Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 1: Jesteśmy z T.A.R.C.Z.Y.

Otworzyłam sobie drzwi i weszłam do domu.
~Ciociu wróciłam! - zawołałam, choć nie miało to sensu. Jeśli drzwi były zamknięte to cioci na pewno nie było.
Zostawiłam torbę na krześle w kuchni i postanowiłam upiec ciasteczka. Gotowanie i rysowanie bardzo mnie odpręża. Skupiam się wtedy tylko na tym co robię.
Właśnie układałam ciasteczka na talerzu, kiedy ktoś zapukał do drzwi. Zastanowiło mnie kto to i poszłam otworzyć.
Na zewnątrz były trzy kobiety, wszystkie ubrane na czarno. Z przodu stała średniego wzrostu dziewczyna z długimi, ciemno-brązowymi włosami. Miała również ciemne oczy. Z jej urody można było wywnioskować, że ma jakieś azjatyckie korzenie. Na oko była kilka lat starsza ode mnie. Po jej lewej stronie stała wysoka blondynka o miłej twarzy i niebieskich oczach, a po prawej niższa brunetka wyglądająca na pół-chinkę, pół-amerykankę, chociaż bardziej na chinkę. Dziewczyna z przodu odezwała się pierwsza.
-Margaret Levis?
Zamurowało mnie. Skąd ona wie jak się nazywam?
~Tak, to ja. Czy ee.. mogę w czymś pomóc?
-Jesteśmy z T.A.R.C.Z.Y.- wyjęła odznakę i pokazała mi- Jestem agentka Daisy Johnson, to jest agentka Bobbi Morse- wskazała na blondynkę.- A to agentka May. Możemy porozmawiać?
~Em.. jasne. Wejdzcie do środka.
Usiadłyśmy przy stole.
~Chcecie ciastka? Właśnie upiekłam.
Wiem to idiotyczne proponować.. nie wiem komu.. agentkom federalnym (?) ciasteczka, ale nie wiedziałam co robić.
~Co to właściwie jest T.A.R.C.Z.A.?
- To skrót od Tajna Agencja Rozwoju Cybernetycznych Zastosowań Antyterrorystycznych. -Odpowiedziała mi blondynka.- Ale T.A.R.C.Z.A. jest łatwiej, krócej i lepiej wygląda w mediach- Czyli jednak są agentkami federalnymi. O bogowie.
-Jesteśmy tu żeby porozmawiać z tobą o tym co się dziś z tobą stało.- odezwała się Daisy
~Ale ja nie wiem co to było. W sensie.. chodzi o to, że świeciła mi się ręką?
-Tak. Spokojnie czasem tak się zdarza. Czy widziałaś kiedykolwiek coś takiego? - wyjęła z kieszeni rysunek przedstawiający długie niebieskie kryształy.
~ Kojarzę ten rysunek. Widziałam go ostatnio w jakiejś starej książce do alchemii w bibliotece. Co to jest?
Daisy westchnęła.
-To kryształy terrigenezy. Zawierają substancję, która uaktywnia uśpione moce, jeśli ktoś takowe posiada.
~Ale to nie ma sensu. Widziałam je na rysunku, nie na żywo.
- Gdybyś była mutantką twoje moce uaktywniły by się.. ile masz lat?
~Siedemnaście
- Jakieś pięć do siedmiu lat temu. Jeśli nie miałaś styczności z terrigenem to nie jesteś też klasyczną przedstawicielką Inhumans.
Nie jestem mutantką, nie jestem.. Inhu-czymśtam. Kim albo czym ja jestem?! Przez moje dłonie znów zaczęło przebiegać to ciepłe, elektryzujące uczucie.
~Kto to Inhumans?
-Rasa nadludzi, obdarzonych mocami jak ty czy ja.
Popatrzyłam na Daisy z szeroko otwartymi oczami.
~Ty masz moce?
Pokiwała głową, po czym wykonała wyrzut ręką w stronę ciasteczka, które poleciało kilkanaście centymetrów do przodu. Po raz kolejny mnie zatkało.
~Jejku.
Ciasteczka zaczęły drgać i lekko się unosić. Spojrzałam lekko przestraszona na Daisy, która nie wykonywała już żadnych ruchów.
~Ty to robisz?
-Nie. Ty to robisz.
Ja?! Ale ja nie chciałam. Nie kontrolowałam tego. Zaczęłam panikować."Wspaniale, telekinetyczka"  usłyszałam, ale nikt nie poruszył ustami.
Co się dzieje?!




Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro