- 1 -
Raz za razem
A gdy otworzył czwartą pieczęć, słyszałem głos czwartego zwierzęcia mówiący: Chodź i zobacz! I widziałem, o to koń trupioblady, a imię tego który na nim siedział, Śmierć. I Otchłań mu towarzyszyła; dana im jest moc nad czwartą częścią Ziemi, aby zabijali mieczem i głodem, morem i przez zwierzęta ziemskie.
Natalie zamknęła z hukiem kolejną z wielu wersji Apokalipsy opisanej w Biblii. Była pod wrażeniem jak wiele wersji najstraszniejszego zjawiska wszechczasów istnieje. Jednak nie zmieniło to irytacji, która tylko zmagała się kiedy nie znajdywała tego czego doświadczyła podczas feralnej nocy z przed czterech lat. Przejrzała najróżniejsze księgi - od najstarszych i rzadko spotykanych po te łatwo dostępne - ale nic nie znalazła. Z czasem poddała się. Pocieszała się myślą, że historia potrafi być zakłamana i to co przeczytała w księgach nie koniecznie musi być prawdą, a jedynie jej ułamkiem. A szczególnie to co przeżyła na własnej skórze.
Nikt nigdy nie przeżył podobnej sytuacji, a przynajmniej tego nie opisał co Bullet doskonale rozumiała. Nikt by nie uwierzył w ich wersję, a nawet jeśli powiedziałby światu prawdę to zamknęliby go w wariatkowie albo od razu wysłali do Watykanu, gdzie być może istnienie Jeźdźców Apokalipsy było jedną z najbardziej skrywanych, mrocznych i najbardziej strzeżonych tajemnic. Z czasem zaczęła zastanawiać się nad istnieniem całej reszty jak Bóg, anioły i demony. Niekiedy myślała nawet o potworach, którymi rodzice straszą niegrzeczne dzieci. O tych, o których filmy opowiadają. Jednak szybko odrzucała te myśl. Wystarczyła jej zagwozdka Śmierci i tego kim tak naprawdę jest, i jaki jest. A co najważniejsze czy w ogóle istnieje. Natalie pragnęła tylko poznać prawdę. Dowiedzieć się czy czasem nie zwariowała.
Ale jeśli to prawda, zaczęła rozmawiać sama ze sobą pewnego dnia, to oznacza, że cała reszta też może istnieje. Nawet te głupie potwory.
Pokręciła energicznie głową pozwalając, by czekoladowe loki opadły jej na twarz. Bez zastanowienia podniosła się z łóżka, przewiesiła małą czarną torebkę przez ramię i wzięła kluczyki od naprawionego Chevroleta. Od kiedy zmarli jej przyjaciele czuła się zagubiona. Standardowo nie pokazywała tego po sobie, a nikt tego nie zauważał. A to oznaczało, że znają ją tyle co nic. Dlatego też tak często jeździła na pobliski cmentarz, gdzie byli pochowani Ethan i Sara. Ramię w ramię obok siebie co przyprawiało Natalie o drwiący uśmiech. Jak żyje i pamięta, ta dwójka zawsze zarzekała się, że między nimi nic nie było i nie będzie. A teraz są pochowani obok siebie. Musiała przyznać, że było jej to na rękę. Nie musiała biegać z jednego końca na drugi koniec cmentarza, gdy potrzebowała rozmowy. Zwłaszcza wtedy, gdy świeżo po pogrzebie tej dwójki wyszła nocą z domu mimo protestów matki i pojechała ich przeprosić. Wiedziała, że jej nie odpowiedzą. Przecież nie żyją, ale w głębi duszy miała nadzieję, że ją słyszą. Czasami miała wrażenie, że modliła się. Przecież tak nazywa się błaganie o to, by zmarli ją usłyszeli?
Z tą myślą ubrała czarne botki na słupku i wyszła z domu. W drodze do auta napisała do mamy krótkiego smsa, by ta nie czekała na nią z kolacją. Kochała tą kobietę, ale od czterech lat doprowadzała ją do szału. Była bardziej nadopiekuńcza niż zwykle. Nawet wtedy kiedy postanowiła być lepszą wersją siebie - co dosyć często wychodziło jej jak pijanemu chodzenie prosto.
***
Groby Ethana i Sary były na tyle od siebie oddalone, że Natalie mogła spokojnie usiąść na ziemi między nimi. Taki miała już zwyczaj. Od czterech lat siadała pomiędzy najlepszymi przyjaciółmi i za każdym razem prowadziła ten sam monolog w nadzieji, że to jej pomoże w jakikolwiek sposób. Czasami przynosiła ze sobą butelkę ulubionego alkoholu - rumu, tequili lub Bourbona. Tak działo się tylko wtedy, gdy traciła panowanie nad sobą i nad tym co dzieje się w środku niej. Emocje, poczucie winy... To nie było dla niej. Nigdy. Niekiedy odczuwała ulgę po monologu i wypitych procentach, ale często kończyło się to zirytowaniem brunetki i jeszcze większym ciężarem poczucia winy. A to doprowadzało do krzyku na środku cmentarza, którym przerywała całkiem znośną i przyjemną ciszę. Tak inną od gwaru na ulicach pełnych ludzi. Kiedyś uwielbiała przebywać w towarzystwie. Nawet jeśli nie zamierzała utrzymywać kontaktu z nowo poznanymi osobami, bo po prostu nie widziała takiej potrzeby. Była typem samotnika, który ufał nie wielu osobom. A to się pogłębiło w chwili kiedy całą trójką wyszli ze szpitala i tego samego wieczora umówili się w najczęściej uczęszczanym barze w Chicago. Nigdy nie zapomni ich rozmowy i zapewnień ze strony Ethana i Sary o tym, że nie mają jej za złe tego co się stało. I to właśnie tamtej nocy obiecała im, że spróbuje być lepszą osobą. Potrzebowała ich jako wymówki, żeby nie dać się zwariować. W końcu kto normalny chce spróbować być innym człowiekiem, bo coś lub ktoś ją uratowało w ostatniej chwili? Nikt. A przynajmniej tak myślała.
Tamtej nocy włączyła się jej lampka zatytułowana paranoja. I choć ufała im bezgranicznie to jednak podświadomie zaczynała myśleć o tym, czy aby na pewno przyjaciele jej nie okłamują i jednak mają jej za złe wypadek, w którym o mało nie zginęli. Nienawidziła się za to. Tak samo jak w tej chwili, gdy poczuła pierwsze krople alkoholu piekącego przełyk. Skrzywiła się i spojrzała na etykietę podłużnej butelki. Bacardí. Wzruszyła ramionami i upiła kolejny łyk. Tym razem się nie krzywiła. Przynajmniej dopóki nie przypomniała sobie jak wyglądała śmierć Sary i Ethana z osobna.
Dziwne zbiegi okoliczności, podobne rany i równe odstępy czasowe. Zupełnie tak jakby Śmierć zostawiał Natalie wizytówkę za umknięcie śmierci.
Wariuję, pomyślała. Albo... Nie, jednak nie. To niemożliwe. A może jednak?
- Wiecie co? - odezwała się spoglądając to na grób Ethana, to na grób Sary. - Życie jest do dupy. Wiem, powtarzam się. Ale teraz kiedy was nie ma... Jest gorzej. Ja - wskazała na siebie. Nim zaczęła kontynuować monolog, pociągnęła soczysty łyk Bacardí.- Ja naprawdę staram się być lepsza, ale nie potrafię. Jestem za bardzo zepsuta. Dlatego przepraszam, że już nie będę próbować. Mam dosyć.
Natalie wstała z ziemi, otrzepała spodnie z brudu i ostatni raz spojrzała na nagrobki przyjaciół. Uśmiechnęła się smutno po czym ruszyła w stronę bramy cmentarza. Zanim jednak opuściła miejsce ostatecznego spoczynku ludzi, zatrzymała się przy śmietniku. Wyrzuciła butelkę po rumie, a gdy ta roztrzaskała się o metalowy pojemnik Natalie spojrzała na bezgwiezdne niebo.
- A ty kimkolwiek lub czymkolwiek jesteś... Wybacz, ale bycie dobrym jest przereklamowane i do dupy.
Bullet pokręciła głową w niedowierzaniu. Nigdy nie wierzyła w takie rzeczy, a teraz? Z biegiem czasu dopuszczała do siebie taką możliwość, że istnieją rzeczy, których ludzkie oko nie jest w stanie zobaczyć. I choć sama była na to dowodem to nadal była sceptycznie do tego nastawiona. Dlatego też ograniczyła się do snucia teorii i robieniu sprzecznych z tym rzeczy jak szukanie dowodów gdziekolwiek może. Poświęciła nawet próby odnalezienia własnego ojca, aby zaznać spokoju ducha. Innym faktem było to, że po tym jak wyszła ze szpitala kilka dni po wypadku uznała, że nie będzie zawracać sobie nim głowy. Miał wybór i postanowił nie wracać. A ona miała szczerze gdzieś co by mówił, gdyby go odnalazła.
***
Podwójne łóżko w równie dużym i przestronnym pokoju Natalie skrzypnęło, gdy brunetka rzuciła się na nie. A właściwie padła plackiem nie przejmując się tym, że ma brudne spodnie i botki na stopach. Właściwie to niczym się teraz nie przejmowała. Tym jak leży, kolejną słabością i wybuchem, który kiedyś musiał nadejść. W jednej chwili czuła całą gamę sprzecznych emocji, w drugiej wszechogarniającą pustkę. Zupełnie tak jakby wyrzeczenie się próby bycia lepszym człowiekiem odebrało jej zdolność czucia. Ale prawda była taka, że ona sama chciała nie czuć. Pozwoliła sobie na to z nadzieją, że utrzyma się tak przez długi czas. Żałowała jedynie jednego; że nie może naprawdę wyłączyć tego wszystkiego.
Ze stękiem wyciągnęła się na całym łóżku. Ręce rozłożyła na boki, a nogi jak miała złączone to tak zostało. Upatrzyła sobie niewidzialny punkt na białym suficie, który robił za jej kotwicę w rozmyślaniach.
Nigdy nie sądziła, że tak pomyśli, a tym bardziej powie. Jednak zrobiła to ku swojemu zaskoczeniu. Przecież była dziewczyną, która za bardzo kochała życie, żeby tak mówić. Druga rzecz, że nadal była sceptycznie nastawiona do rzeczy nierealnych, których na codzień nie widać, a czają się w mroku latarni lub w szafach, które są zmorą małych dzieci.
- To wszystko to jakieś istne Piekło.
Przymknęła powieki w nadzieji na szybkie zaśnięcie i zakończenie kolejnego, bezsensownego dnia. Jak chciała tak było z tym, że jak co noc dręczyły ją koszmary.
Widziała milionowy raz z rzędu zdarzenia z przed czterech lat i duchy Sary i Ethana. Zazwyczaj nie przykładała do tego uwagi. W końcu były to koszmary i Natalie przyzwyczaiła się już do ich stałej obecności. Jednak tym razem byli inni. Bił od nich chłód, a twarze nie wyrażały żadnej emocji i uczuć. Może z wyjątkiem jednej, której Bullet starała się nie dopuszczać do myśli. A mianowicie, nieokiełznanej wściekłości i chęci nieodpartej zemsty. Natalie zastanawiała się tylko dlaczego, bo to zaczynało kłócić się z tym co mówili przed śmiercią - że jej wybaczają, a wypadek to nie jej wina. Ale przecież to było w dniu, w którym wyszli ze szpitala. Teraz mogli zmienić zdanie jeśli Śmierć urządził sobie z nimi pośmiertną pogawędkę. Tylko jak z dobrych ludzi mogli stać się złymi duchami? I w tej chwili Bullet pożałowała tej myśli, bo wiedziała, że gdy tylko się obudzi zapisze to do listy pod tytułem Niewyjaśnione, chore, bardzo dziwne i nie na miejscu. A z tym równały się kolejne dni zmarnowane na szukaniu jakichkolwiek źródeł i zarwane noce na lektury o ile cokolwiek znajdzie.
Krzyknęła w bezsilności. Miała tego wszystkiego po dziurki w nosie. Szczególnie jeśli chodziło o koszmary same w sobie. Przyzwyczajając się do nich wpuściła też monotonię, a za tym irytację z powielanego schematu. Wolałaby już zawisnąć na pali, płonąć żywym ogniem, niż w kółko przeżywać to samo. I w chwili, w której o tym pomyślała poczuła jak jej skóra stopniowo się nagrzewa i topnieje przyprawiając ją tym samym o niewyobrażalny ból.
Obudziła się z niemym krzykiem uwięzionym w gardle przez ogromną gulę; co najmniej wielkości własnej pieści. Była cała zlana zimnym potem, a pozlepiane czekoladowe kosmyki przykleiły się jej do ramion, pleców i całej twarzy. Wzięła telefon do ręki i sprawdziła godzinę.
3:33. Ekstra. Prawie godzina Diabła, zadrwiła w duchu po czym podniosła się do siadu, by zaraz znowu opaść plackiem na miękkim materacu wyłożonym pudrowo-różowym prześcieradłem. Chrzanić to. Idę dalej spać. Obróciła się na bok twarzą w stronę średniej wielkości okna. Z tą różnicą, że sen nie przychodził, a mijający czas spowolnił.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro