Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

- 22 -

Oh, witaj O Śmierci

Klucz z końcówką jak u czterolistnej koniczyny ciążył w ręce Natalie. Nie pamiętała kiedy ostatnio wahała się przed podjęciem decyzji. W ogóle czy kiedykolwiek wahała się przed podjęciem jakiejkolwiek decyzji. Była więc zdziwiona, gdy od ponad godziny stała przed piwniczną ścianą dzięki której dostała się do biblioteki Śmierci za pierwszym razem. Nie było już odwrotu. Winchesterowie spali w najlepsze, więc to była jej jedyna szansa, którą marnowała na bezczynnym staniu.

— No Natalie, do dzieła — mruknęła ściskając klucz mocniej w dłoni. — Raz się żyje, nie?

Natalie zmusiła się do podejścia do ściany dzielącej ją od ponownego spotkania ze Śmiercią. Przymknęła oczy, by po chwili zacząć wymawiać słowa starożytnego zaklęcia. Sigil, który namalowała zaraz po tym jak zeszła do piwnicy, zaświecił się jasnym światłem. Dopiero wtedy Natalie, gdy poczuła ciepło płynące z jasnego światła, otworzyła oczy i drżącą ręką przystawiła złotawy klucz do ściany. Kiedy ten zatopił się do połowy w murze, a jej oczom ukazał się zarys drzwi, bez zastanowienia przekroczyła próg.

Wrażenie jakie przynosiło ponowne znalezienie się w bibliotece było takie jak za pierwszym razem. Natalie mimo, że już tam była, nadal była pod wrażeniem pomieszczenia i małych detali, które uchodziły za ozdoby.

Natalie ogarnij się, nakazała sobie i z tym razem wymuszoną pewnością siebie, ruszyła prosto w miejsce, gdzie powinno zanajdywać się sporych rozmiarów biurko. I tak było kiedy dotarła na miejsce, ale problem był taki, że po Śmierci nie było ani śladu.

— Bez jaj. Poważnie.

— Nie, na żarty — usłyszała za plecami niby to obojętny ton, ale jednak zabarwiony nutą wyższości.

Wzdrygnęła się. Myślała, że za kolejnym razem jak usłyszy chłodny głos Śmierci, nie będzie już czuć delikatnego powiewu strachu przed powiedzeniem i zrobieniem czegoś nie tak. Zagryzając dolną wargę, obróciła się cała spięta jakby czekała na ścięcie. Śmierć natomiast stał nie wzruszony, z tą samą miną co zawsze: co ty mi możesz zrobić nędzny człowieczku? Jestem Śmiercią. Ze mną nie wygrasz.

— Oh, witaj O Śmierci.

Natalie wyprostowała się jak struna w oczekiwaniu co Śmierć powie, bo była pewna, że ma coś do powiedzenia na temat jej przybycia.

— Wiedziałem, że do mnie przyjdziesz. Prędzej czy później, ale nie sądziłem, że w takiej sprawie — Śmierć wyminął Natalie.

A kiedy zasiadł za biurkiem, Natalie policzyła do pięciu i obróciła się, aby znowu być twarzą w twarz z Jeźdźcem Apokalipsy. Miała zaciśnięte pięści ze zdenerwowania - bała się, że Śmierć się rozmyślił i odmówi jej pomocy - i Śmierć to widział. Rozprostował się stykając sztywne plecy z oparciem fotela.

— To znaczy? — spytała marszcząc nos.

— Przecież dobrze wiesz, więc dlaczego pytasz? Nie często słyszy się o aniele, który upadł dla jednego człowieka i poświęcił dla niego całego siebie.

Natalie westchnęła z bólem, bo nie wiadomo jak bardzo by chciała, Śmierć nie mówił o niej. A ona bardzo by chciała, aby Castiel też dla niej zrobił coś takiego.

Zrobił to. Poświęcił się dla ciebie. Ty tu stoisz i tracisz czas, a on gdzieś tam cierpi. Zraniony i umierający, usłyszała cichy głosik z tyłu głowy.

Przymknęła oczy, by zaraz je otworzyć i napotkać się na śmiertelnie poważne spojrzenie Śmierci. Teraz już siedział delikatnie nachylony w jej stronę, oparty o złączone ze sobą dłonie.

— Nie często słyszy się w zaświatach o aniele, który daje się torturować żniwiarzom w imię miłości.

— Więc wiesz po co przyszłam. Pomożesz mi? — spytała z ogromną nadzieją tak widoczną, że aż Śmierć musiał przyznać sam przed sobą, że gdyby nie był tym kim jest, to ten ton by go ruszył.

— Muszę przyznać, że gdybym nie był sobą to by mnie to wzruszyło. Całe to poświęcanie się w imię miłości. Wy ludzie jesteście tacy prości...

— Nie prawda. Przepraszam — dodała kiedy Śmierć zacisnął usta w wąską linię. — Z całym szacunkiem.

— Żeby zostać mną, musisz mieć to — pokazał Natalie grzbiet dłoni, tak, aby mogła dobrze się przyjrzeć białemu jak mleko sygnetowi.

— Pierścionek?

— To nie jest zwykły pierścionek — odparł Śmierć cierpliwie niczym nie wzruszony. — To sygnet Śmierci. Ten kto go założy staje się Śmiercią, ale nie zwyczajną jak wtedy, gdy umrze Śmierć, a żniwarz, który pierwszy umrze zaraz po niej, staje się nią. Ten sygnet czyni cię Jeźdźcem Apokalipsy. A gdy otworzył czwartą pieczęć, słyszałem głos czwartego zwierzęcia mówiący: Chodź, a patrzaj! I widziałem, a o to koń trupioblady, a tego, który siedział na nim, imię było Śmierć, a Otchłań mu towarzyszyła; i dana im jest moc nad czwartą częścią Ziemi, aby zabijali mieczem i głodem, i morem, i przez zwierzęta ziemskie.

Śmierć wyprostował się ponownie z triumfem patrząc jak przez twarz Natalie przelatują różne emocje - od szoku, po chwilę konsternacji i zrozumienia aż po jeszcze większy szok.

— Chwila, chwila. Ty jesteś pierwszy?!

— Pierwsza na świecie Śmierć i jedyny prawowity Jeździec Apokalipsy.

— Ale powiedziałeś, że inni mogą być tobą.

— Powiedziałem tylko jak mogą mną zostać, a nie że byli, są czy będą. Nigdzie się nie wybieram, a nasz układ jest tymczasowy.

Natalie pokręciła głową z nerwów. Zaśmiała się.

— Czyli co, mam być chwilowo tym prawowitym Jeźdźcem?

Śmierć przytaknął.

— A co jeśli to polubię? Bycie tobą, odbieranie życia, czytanie wszystkich tych zakończeń, tych wszystkich biednych ludzi.

— Będę zmuszony cię zdjąć i nawet twój pierzasty chłopak z tymi dwoma przygłupami ci nie pomogą.

Natalie pokiwała w zrozumieniu głową. Wszystko trzymało się kupy oprócz jednej rzeczy, która nie dawała jej spokoju od chwili, w której Śmierć zaproponował jej bycie sobą pierwszy raz.

— Jaki masz w tym interes?

— Mam dosyć bandy pomyleńców, którzy mnie nie respektują. Uwierz mi, będziesz gorsza ode mnie, a wtedy...

— Docenią ciebie i zaczną bardziej szanować mimo, że sama atmosfera wokół ciebie do tego zmusza każdego z kim się widzisz?

Śmierć przytaknął kolejny raz.

— A wieć zgoda. Umowa stoi.

Ciężko Natalie było w to uwierzyć, ale Śmierć od razu zdjął swój sygnet tak samo trupioblady jak koń z przypowieści, przy czym uśmiechnął się jakby wygrał właśnie zakład, o którym Natalie nie wiedziała.

Niepewnie wzięła sygnet w dłonie jednak nim założyła go na palec, przyjrzała się mu dokładnie ostrożnie obracając go między palcami. Kiedy historyczny przedmiot zetknął się ze skórą łowczyni, przeszył ją prąd tak mocny, że aż syknęła z bólu. Było to przejściowe, po sekundzie poczuła jak moc drzemiąca w pierścieniu Śmierci rozlewa się po całym ciele; mimo, że jeszcze nie usadowiła sygnetu na właściwe miejsce. Jednak kiedy już to zrobiła, wszystkie te odczucia tylko się spotęgowały.

— Wow — wydukała nadal oszołomiona tym jak silna się stała.

Śmierć tylko słabo się uśmiechnął.

— Masz dwa dni na odejście. Jeśli tego nie zrobisz będę musiał zainterweniować.

Tym razem to Natalie pokiwała głową, by po dłuższym czasie euforii zniknąć za pstryknięciem palców. Robiąc to od razu pomyślała o miejscu, w którym mógłby znajdywać się Castiel. Ku jej wielkiemu zaskoczeniu trafiła w punkt już za pierwszym razem, co rozpoznała po grupce kosiarzy patroloującej parter obskurnego budynku. Uśmiechnęła się sama do siebie, po czym wyszła im naprzeciw jakby spacerowała po wąskich ulicach Lebanon.

— Yooo Hoo, zamawiał ktoś ostre awanti i wpierdziel w jednym? — przystanęła w tym samym momencie, co kosiarze rzucili się na nią. Prychnęła. — Co wy mi możecie zrobić? Jesteście naprawdę zabawni! — zaśmiała się dźwięcznie. — Beat it — machnęła od niechcenia ręką, a kosiarze rozpłynęli się w powietrzu.

Rozejrzała się wokół, upewniając się, że na drodze nie ma nikogo, ruszyła prosto do jedynych drzwi, które były na piętrze. Wielkie, zardzewiałe drzwi jękły pod siłą pchnięcia. Natalie spodziewała się zobaczyć pobitą i zmasakrowaną postać swojego anielskiego chłopaka, ale to co zobaczyła przeszło jej najśmielsze wyobrażenia.

Castiel siedział skulony w rogu hali. Brudny, pobity, poprzebijany w każdym możliwym miejscu i cały oblepiony własną krwią, bujał się w przód i w tył, a czasem na boki. Był jak małe dziecko osierocone przez rodziców, które trafiło do domu dziecka, a wstrętne bachory znęcały się nad nim. Niewiele się myliła, bo właśnie tak to wyglądało. Próbowała go wyrzucić ze swojego życia, a on poszedł do nieodpowiednich ludzi, którzy katowali go w dzień i w nocy. Widząc ten obrazek nędzy i rozpaczy, znienawidziła samą siebie. Nie patrząc na to czy jest ktoś jeszcze oprócz niej i Castiela, podbiegła do niego czymprędzej. Chwyciła poranioną twarz anioła i starała się najdelikatniej jak tylko potrafiła unieść ją tak, aby móc ocenić stan upadłego anioła. Niemal poczuła jak serce jej staje na widok opuchniętej i zakrwawionej twarzy, tak pokiereszowanej, że w najlepszych horrorach nie ma takich charakteryzacji.

— Kochanie — wymamrotała zdławionym głosem przez łzy.

Usłyszała cichy jęk, tak cichy, że gdyby nie miała dobrego słuchu uznałaby, że nic nie słyszała.

— Kochanie — powtórzyła delikatnie przejeżdżając kciukiem po opuchniętym castielowym policzku.

— Na - Na - Na... — dukał Castiel, ale nie był w stanie dokończyć nawet tak prostego słowa jak zdrobnienie imienia Natalie.

Krew wylała się z ust Castiela i dopiero wtedy Natalie zrozumiała, że płacze tak bardzo, że jest cała mokra od płaczu, a gorące łzy rozpaczy dalej leniwie spływały po zabrudzonym od tuszu policzku.

— Już spokojnie. Jestem tu — poklepała Castiela po plecach, a kiedy ten uchylił na sekundę oczy, uśmiechnęła się sztucznie. — Zabiorę cię do domu, kochanie.

Natalie nigdy wcześniej nie powiedziała tyle razy kochanie co w tej chwili. Ani wcześniej kiedy miała dwa przelotne związki, ani miesiąc temu kiedy jeszcze żyła z Castielem bezproblemowo.

Castiel choć wyczerpany do granic możliwości przestał się bujać i pozwolił sobie na położenie głowy na ramieniu brunetki. A Natalie ostrożnie przyciągnęła Castiela bliżej siebie. Zaczęła go gładzić po plecach szepcząc czułe słówka i to jak będzie dobrze kiedy wrócą do domu. Od czasu do czasu całowała Casa w czubek głowy, a ten w podzięce mruczał coś pod nosem próbując coś powiedzieć.

— No proszę, proszę — usłyszała męski głos za plecami. — Oh, hello Death.

Natalie nie miała ochoty odrywać się od wtulonego w jej ramię Castiela, ale głos żniwiarza na tyle ją zirytował i wbił się w mózg, że musiała oprzeć Castiela o ścianę, a potem z pewnym siebie uśmieszkiem wstała. A kiedy to zrobiła, z założonymi rękoma, spojrzała kipiąco na w średnim wieku mężczyznę.

— Powiedziałabym, że zrobię wam jesień średniowiecza i takie tortury, że w pięty by wam poszło, ale to byłby czysty akt miłosierdzia. Czy nie mam racji? — spytała retorycznie.

Zrobiła krok w stronę kosiarza, ale ten ani drgnął. Dopiero kiedy znalazła się cale od niego, mężczyzna cofnął się.

— Oh, Alberto... Nie nauczono cię, że nie wolno bawić się bliskimi Winchesterów, a co dopiero moimi? Nie? To bardzo źle... Oj, bardzo, ale to bardzo źle.

Natalie w ułamku sekundy przyłożyła dłonie do skroni Alberto i skręciła mu kark. W tej samej chwili przeszył ją przyjemny dreszcz po kręgosłupie jakby zabicie kosiarza było czymś na co całe życie czekała. Może i nie czekała całego życia, ale zdecydowanie niecierpliwie czekała na moment, który właśnie nadszedł. Moment, w którym wybije co do jednego każdego żniwiarza biorącego udział w tej chorej akcji jak i torturowaniu Castiela.

Nie minęło dużo czasu nim pojawili się kolejni i kolejni, którym poprzetrącała karki, zabiła pstryknięciem palców, wyrwaniem serca lub wyrwała im kończyny. A jako, że była Śmiercią to każdy sposób pernamentnie zabijał tych sukinsynów jak to Natalie nazwała ich w głowie. Nie minęło też dużo czasu nim to na co tak bardzo czekała, skończyło się w oka mgnieniu.

Z lekką zadyszką, cała umorusana krwią kosiarzy podeszła do przerażonego Castiela, który zdążył zobaczyć końcówkę jej popisu.

— O - O - Odejdź — wyjąkał, ale Natalie nie ustąpiła.

— Cas to nadal ja. Nic ci nie zrobię. Zasłużyli na to, ale ty kochanie? Byłam idiotką, która pozwoliła ci odejść i nawet cię nie zatrzymała. Przepraszam. Proszę wybacz mi to jak głupia byłam. Nie musisz ze mną być, ale proszę wybacz mi to.

Castiel był przerażony, bo to co zobaczył nie równało się żadnej zbrodni jaką widział na przestrzeni lat, a widział wiele, bo żył wiele, wiele lat. Ale błagające, zapłakane spojrzenie Natalie sprawiło, że uspokoił się nieco. Tak naprawdę nigdy nie był na nią zły. Rozumiał to i nie zamierzał jej zostawiać. Nie dlatego, że sama chciała się poświęcić, by uratować ich wszystkich. Ale dlatego, że ją kochał. Kochał tak bardzo, że prawie wyzionął ducha będąc torturowanym w imię miłości do niej.

— Już da - da - dawno ci wybaczyłem — i to były ostatnie słowa jakie Castiel powiedział, ponieważ zemdlał z wycieńczenia.

— Mam cię. Mam cię kochanie — objęła Castiela ramieniem, przymknęła oczy myśląc o swoim pokoju w bunkrze.

I tam też ich przeniosła. Gdy byli już na miejscu, ostrożnie położyła Castiela na łóżku. Upewniając się, że nic mu nie grozi, zabrała czyste rzeczy z szafki i wymknęła się na bunkrowy korytarz z myślą, że bez przeszkód pójdzie się wykąpać. Oczywiście nie musiała tego robić, wystarczyłoby pstryknięcie palcami, ale za bardzo kochała gorące kąpiele i prysznic, aby z tego zrezygnować.

Niestety, pech chciał, że na swojej drodze napotkała zaspanego Deana wracającego z kuchni z parującym kubkiem gorącej kawy.

— A tobie co się stało? — odezwał się Dean nagle pobudzony.

— Jak skłamię to mi nie uwierzysz?

— No — odparł Winchester upijając, a właściwie siorbiąc spory łyk gorzkiego napoju.

— Cas jest w domu i zanim zapytasz jak to się stało to od razu odpowiem: musiałam to zrobić i proszę cię, nie zadawaj mi teraz pytań ani kazań. Jest noc, właściwie to już święta. Daj mi się ogarnąć, cieszmy się wszyscy rano z powrotu Casa, świętujmy, pijmy i jedzmy. Po tym wszystkim obiecuję, że wszystko ci wyśpiewam, ale pod warunkiem, że ani Cas, ani Sam się nie dowiedzą. Okey?

Dean przytaknął. Gdyby nie był zaspany normalnie by miał w dupie to co mówi Natalie. Związałby ją i zmusił do gadania, bo nikt nie wraca cały uwalony krwią od głowy aż po stopy zaraz po tym jak wieczorem zaprzedali duszę demonowi. Łowca machnął obojętnie ręką i poszedł w tylko sobie znanym kierunku, ale Natalie wiedziała, że Dean jej nie odpuści. Nie ważne jak bardzo był zaspany i jak bardzo obecnie miał gdzieś to co do niego mówiła.

Natalie wybrała specjalnie tę łazienkę, w której była wanna. Akurat to pomieszczenie nie było w ogóle używane jako, że Winchesterowie woleli szybkie prysznice niż bawienie się w siedzenie Bóg wie ile czasu w kawałku porcelany. Można by rzec, że ta łazienka była zapomniana. Oczywiście, ku wielkiemu zadowoleniu Natalie.

Gdy tylko wrząca woda dosięgła odpowiedniego poziomu, rozebrała się i bez wahania zanurzyła się w gorącej cieczy aż po szyję.

— Mhmm...

Opuściła ręce pod wodę, a po chwili cała się zanurzyła. Z całkiem sporym zdziwieniem odkryła, że wcale nie musi wstrzymywać oddechu, a jej mięśnie szybciej się zrelaksowały niż zazwyczaj.

Super.

Siedziała tak pod wodą z godzinę lub dwie. Nie była pewna, bo wynurzyła się dopiero wtedy kiedy woda stała się lodowata. Miała wrażenie jakby przysnęła na moment choć doskonale wiedziała, że było to raczej niemożliwe. Po pierwsze nie czuła w ogóle potrzeby snu, a po drugie przez cały czas dumała nad uczuciem jakie nią ogarnęło kiedy stała się Śmiercią - panem życia i śmierci, dosłownie - oraz to jak bardzo lubiła uczucie pojawiające się za każdym razem, gdy zabijała kolejnego żniwiarza. Czuła się wtedy wspaniale i to ją przerażało.

Natalie nie zważała na to, że jest mokra. Szczerze miała to gdzieś. Wysuszyła tylko włosy, po czym wciągnęła na mokre ciało piżamowe bokserki i rozciągniętą koszulkę, którą podprowadziła Deanowi z prania. Ubrana z wysuszonymi włosami powędrowała do sypialni, gdzie z miejsca położyła się obok Castiela, w którego pierś wtuliła się uważając, aby nie zrobić mu większej krzywdy i nie naruszyć zasklepujących się mozolnie ran. Uśmiechnęła się smutno. Nienawidziła tego, że okłamała go w tak okrutny sposób, ale musiała to zrobić, aby przetrwał. Nienawidziła siebie za to, że będzie musiała odejść zaraz po tym jak spędzą razem miło czas. Nienawidziła pożegnań, a szczególnie tego, który sama stworzyła w najgorszy możliwy sposób. Nienawidziła kolejnego dnia, bo będzie musiała odejść. Nienawidziła tego czasu, w którym będzie odseparowana od Castiela. Czuła się z tym bardzo źle, a nie mogła z tym nic zrobić.

Uśmiechnęła się poraz ostatni szczerze kiedy Castiel nieświadomie objął ją w pasie przez sen.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro