- 6 -
Spowiedź żołnierza w płaszczu
Nieprzyjemne, stopniowe mrowienie całego ciała wróciło do Natalie jak bumerang. W jednej chwili była w barze wpatrując się w błękit oczu mężczyzny w prochowcu, a w drugiej dryfowała pomiędzy teraźniejszością, a przeszłością. Bolesne wspomnienie z przed czterech lat wróciło na nowo niosąc ze sobą niezrozumienie. Ponownie widziała rozjarzone do granic możliwości białe światło, znowu czuła masę kłębiących się w jej głowie myśli i posturę tajemniczego wybawcy o nieziemskim odcieniu tęczówek. Jak bardzo bała się w tamtej chwili, tak bardzo kolor oczu mężczyzny wrył się w jej pamięć na zawsze. A jeszcze bardziej fakt, że uratował ją przed czymś przed czym nie można uciec, bo prędzej czy później Śmierć i tak zbierze swoje żniwo.
Na samo wspomnienie Śmierci Natalie wzdrygnęła się. Nie ze strachu. Z samego wizerunku i bytu Śmierci, który tak bardzo nie przypomina tych, o których księża mówią w kościele. Mawiają, że ludzkość nade wszystko boi się jednej rzeczy. Nie gniewu Boga, a Śmierci. A Bullet, która nie była i nie miała zamiaru zostać wierzącą, nie potrafiła oprzeć się temu jaki klimat Śmierć wprowadza swoją osobą. Odwieczny byt, którego ludzie się boją, a jednak godzą się z szacunkiem jaki wytwarza wokół siebie. To było i zawsze będzie nie do pomyślenia. Ale taka była prawda i nikt nie będzie w stanie tego wyjaśnić dlaczego tak się dzieje.
- Chcę wiedzieć tylko kilka rzeczy - odezwała się przytomniejąc z chwilowego odpłynięcia. Miała tyle pytań, przez lata szukała odpowiedzi, a teraz miała okazję je uzyskać.
- Dobrze - odparł mężczyzna w płaszczu.
Natalie zdziwiło najbardziej nie to dlaczego nosił płaszcz w środku lata, a to jakim emanował spokojem. Przynajmniej zewnętrznym. I to jak nienaturalnie niski miał głos, ale to sprawiło, że chciała go słuchać choćby musiał udzielić złożonej i nudnej odpowiedzi.
- Czym jesteś i dlaczego mnie uratowałeś? - wciągnęła mocno powietrze bojąc się odpowiedzi, że dla wyższych celów. Dla czegoś, gdzie umrze gorszą śmiercią niż miała. Nie sądziła jednak, że mężczyzna w beżowym trenczu odpowie na to w kilku słowach i to takim tonem jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie.
- Jestem Aniołem Pana i uratowałem cię, bo na to zasługiwałaś. Jeszcze możesz się zmienić, Natalie.
W tamtym momencie Natalie spanikowała. Obcy facet, a raczej anioł jak się przedstawił, znał jej imię i mówił, że była warta ocalenia. Zaśmiała się. Bardziej ze zdenerwowania tym, że anioły mogą naprawdę istnieć, a jeden z nich uratował ją, bo uznał, że jest warta ocalenia niż z tego, że znał jej imię i faktyczynego doznania cudu zmartwychwstania. Nie mogła przestać co poskutkowało zwróceniem na siebie uwagi pijącego już z butelki Winchestera i przekrzywieniem głowy domniemanego Anioła Pana.
- Nie rozumiem dlaczego się śmiejesz - odezwał się anioł.
- A ja tak. Masz przesrane - odezwał się Dean nawet jeśli nie wiedział. I nie chciał wiedzieć. Nie w tamtej chwili kiedy był tak pijany, że gdyby nie podpieranie się o blat, zleciałby ze stołka.
Bullet spiorunowała wzrokiem pijanego w sztok Deana. Kiedy ten na nowo skupił uwagę na swojej chwilowej miłości jaką była pół litrowa butelka whisky, wróciła do rozmowy z brunetem. Musiała jednak przyznać, że Dean miał rację. Siedzący przed nią Castiel miał przerąbane po całości.
- Bo nie wierzę w anioły - odparła.
- Wierzysz w duchy i inne potwory, a nawet demony, dlaczego nie we mnie? Skoro demony istnieją to ich przeciwieństwo...
- Też - dokończyła za niego. - Ale pomyślmy chwilę... Całe życie nigdy nie słyszałam o cudach związanych z aniołami. O opętaniach tak. Masz odpowiedź.
Castiel chciał coś powiedzieć, ale czkający Dean skutecznie mu to uniemożliwił. Spojrzał na niego tylko z politowaniem.
- Anioły to kutasy. Cas, ty jesteś wyjątkiem choć raz czy dwa zachowałeś się jak totalny worek kutasów.
Natalie nie wytrzymała i ku ogromnemu niezadowoleniu Castiela, a jeszcze większej radości Deana, wybuchła gromkim śmiechem. Podczas, gdy Dean najwyraźniej zadowolony z siebie przyssał się do butelki whisky, brunetka spojrzała na anioła. Mogłaby przysiąc na samą siebie, że przez chwilę po twarzy bruneta przebiegł żal i smutek.
- Dosyć tego, Dean. Idziesz do Impali i czekasz tam na mnie - oznajmił Castiel wstając i szarpiąc drugiego mężczyznę za ramię. - Zaraz wracam - zwrócił się do Natalie, która już zdążyła usiąść na stołku.
- Mojito - powiedziała, gdy barman do niej podszedł i zapytał się co podać.
***
W oczekiwaniu na powrót człowieka w płaszczu - jak Natalie zdążyła już go nazwać - popijając orzeźwiającego drinka zaczęła analizować pewne kwestie dotyczące aniołów, sługów bożych czy jakkolwiek ich nazywano. Przecież anioły były dobre. Powinny pomagać ludziom w potrzebie, a z tego co się dowiedziała nie były one tak miłosierne jak opisuje Biblia. Powinny też słuchać modlitw, odpowiedzieć na nie jakoś. A przecież ona sama modliła się do Castiela o to, by ten pomógł jej w byciu lepszą. Powinny jakoś wyczuć najmnienszą chęć modlitwy nawet jeśli nie była ona taka jaką oczekuje Kościół. Jednak ten ją skutecznie ignorował albo nie słyszał czego skutkiem pozostało zaniechanie swoich zamiarów przez dziewczynę. Nic z tego nie rozumiała. Skoro anioły miały być dobre, a w istocie są złe to dlaczego ten, jeden jedyny na milion, ją uratował?
Gdy anioł wrócił i zajął miejsce obok, brunetka dokończyła drinka, zamówiła kolejnego i dopiero wtedy się do niego odezwała.
- Kiedy ogarniałeś chlora, myślałam nad czymś. Anioły powinny być dobre i odpowiedać na modlitwy. Wyczuwać taką chęć. A podobno jesteście niezłymi złamasami i ignorujecie nas. Modlących się.
- To nie tak - zaprzeczył Castiel. - Anioły nie są miłosierne, Bóg jest nieobecny, cały czas toczą się wojny domowe. Ale myślę, że to tylko dlatego, bo są zagubieni. Nie potrafią pojąć tego w czym człowiek jest lepszy od nas. Są zazdrośni i nienawistni. Rządni władzy. Ale nadal zagubieni. Nie odpowiadają na modlitwy, bo uważają was za nic nie warte, ogolone małpy.
- Ty podobno jesteś wyjątkiem. Dlaczego nie odpowiadałeś, gdy błagałam cię o to byś pomógł być mi lepszą? - wysyczała niemal zabijając Castiela wzrokiem. - Dlaczego zostawiłeś mnie z wyrokiem Śmierci na karku przez który zaczęli ginąć moi przyjaciele?! No odpowiedz!
Castiel zwiesił głowę. Wbił wzrok w lakierowane buty. Miał wrażenie, że cokolwiek by nie powiedział będzie źle. Nie martwił się o to, że dziewczyna go zaatakuje i zwyzywa od najgorszych. Nie dbał o to. Jedyne czego się bał to chwili, w której czekoladowe oczy dziewczyny zajdą mgłą obojętności. A to nigdy nie wróżyło dobrze. W jej przypadku szczególnie. Przeszła wiele, miała szansę na wyjście na prostą, ale zaprzepaściła to. Nie wiedział jak miał jej powiedzieć, że nie mógł jej pomóc lub niańczyć jak to starszy Winchester uwielbiał mówić. Nie chciał tego wierząc, że dziewczyna sobie poradzi. I nawet wtedy, gdy wyczuwał jej błagania w najgorszej chwili... Nie pojawił się. Był zbyt zajęty kolejnym ratowaniem świata. Z punktu widzenia osoby trzeciej mogło wydawać się, że nie obchodzi go los człowieka, którego wyrwał - dosłownie - ze szponów Śmierci. Było inaczej. Martwił się, ale był zbyt upartym idiotą, aby cokolwiek zrobić. A teraz kiedy patrzył w pełne żalu, złości i nienawiści do niego, oczy zrozumiał, że spieprzył po całości. Żałował, ale czasu nie mógł cofnąć, bo cofając się do przeszłości mógł tylko narobić jeszcze większych szkód.
- Wiedziałam... - Natalie nieświadomie zaczęła kiwać się w przód i tył.
Miała niezmierną ochotę uderzyć anioła, zrobić z niego miazgę, ale co by to dało kiedy nie jest bytem ludzkim i pewnie jej sierpowy byłby zaledwie draśnięciem? Nic. Zrezygnowała więc z tego i dała Castielowi ostatnią szansę na odpowiedź.
- Nie odpowiadałem, bo wierzyłem, że dasz sobie radę. Wyrwanie cię z rok Śmierci było strasznie głupim posunięciem, bo przez to wiele innych zginęło. Przyznaję. Ale w tym czasie groziła nam kolejna apokalipsa. Musiałem ratować świat.
- Nie zbawiłaby cię sekunda, dwie... - Natalie chciała użyć imienia mężczyzny, ale oprzytomniała, że go nie zna. Jedynie skrót. - Cas? Bo tak masz na imię czy to skrót od babskiego imienia?
Castiel zmrużył oczy. W normalnych okolicznościach zapytałby o co chodzi, bo nie rozumie, ale nie był na tyle głupi, aby nie zauważyć, że Natalie najzwyczajniej w świecie naśmiewa się z niego. Przynajmniej udaje, ponieważ jej oczy mówiły same za siebie, że w środku bardzo cierpi. I choć nie pokazuje po sobie tego to rozmowa z nim nie jest wcale dla niej łatwa.
- Castiel - powiedział. Usiadł na krześle obok jakby dopiero teraz zauważył, że stał przez całą rozmowę.
- Nie potrzebnie siadasz, Castiel - oznajmiła z takim lodem w głosie, że aż sama była zdziwiona. - Skończyłam z tobą i z łaski swojej nie próbuj się do mnie odzywać. Nienawidzę cię.
Ostatnie słowa wręcz wypluła Castielowi w twarz. Miała już wychodzić, gdy przypomniała sobie o niedopitym drinku. Zwinnym ruchem chwyciła szklankę i wylała jej zawartość na anioła. Nie miała pojęcia dlaczego to zrobiła. Było to żenujące i totalnie niepotrzebne, ale w tamtej chwili nie panowała nad swoim ciałem. A widząc zszokowaną minę anioła uśmiechnęła się chytrze i wyszła jakby nigdy nic. Jakby dzisiejsza sytuacja w ogóle nie miała miejsca.
Pozostawiony sam sobie anioł rozejrzał się po otoczeniu, które teraz wlepiało swoje spojrzenia w niego.
- Stary, ale musiałeś narozrabiać - odezwał się barman klepiąc zdezorientowanego Castiela po ramieniu.
Anioł mocno zacisnął dłoń na nadgarsku mężczyzny i ściągnął ją z ramienia. Domyślał się, że być może kiedyś jego drogi z Natalie się skrzyżują. To było przesądzone, ale nigdy nie wyobrażał sobie takiego biegu wydarzeń. Był zaskoczony. Obyło się bez bicia i krzyków ze strony Bullet. Był jedynie niepokojący spokój.
Zdjął z płaszcza resztki lodu i mięty po czym wyszedł z baru z hukiem zamykając drzwi. Niechętnie wsiadł za kierownicę Impali i ruszył w stronę motelu, w którym zatrzymali się Winchesterowie. Kiedy dojechali na miejsce nie ruszył Deana palcem. Wszedł bez pukania do pokoju, w którym Sam aktualnie czytał jakiś artykuł na stronie internetowej i wsłuchiwał się w policyjne radio.
- Gdzie Dean? - zapytał.
- Zalany w trupa w Impali. Możesz go tu przytargać - odparł oschle zajmując miejsce na krawędzi jednego z dwóch łóżek. - Nie mam ochoty go targać. Znowu.
Sam nic nie powiedział. Wstał od małego stolika i bez słowa wyszedł po brata. Tymczasem Castiel miał ochotę rozłożyć się jak żaba na łóżku i zasnąć. Ale nie mógł, bo anioły nie sypiają. Nagłe zmęczenie wzięło górę i położył się na łóżku. Patrzył w sufit rozmyślając o rozmowie z Natalie. Mógł ją zatrzymać kiedy wychodziła z baru i obiecać pomoc. Jednak nie był w stanie tego zrobić. Najzwyczajniej w świecie bał się, że nie dotrzyma tej obietnicy, a to by mogło przynieść opłakane skutki. Gorsze niż które już nastąpiły.
***
Szlag!, wrzasnęła mentalnie Natalie wchodząc do mieszkania. Zamknęła drzwi na zamek. Nie trudząc się zdejmowaniem butów rozsiadła się na czerwonej kanapie i włączyła telewizor na pierwszy lepszy kanał. Traf chciał, że leciał akurat Gabriel. Film poświęcony Sammaelowi siejącemu w szczególnym mieście zamęt i tytułowej postaci archanioła Gabriela próbującego zapobiec chaosowi jaki sieje upadły anioł oraz bliskiej apokalipsie jeśli ten odnajdzie Jade'a - anioła z sercem ze złota. Pomijając poboczne wątki jak niekorzystne inofrmacje o przeszłości archanioła posiadane przez Sammaela i zaginięcie potężnego anioła dobra, Michaela. Natalie widząc co leci zaśmiała się pod nosem. Dobrze znała ten film. Na pamięć można powiedzieć. Był to jeden z jej ulubionych tworów kinematografii, ale wraz z poznaniem prawdy szybko przestał nim być. Uwielbiała oderwać się od rzeczywistości oglądając różnorakie fikcje, ale samo słowo anioł w tym przypadku zaczęło ją odrzucać od wszystkiego co jest z tym związane. A szczególnie od przekłamanych rzeczy na temat boskich posłańców.
Natalie znowu zaczęła się śmiać. Tym razem histerycznie. Bo kto normalny zaczyna nienawidzić ulubionego filmu czy czegokolwiek innego pół godziny, czy godzinę po poznaniu prawdy na dany temat lub jego cząstkę? Prawie nikt. A Natalie była jedną z nielicznych, których nienawiść od razu oplatała wokół palca. Nie była tego świadoma. Nikt nie jest kiedy ten mroczny aspekt życia wkracza w ich życie zbyt szybko. Taki obrót spraw mówił tylko jedno o takiej osobie: słaby. Ale i tu jest jedna strona medalu, bo słabi ludzie byli silni zbyt długo. Dlatego każdy z nich ma mroczną tajemnice, sekret lub słabość, która prawie zawsze bierze nad nimi górę. Jedni umieją nad tym zapanować czasami świadomie się temu poddając, a inni są zagubieni. A tacy są najgorsi, ponieważ po dłuższym czasie walki zatracają samych siebie i nie wiedzą kim już są...
Więc kim jesteś Natalie?, usłyszała własną podświadomość. Kimś kto będzie gnił w Piekle, czy kimś kto jest wart ocalenia i pójdzie do Nieba jak powiedział ten anioł Castiel?
- Pieprzony idiota w płaszczu... - mruknęła pod nosem.
Niechętnie wstała od razu kierując się do aneksu. Otworzyła lodówkę i wyciągnęła mocno schłodzone wino. Uśmiechnęła się do butelki w ten sposób, który był zarezerwowany tylko dla jej przyjaciół. Sary i Ethana. Dla tych, którzy zginęli, bo jakiemuś kretynowi w prochowcu zachciało się być bohaterem. O Natalie można by wiele powiedzieć, ale jednego nie. Dałaby się poćwiartować po tysiąc kroć, zezwoliłaby na wyszukane tortury i płonęłaby żywcem w ogniu piekielnym byle tylko, aby jej bliscy sercu byli bezpieczni i co najważniejsze, żywi. Tym razem też tak było. Wolała gnić pod ziemią zamiast nich. Tych, których kochała najbardziej oprócz matki i ojca, który okazał się najzwyczajniej tchórzem. Miała ochotę wygarnąć mu wszystko, a na koniec zostawić samemu sobie. Jednak to nie było rozwiązanie. Natalie nie mogła pozwolić sobie na ponowne wzniecenie jej gniewu nieobecnym ojcem - tchórzem. To było bezcelowe z każdego punktu widzenia. Skoro Harvey Bullet nie pojawił się przez lata w jej życiu to już tego nie zrobi.
Otworzyła wino w drodze powrotnej do kanapy. Nie przejmowała się tym czy ma kieliszek, czy nie. Zaczęła pić prosto z butelki próbując zapomnieć o natarczywych rozmyślaniach o niebieskookim aniele - wybawcy zepsutych dusz. Na nic się to zdało. Z każdym kolejnym łykiem cała machina przybierała tylko na sile. W końcu nie wytrzymała. Odstawiła prawie pustą butelkę na ziemię obok kanapy. Odchyliła głowę do tyłu i przymknęła powieki starając się uspokoić tak samo jak własne myśli. Gdy to zrobiła na nadal spiętej twarzy przemknął łagodny wyraz. W głowie miała już tylko dwa obrazy. Ratującego ją Castiela i to jaka jasność go otaczała. Nie wspominając o determinacji i słowach to nie twój czas. Drugim obrazem było ich spotkanie. To jak tłumaczył jej cierpliwie dlaczego postąpił tak, a nie inaczej i dlaczego nie odpowiadał na modlitwy jak reszta aniołów innym ludziom. Nawet w pewnym momencie zauważyła głęboko drzemiący w Castielu smutek i żal. Zupełnie tak jakby miał cały świat na barkach i co chwila odnosił porażki. Ale w istocie tak było. Tylko młoda brunetka nie wiedziała o tym. Nikt tego nie wiedział i nie dostrzegał, że Wielki Castiel - najbardziej poszukiwany i znienawidzony zaraz po Lucyferze anioł - dźwigał takowe brzemię. Niektórzy nawet nie chcieli tego dostrzegać, bo musieliby stanąć twarzą w twarz z tym jak okropnymi przyjaciółmi są. Ale tego Natalie nie mogła wiedzieć. Tak samo Dean - człowiek, którego złapał mocno i wyrwał z rąk wiecznego potępienia. Dla którego upadł, by ten nie stał się naczyniem Michaela. Z Samem też tak było. Tak samo ślepy i zapatrzony w słuszność swoich działań napędzanych trudną przeszłością. Ale nikt nie wiedział i nie mógł, bo to oznaczałoby, że Castiel upadł tak nisko, że nie daje sobie rady. Że za bardzo stał się ludzki.
W momencie, w którym Natalie była w stanie między jawą, a snem usłyszała pukanie do drzwi. Kiedy dłuższy czas nie otwierała myśląc czy czasem nie udać, że jej nie ma pukanie przerodziło się w walenie. Zirytowana wstała z mebla o czerwonym obiciu i czym prędzej otworzyła drzwi. Spodziewała się wściekłej sąsiadki z dołu dla której najmniejszy dźwięk był najgłośniejszym, ale zamiast tego od razu po otworzeniu drzwi dostała w twarz widząc tyle co nic.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro