Rozdział 11
Czas zdawał się w tamtej chwili zatrzymać. Mama w osłupieniu wpatrywała się w moje oparzenie, ja natomiast, pełna najgorszych przeczuć, przenosiłam wzrok to na nią, to na pobladłą ze strachu twarz siostry. No przecież! Tylko Gini mi brakowało, tylko jej nie udało mi się jeszcze zranić! Moja siostra, poza mamą, była jedyną osobą, na której naprawdę mi zależało, kimś, przed kim za wszelką cenę chciałam udawać silną, a także dzielną. Wierzyłam, że dopóki uda mi się ją ochronić przed rzeczywistością, ja także znajdę ostatnią garść odwagi, aby stawić czoła przeznaczeniu, że jej uśmiech i dziecięca niewinność będą bladym światłem w ciemnej jaskimi rozpaczy, do której ot, tak wrzuciło mnie społeczeństwo.
Dziewczynka nie skończyła nawet dziewięciu lat, nie zasługiwała na to, aby cierpieć, czy poznać brutalną prawdę o Zagubionych.
Aby skończyć tak jak ja...
Teraz jednak wszystkie plany poszły w diabły, bo mój ostatni promyk słońca, moja siostra, która do tej pory była odsuwana od wszelakich informacji o moim tragicznym stanie, jak gdyby nigdy nic, stała w progu z niewyraźną miną, przetwarzając w swoim czystym, nieskalanym zwątpieniem umyśle to, co przed chwilą usłyszała. Widocznie przyciągnęły ją krzyki, które dobiegały z kuchni. Raczej nie starałam się być dyskretna jeśli chodziło o moje wrzaski, więc nie było nic dziwnego w tym, że dziewczynka postanowiła sprawdzić, co się stało.
Dopiero po jakichś dwudziestu sekundach wszystko wróciło do życia. Mama gwałtownie poderwała się z miejsca, aby obejrzeć moją dłoń, a Gini, która chwilę wcześniej słuchała mojego wrzasku i jak zamurowana wpatrywała się w moją złamaną żalem twarz, wybuchła gromkim, przejmującym płaczem. Łzy natychmiast zaczęły płynąć ciurkiem po jej wychudzonych, bladych policzkach, a ciało trzęsło się, jakby to na nią ktoś nakrzyczał.
Tylko ja stałam w miejsce, nie umiejąc uporządkować myśli. W ciągu kilku sekund zdołałam przerazić kochaną siostrę, a także zdenerwowaną matkę, która po ocenieniu obrażeń, zaczęła chaotycznie przeszukiwać szafki w poszukiwaniu apteczki. W jej oczach także lśniły łzy, efekt bezsilności, jak również zmęczenia. Nareszcie dotarła do niej cała prawda, której do tej pory nie dopuszczała do świadomości.
Jakby nie patrzeć, uświadomiłam ją, że nie widziałam dla siebie ratunku. Wygarnęłam jej wszystko, zgasiłam ostatnie promyki nadziei, które kiełkowały w jej umyśle, gdy wmawiała sobie, że wyjdziemy na prostą. W dosyć pokrętnych słowach wyznałam, że się poddałam, że nie wierzyłam, aby którekolwiek z jej pustych zapewnień o nowym jutrze pomogłyby mi się otrząsnąć.
– Czemu krzyczycie? – Gini wycofała się do tyłu, po czym zacisnęła drobne, drżące paluszki na framudze drzwi. Jak każde dziecko w podobnej sytuacji, była zdezorientowana i zalękniona. Nic dziwnego, nigdy nie widziała, żebym kłóciłam się w ten sposób z mamą.
Zacisnęłam zęby, winiąc się za to, że znów dałam się ponieść emocjom w domu.
Ze względu na obecność dziecka w domu, zawsze starałyśmy się z kobietą panować nad emocjami. Choć, jak w każdej rodzinie, zdarzało nam się podnosić na siebie głos, żadna z nas nawet nie pomyślała, aby kiedykolwiek drobne niesnaski przerodziły się w okrutną wymianę zdań. Obiecałyśmy to sobie, kiedy z naszego życia zniknął tata. Brak mężczyzny w domu bardzo nas do siebie zbliżył, miałyśmy bolesną świadomość, że bez wspierania się nawzajem, nie uda nam się stawić czoła przeciwnościom losu.
Dopiero Przydział zaczął psuć naszą pielęgnowaną przez wiele lat relację. Chociaż już dawno się skończył i mało kto o nim mówił, do mnie pamięć o dniu, w którym się odbył, wracała niczym bumerang. Nie umiałam zapomnieć o największej życiowej porażce, ciągle zdarzało się coś, co ostatecznie zawsze wiązało się właśnie z tą jedną, beznadziejną chwilą.
Na usta cisnęły mi się setki pytań, na które nie umiałam znaleźć racjonalnej odpowiedzi. Dlaczego w ogóle tam poszłam? Czemu mama pozwoliła mi założyć piękną, długą suknię, abym jeszcze bardziej zwracała na siebie uwagę ludzi i zapadała im w pamięć? Jakim cudem przegapiłam fakt, iż Mac mnie zdradzał?! Jak to się stało, że w sekundę wszyscy zdecydowali się mnie wyprzeć, udając albo, że nie istniałam, albo widząc we mnie potwora, który w każdej chwili mógł oszaleć?!
No i jeszcze Gini, która również patrzyła na mnie jak na kogoś groźnego, obcego, kogo widziała po raz pierwszy.
– Gini... – zaczęłam, nie wiedząc, co powiedzieć. – To nie tak jak myślisz.
Ruszyłam w jej kierunku, ale zaraz zatrzymałam się w miejscu, widząc, że dziewczynka zaczęła płakać jeszcze mocniej i przycisnęła ciało do framugi drzwi. Przygryzała drżącą wargę, wpatrując się w moją dłoń.
– D... Dlaczego...? – zaczęła spanikowana, a jej głos był cichy, a także niewyraźny. – Dlaczego krzyczysz na mamę? Czemu jesteś ranna?
Zacisnęłam palce na oparzeniu, aby choć trochę zasłonić je przed siostrą. Zabolało niemiłosiernie, kiedy dotknęłam rany, więc bezgłośnie syknęłam.
– To nic Gini. – powiedziałam spokojnym tonem, ale miałam nieodparte wrażenie, że nie miało to już sensu. Moja siostra i tak słyszała mój wrzask, nawet ona, pomimo młodego wieku, pojmowała, że coś było nie tak. – W szkole, na zajęciach z chemii miałam mały wypadek. Nie musisz się bać.
Spojrzałam na mamę, błagając, aby poparła moje słowa. Dobrze wiedziała, że kłamałam, ale zależało mi na tym, aby choć przed córką udawała, że rzeczywiście coś takiego miało miejsce.
– Nie kłam! – krzyknęła Gini, pociągając nosem. – Sama to sobie zrobiłaś! Moi koledzy ze szkoły mieli rację!
Zamrugałam, zaskoczona jej nagłym wybuchem i wycofałam się do tyłu. W oczach mojej siostry krył się strach, zmieszany z wściekłością. Tym bardziej więc przeraził mnie fakt, iż sądziła, że sama mogłabym być zdolna do poparzenia sobie dłoni.
– Co ty mówisz, Gini. – mama podeszła do dziewczynki, a następnie kucnęła przed nią i chwyciła ją za ręce. – Czemu Vivienne miałaby...?
– Ja wszystko wiem! – ośmiolatka zaczęła się wyrywać. – Moi koledzy powiedzieli, że tak będzie!
Mama jęknęła, a ja zaraz za nią. Żadna z nas nie przeczuwała, że rówieśnicy Gini, jakby nie patrzeć, dzieci, podchwycą temat Przydziału.
– Jak skarbie? – zapytała kobieta, pełna najgorszych przeczuć. – Co mówili?
– Że najpierw Viv zacznie robić sobie krzywdę, a później odejdzie! – dziewczynka zalała się łzami. Przestała się wyrywać i spojrzała ponad głowę mamy, prosto w moje oczy. – Że zniknie tak samo jak tata i zostanę sama.
Po tych słowach, po raz kolejny zapanowała cisza. Mama wpatrywała się w skowyczącą Gini jak zahipnotyzowana, a ja przełknęłam ślinę, próbując przeanalizować to, co usłyszałam. Nie wierzyłam, że ktokolwiek mógł powiedzieć ośmiolatce, że jej ukochana siostra zacznie się kaleczyć. Nawet jeśli zrobili to jej rówieśnicy ze szkoły, sami raczej tego nie wymyślili. To rodzice obecni na Przydziale, lub oglądający go w telewizji, musieli nagadać swoim dzieciom wierutnych bzdur na temat mojej rodziny. Za idealny przykład mogło posłużyć rodzeństwo, które spotkałam na ulicy. Jakkolwiek dziewczyna, Yuno, wydawała się przyjaźnie nastawiona, tak jej brat, Ben, od razu uznał mnie za roznoszącego zarazę pasożyta. To najbliżsi nastawiali swoje dzieci przeciwko Zagubionym.
Najgorsza była jednak świadomość, że mieli rację. Samobójstwo miało być przecież moim wyjściem awaryjnym, ostatnim pomysłem na zakończenie tego całego bałaganu i ucieczką od przeznaczenia. Już od jakiegoś czasu, za każdym razem, na myśl o odebraniu sobie życia, czułam coraz większy spokój. Miałam wrażenie, że to zakończy moje cierpienia, że nie powinnam się niczym przejmować skoro i tak wszystko zniknie jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
Może właśnie dlatego chciałam to zrobić – aby nie czuć presji związanej z nową wizją życia. Samobójstwo oznaczało w końcu koniec troszczenia się o reputację, brak mocy, czy inne przyziemne sprawy. Skoro i tak zamierzałam ze sobą skończyć, zasady wytyczane przez ludzi przestawały mnie ograniczać. Nie musiałam martwić się o opinię, kary ani o plotki. Konsekwencje stawały się czymś abstrakcyjnym, a poczucie wstydu, odległym brzegiem, do którego nie zamierzałam dopływać.
Perspektywa odejścia kusiła. Czułam się trochę jak kartka papieru, na której ktoś zapisywał wszystkie wykroczenia jakie popełniłam do tej pory, z zamiarem zaniesienia jej do kogoś, kto na koniec mnie oceni. Samobójstwo było niczym gumka, która w ostatniej chwili wycierała wszystkie zapisane na dokumencie informacje. Dzięki niemu miałam szansę zostać oczyszczona, jednocześnie unikając kolejnych linijek tekstu. Dopiero po śmierci mogli mnie oceniać za to, co zrobiłam. Nie miałam pojęcia, czy tak rzeczywiście będzie, ale w obecnym świecie, wciąż w wielu krajach samobójstwo było oceniane jako grzech. Życie każdego obywatela było święte, odbieranie go sobie dobrowolnie było brakiem szacunku dla Stwórcy.
Zabawne, że odkąd skończył się Przydział, ciągle zadawałam sobie jedno, kluczowe pytanie... Kto tak naprawdę był potępiony? Zdesperowany szukający pomocy samobójca, czy ludzie, przez których zdecydował się na odebranie sobie życia? Przecież każdy z nich dokładał cegiełkę do muru, z którego zamierzał skoczyć poszkodowany. Dusili go jedwabną nicią, która choć cienka i praktycznie niewidoczna, była na tyle mocna, aby zacisnąć się na szyi i odcinać dopływ tlenu do płuc.***
Zacisnęłam ręce w pięści. Patrząc na Gini, wszystkie zalety samobójstwa wydawały się bardzo odległe. Minusy związane z pozostawieniem siostry samej, przygniotły zalety i przypomniały mi, że miałam rodzinę, o którą ze wszystkich sił, pomimo własnego cierpienia powinnam się troszczyć.
Jak mogłam to zrobić moim bliskim?!
– Gini... – pokręciłam głową. – Naprawdę nie zrobiłam sobie krzywdy. Nigdy w życiu bym cię nie zostawiła. Wiesz, jak bardzo zależy mi na tobie, na mamie i na...
Zacięłam się, pojmując, co zamierzałam powiedzieć. Z rozpędu pomyślałam o Makswelu.
– Na Macu. – dodała moja siostra, nie wyłapując z mojej miny niczego podejrzanego. Otarła mokre policzki, po czym ominęła mamę i podbiegła, aby mnie przytulić. – Obiecaj Viv. Obiecaj, że bez względu na wszystko nie zostawisz żadnego z nas. Ani mnie, ani mamy, ani Maca.
Zacisnęłam powieki, aby nie uciekły spod nich łzy. Mocno objęłam siostrę, samolubnie próbując odebrać jej trochę wiary w moje możliwości. Nie miała o tym pojęcia, ale jako jedyna mogła uratować mnie przed popełnieniem najgorszego błędu w życiu.
– Obiecuję Gini. – pociągnęłam nosem. – Obiecuję, że się postaram.
Wieczorem, umyta i odświeżona, siedziałam w pokoju i dużo myślałam. Myślałam o życiu, o tym, co obiecałam Gini, a także o mojej przyszłości, w której niestety nie było już ani mocy, ani mojego ukochanego chłopaka. Zastanawiałam się, jak wszystko poukładać tak, aby udało mi się wrócić do egzystencji sprzed kilkunastu dni, kiedy pełna wigoru i nadziei, optymistycznie patrzyłam w dal.
Leżałam w łóżku, patrząc w ciemny sufit, na którego tle trzymałam zabandażowaną dłoń. Dziwne, że z moim charakterem, nie potrafiłam czuć aktualnie złości. Apatyczna, wyprana z emocji, myślałam o znajomych ze szkoły jak o kimś, kogo praktycznie nie znałam. Jakby byli szarymi, rozmazanymi plamami na równie szarym płótnie. Wiedziałam, że gdzieś się znajdowali, ale pochłonięta resztą przygaszonych odcieni, nie zwracałam na nich uwagi. Nawet fakt, iż jeden z tych punktów postanowił spalić mi zeszyt, jednocześnie raniąc dłoń, jakoś nie robił już na mnie wrażenia. Pogodziłam się z tym, że niektórzy po prostu będą mnie nienawidzić za coś, na co nie miałam wpływu.
Odetchnęłam, przekręcając się na bok. Spojrzałam na okno, zza którego docierał słaby blask światła. Dochodził z lampek ogrodowych, które stały na podwórku i w normalnych okolicznościach, o tej porze były zazwyczaj wyłączane. Tym razem świeciły i nic nie zapowiadało się na to, aby miało się to zmienić.
Westchnęłam, wstając z łóżka, z zamiarem podejścia do okna. Od mojej kłótni z mamą minęło kilka godzin, a ona wciąż nie mogła sobie poradzić z roślinami i siedziała w ogrodzie, szukając sposobu na ich uratowanie. Poniekąd czułam, że stan ogrodu był także moją winą.
Jak się okazało, zaraz po tym, jak całej naszej trójce udało się uspokoić, a Gini położyła się nareszcie spać, coś zaczęło się dziać z naszym podwórkiem. Emocje mamy w końcu wzięły górę i zaszyła się w salonie, aby się wypłakać. Wtedy niestety, jako że była Zachodem, cała roślinność momentalnie przejęła jej smutek. Ni stąd ni zowąd wszystko zwiędło – kwiaty potrafiły swoje płatki, a krzewy, rosnące pod drzewami straciły przyjemne, zielone barwy. Nawet winorośl oplatająca płot zaczęła się rwać, a wręcz gnić. Przygnębienie mamy odbiło się echem na naszym podwórku, a że kobieta nie zamierzała dawać sąsiadom kolejnych powodów do plotek, robiła co w jej mocy, aby przywrócić rośliny do ich pierwotnego stanu. O dziwo jednak, nie mogła sobie z nimi poradzić. Kwiaty nie odrastały, a krzewy, jak były połamane i brązowe, tak takie pozostały. Widocznie mama nie umiała opanować emocji i ciągle wracała wspomnieniami do tego, co powiedziałam w kuchni. Jakkolwiek zarzekała się, że płacz jej pomógł i czuła się znacznie lepiej, nie dało się tego stwierdzić po stanie roślin.
Było mi przykro, ale nie umiałam jej w żaden sposób pomóc. Stojąc przy oknie, wpatrywałam się w sylwetkę mamy, usilnie próbującą poradzić sobie z lawendą. Wyciągała w jej kierunku dłonie, ale listki, ani drgnęły. Chociaż... może i nawet drgnęły; z każdą sekundą opadały w końcu coraz bardziej ku ziemi.
Zapikał mój telefon, więc odwróciłam się i przeszłam przez pokój, aby wyciągnąć przedmiot z plecaka. Odkąd Mac przyniósł torbę nie zajrzałam do niej ani razu. Nie chciałam jej dotykać, ze względu na fakt, że chłopak miał ją w rękach, kiedy przynosił ją mojej mamie. Jak gdyby nigdy nic ten oszust grał przed nią przykładnego, zatroskanego partnera. Zapewne uśmiechał się, pokazując swoje cudowne, równe zęby i rozmawiał z kobietą o tym, jak nieodpowiedzialnie zachowałam się uciekając ze szkoły. Oczywiście o swojej zdradzie nawet nie wspomniał, to ja miałam być tą złą.
Nienawidziłam go, ale jednocześnie nie potrafiłam ot, tak przestać kochać. Byłam z nim tak długo, że perspektywa jego braku, wydawała się strasznie nierealna.
Niechętnie wyciągnęłam komórkę z torby, a następnie sprawdziłam nowe wiadomości. W sumie była tylko jedna i dosyć enigmatyczna. Jej treść brzmiała: „Jutro po ciebie przyjdą! Nie uciekaj – czekaj na mnie."
Ściągnęłam brwi, zastanawiając się, o co mogło chodzić. Numer był nieznany, nie miałam go na liście kontaktów, a kiedy starałam się oddzwonić, za pierwszym razem kobiecy głos stwierdził, że rzekomy numer był poza zasięgiem, a za drugim, że po prostu nie istnieje. Zdziwiło mnie to, ale szybko uznałam, że miałam do czynienia z jakąś nietypową reklamą lub głupim żartem kogoś, kto wiedział, że zostałam Zagubioną. Z tego też powodu po drugiej próbie oddzwonienia na enigmatyczny numer, straciłam zainteresowanie wiadomością i odłożyłam telefon na biurko.
Nie miałam co robić, więc zarzuciłam na ramiona rozpinany sweter, po czym wyszłam z pokoju z zamiarem zajrzenia do mamy. Może nie umiałam pomóc jej uratować ogrodu, ale przynajmniej wiedziałam, jak zaparzyć herbatę i przesypać ciastka owsiane na talerz.
Na palcach (aby nie obudzić Gini) przeszłam do kuchni i przygotowałam gorące napoje, a także przekąski. Tak przygotowana, poprawiłam sweter, a następnie wyszłam na podwórko.
Od razu po przekroczeniu progu domu uderzyło mnie zimno nocy. Wzdrygnęłam się, kiedy niesforny, nieprzyjemny podmuch wiatru wtargnął nieproszony za moją koszulę, a ciemność zalała moje ciało, utrudniając widoczność. Gdyby nie lampki, z pewnością potknęłabym się o własne stopy i runęła na suchą trawę wraz z tacą z jedzeniem.
Na szczęście Przydział nie wpłynął znacząco na moją koordynację ruchową i udało mi się bezpiecznie dotrzeć do mamy, która klęczała przy jednym z drzew, mrucząc coś cicho pod nosem. Mogłoby się wydawać, że się modliła, ale całą uwagę koncentrowała na korzeniach jednego z większych krzewów. Te poruszały się, wprawiając ziemię w ruch.
– Widzę, że idzie ci coraz lepiej. – uśmiechnęłam się delikatnie, wyciągając w stronę kobiety jeden z kubków herbaty. – Rośliny wyglądają już zdrowiej.
Mama odetchnęła, po czym wytrzepała dłonie. Podniosła się i wzięła napój.
– Dziękuję. – upiła łyk herbaty. – Walczę z nimi jak mogę, a te jak na złość ciągle nie rosną. Wyjątkowo nie chcą ze mną współpracować.
Rozejrzałam się dookoła, oceniając szkody. Podwórko było w fatalnym stanie, ale nie takim, z którym nie umiałby sobie poradzić przedstawiciel Zachodu. Wiele razy widziałam jak mama pielęgnowała rośliny, więc wiedziałam, że wystarczyły cierpliwość, a także skupienie, aby uratować kwiaty, jak również krzewy. Dla mamy nie powinien być to problem, więc tym bardziej dziwił fakt, że wciąż nie radziła sobie z najmniejszymi roślinami.
Albo któraś z wrednych sąsiadek wylałam nam do ogródka jakiś toksyczny środek, albo naprawdę wyprowadziłam ją z równowagi. Biorąc pod uwagę okoliczności, obie opcje były tak samo prawdopodobne.
– Chyba spróbuję podlać te najbardziej wysuszone kwiaty wodą. – mama powiodła za moim spojrzeniem. – Może to wzmocni efekt moich mocy.
– Widziałam konewkę w korytarzu. – przypomniałam sobie. W domu Zachodu, narzędzia ogrodnicze nie były niczym niespodziewanym, a tym bardziej jeśli leżały na widoku. Choć ten żywioł sam radził sobie z roślinami, nigdy nie zaszkodziło pomóc sobie starodawnymi metodami. – Mogę po nią pójść.
Mama machnęła ręką, po czym oddała mi herbatę.
– Ja pójdę. – znacząco zaczęła się przeciągać. – Muszę rozprostować kości. Od tego klęczenia cała zdrętwiałam.
Pokiwałam głową i przesunęłam się, aby mogła przejść. Zaproponowałam przy okazji, że mogę podlewać rośliny w czasie, kiedy ona będzie starała się je ożywić, co przyjęła nawet z uśmiechem. Widocznie obie robiłyśmy wszystko, aby zapomnieć o naszej ostatniej nieprzyjemnej rozmowie. Choć panowała pomiędzy nami dziwna, nieco napięta atmosfera, zachowywałyśmy się, jakby nic się nie stało.
Mama wróciła do domu, aby poszukać wspomnianej wcześniej konewki, a ja zajęłam się oglądaniem zniszczeń, które wyrządziła. Było mi szkoda roślin, które tak naprawdę niczym nie zawiniły, a najbardziej ucierpiały. Trochę się z nimi przez to identyfikowałam. Miałam coś z takiej rosnącej, żywej rośliny, która, choć niewinna, znalazła się w centrum apokalipsy.
Przestąpiłam z nogi na nogę, czując kolejny powiew wiatru. Sweter niezbyt pomagał, a że trzymałam tacę z ciastkami i herbatą, nawet nie mogłam go zapiąć.
Odetchnęłam i już miałam się odwrócić, aby przejść bliżej domu, kiedy moją uwagę przykuł jakiś błysk. Spojrzałam w tamtym kierunku, mając dziwne przeczucie. Sytuacja wyglądała znajomo.
Nie myliłam się. Znów miałam ograniczoną widoczność, ale byłam pewna, że w jednym z zaułków stała niezidentyfikowana postać. Tajemniczy mężczyzna krył się w cieniu, ale zdradzały go błyszczące refleksy światła, które padały z okolicznej lampy wprost na jego srebrne guziki od marynarki. Postać stała w bezruchu, uważnie przyglądając się moim ruchom. Kiedy jednak zorientowała się, że ja również zaczęłam się jej przyglądać, natychmiast wycofała się do tyłu, wychodząc z obrębu światła.
Oblał mnie zimny pot. Już drugi raz widziałam kogoś, kto obserwował mój dom. Jakkolwiek za pierwszym razem mogłam sobie wmawiać, że coś mi się przewidziało, tak drugi raz definitywnie dyskwalifikował przypadek. Byłam wręcz pewna, że mężczyzna patrzył dokładnie na mnie. Na sto procent widział wcześniej również moją mamę, a także to, jak rozmawiałyśmy.
Przeszedł mnie dreszcz i tym razem nie wiedziałam już, czy taką reakcję spowodowało zimno, czy wizja bycia prześladowaną. Wciąż wpatrywałam się w miejsce, gdzie przed sekundą stał mężczyzna, ale nie zapowiadało się na to, aby wrócił. Widocznie odszedł, kiedy zrozumiał, że go nakryłam.
O mało co nie wrzasnęłam, kiedy ktoś dotknął mojego ramienia.
– Znalazłam konewkę. – mama wskazała na przedmiot, który trzymała w dłoniach. Zdążyła napełnić konewkę wodą, więc, z racji jej wag, odstawiła ją na ziemię. – Na co tak patrzyłaś?
Otworzyłam usta, aby zaczerpnąć powietrza. Nie zamierzałam się przyznać, że prawie dostałam przez nią zawału serca w wieku siedemnastu lat.
– Na winorośl. – skłamałam, wskazując płot. – Tak sobie myślałam, że można by ją nieco przyciąć.
Mama przekrzywiła głowę.
– A wiesz, że może nawet masz rację. – zamyśliła się. – Zaczyna opadać na orchideę.
Przytaknęłam, a kiedy zaczęła mówić dalej, kompletnie się wyłączyłam. Przełykając co raz ślinę, wypatrywałam po drugiej stronie ulicy podejrzanych osób.
*** Pragnę zaznaczyć, że samobójstwo nigdy nie jest rozwiązaniem. Pomimo, że w opowiadaniu zostaje poruszony jego temat, zdecydowanie sądzę, że zawsze jest rozwiązanie i z żadnego, nawet pozornie naprawdę istotnego powodu, nie warto, a wręcz nie wolno odbierać sobie życia!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro