- 20 -
Modlitwa
Castiel przestąpił z nogi na nogę tylko po to, by po sekundzie przygarnąć do siebie rozbitą dziewczynę. Chciał pomóc, ale nie znał innego sposobu niż ten, w którym robią zamianę i to on poddaje się Śmierci. Mógł tylko naiwnie myśląc, że się uda, szukać innego rozwiązania. Ale znał zbyt dobrze całe to bagno, aby oszukiwać siebie, że będzie inaczej. Z ciężkim sercem odsunął od siebie Natalie. W tych ciemnych oczach - nie tak dawno świecących zwykłą, czystą radością - widział ogromny ból. A to bolało go najbardziej. Nigdy nie sądził, że będzie się czuł okropnie widząc ukochaną osobę w takim stanie. Ale Castiel nie byłby sobą, gdyby czegoś nie spieprzył. Gdyby nie poruszył małego mechanizmu, którym zepsuje wszystko co się działo, co robił. Zawsze było coś co psuł i wiedział, że nie tylko on tak myśli, ale też Dean i Sam. Jednak z nimi o tym nie rozmawiał. Nie było takiej potrzeby póki nie sprowadzał dosłownego końca świata, ale już teraz mógł powiedzieć, że takie słowa by go zabolały bardziej niż sama tego świadomość lub świadomość bycia wykorzystywanym.
— Nie zostawisz nas. Nie zostawisz mnie — odezwał się nienaturalnie niższym tonem głosu niż normalnie. — Nie pozwolę na to.
— Bo chcesz się poświęcić — mruknęła Natalie. Odsunęła się od Castiela o kilka kroków w tył. — Dlaczego nie pozwolisz mi tego zrobić? Dlaczego zawsze tylko ty musisz być pieprzonym bohaterem? — tu już szeptała kręcąc głową w niedowierzaniu i zaprzeczeniu jednocześnie.
Zabolało. Widziała to w casowych oczach. Jej słowa przyprawiły Castiela o wyraźny smutek wymalowany w tym wiecznie zmęczonym, lazurowym spojrzeniu. Normalnie by się tym przejęła i tak zrobiła, serce jej się krajało na ten widok kiedy kładła nacisk na słowo ty za każdym razem. Ale wiedziała jedno; jeśli ma zrobić to co ma zrobić, musi powiedzieć o kilka słów za dużo.
— Nie jesteś nim, Cas. Ratujesz ludzi? Fajnie, ale to zawsze będą oni, wiesz? — tu na nowo przybliżyła się do anioła, który zdawał się zapadać sam w sobie. — Byli, są i będą. Nigdy nie będziesz ty. Czy ktoś kiedykolwiek o tobie wspominał? Nie. Nawet ja tego nie zrobiłam oprócz wspomnienia o tym jak właśnie tu, w tym miejscu mnie uratowałeś — rozłożyła ręce. — Nikogo nie obchodzisz Cas. Zawsze będą wspominać innych, bo ty jesteś inny. Nie należysz do nich mimo, że tak mówią. I wiesz, kocham cię jak cholera, ale to jest mój wybór i ja to zrobię.
Castiel starał się tego nie pokazywać, ale nie potrafił inaczej. Kiedyś dziwił się dlaczego ludzie przejmują się tak słowami kogoś kochają, a ten ich obraża. Teraz już wiedział, bo sam był zakochany i to po uszy jak to mówią w filmach.
— Wiesz, że na to nie pozwolę? — spytał załamanym głosem. — Nie pozwolę ci się poświęcić — ujął w dłonie jej twarz. — Nie ma takiej opcji.
— Cóż, nie masz za bardzo wyboru, Cas, bo w tej chwili nie chcę cię w swoim życiu. Odejdź jeśli nie szanujesz mojego wyboru.
Zabolało kolejny raz. Tylko tym razem Castiel czuł się jakby co najmniej Natalie wbiła mu anielskie ostrze prosto w serce. Mimo, że wiedział, że Natalie robi to, aby go od siebie odsunąć, by nie cierpieć kiedy będzie chciała odejść, jej słowa go bolały. Czuł jak wypalają swoje znamię w jego anielskiej łasce. O ile jej słowa o nie chceniu Castiela w swoim życiu były fałszywe, tak o byciu bohaterem już nie. Castiel utożsamiał się z tym od dawna, ale nigdy nie mówił tego głośno. Nie narzekał, zawsze robił coś o co go prosili. Bał się ich stracic, bo nic mu już nie zostało. Bracia go nienawidzili, a do Nieba nie miał wstępu. Jednak Castiel nie był głupi. Nie zamierzał stracić kolejnej osoby. Nie, kiedy mógł ją uratować nawet jeśli ceną było jego własne życie. Taki już był i koniec. Kropka. Nawet jeśli ktoś go ranił - zawsze pomagał, bo tak bardzo mu zależało. A Natalie świadomie to robiła, by samej nie cierpieć i by on nie cierpiał. Widział to w jej ciemnych, czekoladowych, załzawionych oczach.
— Tego chcesz? Jesteś pewna? Mam odejść raz na zawsze? — spytał dla pewności.
Miał jeszcze resztki nadzieji, że ostatnie chwile spędzi z osobą, którą kocha, ale Natalie postanowiła tę nadzieję zdeptać na drobny mak.
— Tak — odparła bez emocji, ale za to nadal delikatnie drżącym głosem.
Walczyła sama ze sobą.
Castiel uśmiechnął się smutno.
— A więc dobrze. Jak sobie życzysz — powiedział smutno.
Castiel zniknął tak jak go prosiła, bo przecież zawsze to robił. Robił to o co inni go prosili bez zbędnego gadania nawet jeśli niekoniecznie podobała mu się czyjaś idea lub zdanie. Podczas, gdy do Natalie powoli docierało to co się wydarzyło, Castiel był już dawno w Lebanon, w bunkrze i wyciągał klucz dzięki któremu mógł ocalić swoją dziewczynę od losu pełnego bólu oraz cierpienia.
***
Było dobrze po czwartej nad ranem jak Natalie przekroczyła próg rodzinnego domu, w którym mimo późnej godziny paliło się światło. Tak jak się domyślała Dean i Sam grali w jakąś bokserską grę na konsoli, którą za dzieciaka dostała od ojca. Nie trudziła się tym, żeby mówić Winchesterom dlaczego Castiela nie ma razem z nią. Sami to zauważyli.
— Gdzie jest Cas? — zapytali obaj jednocześnie.
Natalie się skrzywiła. To co powiedziała Castielowi, zrobiła to świadomie. Ale zaczęło docierać do niej to jak bardzo go tym zraniła i to w nią uderzyło bardziej niż myślała. Starała się wypierać ten fakt, ale gdzieś z tyłu głowy, cichy głosik ciągle przypominał jej o tym jak sukowato się zachowała.
— Pokłóciliśmy się — odpowiedziała wchodząc do części kuchennej połączonej z salonem.
— Kiepski seks, co? — zażartował Dean.
Natalie spojrzała na Deana z pobłażliwością. Mogłaby się droczyć z nim w nieskończoność, ale najzwyczajniej w świecie nie miała na to siły.
— Właściwie był o wiele lepszy niż z tobą. Cas to ma ruchy... O i wspominałam, że ma większego? — uniosła prawą brew do góry.
Dean się zamknął. Nikt nigdy nie powiedział mu takiej obelgi w jego rozumowaniu, ale zawsze musiał być ten pierwszy raz. Prawda?
Sam się zaśmiał choć tak naprawdę sytuacja nie była ani trochę śmieszna. Wyczuł to jak tylko zobaczył Natalie - walczyła pomiędzy słusznością podjętej decyzji, a tym, że jednak nie była koniecznie tak dobra jak myślała. Wstał więc z miejsca i podszedł do przyjaciółki w zamiarze porozmawiania sam na sam.
— Pogadamy?
— Nie mam ochoty, ale to pewnie wiesz jak to, że Cas nie odszedł z własnej woli. Co Roszpunko?
— Tak, ale...
— Porozmawiamy jutro. Dobra? Dzisiaj jedyne co chcę to butelka chłodnego Bourbona z lodówki i spanie.
Natalie zabrała alkohol z lodówki jak mówiła i poszła do swojej starej sypialni. Jednak nie zasnęła od razu. W ogóle nie spała tej nocy, bo ciągle krążyła myślami przy tym co powiedziała Castielowi. To poskutkowało tym, że rano kiedy zeszła na śniadanie przyszykowane przez Deana, wyglądała jak trup.
— Jezu, a tobie co się stało?
— Nic co tobie by nie mogło — odparła zabierając Deanowi z rąk kubek gorącej kawy.
— Ej! To było moje!
— Już nie jest. Gdzie Sam?
— Poszedł sprawdzić co z twoją mamą i jeszcze raz miejsce, w którym ją złapali. Zasięgnie rady kilku znajomych.
Natalie nie pytała, bo doskonale zdawała sobie sprawę, że ci znajomi to potwory, które osiedliły się w mieście i rządzą nim. Usiadła po jednej stronie blatu małej wysepki i przysunęła do siebie talerz, na którym leżały jajka sadzone i bekon.
— To jest zajebiste — mruknęła z pełnymi ustami bardziej do siebie niż Deana.
— Wiem, bo ja to zrobiłem — zaśmiał się nerwowo. Wyłączył kuchenkę i usiadł naprzeciwko Natalie. — Co się stało?
— Sam ci kazał to ze mnie wyciągnąć?
— Nie, ale jesteś jak rodzina. A ja dbam o rodzinę. Co się wydarzyło między tobą, a Casem?
Przełknęła to co miała w buzi po czym z rezygnacją odsunęła od siebie talerz. Nagle straciła apetyt, chciała uciec jak najdalej, ale z Deanem by nie wygrała. Był bardziej uparty niż Sam, a to wróżyło ewentualnym przywiązaniem do krzesła i wymuszeniem na niej zeznań. Zaśmiała się nie wiedząc od czego zacząć.
— Jest tylko jedno wyjście, aby temu zapobiec, Dean. Tym wszystkim morderstwom. Kluczem do tego jestem ja i opuszczenie was. O ile ciebie i Sama mogłabym opuścić bez większych wyrzutów, tak jego nie. Cas... On zasługuje na kogoś lepszego kto go nie opuści. Powiedziałam, że nie chcę go w swoim życiu, a on spytał się czy na pewno.
— Aha — Dean opuścił widelec na talerz z nieprzyjemnym brzękiem. — Więc odszedł, bo zawsze robi to o co go prosimy.
— Właśnie. W tym jest problem Dean. Skrzywdziłam go celowo, abym to ja mogła się poświęcić. Nie on. Cas miałby ciebie, Sama. Ale to w tobie miałby większe oparcie i dobrze o tym wiemy. W końcu macie te swoją więź. Poradziłby sobie. Myślałam, że wróci po was i da mi spokój. Ale on nie wrócił...
— Cas już taki jest. Znika na jakiś czas i się pojawia nagle, ale to z tobą jest. To ciebie kocha teraz i to w tobie pokładał nadzieje, Natalie. Ty nie chciałaś, by się poświęcił, bo cierpiałby bardziej. Ale to jest Cas... On wróci. Musi wrócić.
Żadne słowa więcej nie padły. Nie było takiej potrzeby skoro wszystko co miało zostać powiedziane, zostało.
Tak minął im tydzień. Mama Natalie wyszła ze szpitala, Castiel nadal się nie pojawił, a oni po upewnieniu się, że kobieta jest bezpieczna, wrócili do bunkra.
Z każdym dniem z Natalie było coraz gorzej. Nie radziła sobie z poczuciem winy i tym, że prawdopodobnie przez własną głupotę straciła najważniejszą osobę w swoim życiu. Nie wystarczały już nawet zapewnienia, że chciała to zrobić dla dobra Castiela, aby ten nie cierpiał za bardzo. Zamiast tego to ona krzyczała nocami z trzymającej ją mocno w swej garści frustracji. Dean to widział. Sam to widział, a nawet Jody to widziała, którą Winchesterowie poprosili o pomoc. Ale to nic nie dało. Natalie kazała jej spieprzać, ale Jody się nie dała i koniec końców zrobiły sobie babskie pogaduchy, w których doszły do wniosku, że zawsze warto próbować kogoś prosić o drugą szansę. A ona znając Castiela jest pewna, że jej ją da. Nawet jeśli minął kolejny tydzień.
Zrezygnowana położyła się na łóżku i spoglądała w sufit. Postanowiła zrobić to co Jody jej podpowiedziała za radą Deana i Sama. Zaczęła się modlić, bo wedle słów pani szeryf, Castiel słyszy kiedy ktoś się do niego modli.
Cas, jeśli mnie słyszysz... Jeśli mnie słyszysz to przepraszam. Nawaliłam po całości. Nie powinnam mówić tego co powiedziałam. Powinnam się uspokoić, przemyśleć wszystko i razem z tobą coś wymyśleć. Bo tak robią pary, wiesz? Ale o czym ja mówię. Zniszczyłam wszystko co nas łączyło, bo byłam samolubną egoistką. Nie wiem czy mnie nienawidzisz, ale kocham cię. Kocham cię, Cas. Jesteś moją kotwicą. Jesteś moim domem. Zmieniłeś mnie, bo wierzyłeś, że jest we mnie jeszcze jakieś dobro, a co ja zrobiłam? Zraniłam cię w najgorszy możliwy sposób. Nie musisz mi wybaczać, ale wróć. Błagam. Bez ciebie nie ma mnie. Nie potrafię funkcjonować bez twojej obecności nawet jeśli znowu mielibyśmy być przyjaciółmi. Błagam cię o drugą szansę. Wróć. Tęsknimy i potrzebujemy cię Cas. Ja cię potrzebuję kochanie.
Kochanie - pierwszy raz użyła tego słowa. Wydawało się jej, że nie musi go mówić, ale może to był właśnie klucz do szczęścia? By mówić tak do siebie raz na jakiś czas?
Jesteś zbyt dobry dla takich jak ja, ale myślę, że właśnie to sprawiło, że cię pokochałam. Nie jestem dobra w przepraszaniu, ale liczę na to, że chociaż porozmawiamy. Szczerze. Tylko o tyle proszę, bo tak bardzo nie chcę cię stracić przez swoją głupotę.
Przekręciła się na bok, zwinęła się w kulkę jakby to miało ją ochronić od zawodu kiedy Castiel się nie pojawi. Nie wiedziała tylko, że Castiel od razu chciał wrócić kiedy usłyszał modlitwę Natalie, ale nie mógł. Nie mógł, bo postanowił nawiązać układ ze żniwiarzami, którzy postanowili wyjątkowo bardzo dokładnie się wywiązać ze swojej części.
Od dwóch tygodni, dzień w dzień, przychodzili i zadawali mu niewyobrażalny ból torturując go na przeróżne i wyszukane sposoby. Nie miał chwili wytchnienia, ale taka była cena za odpuszczenie morderstw i spokojnego życia dla Natalie. Zrobił to dla niej. Cierpiał dla niej, a gdy usłyszał to jak bardzo żałuje tego co się stało i jak bardzo go kocha... To dało mu siłę na przetrwanie kolejnych wizyt kuzynostwa i nadzieję, że może kiedyś znowu zobaczy uśmiechniętą twarz Natalie - a wtedy nie zamierzał oszczędzać na tęsknych i namiętnych pocałunkach. Wizja uśmiechniętej Natalie pozwalała mu przetrwać najgorsze i tego zamierzał się trzymać.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro