Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 4

- Najwyraźniej nasza droga Vivienne nie jest Zachodem. - usłyszałam doniosły, aczkolwiek spokojny głos króla. To przywróciło mnie do rozsądku, zdałam sobie bowiem sprawę, że uroczystość musi trwać dalej i nikt nie będzie czekał aż wreszcie uda mi się coś zrobić.

Nie!

Nie mogłam nie być Zachodem!

To było niemożliwe!

Linia pod moimi stopami pulsowała jakby chciała zwrócić na siebie uwagę. Powoli, powstrzymując płacz, przeszłam do sąsiedniego stanowiska. Dzwoneczki symbolizowały żywioł powietrza.

Wyciągnęłam drżącą rękę. Pomyślałam o orzeźwiającej morskiej bryzie. O złowrogim szumie wiatru, gdy zbliżała się burza i o sile z jaką tornada potrafiły rozrywać domy. Wiedziałam, że powietrze było silnym żywiołem. Mogło pomagać, ale i zabijać. To właśnie dlatego nie przeszkadzała mi moc panowania nad ziemią. Inne żywioły zbyt łatwo mogły skrzywdzić.

Zrobiłam powolny spiralny ruch dłonią odwracając jej wierzch do dołu.

Dzwoneczki ani drgnęły, chociaż bardzo starałam się je poruszyć. Z zaskoczeniem spojrzałam na króla jakby ten miał mi wszystko wyjaśnić. To było praktycznie niemożliwe, żebym panowała nad jednym z dwóch podstawowych żywiołów.

- Panna Vason nie jest także Wschodem. - król przyjął kamienny wyraz twarzy co nie wróżyło niczego dobrego. Za pierwszym „niepowodzeniem" wyglądał jeszcze na opanowanego, teraz przenikliwymi oczami obserwował każdy mój ruch, tak jak przy pozostałych osobach, których rodowy żywioł zawiódł. Jego żona nie okazywała żadnych emocji, ale kręciła złotym pierścionkiem prawej ręki jakby się czymś denerwowała.

Utkwiłam wzrok w Macu. Równie zdziwiony wzruszył ramionami i kiwnął głową, żebym szła dalej.

Zdarzało się, że główne żywioły były Wschodem lub Zachodem. Odwrotna sytuacja była natomiast czymś tak rzadkim, że za swojego życia widziałam to tylko raz.

Gdy stanęłam nad napełnioną wazą przeznaczoną dla władców wody czułam, że nie ma już żadnej osoby, która by się mi nie przyglądała. Zimna stróżka potu popłynęła po mojej twarzy łaskocząc w policzek.

Po raz trzeci wyciągnęłam dłonie. Tym razem nie wyprostowałam ich całkowicie, a palce ułożyłam blisko siebie, bo według mnie woda wymagała spokojnego traktowania. Przygryzłam wargę i przypomniałam sobie miasto w porze deszczowej, kiedy deszcz padał praktycznie bez przerwy przez kilka dni. Później pomyślałam o kropli wody, która powoli spływała po liściach i o burzy na środku oceanu. Wręcz czułam obijające się o mnie fale i krople wody, które próbowały mnie pochłonąć.

Gwałtownie otworzyłam oczy, gdy zaczynało mi brakować powietrza. Opuściłam ręce robiąc coś w rodzaju przeciętych na pół ósemek. Następnie podniosłam znowu prawą dłoń i zrobiłam gest taki jak przy dzwoneczkach.

Woda ani drgnęła.

Ktoś jęknął widząc, że moje nieudolne ruchy nie przynoszą żadnego efektu. To musiała być Gini, ponieważ chyba tylko ona w całym mieście jęcząc brzmiała jak obdzierany ze skóry kot. Chciałam zrobić to samo zwracając się do ostatniego stanowiska. Nie z radości, ale przerażenia. Wiedziałam bowiem, że jeśli zostanę Północą to będę mieć wiele problemów z opanowaniem mocy. Ponadto w mojej głowie zaczęły krążyć opowieści, które kiedyś słyszałam w szkole. Że czasami podczas Przydziału okazuje się, że nie posiada się żadnej umiejętności. Przydarzało się to praktycznie raz na kilkanaście tysięcy przypadków, ale podobno się zdarzało.

- Vivienne Vason najwyraźniej jest Północą. - powiedział król ze zmrożonymi oczami. - Niesamowite, zwłaszcza, że zarówno jej matka jak i ojciec są Zachodami. Czyżby jej przodkami byli dawni władcy?

Zacisnęłam zęby powstrzymując zarówno łzy, jak i irytacje. Rodzina królewska zawsze uważała, że to właśnie władcy ognia są najlepsi. Sądzili, że Północ jest głównym i najważniejszym kierunkiem, więc odpowiadająca mu umiejętność jest najwspanialsza. Nie wspominając o tym, że w rodzinach królewskich dzieci zazwyczaj dziedziczyły tę moc. Tę i jeszcze jedną z trzech pozostałych. To właśnie w ten sposób wybierano następców tronu. Raz na jakiś czas zdarzał się ktoś kto posiadał dwie pełne umiejętności. Występowało to tak rzadko, iż uznano, że zdarza się tylko w przypadku ludzi o błękitnej krwi.

Ostatnio taka sytuacja zdarzyła się przy obecnym królu, Jualide'mie. Podobno miał być Wschodem, ale gdy próbował „uaktywnić" swoją moc, cała woda ze stanowiska Południa, uniesiona niewidzialną siłą wylała się na ziemię. Gdy przyszły król wychodził z zaskoczenia, ogień ze stanowiska Północy zgasł, a następnie zapłonął niesamowitym blaskiem. Kilkanaście dni później ogłoszono go kandydatem do tronu.

- Vivienne. - ponaglił mnie głos króla. - Przejdź do ostatniego stanowiska, żebyśmy mogli oficjalnie uznać cię za nową towarzyszkę Północy.

Puściłam skrawek sukni, który potajemnie mięłam, żeby się uspokoić. Nic to jednak nie dało. Z wyrazem ukrytego przerażenia na twarzy, podeszłam do stanowiska z płonącym drewnem. Przełknęłam ślinę i odwróciłam wzrok od trybun. Coś we mnie uparcie chciało, żebym tam spojrzała. Ale jak mogłabym popatrzeć w oczy mamie? Nie wiedziałam, czy będzie dumna, czy zawiedziona, że jej córka jest Północą...

Było mi strasznie gorąco, a pomimo to przeszył mnie dreszcz. Wyciągając ręce po raz czwarty, miałam w głowie tylko jedną myśl: niech ten głupi ogień zgaśnie! Niech zgaśnie, żebym mogła przestać się stresować!

Oczami wyobraźni zobaczyłam pożar. Długie języki pomarańczowego ognia, które z wielką szybkością i siłą pochłaniały wszystko co je otaczało. Czerwono-żółty ogień atakujący bezbronne drzewa, domy i polany. Wyobrażałam sobie bezlitosne obrazy zgliszczy i spalonych do ostatka roślin. Zwierzęta, które w popłochu ratowały swoje młode i szukały schronienia przed dymem, a także gorącem. Ludzi patrzących z żalem na zniszczone po pożarze mieszkania. Poparzone dzieci...

Gwałtownie wciągnęłam powietrze. Zrozumiałam jak wielką odpowiedzialnością było posiadanie magi Północy. Kontrolowanie tego żywiołu było strasznie trudne, a nieumiejętne używanie mocy mogło wywołać wiele tragedii.

Opuściłam bezsilnie dłoń. Nie mogłam władać ogniem. Za nic w świecie nie wybaczyłabym sobie, gdybym przypadkiem kogoś skrzywdziła.

- Vivienne? - król nie bardzo wiedział co się stało. Podniosłam wzrok ukazując zapłakane policzki i ukryte w oczach przerażenie. Choćbym została bez magii nie mogłam zgodzić się na bycie Północą. - Coś się stało?

- Ja... - zaczęłam, ale uznałam, że nie powinnam mówić królowie o swoich wątpliwościach i odrazie jaką czułam do władców ognia. - Nie, przepraszam. Wszystko w porządku.

Później zdarzyły się dwie najgorsze i najdłuższe minuty mojego życia. Musiałam unieść dłonie, żeby pokazać wszystkim, że jestem Północą i zacisnąć ręce w pięści, żeby zgasić ogień.

Zrobiłam to i czekałam.

Nic.

Gwałtownie uniosłam głowę i spojrzałam z przerażeniem na króla. Nie wiedziałam, czy się cieszyć, czy płakać. Nie miałam żadnej mocy. Nie władałam żadnym żywiołem. Nie byłam nikim szczególnym.

Byłam nikim.

- Cóż... - władca skinął głową. - Jest mi bardzo przykro to oznajmiać, ale wygląda na to, że Vivienne Vason nie jest magiem.

Te słowa zabrzmiały w moich uszach jak odgłos bicza spadającego na plecy.

Potem zapadła ciemność.

& & &

Od Przydziału mięły cztery dni. Pomimo, że wszystko wydawało się być tak jak dawniej, przeżywałam najgorszy okres w swoim życiu. Nie potrafiłam się odnaleźć, nie chciałam wrócić do szkoły, z nikim nie rozmawiałam... Sekundy wydawały mi się dłuższe od godzin, a te zdawały się trwać lata. Nie mogłam pogodzić się z tym co się wydarzyło.

W ogóle nie wychodziłam z pokoju. Czułam się jak jedna wielka kula smutku, którą ktoś wrzucił do głębokiego dołu. Chociaż prawdopodobnie mogłam z niego jakoś wyjść, nie próbowałam tego zrobić. Wolałam zaszyć się w ciemnościach i czekać, aż smutek, żal, a także złość będą się we mnie coraz bardziej kumulować.

Gdy okazało się, że nie mam żadnej mocy, po prostu zemdlałam. Nie pamiętałam co się działo, ani jak skończył się Przydział. Ocknęłam się dopiero w domu.

Uznałam, że tak było nawet lepiej. Nie wiedziałam jak zniosłabym spojrzenia ludzi i ustała do końce ceremonii. W końcu prawdopodobnie zaczęłabym krzyczeć, że zaszła jakaś pomyłka i domagałabym się powtórzenia testu. Ewentualnie rozpłakałabym się na środku sali. A tak, zrobiłam to dopiero, kiedy się ocknęłam.

- Nie martw się. - mama przez kilka długich godzin siedziała na łóżku i czekała, aż przestanę szlochać. Próbowała mnie pocieszać. Bezskutecznie. - Wiele osób nie ma mocy. To nie jest koniec świata.

Może bym jej uwierzyła, gdybym nie widziała jak bardzo starała się ukryć rozczarowanie. Dla rodziców, dziecko bez magicznych talentów było jak przewlekle chory niemowlak. Nie mogli zrozumieć, dlaczego coś takiego musiało się zdarzyć właśnie im i nie potrafili tego tak łatwo zaakceptować.

Ja zresztą też nie.

Ludzie bez mocy kończyli zazwyczaj na marginesie społecznym. Nie mogli znaleźć pracy, ludzie się od nich odwracali, nikt nie chciał się z nimi zadawać...

Wciąż myślałam jak potoczy się moje życie.

Cierpliwie słuchałam tego co mama do mnie mówiła. Sama się nie odzywałam. Zresztą i tak nikt by mnie nie zrozumiał. Od ciągłego płaczu dostałam strasznej chrypy. Wieczorem nie mogłam praktycznie oddychać, bolało mnie gardło, a oczy wyglądały jakbym wlała sobie do nich jakiś toksyczny preparat, który je podrażnił.

Gini do mnie nie przychodziła. Domyślałam się, że to mama jej tego zabroniła. Chociaż bardzo brakowało mi siostry, cieszyłam się z tego. Chciałam być sama. Pragnęłam ciszy i spokoju, które dołowały mnie z dnia na dzień coraz bardziej.

Nie chodziłam do szkoły. Pomimo tego, że powinnam do niej wrócić już dzień po Przydziale, jakoś nie miałam do tego głowy. Moja rodzina to zaakceptowała. Wiedzieli, że rówieśnicy nie zostawiliby na mnie suchej nitki. Było za wcześnie na wychodzenie do ludzi i narażanie się na opinie społeczeństwa. Poza tym widok nastolatków, którzy chwalili się swoimi nowymi umiejętnościami byłby zbyt bolesny.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro