niecałe piętnaście minut.
- W takim razie prowadź, suko - zaśmiał się ponownie opierając się plecami o tylne siedzenie Chevroleta.
- Palant - zaśmiała się.
Sara, która starała się udawać, że nie ma jej w aucie, nie wytrzymała i parsknęła kręcąc w zrezygnowaniu głową na prawo i lewo.
***
Pół godziny mogłoby się wydawać, że jest to krótki odstęp czasu, ale nie dla Śmierci. Nim Jeździec zdążył przekręcić pierścieniem pozostało kilkadziesiąt sekund do kolejnych żniw. Pół godziny to tak naprawdę nic w obliczu zagrożenia, ale nie dla poszkodowanych i umierających, którym czas dłuży się w nieskończoność. Wtedy błagają wręcz o śmierć, a on dla kaprysu i z łaski spełnia ich ostatnią wolę. Jednak tej nocy był nieugięty. Śmierć postanowił zabrać bez względu na wszystko niecodzienny przypadek Natalie Bullet, która jedną nogą była w Piekle, a drugą w Niebie. Od kiedy istniał nie spotkał się z takim przypadkiem. Nigdy nie widział aż tak zachwianych wartości. Jednak procedury to procedury i musiał zabrać brunetkę do Piekła za jej zewnętrzne obycie i zachowanie.
- Co jest? - odezwała się brunetka bardziej do siebie niż przyjaciół.- Poważnie?!
- Co się dzieje? - spytała wyraźnie zmartwiona Sara. Samochód przyjaciółki nigdy nie szwankował, a teraz zdawało się, że Natalie traci kontrolę nad pojazdem.
- Nie wiem! - krzyknęła cała w nerwach. - Cholera!
- To jest niemożliwe - szepnął przerażony Ethan widząc nadjeżdżającą nie swoim pasem osobówkę. Przymknął oczy kiedy reflektory z naprzeciwka go oślepiły.
- Wiem... - zaczęła Natalie, ale nie było dane jej dokończyc.
W jednej chwili poczuła mocne szarpnięcie do przodu i zderzenie z kierownicą. Nim straciła przytomność w oddali słyszała zgrzyt aut i jęki przytomnych jeszcze przyjaciół. Tak bardzo chciała wstać i sprawdzić czy wszystko z nimi w porządku, ale ciało odmówiło jej posłuszeństwa. Zupełnie tak jakby była tam tylko duchem. Wszystko słyszała, a nawet widziała co było ciężko jej zrozumieć. Szczególnie w chwili kiedy zorientowała się, że widok na masakrę jaka chwilę wcześniej miała miejsce, miała z punktu widzenia osoby trzeciej. Jednak nie wnikała w to. Nie dbała już nawet o to, że jej ciało leży bezwładnie na kierownicy. Jedyne czego chciała to ratować Sarę i Ethana.
W chwili kiedy zrobiła pierwszy krok poczuła przerażający chłód. Dziwnemu zjawisku gorącej i dusznej nocy towarzyszło mrożące krew w żyłach poczucie czyjejś obecności.
Chyba świruję, pomyślała. Zmarszczyła brwi, gdy głos jej podświadomości się odezwał.
Świrujesz, bo poczułaś dotyk Śmierci? Ja bym zaczęła świrować od razu jakbym zobaczyła własne ciało. Martwe, zimne, nieruchome. Jesteś śmieszna, Bullet.
Natalie złapała się za głowę. Nie mogła znieść tego, że własna podświadomość wyśmiewa się z niej. Nie, żeby nie miała racji. Miała cholerną rację, ale dopiero w chwili, gdy poczuła na własnej skórze zimną dłoń Śmierci, zrozumiała, że wypierała to. Chciała ratować przyjaciół i nie dopuszczała do siebie faktu, że nie wiele zrobi będąc martwą.
- Zamknij się! - krzyknęła zirytowana.
Śmierć obserwował całą sytuację z boku, ale jej śmieszność sprawiła, że postanowił się odezwać. Ludzie zazwyczaj rozumieli co się stało, pytali dlaczego? A dziewczyna, która stała przed nim? Tak bardzo chciała żyć życiem, które ją męczyło, że wyparła własną śmierć. Przypomniało mu to pewną zasadę zostawania duchem błąkającym się po miejscu własnej śmierci. Mniej lub bardziej szalonym. Złośliwym, mściwym lub w ogóle. Gdyby był w stanie, uśmiechnąłby się. Jednak Śmierci nie przystoi. Ot, taka odgórna zasada narzucona nie wiadomo skąd i przez kogo.
- Myślałem, że wy ludzie nigdy mnie nie zdziwicie. A jednak tu jestem i patrzę na ciebie.
Słysząc głos za sobą każdy mięsień ciała Bullet się spiął - o ile to w ogóle możliwe będąc duchem. Niepewnie obróciła się za siebie. Nie była pewna czego się spodziewać. Zakapturzonej postaci z kosą w ręce czy innego stwora odpowiadającego za zabranie jej duszy. Jednak nie bała się. Wcześniejszy strach uleciał w mgnieniu oka, a zastąpił go respekt i szacunek wobec stojącej przed nią postaci. Była jednak w lekkim szoku. Postać stojąca przed nią wyglądała inaczej, niż jej to mówiono.
Trupioblady mężczyzna o kruczoczarnych włosach i czarnych jak węgiel oczach. A wyraz twarzy nieznajomego mówił jedno: Jam jest Śmierć. Bójcie się, bo jam jest teraz panem waszych duszy. Ale musiała przyznać dwie rzeczy. Po pierwsze: to jak prezentował się mężczyzna samo w sobie sprawiało, że nawet nie wierzący zamierali ze strachu. Elegancki garnitur i starodawna laska robiły swoje. Po drugie: nigdy nie sądziła, że przywita się ze śmiercią bez wiązanki zbędnych pytań i przekleństw. Zawsze myślała, że będzie zapierać się rękoma i nogami, aby nie dać się poprowadzić tam, gdzie Anioł Śmierci miał ją zabrać po tym jak umrze. Co najlepsze, nigdy nie wierzyła w takie rzeczy jak Niebo, Piekło i Bóg. Myśl o tym, że się nie da sporadycznie pojawiała się, gdy była sama ze sobą. Nigdy w towarzystwie.
- Jesteśmy jedną niewiadomą - odezwał się ponownie mając na myśli siebie, Boga i całą resztę cyrku. - Nie ważne czy wierzysz, czy nie.
Natalie była w takim oszołomieniu postacią Śmierci, że nieświadomie przytaknęła. Śmierć bezszelestnie przybliżył się do dziewczyny i wyciągnął przed siebie rękę, w której dzierżył laskę. I właśnie w tej chwili brunetka zauważyła sygnet o białym jak mleko kamieniu. Zrobiła krok do przodu nie spuszczając wzroku z biżuterii.
- Ty naprawdę jesteś śmiercią? - spytała przenosząc spojrzenie z kamienia na Śmierć.
- Tak - odparł wypranym z emocji głosem. - Gotowa? Twoi przyjaciele żyją - dodał, kiedy dziewczyna spojrzała za siebie.
Nie uroniła ani jednej łzy. To go zdziwiło biorąc pod uwagę, że tamta dwójka była jej najbliższymi osobami. Ją samą to zdziwiło.
- Nie. Muszę zaczekać aż ktoś im pomoże. Inaczej nie ruszam się nigdzie.
- Zazwyczaj zwracają się do mnie... - zaczął Jeździec, ale Natalie od razu mu przerwała.
- Z większym szacunkiem. Wiem, ale musisz mi wybaczyć. Nie odejdę bez wiedzy, że z nimi będzie wszystko dobrze.
Śmierć się nie odezwał. Miał jeszcze czas zanim dusza na zawsze przyklei się do świata ludzi żywych. Nie spodobało się to jednak żniwiarzowi, który próbował zaprzeczyć działaniu szefa. Próba buntu skończyła się dla żniwiarza tym, że Śmierć odesłał go, a przywołał innego. Nieco młodszego z wyglądu i przypominającego sędziego w sądzie.
- Kim on był i dlaczego go odesłałeś? - zapytała Natalie skupiając całą swoją uwagę na nowo przybyłym żniwiarzu.
- To żniwiarz. Zabiera dusze, które opuściły ludzkie naczynie.
- Zabierze mnie?
- Tak.
Zamilkła. Nie miała nic do powiedzania, a pytań zabrakło. Wiedziała chyba wszystko co chciała. W końcu od najmłodszych lat na lekcjach religii wpajali jej i innym informacje na temat śmierci oraz całej reszty. Różnica była taka, że ona nigdy nie wierzyła, bo żeby w coś uwierzyć musiała to najpierw zobaczyć lub dotknąć.
Stojąc tak w ciszy i nasłuchując dźwięku syren ambulansu, który wezwał ledwo żywy kierowca drugiego auta, naszła ją pewna myśl. Przypuszczenie. Nie dbała o to, że stoi plecami do Śmierci. Musiała zapytać.
- Ten pierścień, sygnet. Ma biały kamień, a ty jesteś Śmiercią. Wątpię, żeby ktoś taki jak żniwiarze mieli sygnety. Czy to oznacza, że jesteś Jeźdźcem? Tym z Apokalipsy?
Obróciła się do Śmierci twarzą, ale ten ani drgnął.
- Wiesz o co mi chodzi. A o to koń trupioblady, a imię tego, który na nim siedzi, Śmierć.
Założyła ręce na piersi. Śmierć się nie poruszył, ale za to uniósł wyżej głowę w uznaniu.
- Jak na niewierzącą znasz Apokalipsę.
- Akurat to najbardziej mnie ciekawiło na lekcjach religii. Poczytałam trochę o tym. Ładnie napisane, ale zgaduję, że całkiem inaczej wygląda to w rzeczywistości? Mam rację?
- Tak i tak - odparł Śmierć. - Jestem Jeźdźcem.
Natalie nie wiedziała dlaczego, ale kącik jej ust uniósł się w ledwo widocznym uśmiechu. Od kiedy usłyszała pierwszy raz historię o wielkiej Apokalipsie ten temat zaczął ją interesować. Co było wielkim zdziwieniem dla całej jej rodziny - jako, że ona jako jedyna w rodzinie bojkotowała istnienie sił wyższych - która odwróciła się od niej i jej matki po tragicznej śmierci ojca w niewyjaśnionych okolicznościach. A przynajmniej tak twierdziła policja.
Harvey Bullet - kochający mąż, ojciec, syn, brat i przyjaciel. Zaginął w niewyjaśnionych okolicznościach. Po 72 godzinach zaniechano poszukiwań, a poszukiwanego uznano za zmarłego.
Tak brzmiało oficjalne oświadczenie jednego z policjantów i głównego nagłówka w gazetach. Śmierć jej ojca, a właściwie zaginięcie, bo ciała nigdy nie znaleziono, była wielkim szokiem na całe przedmieście, gdzie mieszkali i mieszka z matką do teraz.
- Nigdy nie zginął - oznajmił Śmierć.
- Słucham? - Natalie uniosła brwi do góry.
- Twój ojciec. On żyje i ma się dobrze.
- Czytasz mi w myślach? - przestąpiła z nogi na nogę.
- Nie. Szukałem twojego ojca, aby go zabrać. Jego dusza nie była tam, gdzie powinna. Okazało się, że został opętany.
- Opętany?! - powtórzyła nie dowierzając w to co usłyszała.
O ile była w stanie zrozumieć dlaczego zniknął bez słowa, tak nie rozumiała nadal tego jak ktoś po opętaniu przez demona mógł żyć spokojnie wiedząc, że ma rodzinę, która umiera w tęsknocie zanim. Prawda była taka, że Harvey Bullet nigdy by czegoś takiego nie zrobił. Za bardzo kochał żonę i córkę, aby nie wrócić i wszystko wyjaśnić. A tym bardziej, żeby zostawić swoje oczko w głowie jakim była dla niego pięcioletnia wtedy Natalie.
Pokręciła głową. To ją złamało. Trafiło do niej, że maska jaką na codzień nosiła po śmierci ojca, rozpadła się właśnie w drobny mak. Pozwoliła łzom spłynąć po przybrudzonych policzkach.
- Jak? - zapytała, ale nie uzyskała odpowiedzi.
Myślała, że ją szlag jasny trafi. Chciała znać odpowiedź. Odnaleźć ojca, który żył sobie teraz nie wiadomo gdzie i z kim. Chciała mu wszystko wygarnąć. Te lata cierpienia bez niego i to jak jego rodzina odwróciła się od nich.
W jednej chwili bariera, która ją trzymała w ryzach, żeby zachowała spokój, pękła. Nie zważając na nic zaczęła biec przed siebie. Jej plan z pozoru wydawał się prosty. Wrócić do ciała i jak wydobrzeje to odnaleźć mężczyznę, który śmiał nazywać się jej ojcem i mężem Julii Bullet. Ale czy było to możliwe?
W chwili, gdy miała dotknąć własnego ciała poczuła mocne szarpnięcie za włosy. Mocna ręka żniwiarza przyszpiliła ją do maski Chevroleta. Próbowała się wyrwać, ale mężczyzna był silniejszy. Jedyne co ją pocieszyło w beznadziejnej sytuacji w jaką się wpakowała to sygnał syren nadjeżdżającej karetki.
- Szef nie lubi, gdy ktoś go ignoruje. To zniewaga. - Powiedział żniwiarz obracając Natalie tak, aby mógł patrzeć jej prosto w oczy.
- No to przepraszam bardzo, że zmieniłam zdanie i chcę żyć - odpyskowała co poskutkowało kolejnym szarpnięciem za włosy.
Tak naprawdę zgodziła się na dobrowlone odejście z nim, bo była na przegranej pozycji. Nawet jeśli darzy Jeźdźca należytym szacunkiem to nigdy nie będzie w stanie odejść ze świata. Nawet jeśli ma wokół siebie tylko mamę, Sarę i Ethana. Trzy najbliższe jej osoby, bo reszty nie liczyła. Dogadywała się z nimi, ale to nie było warte zostawania na padole jakim jest Ziemia. Kochała i zawsze będzie kochać życie z kilku znanych tylko jej powodów, a wiadomość o ojcu tylko pchnęła ją do tego, by ruszyć tyłek i zawalczyć o swoje.
Cholera, przeklnęła. Była zła sama na siebie, że przez krótki moment poddała się i nie walczyła o to co chce jak zawsze to robiła. Ale może to był właśnie urok śmierci?
- Już czas - oznajmił wysłannik Śmierci.
Natalie przymknęła powieki przyszykowując się do bólu lub jakiegoś innego czynnika nadchodzącego końca. Jakim jej zaskoczeniem było kiedy nic nie czuła oprócz nieprzyjemnego, stopniowego mrowienia na całym ciele. Otworzyła więc oczy tylko po to, aby ujrzeć przez sekundę twarz żniwiarza, a potem łunę niezwykle rażącego światła. W chwili, w której światło rozbłysło bardziej, żniwiarz został odesłany. Sama Natalie stała jak słup soli wpatrzona w to co znajdywało się w centrum niezydentyfikowanego światła. I jedyne co mogła dostrzec to zarys sylwetki. Postura wysokiego mężczyzny i niebiańsko niebieskie oczy.
Zamrugała. Kiedy przestała czas nagle zaczął płynąć inaczej. Szybciej. Ona sama zdążyła tylko zarejestrować dłoń przybysza na jej czole i niski głos, w którym było coś co ją uspokoiło niemalże od razu.
- To nie jest twój czas - powiedział mężczyzna.
Gdy dusza Bullet zniknęła Śmierć w mgnieniu oka pojawiła się przy aniele. Był ciekawy jakie ma wytłumaczenie zaburzenia porządku. Natomiast sam zainteresowany stał jak gdyby nigdy nic i czekał aż Śmierć zacznie rozmowę, którą miał szczerze gdzieś. Nie musi się tłumaczyć przed nikim i nie będzie.
- Castiel - rzekł Śmierć. Choć głos miał matowy to można było wychwycić w nim poirytowanie. - Zakłóciłeś porządek.
Castiel nie poruszył się o milimetr. Stał wyprostowany jak struna, ale nie było w tej postawie strachu. Ot tak, zwyczajna poza Castiela.
- Co było tego powodem?
Nadal nic.
- W takim razie...
- To nie jest jej czas - odparł obojętnym tonem, aby po chwili zniknąć.
***
W chwili, gdy dusza Natalie na powrót trafiła do ciała, ta ocknęła się. Pierwszym co była w stanie zrobić to jęknąć głośno z otępiającego bólu i szumu w głowie. Starała się z całych sił podnieść do siadu, ale jedyne co zrobiła to przekręciła głowę w bok. Z ulgą stwierdziła, że ratownicy zajęli się Sarą i Ethanem.
Mimowolnie uśmiechnęła się. Przymknęła powieki. W tej samej chwili nastała dla niej ciemność i obezwładniające uczucie zmęczenia. Chciała cokolwiek wydukać, pokazać, że jednak żyje i świat będzie musiał się z nią użerać jeszcze przez długie lata, ale słowa nie chciały opuścić spierzchniętych ust brunetki.
Jęknęła ponownie zwracając tym samym uwagę policjanta, który właśnie badał rozbitego Chevroleta.
- Panowie! Dziewczyna żyje! Szybko! Zaraz straci przytomność!
I w istocie tak było. Słowa służbisty były ostatnim co usłyszała. Potem nastała kompletna, odurzająca ciemność, która zdawała się zakraść w jej duszę na zawsze. Przez moment przeleciało jej przez myśl, że może jednak umarła i Śmierć dopiął swego, ale wtedy poczuła kojące i łagodne zarazem działanie leków przeciwbólowych. To było jak miód na jej poturbowane ciało. A z chwilą błogiego spokoju Natalie poczuła jak sama w sobie staje się cięższa.
Ciało brunetki już dawno było uspane, ale niespokojna dusza mimo, że nie odczuwała bodźców zewnętrznych, czuła co dzieje się z nią wewnątrz. Zasypiała. Jednak przed tym jak dusza Natalie całkowicie utraciła przytomność, zaśmiała się.
Jeszcze pomęczycie się ze mną przez długie, długie lata.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro