- 19 -
Powrót do domu
Nie chcieliśmy wam przeszkadzać. Pojechaliśmy do Chicago. Żniwiarze znowu zaatakowali.
P. S. Natalie, błagam, nie zabij nas, że nie dzwoniliśmy. Kolejną ofiarą była twoja mama. Ogarniemy to.
Sam, Dean
Natalie przez całą drogę do szpitala od kiedy pojawili się z Castielem w Chicago, trzymała w ręku zgniecioną kartkę od Winchesterów z informacją o kolejnym ataku. Ataku, w którym ofiarą była jej matka. O ile inne morderstwa mogła postrzegać jako przypadek, tak tego nie. To była ewidentna informacja dla niej i pozostałej trójki, że żniwiarze się nie poddadzą. Castiel mógł tylko próbować ją uspokoić, ale wiedział bardzo dobrze, że Natalie potrzebuje czasu. W takim przypadku jakiekolwiek słowa wydawały się zbędne, a nawet by mogły pogorszyć sprawę. Było mu żal Natalie. Od kiedy przeniósł ich do Chicago trzymał się nieco w tyle podczas, gdy brunetka gnała czym prędzej do głównego szpitala w mieście.
Zajęta najczarniejszymi scenariuszami, Natalie nie reagowała na zaczepki znajomych twarzy, które próbowały wypytywać się ją o to dlaczego i gdzie zniknęła albo mówili słowa współczucia o ataku na panią Bullet. Miała to szczerze gdzieś. Chciała jak najszybciej dostać się do szpitala, zobaczyć czy z mamą jest wszystko dobrze, a później ewentualnie zamordować Sama i Deana, bo nie zadzwonili. Na nic zdały się też słowa Castiela, że Winchesterowie dadzą sobie radę i że dbali o to, by się nie martwiła niepotrzebnie. Nie wiedziała tylko jakim prawem ukrywali to przed nią. Owszem, sama odeszła z domu uznając, że tego potrzebuje i tak będzie lepiej, ale to była jej mama. Zawsze nią będzie choćby nie wiadomo co się stało.
— Szukam Julii Bullet — odezwała się Natalie pokazując starszej recepcjonistce prawo jazdy, bo dowód posiała gdzieś wraz z przeprowadzką z Sioux Falls do bunkra w Lebanon.
Starsza kobieta wzięła od niej dokument, zobaczyła co miała zobaczyć po czym jej wzrok spoczął na Castielu, który nie odrywał wzroku od spiętych pleców brunetki.
— A ten mężczyzna z panią to kim jest dla pani Bullet? — spytała podejrzliwie.
— Kochankiem — sprostowała wkurzona do granic możliwości Natalie. — To nie ma znaczenia. Lepiej mów, gdzie leży moja mama...
— Proszę jej wybaczyć. Jest nie wychowana — odezwał się Dean pokazując fałszywą odznakę FBI. — Agent Rosemary, FBI. Zabiorę pannę Bullet i jej partnera do pani Bullet.
Mówiąc to Dean dał im oboje znać, że mają ruszyć za nim. Już nie mógł się doczekać wrzasków i pięści Natalie na swojej i Sama twarzy. Sam może i miał rację, że powinni do niej zadzwonić, ale z własnego doświadczenia wiedział, że wkurzyłaby się podwójnie. Tak jakby on to zrobił podczas wakacji na Hawajach z gorącymi tancerkami. Pierwszy opieprz by dał za przeszkodzenie w uwodzeniu pięknych, egzotycznych kobiet. A drugi za to, że ktokolwiek by to nie był, dzwoni po czasie. Doskonale wiedział, że Natalie zrobi to samo i tym samym ugłaskał młodszego braciszka.
— Ty skończony idioto! — wrzasnęła kiedy byli sami na korytarzu lecz Dean ani ważył się odpowiedzieć na to i inne wyzwiska wypływające z jej ust.
Zamiast tego Dean pomachał Samowi na znak, że już są. Sam wyprostował się i spojrzał niepewnie to na brata, to na Natalie aż wreszcie na Castiela, który w rezygnacji rozłożył ręce.
— A ty jesteś nie lepszy! — krzyknęła kolejny raz zauważając młodszego Winchestera.
Sam w geście obrony wyciągnął przed siebie ręce, aby po sekundzie wskazać palcem na Deana, który pokręcił głową z niedowierzaniem i mruknął coś o braterskiej więzi. Natalie natomiast przygryzła dolną wargę jakby chciała się tym uspokoić dobrze wiedząc, że nerwy na nic się zdadzą.
— Co z nią? — spytała po dłuższej chwili, w której Castiel zdecydował się objąć ją ramieniem by dodać otuchy swojej dziewczynie jakkolwiek to dziwacznie by nie brzmiało dla kogoś jego gatunku.
— Lekarz powiedział, że jej stan jest stabilny i powinna wyjść w przeciągu tygodnia do domu — odparł Sam.
— A jej obrażenia? Co jej zrobili?
— Nic ciekawego. Kilka nacięć tępym... — zaczął Dean, ale Natalie mu przerwała. Nie mogła się powstrzymać od powiedzenia docinki mimo, że Dean nic jej tak naprawdę nie zrobił.
— Jak ty? — uniosła brew do góry. Jednak szybko się zreflektowała. — Przepraszam. Jestem zdenerwowana i wściekła.
— Jasne. W skrócie trochę ponacinali twoją mamę. Na ich miejscu od razu bym ją zabił. Banda debili. Dali się złapać.
— DEAN — odezwał się Sam jednym z tych swoich tonów kiedy starszy przesadzał.
— W porządku — powiedziała Natalie ku zdziwieniu wszystkich.
— Dobrze się czujesz? — zapytał zdziwiony Dean.
— DEAN — tym razem odezwał się Cas, który najzwyczajniej w świecie miał dość dziecinnego zachowania Winchestera.
Pod naciskiem nie znoszącego sprzeciwu spojrzenia Castiela, Dean zrezygnował z dalszych przepychanek słownych z brunetką, która wyglądała jakby miała zaraz zemdleć.
— Chcę ją zobaczyć. Cas, pójdziesz ze mną?
— Oczywiście — odparł anioł przyciągając Natalie bliżej siebie.
— Oczywiście — przedrzeźnił przyjaciela Dean kiedy wraz z Natalie zniknęli za drzwiami sali o numerze 307. — No co? — spytał się śmiejącego Sama.
— Nic — odpowiedział Sam dusząc się ze śmiechu. — Czasami zastanawiam się czy jesteś tak głupi, czy tylko udajesz.
— Bitch.
— Jerk.
***
Przekraczając próg sali, w której leżała Julia Bullet, Natalie wyobrażała sobie rodzicielkę całą owiniętą w bandaże z podłączonymi milionami kroplówek i maszyn. Zamiast tego drobna kobieta miała jedynie owinięte prawę ramię i lewą nogę, co nie zmieniało faktu, że jej mama była mocno pokiereszowana. Wychudzona twarz Julii była cała pocharatana i posiniaczona do tego stopnia, że Natalie gdyby nie wspierający ją swoją obecnością Castiel, nie usiadłaby przy łóżku śpiącej matki. Cieszyło ją to, że stan mamy był stabilny, ale bardziej bała się o jej psychikę. Nie dość, że kobieta cierpiała po stracie męża to musiała znieść ucieczkę jedynej osoby, która jej została, aby dzięki bagnu w jaki się wpakowała jej córka, być torturowanym przez anioły śmierci. Natalie zastanawiała się jak wytłumaczy matce swoją ucieczkę i to dlaczego była torturowana przez żniwiarzy. Była na sto, nie, tysiąc, a nawet milion procent pewna, że sługusy Śmierci coś wspominali o niej, o Castielu, o Winchesterach... Przecież by nie odmówili sobie takiej przyjemności.
W swoim zamyśleniu, Natalie nie spostrzegła kiedy Castiel opuścił salę chcąc dać jej chwilę prywatności.
— Jak się trzyma? — spytał pierwszy Dean.
— Jest rozchwiana, ale poza tym, dobrze — odparł Castiel.
— Cas, nie możesz użyć swojego anielskiego mojo i pomóc jej matce?
— Mógłbym, ale wtedy obudzi się w pełni sił. Może spanikować i zrobić różne głupoty. Nie chcę tego.
— Cas ma rację, Dean — wtrącił się Sam.
Castiel spojrzał na Sama z wyraźną ulgą i niemą podzięką. Naprawdę nie zamierzał wykłócać się o to z Deanem. Nie zamierzał też dokładać zmartwień Natalie. Dean jakby wyczuł, że myśli właśnie o niej, odezwał się niezwykle ciekawy tego co robili w Telluride.
— Było coś?
— Nie rozumiem o czym mówisz, Dean — odparł anioł standardową śpiewką kiedy czegoś nie rozumiał lub chciał uniknąć jakiegoś tematu.
— No wiesz. Wiesz co mam na myśli. Będą małe casiątka? — Winchester poruszył sugestywnie brwiami na co Sam jęknął z zażenowania na dziecinne zachowanie brata.
Jednak Castiel nie zamierzał unikać tego tematu. Był już dość długo na Ziemi, aby wiedzieć, że przyjaciele - tym bardziej mężczyźni tak jak jego naczynie - dzielą się takimi rzeczami.
— Dzieci z tego nie będzie, ale uprawialiśmy seks. Było dobrze. Nawet bardzo dobrze. Lepiej niż z April. O wiele lepiej — dodał z uśmiechem.
— Tak myślałem. Natalie jest wyśmienita w te klocki. Stary, gdybyś widział... — obrócił się w stronę Sama, ale spotkał się z morderczym spojrzeniem. Wrócił spojrzeniem do Castiela, ale zobaczył jedynie pobłażliwość i współczucie. — Dobra! Już się zamykam!
Sam odchrząknął.
— Myślę, że to przez miłość — odezwał się Sam. — Uczucia wiele zmieniają.
— Też tak myślę — zgodził się Cas.
— A ja myślę, że możemy już iść — wtrąciła się Natalie.
Castiel przyjrzał się jej uważnie, aby po chwili przechylić głowę na bok. Dałby sobie skrzydła wyciąć, że usłyszał jak mama Natalie się przebudziła i nie rozumiał dlaczego jej z nią nie ma.
— Dlaczego nie jesteś z mamą? — spytał.
— Jak skłamię to mi nie uwierzysz?
Castiel przytaknął.
— Spanikowałam — odpowiedziała wyrzucając ręce w górę. — Nie jestem gotowa na spotkanie z nią po takim czasie. Nawet nie wiem co jej powiedzieć. O cześć, mamo! Uciekłam z domu, bo tego potrzebowałam zaraz po tym jak utwierdziłam się w tym, że duchy istnieją? A wspominałam ci, że demony i anioły też istnieją, a jeden ze skrzydlatych stał się moim chłopakiem zaraz po tym jak przespałam się z jego seksownym przyjacielem, bo tak bardzo byłam nawalona?
— Ha! Wiedziałem, że cię pociągam! — krzyknął radośnie Dean niczym małe dziecko, które dostało obiecanego lizaka.
— O! A najlepsze przed tobą. Porwali cię i torturowali, bo mój anielski chłopak uratował mnie kilka lat temu przed śmiercią. Mam na myśli ŚMIERCIĄ. Jedyną w swoim rodzaju, która wydaje się nawet spoko pod warstwą wytwarzanego przez siebie strachu i szacunku... — Natalie przyłożyła dłoń do miejsca, gdzie znajduje się mostek.
— Natalie? — Cas chciał podejść do niej, ale go powstrzymała wyciągając przed siebie wolną rękę.
— Wszystko jest okey. Zapowietrzyłam się z tego wszystkiego — mówiąc to wyprostowała się. Chciała coś dodać odnośnie swojego monologu, ale zrezygnowała zaraz po tym jak spostrzegła minę młodszego Winchestera. — No co?
— Myślę, że powinnaś wrócić do mamy i porozmawiać z nią. Może nic nie pamięta, a jeśli tak to Cas pewnie by mógł temu zaradzić. Prawda Cas?
— Prawda — zgodził się anioł.
— Nie trać tych chwil. Idź opowiedz jej, że masz wspaniałego chłopaka i nowych przyjaciół, którzy traktują cię jak młodszą siostrę — odezwał się Dean czując nagły przypływ sentymentalizmu. — Pożegnaj się z nią jak należy i wytłumacz, że masz teraz nowe życie. Powiedz, że raz na jakiś czas będziesz dzwonić, ale nie określaj się kiedy. Życie łowcy jest pełne niebezpieczeństw. Jednego dnia możesz być, a drugiego nie. Nie daj jej kolejnych powodów do zmartwień.
Dean poczuł jak do oczu napływają mu łzy. W normalnych okolicznościach Natalie i Sam zażartowaliby, że to głębokie jak na niego, ale wszyscy wiedzieli, że Dean tego potrzebował. Uzewnętrznienia się, pokazania emocji, powiedzenia co mu na sercu leży.
Natalie sięgnęła do tylnej kieszeni jeansów i wyjęła pęczek kluczy. Podała je Deanowi.
— To są klucze do mojego domu. Zostaniemy tu do czasu aż mama nie wyjdzie ze szpitala. Czerwony bryloczek to góra, czarny to dół. Adres wyśle wam sms-em.
— Dzięki.
— Cas idziesz z nimi? — zapytała chłopaka, ale ten pokręcił głową. — W takim razie do zobaczenia chłopaki — pomachała im na pożegnanie po czym bez słowa obróciła się do nich plecami i weszła do sali 307.
Drzwi otworzyła niepewnie jakby bała się zobaczyć smutnej miny matki po tym jak bezczelnie zwiała jej z przed nosa, gdy się obudziła. Jakim zdziwieniem było dla niej kiedy kobieta patrzyła tęskno na drzwi, a kiedy się w nich pojawiła, twarz jej mamy przyozdobił szeroki uśmiech.
— Cześć mamo — zagadnęła. Powolnym krokiem podeszła do łóżka matki i usiadła na wcześniej postawionym tam stołku. — Przepraszam...
— Nic nie mów — odezwała się kobieta zachrypniętym głosem. — Nie chcę wiedzieć tak samo dlaczego te świry mnie porwały.
— Mówili coś?
— Tylko to, że już niedługo nadejdzie czas sprawiedliwości. Nic poza tym. Dlaczego pytasz?
— Nie ważne — Natalie otarła samotnie spływającą łzę po policzku wierzchem dłoni.
Na moment nastała cisza, ale nie jedna z tych niekomfortowych. A jedna z tych, które były potrzebne do przemyślenia czegoś.
— Chcę wiedzieć tylko jedno — odezwała się Julia Bullet.
— Co takiego mamusiu?
Natalie pękła. Tak bardzo jak starała się być silną i obojętną, tak pękła niczym bańka mydlana. Na codzień była totalnym tornadem emcji i niezdecydowania, ale w tej chwili była jeszcze większym bałaganem. Głos ugrzązł jej w gardle. Niewidzialna gula rosła i rosła do tego stopnia, że dławiłaby się własną śliną, gdyby nie miała Sahary w ustach.
— Czy kiedy uciekłaś z domu znalazłaś kogoś? Nowych przyjaciół? Chłopaka? Czy jesteś teraz szczęśliwa?
— Poznałam wspaniałych ludzi i jestem bardzo szczęśliwa z tego powodu — odpowiedziała zgodnie z prawdą, bo nawet jeśli miała na karku żniwiarzy, to naprawdę czuła się szczęśliwa. Szczególnie, że miała przy sobie Castiela. — Sam i Dean traktują mnie jak rodzinę. Jestem ich młodszą siostrą, a oni są dla mnie jak starsi bracia, którzy są czasami wrzodem na tyłku. No i jest Castiel — tu uśmiechnęła się szeroko, a Julia już wiedziała jak bardzo jej córka jest zakochana. — Castiel... Castiel jest prawdziwym aniołem. Uratował mi życie. Z początku go nienawidziłam, ale wiem, że to było głupie, bo jak tylko poznałam go bliżej to zrozumiałam, że to on. Że jest tym, który pomoże się mi pozbierać i ogranąć. Że sprawi, że nie będę już nigdy więcej zagubiona. On mnie obdarzył przyjaźnią, a ja starałam się go nienawidzić. Musiałam, bo miłość? To do mnie nie pasuje, mamo. Ale kiedy spojrzałam w te jego nienaturalnie niebieskie oczy... Stwierdziłam, że chrzanię to. Zaprzyjaźniliśmy się. Od ponad tygodnia jesteśmy razem i nie wyobrażam sobie, abym mogła go kiedykolwiek wypuścić. Byłabym totalną idiotką. Kocham go, mamo. Nie za to jak wygląda chociaż jest piekielnie przystojny - ciemne włosy i o Boże! Te oczy...! A za to kim jest. Jest najbardziej kochającą i dbającą o wszystkich i wszystko istotą jaką kiedykolwiek widziałam. Jest sobą. Walczy o to co ważne i się nie poddaje. Jestem mu wdzięczna za to jaki jest, że mnie uratował i pokochał taką zołzę jak ja.
Obie się zaśmiały.
— W takim razie muszę go poznać. Jest tu z tobą?
Natalie pokiwała głową.
— Zawołaj go.
Jak poprosiła ją mama, tak zrobiła. Uchyliła drzwi do minimum i zawołała anioła, a kiedy ten przekroczył próg sali i podszedł do jej matki, zamknęła drzwi i oparła się o nie.
— Dzień dobry — odezwał się pierwszy Castiel.
— Bez formalności. Mów mi Julia.
— Dobrze Julio.
Następne kilkanaście minut spędzili na rozmowie o tym jakie Castiel ma rzadkie imię jak czwartkowy anioł - tu Cas uśmiechnął się na myśl o niewiedzy kobiety, że owy anioł siedzi tuż obok niej - o tym jak bardzo jest mu wdzięczna za uratowanie jej jedynego dziecka i zarazem otoczeniem Natalie ciepłem i miłością, którego najwyraźniej potrzebowała od dłuższego czasu. Na sam koniec potwierdziła słowa córki, że jest piekielnie przystojny, co wywołało u Natalie soczyste rumieńce na polikach. Wisienką na torcie było błogosławieństwo ich jeszcze świeżego związku, bo jak zaznaczyła pani Bullet, długo się pewnie nie zobaczą - o ile w ogóle.
— Zmieniła się i to dzięki tobie. Nadal jest zagubiona, ale w gruncie rzeczy jest dobrą dziewczyną. Dbaj o nią, bo ja tego nie potrafiłam.
— Zrobiłaś co mogłaś, a ja będę o nią dbał i chronił ją nawet kosztem własnego życia.
— To dobrze.
Taka była prawda. Castiel nie zamierzał pozwolić na to, aby zło dosięgło Natalie. Prędzej postawi Piekło na Ziemi, a Niebo w Piekle niż na to pozwoli. Złożył tą obietnicę sobie, Natalie, ale kiedy składał ją mamie swojej ukochanej, poczuł większy obowiązek dotrzymania jej.
— Natti? — zawołał niepewnie Castiel. Pierwszy raz użył skrótu czyjegoś imienia. Obawiał się, że ten który wymyślił dla Natalie, nie spodoba się jej.
— Tak? — Natalie zatrzymała się. Uśmiechnęła się słysząc zdrobnienie swojego imienia. Nikt poza Sarą i Ethanem oraz rodzicami nie zdrabniał go. Zawsze było Natalie, Nat, a w przypadku wrogów po prostu suka.
— Kocham cię i chcę, żebyś wiedziała, że zrobię wszystko dla ciebie.
— Wiem — pocałowała go. Nie namiętnie czy z pożądaniem, ale delikatnie jakby bała się, że Castiel zaraz zniknie. — To tutaj — wskazała na dwa zadbane groby. — To oni — dodała nieco drżącym głosem.
Castiel poczuł dziwny ucisk na sercu jakby miał w nim tysiące ciężkich kamyczków. Gdyby nie to co zrobił, oni by żyli. Ale z drugiej strony Natalie by była już dawno martwa i nie trzymałby jej teraz za rękę. Nienawidził tego kiedy robił coś, żeby co innego powstrzymać, a w międzyczasie wszystko poszło się walić i wychodziło co innego niż powinno. Miał nigdy się jej nie ukazać po tym jak ją uratował, a los chciał, że się spotkali i w późniejszym czasie obdarzyli najważniejszym uczuciem na świecie. Miłością.
— Wiesz, nadal jestem zła, że poniekąd to twoja wina, bo zmieniłeś przeznaczenie. Śmierć zawsze zbierze swoje żniwa, ale wiesz co? Przeszło mi trochę, bo gdyby nie to... Ja bym tu leżała, nie poznała ciebie, a co najważniejsze... Nie bylibyśmy razem. Nie miałabym ciebie i umarłabym jako nie dbająca o nic suka. Dlatego nie waż się żałować tego co zrobiłeś. Ja nie żałuję.
Castiel nic nie odpowiedział, bo nic oprócz słów przepraszam, tak mi przykro i nie chciałem tego, powtarzanych w kółko nie wiedział co powiedzieć. Czuł się winny, ale Natalie miała rację. Gdyby jej nie uratował to by jej nie miał. Nie miałby osoby, która trzyma z nim, jest z nim bez żadnych chęci skorzystania na tym. Natalie była jego domem i azylem. Nie wyobrażał sobie jej stracić.
— Spróbuję — powiedział po czasie. — Jacy oni byli?
— Kochani — odparła Natalie. Poczuła jak łzy nachodzą jej do oczu. — Rozumieli mnie i byli ze mną bez względu na wszystko. Wyrozumiali? To mało powiedziane. Szczególnie Sara... — zaśmiała się gorzko.
— Wyście powariowali! Ty szczególnie Ethan! Ona — Sara wskazała na przyjaciółkę. — Rozumiem. Ale ty?! Co wam do tych pustych łbów naszło?! Jesteście szaleni! Powinniście udać się do psychiatryka!
Ethan i Natalie śmiali się w niebogłosy, czym tylko bardziej wkurzyli podjudzoną już i tak do białej gorączki Sarę. Ich przyjaciółka miała rację. Nie powinni przebijać wszystkich opon w wszystkich sześciu autach ich starej nauczycielki tylko dlatego, że napili się - nie, nachlali jak Jack Sparrow - i przypomnieli sobie o dawnym zatargu z panią McKinley, która swoją drogą uwzięła się na nich. Szczególnie na Natalie i Ethana, z którymi nie było dnia bez awantur z "kochaną" panią od wychowania fizycznego. Wiele razy uprzykrzali McKinley życie robiąc różne rzeczy nie na miejscu i wyzywając kobietę od McKidney. Nienawidziła tego. Nienawidziła ich, a oni jej z podwójną wzajemnością. Dlatego pijani, stwierdzili, że przebicie bogatej babie opon we wszystkich autach - wcześniej wkradając się na jej posesję - jest idealnym pomysłem. Oczywiście wszyscy wiedzieli kto to zrobił, ale nie złapali ich za rękę, więc jedyne co policja i nauczyciele mogli zrobić to się wypchać.
— To nie jest zabawne!
— Owszem jest — powiedział Ethan opierając się o zwijającą się ze śmiechu Natalie.
— Mam was w dupie!
— Kochasz nas! — krzyknął Ethan.
— Gówno prawda!
— Ethan, i tak wiemy, że ona nas uwielbia i bez nas żyć by nie mogła — odezwała się Natalie po tym jak uspokoiła się na tyle, aby cokolwiek wydukać.
— Byli wspaniali — dodała na sam koniec. Potarła dłońmi o siebie, ponieważ wiatrowi i zimnu nagle zachciało się pojawić. — Idziemy? Chcę jeszcze wrócić w tamto miejsce.
Natalie nie była w stanie powiedzieć na miejsce wypadku, gdzie wszystko się zaczęło. Ale Castiel zrozumiał i Natalie była mu wdzięczna, że nie pytał dlaczego chce się tam udać. A chciała się udać jedynie po to, aby na nowo przeżyć tamto zdarzenie i dać sobie więcej siły do dalszej walki, bo miała o co i o kogo walczyć. Nie przewidziała jednak tego, że kiedy dotrą na miejsce, wcale nie dostanie magicznego kopa w tyłek. Wręcz przeciwnie. Bardziej sposępniała oraz opadła z sił. Natalie jak miała chęci, tak nagle je straciła. Już nie widziała optymistycznego zakończenia, gdzie wygrywają, a tylko zgliszcza tego co zostało.
Ogień. Palące płomienie trawiły wszystko co napotkały na drodze, a pośrodku stała ona - Natalie - dziewczyna, której dusza należy i do Piekła, i do Nieba.
— Cas?
— Tak, Natti?
Uśmiechnęła się smutno. Serce jej się krajało na samą myśl, że będzie musiała zostawić Castiela - anioła w zdartym już nieco prochowcu, szkolonego na bezwzględnego żołnierza, który mimo wszystko ukochał ludzkość. Nienawidziła siebie za to, że była silna tylko z zewnątrz, że okłamywała ukochaną osobę, że była zbyt słaba, by postawić się przerażającemu poczuciu bezsilności i strachu.
— Kiedy widziałam się ze Śmiercią... — zwiesiła głowę tak jakby brudne obcasy były nagle ciekawszym widokiem niż kochające, pełne miłości spojrzenie anioła. — Zdradził mi sposób jak mogę ich powstrzymać.
Castiel podszedł bliżej brunetki. Nie podobało się mu to w jaki sposób Natalie mówiła. Drżący głos, wyraźny smutek i załzawione oczy, które ujrzał kiedy zmusił ją do spojrzenia na siebie. Już wiedział, że nie pozwoli na to, by Natalie zrobiła to o czym mówiła Śmierć. Nawet nie chciał wiedzieć. Nie podobało się mu to i koniec. Kropka.
— Muszę zamienić się z nim miejscami. Zostać Śmiercią na jakiś czas, ale... Ale będę musiała odejść. Zostawić wszystko za sobą. Zostawić Deana, Sama... Zostawić ciebie. A ja nie chcę zostawić ciebie, bo cię kocham.
A ja nie chcę zostawić ciebie, bo cię kocham...
A ja nie pozwolę na to, abyś to zrobiła, bo za bardzo mi zależy...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro