Rozdział 2
- Fido! Fidoooo! - wołam rozpaczliwie.
Głos mi się łamie, mam chrypę i jest mi okropnie zimno. Śnieg chce chyba zasypać cały świat. Ciągle wspinam się wyżej, za śladami psa. Momentami zapadam się w białym puchu ponad kolana, kilka razy się przewracam, całe rękawiczki i nogawki mam przemoczone. Wiatr wieje coraz mocniej, śnieg zasypuje wszystkie ślady.
- Fido! Piesku! - wołam ostatni raz i ze zmęczenia padam na śnieg.
Podtrzymuję się skały, która jest zasypana niemal w całości. Szczękam zębami z zimna, kryję twarz w dłoniach.
Czy ja zamarznę? Zostanę tylko kolejną większą zaspą we wszechobecnym śniegu? Czy kiedykolwiek zobaczę jeszcze jakiegoś człowieka? Zaczynam płakać, ale nawet ciepłe łzy na piegowatych policzkach powoli zamarzają.
Nagle słyszę szczekanie. Znam je. Znam! Unoszę zasypaną śniegiem głowę i ku wielkiej radości widzę Fido.
- Chodź tu, piesku - Mój ochrypły głos jest ledwo słyszalny podczas tej zawieruchy.
Zmarznięty pies piszczy i skomle. Zlizuje z mojej twarzy zamarznięte łzy. Tulę go do siebie i trzymam długo. Przetrwamy tę burzę śnieżną? To dziwne, robi się coraz ciemniej... Śnieg zakrywa wszystko.
***
Chyba straciłam przytomność. Gdy znowu z trudem rozchylam powieki ciężkie od zmrożonych rzęs, już tak mocno nie pada. Kilka drobnych płatków śniegu wiruje dookoła.
Żyję... Żyję! Przetrwałam śnieżycę!
Patrzę na Fida. Gęsta, ciepła sierść, charakterystyczna dla tej rasy, spełniła swoje zadanie. Pies także na mnie patrzy i piszczy cicho.
- U... udało nam się - szepczę.
Otrzepuję się ze śniegu. To on, wbrew pozorom, utrzymywał ciepło. Wykorzystywali to choćby Eskimosi - budując igloo.
Okropnie bolą mnie palce. Ściągam rękawiczki i z przerażeniem odkrywam, że są sino fioletowe. Boję się, że mogą całkowicie odmarznąć, dlatego szybko je masuję. Nie wiem, czy to coś da, ale nie chcę stracić palców!
Rozglądam się po okolicy. Wygląda to tak, jakby był ranek. To możliwe, nie wiem ile czasu byłam nieprzytomna.
- Yyy... chyba musimy wracać - mówię.
Odpowiada mi ciche skomlenie. Fido ostrożnie podnosi się i zaczyna węszyć. Och, jaka jestem szczęśliwa, że go znalazłam! Wiem, że nie rozumie ludzkiej mowy, ale mam wielką nadzieję, że wytropi drogę do domu. Na ślady nie mam co liczyć. Wszystko zasypały nowe warstwy śniegu.
Pies zaczyna iść w stronę drzew. Nie mam innego wyjścia, jak iść za nim. Stopy także mnie bolą, nawet nie chcę widzieć ich aktualnego koloru.
Na pewno ktoś nas szuka - staram się w myślach uspokoić. Tata wie, dokąd pobiegłam i... Tata! Co jeśli pobiegł za mną?! Jeśli też się zgubił?! Teraz widzę jak głupie było moje zachowanie. Lecz... z drugiej strony, jeśli nie pobiegłabym za Fidem, mógłby się zgubić, a bez mojego ciepła, w nocy nawet zamarznąć! Dochodzę do wniosku, że to nie jest wina kogoś konkretnego. Fido był lekkomyślny, ale jaki mógłby być młody, ciekawski pies? A ja... nie jestem nawet dorosła! Chciałam tylko ratować kochanego zwierzaka!
Powoli brnę za swoim psem przez śnieżne zaspy. Niedługo ktoś nas znajdzie i uratuje.
Prawda...?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro