Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

- 21 -

Grudniowa noc

Płatki śniegu gęsto padające z nocnego nieba przypominały bardziej czystą kartkę papieru niż polny krajobraz, na którym było jedno z dwóch najbliższych rozdroże. Był jeden dzień przed świętami, jeden miesiąc od kiedy Natalie, Dean i Sam byli w ukruszonym składzie. Każdy z nich robił co mógł, by ściągnąć Castiela z powrotem do domu, ale przez ponad miesiąc nie dało to żadnego skutku. Codzienne modlitwy i najróżniejsze przywołania nic nie dawały, a oni sami stawali się wrakami ludzi, którzy jeszcze nie tak dawno byli szczęśliwi mimo kłopotów. Różnica była taka, że Sam nadal był tym trzeźwomyślącym i dlatego go nie było razem z Deanem i Natalie na rozstaju dróg.

Dean zakopał szkatułkę z ich wspólnym zdjęciem i cofnął się o krok.

— I co teraz? — spytała Natalie pociągając nosem. — Gdzie fajerwerki?

Dean miał już odpowiedzieć, ale w tym samym czasie usłyszeli szelest za sobą i chrząknięcie. Kiedy obrócili się ich oczom ukazał się niski mężczyzna o czerwonych oczach i nienagannym wyglądzie. Zbyt eleganckim na zwykłego demona z rozdroży i to zapaliło czerwoną lampkę nad Deanem.

— Kim jesteś, bo na pewno nie zwykłym demonem z rozdroża.

Demon zaśmiał się niezwykle rozbawiony spostrzegawczością łowcy, co wywołało u Natalie ciarki. Skuliła się bardziej w nadzieji, że cienki materiał płaszcza da jej więcej ciepła.

— A to jakaś różnica? — spytała.

— Oczywiście, że tak — odparł urażony demon. — Nigdy nie wiesz kiedy trafisz na Króla Piekła, Rycerza Piekła lub Księcia Piekła. A ci ostatni nie są za fajni. Uwierz mi.

— Kim jesteś?! — wydarł się Dean podchodząc, ze specjalnym nożem zabijającym demony, bliżej istoty.

— Nie ładnie tak się zwracać do Króla Piekła — spojrzał się na Deana, a ten za sprawą demonicznej magii zaczął zwijać się z bólu. — Crowley — dodał spoglądając zaciekawionym wzrokiem na Natalie. — To ty jesteś tą dziewczyną tego anioła w brudnym prochowcu?

— Możesz go tu ściągnąć? — spytała nie bardzo dbając o to co Król Piekła może jej zrobić.

— Mogę, ale nie zamierzam. Nie chcę się mieszać w anielskie sprawy. Mi i Piekłu to nie jest potrzebne.

— Więc zrób to — wysyczał Dean wstając z jękiem. — Son of a bitch...

Witaj piękny. Za darmo nic nie ma. Dobrze wiesz.

Crowley spojrzał na Deana znacząco, a Natalie nie zamierzała pytać się o co chodzi. Przynajmniej nie teraz. Miała ważniejsze sprawy na głowie.

— Oddajemy ci swoją duszę. Za dziesięć lat dostaniesz swoją zapłatę — warknął Winchester.

— Rok — powiedział Crowley, ale tak śmiertelnie poważnym tonem, że zarówno Natalie jak i Dean się wzdrygneli.

— Zawsze jest dziesięć — wtrąciła się Bullet, bo tak powiedział jej Dean.

— To prawda — przyznał Crowley. Wzruszył ramionami. — I normalnie tyle byście dostali, ale że się nudziłem i to ja przybyłem na wasze wezwanie to stawka jest inna. Jak mówiłem: nie zamierzam się mieszać w wasze chore boże porachunki. Wiecie jak te pierzaste dupki reagują na mieszanie się w ich sprawy? Chcę mieć was szybciej, bo...

— Dusze są cenne, a ty wraz z nimi rośniesz w siłę — dopowiedział Dean.

— Dokładnie wiewiórko! Brawo!

Crowley zaklaskał jakby Dean odkrył co najmniej Amerykę. Natalie normalnie by się zaśmiała, ale analizowała wszystkie za i przeciw. I doszła do wniosku, że i tak są w czarnej dupie to gorzej być nie może.

— Zgoda — powiedziała.

— Słucham?! — wrzasnął Dean.

— Gorzej być nie może.

— Owszem może, ale nie chcecie odzyskać waszego aniołka?

Crowley poruszył sugestywnie brwiami. Naprawdę miał wielki ubaw słysząc co nieco o Winchesterach, ale stanie z jednym z nich twarzą w twarz, było o wiele zabawniejsze.

— Dobra! Natalie, całuj go!

— Słucham?! Dlaczego ja?!

— Jesteś dziewczyną, jego naczynie to mężczyzna. Nie zrobię tego.

— Dzieciak — przewróciła oczami.

Bez ostrzeżenia podeszła do Króla Piekła i go pocałowała.

— Radzę ci iść do Śmierci, a wtedy będziesz wiedziała co robić — szepnął na jej na ucho. — Na razie!

Crowley zniknął, a Dean stał jak wryty tam, gdzie chwilę wcześniej stał demon.

— Oddałem duszę za nic?!

— Nie za nic. Wiem, gdzie może być Cas.

Informacja o tym, gdzie może być anioł skutecznie uspokoiła Deana. Natomiast Natalie przełknęła ślinę, bo dobrze wiedziała jak to się skończy. Koniec końców wychodzi na to, że i tak się poświęci i cała ta awantura była na nic. Nie sądziła tylko, że będzie zmuszona tak szybko podjąć jedną z najważniejszych decyzji w życiu i jednocześnie najtrudniejszą. Owszem, była wcześniej zdecydowana, ale też i w tym wszystkim zagubiona naglona kolejnymi morderstwami, a atak na jej matkę tylko to uczucie spotęgował.

Spojrzała się na Deana, który swoją drogą wyglądał jak wielka kupa nieszczęścia analizująca czy warto było tyle zachodu dla informacji, którą demon przekazał tylko jednej osobie. Ale oboje wiedzieli, że warto by było oddać duszę na miejscu tylko po to, aby Castiel wrócił do domu.

— Chodźmy już — Natalie skinęła głową na stojącą niedaleko Dziecinkę.

— Jasne, ale to co zrobiliśmy... Pozostaje między nami. Sam nie może wiedzieć.

— Wiem o tym. Nie jestem głupia.

Natalie normalnie rzuciłaby żartem czy ciętą ripostą, ale nie miała humoru. Było źle. Bardzo źle, bo zostając Śmiercią uniknie odebrania duszy przez piekielne ogary, a to równało się kolejnej katastrofie w postaci Crowleya na karku i bardziej niż możliwej zemsty. A to z kolei mogło sprowadzić na Deana szybsze trafienie do Piekła. Natalie tego nie chciała i dlatego poprzysiągła sobie, że choćby nie wiadomo co się stało, Dean nie trafi w łapska demonów skoro ona z tego się wywinie.

***

Cas, mam nadzieję, że to słyszysz jak wszystkie inne modlitwy, które miały miejsce. Uratuję cię. Wiem, gdzie jesteś. Pomogę ci. Dam radę. Czekaj na mnie i staraj się nie zginąć, dobrze? Inaczej będę musiała ci skopać ten seksowny, anielski tyłek.

— Co, twoja dziewczyna znowu się modli? Jaka ona jest głupia. Szkoda, że nie wie gdzie jesteś i jak bardzo cierpisz tylko po to, aby ratować jej żałosny tyłek.

Castiel szarpnął się raz, drugi, trzeci aż w końcu się poddał pozwalając nadgarstkom dalej tkwić w antyanielskich kajdanach. Zaśmiał się cicho, ledwo słyszalnie. Nie był to radosny śmiech, a raczej prześmiewczy z dodatkiem wyczerpania i przerażającego smutku. Siedząc w okowach, torturowany dzień w dzień bez chwili odpoczynku, doszedł do wniosku, że ból fizyczny nie równa się z tym psychicznym.

— Czyli tak. Powiedz mi, Cas. Jak to jest być tym, który rzuca wszystko dla przyjaciół, dla dziewczyny, a oni i tak cię odpychają? To musi być cholernie bolesne być ranionym przez bliskie osoby, prawda?

Castiel nie odpowiedział.

— Mówię do ciebie! Odpowiadaj!

Jeden z pilnujących go żniwiarzy zamachnął się na niego kilka razy, ale nic z tym nie wskórał. Castiel dalej uparcie milczał - w niczym nie przypominał dawnego siebie. Silnego i potężnego anioła ze znudzoną miną kiedy ktoś chełpił się tym, że go złapał. Castiel był teraz jak małe dziecko. Skulony, cierpiący niewysłowione katusze, ale cieszący się tym, że ktoś go szuka. Że ktoś go potrzebuje i nie tylko po to, aby znowu był prawdziwym bohaterem dnia podczas kiedy to inni zbierali oklaski. Taka była różnica.

Wszystko zacierało się w miejscu, w którym pojawiały się kolejne tortury. Wtedy był tylko małym dzieckiem.

— Jak to jest kiedy ktoś zbiera za ciebie oklaski, a to ty jesteś prawdziwym bohaterem dnia? Hm? — żniwiarz nachylił się nad Castielem tylko po to, by zaraz wymierzyć mu cios anielskim ostrzem.

Ostrze przeszyło policzek Castiela i wydostało się na zewnątrz przez drugi polik cały oblepiony krwią. Anioł krzyknął tak przeraźliwie głośno, że budynek, w którym byli zatrząsł się.

— Dałeś się dymać i dymać. Dzień w dzień. Castiel... Niegdyś najpotężniejszy anioł i najlepszy żołnierz jakiego Niebo widziało zaraz po archaniołach. Teraz jesteś wrakiem dawnego siebie w świetności swoich czasów. J E S T E Ś   NI CZYM. Nikomu nie zależy na tobie. Przynajmniej prawdziwie.

Castiel zaśmiał się żałośnie, bo naprawdę rozbawiło go to co mówił stojący przed nim Alberto jak się okazało. Może i miał rację w kilku kwestiach, ale nie w jednej. Nie był nikim i miał przecież Sama, Deana i Natalie. Oni go potrzebowali nie tylko do polowań i apokalips. Oni go potrzebowali dla samych siebie. Czuł to. Castiel to czuł i za nic w świecie nie zrezygnowałby z nich tylko dlatego, że w większości to oni zbierali oklaski.

Bitch me — wycharczał Castiel spluwając krwią na twarz żniwiarza.

To był największy błąd jaki Castiel mógł kiedykolwiek zrobić. Żniwiarz wyszarpał ostrze z policzka Castiela i wbił je tam ponownie z większą dozą agresywności.

— Oj, niech cię boli. Od teraz będzie tylko gorzej. Obiecuję ci to.

Alberto nie miał tylko pojęcia, że obietnica złożona Castielowi niedługo miała stać się jego własnym gwoździem.

Cas, jestem blisko rozwiązania. Trzymaj się tam. Idę po ciebie, a jak już będę miała cię w ramionach... Nigdy cię nie puszczę.

I Castiel trzymał się tak jak prosiła go Natalie, bo wizja spędzenia czasu w ramionach ukochanej osoby była czymś za co warto było cierpieć jeszcze chwilę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro