Rozdział 10
Nie wróciłam od razu do domu, choć początkowo właśnie taki miałam plan. Po dłuższych przemyśleniach, doszłam do wniosku, że to nie będzie najlepszy pomysł. Mama od razu dostrzegłaby zaczerwienione policzki, a mokre od łez oczy wywołałyby lawinę pytań nawet jeśli opuszczałam posiadłość w podobnym, równie beznadziejnym stanie. Nie mogłam od tak oznajmić, że Makswel mnie zdradził, o takich rzeczach nie mówiło się zaraz po fakcie, a już zwłaszcza rodzicom. Jasne, nadarzyła się znakomita okazja, aby zarzucić kobiecie, że wszystko wydarzyło się z jej winy. To ona namawiała mnie do powrotu do szkoły, to ona chciała, abym stawiła czoła przeciwnościom losu. Chyba jednak nawet jej nie przyszło do głowy, że Mac, najwspanialszy pod słońcem chłopak, nastolatek, który nigdy nikogo nie zawiódł i zawsze wydawał się wierny, dołoży w ten sposób tylko więcej problemów. Niesamowite, że to właśnie on, ktoś, komu zamierzałam najbardziej ufać, wbił mi sztylet w krwawiące serce, po czym bez skrupułów zaczął obracać ostrzem, aby jeszcze bardziej powiększyć ranę.
Był najgorszy z nich wszystkich. Choć chciałam, po tym, co zrobił, nie mogłam mu już wybaczyć.
Wszystkie rzeczy zostawiłam w plecaku, więc nie posiadałam przy sobie ani książek, ani zeszytów, ani, co najgorsze, telefonu. Nie wiedziałam jak sprawdzić, która była godzina, czy zadzwonić do mamy z informacją, że wrócę później. Co prawda wciąż trwały zajęcia, ale i tak nie zamierzałam pojawiać się w okolicy domu zbyt wcześnie. Pragnęłam zaszyć się w jakimś cichym miejscu i zostać w nim na zawsze. Z dala od pytań, zdziwionych spojrzeń, jak również komentarzy, że zostałam Zagubioną. Bez względu na to, co to w ogóle znaczyło, czułam, iż określenie wiązało się z moją tragiczną sytuacją. Użyli go moi „koledzy" na zajęciach, więc byłabym jeszcze skłonna uwierzyć, że wymyślili sobie pierwsze lepsze słówko i przyczepili je do mnie niczym plakietkę z nazwiskiem. Gorzej jednak, że posłużył się nim również Makswel, a on przecież dbał o elokwencję. Nie używał słów, które ktoś wymyślał na poczekaniu, od małego pleniono z jego języka wszelkie zapożyczenia, czy niezrozumiałe zwroty. Skoro od tak posłużył się słowem „Zagubiona" musiało figurować w jakimś słowniku, lub przynajmniej odnajdywać swój odpowiednik.
Nie napawało mnie to entuzjazmem.
Na początku planowałam skierować się do parku, ale po dłuższych przemyśleniach, zawróciłam w stronę publicznej biblioteki. Zżerała mnie ciekawość zmieszana z niepokojem, postanowiłam sobie, że dowiem się, co znaczył zwrot „Zagubiona". Chodziło o to, że zgubiłam się w swoich myślach przez Przydział? A może miało to jakiś związek z myślami samobójczymi? W końcu nie raz do osób, które planowały targnąć się na własne życie mówiło się, iż były po prostu zagubione i z drobną pomocą dałoby się rozwiązać ich problemy...
Tylko, że Sophie nie miała prawa wiedzieć, do jakich miejsc zawędrowałam w podświadomości. Od wielu dni z nikim nie rozmawiałam, odizolowałam się nawet od Maca, co jak widać nie wyszło mi na dobre. Swoje plany, a raczej ostateczną decyzję o zakończeniu życia w jakiś najmniej inwazyjny sposób, zachowałam wyłącznie dla siebie. Jasne, mama, a także niektórzy przyjaciele domyślali się, że było ze mną słabo, ale w życiu nie spodziewaliby się po mnie tak drastycznego pomysłu. Nigdy wcześniej nie miałam problemów z depresją, ani na nic nie skarżyłam się bez potrzeby. Choć nie dorastałam przy tacie, żyłam w zgodzie z mamą i moją najukochańszą siostrą. Od dawna spotykałam się ze wspaniałym chłopakiem, a także planowałam w przyszłości założyć z nim rodzinę. Przez siedemnaście lat w moim życiu nie pojawiło się nic, przez co zapragnęłabym śmierci.
Aż tu nagle jeden krótki dzień, kilka sekund Przydziału zrujnowały to wszystko, nie pozostawiając mi nic, czym mogłabym się jeszcze cieszyć. Jedyny moment, kiedy pozwolono mi założyć piękną suknię i wydać wszystkie oszczędności na makijaż, czy manicure sprawił, iż straciłam cały zapał do życia. Okazał się najgorszym dniem w historii tych siedemnastu lat, a także pokazał, że nie dano mi już będzie odczuwać radości. Najwyraźniej, gdy król wydał werdykt o moim braku mocy, zesłał na mnie tym samym wszystkie klątwy świata. Z każdą sekundą pojawiały się kolejne powody, które podkreślały brak sensu egzystencji w takim świecie. Obraz linii niedbale zarzuconej na drzewo i tworzącej pętlę, stawał się coraz wyraźniejszy. Im dłużej o tym myślałam, tym więcej pojedynczych nitek oplatających sznur nabierało koloru, jak również kształtu. Kontrastowały tym samym z blaknącymi barwami stojących w okolicy domów, drzew, innych roślin, czy nawet ludzi. Dźwięki stawały się przytłumione, zapachy odrzucające i nieprzyjemne. Tylko widok liny zachęcał, aby podejść i na własnym ciele przekonać się, czy rozwiąże problem braku mocy.
Wciągnęłam ze świstem powietrze, uświadamiając sobie w jak tragicznym położeniu się znalazłam. Było tak źle, iż zaczęłam myśleć o samobójstwie na środku drogi, w biały dzień. Równie dobrze wystarczyło rzucić się w bok i „przypadkiem" wpaść pod autobus jak stwierdził Gabe podczas rozmowy z Philipem. Może nawet przysłużyłabym się w ten sposób społeczeństwu. W końcu od jakiegoś czasu nie postrzegano mnie jak człowieka, który po prostu nie miał szczęście podczas Przydziału. Ludzie widzieli we mnie ubytek, zarazę, która mogła dopaść ich dzieci, a następnie ich również pozbawić mocy.
– Ulotkę?
Zamrugałam, odwracając się w stronę jakiejś dziewczyny, na oko rok młodszej ode mnie, która wyciągała rękę. Trzymała w niej jakiś kolorowy świstek papieru i uśmiechała się promiennie, nakłaniając przechodniów do jego wzięcia. W tym wypadku mnie.
– J... jasne. – już miałam wziąć ulotkę, kiedy ktoś chwycił dziewczynę w pasie i odciągnął gwałtownie do tyłu. Nastolatka pisnęła, nieco zaskoczona, po czym spojrzała z wyrzutem na nieco starszego chłopaka.
– Ben! Co ty wyprawiasz?! – wydarła się na niego, kucając po kilka kartek, które wypadły jej z dłoni. Jedna upadła tuż obok mojej nogi, ale zanim tamta zdążyła po nią sięgnąć, poszybowała w górę.
– Ja?! Co ty robisz?! – warknął chłopak nazwany Benem. Był na tyle wysoki, że przycisnąwszy do swojego ciała towarzyszkę, i tak wystawał zza niej od szyi w górę. – To ta dziewczyna z telewizji! Mama mówiła, żeby się do niej nie zbliżać.
Otworzyłam szerzej oczy, przerażona, tym co powiedział.
Nie! Tylko nie to! Nie kolejni.
– Bo co? Ugryzie nas? – prychnęła nastolatka, odgarniając za uszy jasne, nieco wypłowiałe włosy. Zauważyłam, że w jej prawym uchu widniał klips imitujący kolczyk. Pewnie dorastała w mieszanej rodzinie, inaczej byłoby ją stać na normalną biżuterię. Nikt nie kazałby jej ponadto rozdawać ulotek. – Spójrz na nią Ben. Wygląda jak siedem nieszczęść. Sądzisz, że naprawdę mogłaby ci coś zrobić?
Chłopak skrzyżował ręce na piersi, tym samym wypuszczając dziewczynę z objęć. Stanął jednak w taki sposób, aby zagrodzić jej przejście, w razie gdyby wpadła na pomysł podejścia do mnie.
– Jest ranna. – zauważył, jakby wcale nie było mnie obok. Od razu cofnęłam dłoń, zasłaniając oparzenie. – Albo ktoś ją zaatakować, albo sama to sobie zrobiła. W obu przypadkach wolę trzymać się od niej z daleka. Kto wie jakie zarazki roznosi.
Zacisnęłam zęby. Jak ten chłopak w ogóle śmiał mówić coś takiego?! Nie znał mnie, nie wiedział przez jakie piekło przeszłam. Nie miał prawa otwarcie mnie oczerniać.
– Jesteś podły. – skwitowała jego siostra zanim zdążyłam się odezwać i wygarnąć temu całemu Benowi. – Nie powinieneś mówić takich rzeczy.
– Będę mówić, co mi się podoba Yuno. – chłopak wyrwał dziewczynie pozostałe ulotki, a następnie zamknął jej dłoń w żelaznym uchwycie. Nastolatka zaczęła się szarpać, ale tamten ani myślał poluźnić uścisku. – Idziemy stąd.
Oboje odeszli w szybkim tempie i już po chwili zostałam na ulicy sama. Kilka osób co prawda zainteresowało się naszą rozmową, bo przystanęło, ale zaraz ruszyło w swoją dalszą drogę, udając, że nikt niczego nie widział, ani nie słyszał. Niektóre dzieci pytały swoich rodziców, co się stało, a ci szeptali im coś na uszy tak, abym nie mogła ich usłyszeć. Znów czułam się jak wyrzutek, jak popychadło, przed którymi ostrzegano młodsze pokolenie.
Pochyliłam się i podniosłam pogiętą ulotkę, której Yuno nie zdołała podnieść z powodu obronnej reakcji brata. Kartka reklamowała jakąś nowo otwartą kawiarenkę dla młodzieży. Patrząc na obecną sytuację raczej i tak nie byłabym w niej mile widziana.
Złożyłam kartkę na cztery części, po czym włożyłam ją do kieszeni spodni. Znajdowałam się już niedaleko biblioteki, więc uniosłam dumnie brodę i poszłam dalej, ignorując zaciekawione spojrzenia przechodniów. Było mi już w sumie wszystko jedno. Jeśli ostatecznie zdecydowałabym się na samobójstwo, wcześniejszy czas nie powinien mieć większego znaczenia.
W końcu dotarłam do celu. Miejska biblioteka nie należała może do największych, ani do najlepiej wyposażonych, ale i tak było to lepsze niż całkowity brak dostępu do książek. Wiele osób, zwłaszcza tych o słabszych żywiołach, nie miało dostępu do pieniędzy. Nie każdy mógł sobie pozwolić na prywatne biblioteczki, czy zapełnianie wolnych półek tomikami poezji.
Weszłam po schodkach i od razu udałam się do czytelni. Nasza biblioteka miała to do siebie, że została podzielona na dwie części, ogromne pomieszczenie, w którym szukało się książek do wypożyczenia, a także salę, gdzie ów lektury można było czytać bez wynoszenia ich z parceli. Zapewniało to dużą wygodę, ponieważ nie każdy lubił podawać swoje dane osobowe nieprzyjemnej bibliotekarce. Istniało ryzyko, że w akcie zemsty, albo zwyczajne nudy udostępni prywatne informacje dalej lub będzie ścigać zapominalskich gości, aby oddali to, co pożyczyli.
Czytelnię odwiedzało zdecydowanie więcej osób niż samą bibliotekę. Uczniowie przychodzili pouczyć się w zaciszu regałów, a starsi porozwiązywać krzyżówki. Atmosfera, która panowała w pomieszczeniu była naprawdę przyjemna i wręcz namawiała, aby wracać z powrotem. Nawet muzyka puszczana z głośników ułatwiała rozluźnienie się i zapomnienie o problemach.
Gdybym nie przyszła w konkretnym celu, pewnie usiadłabym na jednym z krzeseł, wsłuchując się w delikatne dźwięki płynące po pomieszczeniu. Zamiast tego zaczęłam przeszukiwać regały w poszukiwaniach ksiąg o Żywiołach. Tam na pewno zapisano coś o braku mocy, a co za tym idzie, również o Zagubionych.
O tej porze w bibliotece pojawiało się raczej mało osób, więc nie musiałam się obawiać, że ktoś mnie rozpozna i znów zacznie robić sceny. Spokojnie, wciąż pamiętając o bólu ręki i o tym większym, wywołanym przez Maca, wertowałam poszczególne księgi szukając jakichś istotnych wiadomości. Nigdzie nie mogłam znaleźć tego, co mnie interesowało. W większości pozycji pisano wyłącznie o zaletach lub wadach posiadania poszczególnych mocy. Kierunki opisywano bardzo dokładnie, pamiętając o najdrobniejszych szczegółach. O ludziach, którzy nie okazali się być żadnym z żywiołów, stronice milczały.
Nareszcie, po dobrych kilkudziesięciu minutach, udało mi się w końcu znaleźć w miarę sensowną pozycję. Stara, oprawiona w sztuczną skórę książka była ciężka, a także obszerna jak na zwyczajną lekturę, co pozwalało myśleć, iż będzie w niej coś, czego do tej pory nie zapisano. Z nadzieją wzięłam ją więc do stolika i przewertowałam spojrzeniem spis treści.
Zrzedła mi mina, gdy okazało się, iż spis treści był tak naprawdę zbiorem jakichś nieistotnych, nic nie dających informacji. Książki nie podzielono widocznie na rozdziały, każdy nowy temat oddzielano obrazkami i ręcznie szkicowanymi znakami. Mogły minąć wieki zanim odnajdę właściwy rozdział.
– Polecam zajrzeć na stronę trzysta dwunastą. – oznajmił chłopak, który akurat przechodził obok. – Tam znajdziesz coś, co z pewnością cię zainteresuje.
Ściągnęłam brwi i spojrzałam na nastolatka, który już znikał za jednym z regałów. Nie miałam pojęcia, kto to, ale widocznie dobrze wiedział, jaką lekturę czytałam. Gdy otworzyłam książkę na wskazaną stronę, moim oczom ukazał się rozdział w całości poświęcony braku mocy.
Otworzyłam usta, jeszcze raz spoglądając w kierunku tajemniczego chłopaka, który, bądź co bądź, zaoszczędził mi kolejnych minut kartkowania książki strona po stronie. Wstałam nawet z krzesła, ale i tak nic mi to nie dało. Nastolatek rozpłynął się w powietrzu.
– Dzięki? – powiedziałam w nieokreślonym kierunku, po czym pochyliłam się, czytając pierwsze linijki tekstu.
Jak się okazało, książki potrafiły być naprawdę przydatną skarbnicą wiedzy. W rozdziale dowiedziałam się między innymi tego, że brak mocy wykazywało jedynie dwa procent społeczeństwa. Nie wiedzieć czemu, osoby, których wynik na Przydziale okazywał się negatywny, często pochodziły z rodzin o wysokim prawdopodobieństwie wystąpienia jednego z żywiołów, czyli takich o potencjalnie naprawdę silnych genach. Przypadki tego typu zdarzały się co parę lat, zawsze wywołując zaskoczenie, a także strach. Ludzie bali się, że z kolejnymi pokoleniami moce zaczną słabnąć, więc automatycznie zaczynali unikać osób bez mocy. To prowadziło do wielu przypadków depresji i nagminnych samobójstw. Z tego też powodu nigdy nie przeprowadzono badań nad Zagubionymi – po prostu zanim ktokolwiek o tym pomyślał, ci zawsze z niewiadomych powodów odbierali sobie życie.
Odchyliłam się na krześle, spoglądając w zamyśleniu w niebieski sufit. Teraz, kiedy sama stałam się taką osobą dobrze wiedziałam, dlaczego niektórzy nie wytrzymali presji. Zagubieni, choć wcale się nie zmieniali, byli odrzucani przez społeczeństwo, nie umiejące zaakceptować ich odmienności. Nie dostawali żadnych szans na normalne życie mimo, iż w dawnych czasach przecież nikt nie posiadał mocy.
Jeśli chodziło o sam zwrot „Zagubiony", nawiązywał on do żywiołów i kierunków jakimi je określało. Podobnie jak Ogień nazywano Północą, a Wodę Południem, tak kogoś, kto nie odnalazł wśród żywiołów własnego, określano Zagubionym, czyli człowiekiem, który zwyczajnie „zgubił" swój kierunek. Było to o wiele łatwiejsze niż ciągłe mówienie „osoba bez mocy", czy „ten, który nie przeszedł pomyślnie Przydziału".
W sumie, jeśli patrzeć na to z neutralnej strony, nazwa nie była ostatecznie tak obraźliwa jak na początku sądziłam. Wydawała się banalnie proste i idealnie odzwierciedlała moją sytuację. Ludzie oczekiwali ode mnie, że zostanę Zachodem, zawiodłam ich, a także swoje oczekiwania. Niczym statek tonęłam w swojej pewności siebie, nie biorąc pod uwagę, że coś mogłoby pójść źle. Zamroczyły mnie puste obietnice o nowym życiu z mocami, jak również wizja spędzenia go na zabawie. Dopiero widząc wodę brutalnie wdzierającą się na statek, zrozumiałam jak naprawdę wyglądała sytuacja. Nic nie mogło być idealnie kolorowe, to, co przegapiłam miało barwę smutnej szarości, która zamierzała pociągnąć mnie na dno wraz z całą otoczką pychy jaką wokół siebie stworzyłam.
W dniu Przydziału zauważyłam dziurę ziejącą na środku statku, przez którą wlewała się błękitna ciesz. Zamiast jednak chwycić za leżące nieopodal wiadra, aby wybierać wodę i dołożyć starań, aby się ratować, skuliłam się w kącie, czekając aż pójdę na dno. Im więcej wody pojawiało się na statku, tym szybciej traciłam nadzieję i panikowałam. Krytyczna sytuacja ujawniła prawdę, która przez długi czas była przysłonięta przez zasady panujące na ziemi.
Zagubiłam nie tylko żywioł, ale i samą siebie. Utraciłam coś, co sprawiało, że miałam ochotę żyć.
Spędziłam w bibliotece jeszcze dużo czasu, dopiero po zachodzie słońca orientując się jak było późno. Nie miałam zegarku, z oczywistych przyczyn nie mogłam też sprawdzić godziny w telefonie.
Zmęczona zatrzasnęłam książkę, po czym odłożyłam ją na miejsce, wcześniej wsuwając w nią ulotkę, którą zgubiła Yuno. Byłam ciekawa, co jeszcze kryły stare, pożółkłe stronice, ale jakoś miałam wrażenie, że bibliotekarka nie zechce wypożyczyć mi książki. Pewnie bała się mojej „choroby" tak samo jak inni. Zaznaczyłam więc zamiast tego czytaną stronę i postanowiłam wrócić do czytelni jak tylko znajdę więcej wolnego czasu. Mama już pewnie i tak odchodziła od zmysłów, nie wiedząc, gdzie się podziałam.
* * *
– Gdzie byłaś? – mama przywitała mnie w progu z zaciśniętymi ustami i plecakiem trzymanym w prawej dłoni za specjalny uchwyt. – Makswel przyniósł twoją torbę, mówiąc, że uciekłaś z zajęć. Vivienne, rozmawiałyśmy o tym!
Spuściłam głowę, nie chcąc pokazać jak bardzo zdenerwowała mnie ta wiadomość. Jak ten chłopak w ogóle śmiał przychodzić po tym wszystkim, co mi zrobił?! Czy on naprawdę nie miał sumienia? Nie rozumiał, jak bardzo mnie skrzywdził.
– Wpuściłaś go do domu? – zapytałam zamiast odpowiedzieć na pytanie kobiety. – Rozmawiałaś z nim?
Mama fuknęła ze złości. Dochodziła siódma, więc miała prawo się gniewać. Na pewno drżała ze strachu o to, co mogłam zrobić, nic zresztą dziwnego. Najpierw rękami i nogami wzbraniałam się przed wychodzeniem, a później nagle znikałam bez śladu na cały dzień, nie dając znaku życia. Na domiar złego przychodził ten zdrajca i przynosił moje rzeczy. Od tak, jak gdyby nic się nie wydarzyło!
Szkoda, że nie mogłam wyznać, dlaczego uciekłam, albo przynajmniej mieć więcej odwagi. Gdybym nie czuła się tak zraniona, z wielką przyjemnością zdzieliłabym Maca po twarzy jeszcze raz. Widocznie tylko wtedy, odczuwał jakiekolwiek wyrzuty sumienia.
– Wpuściłaś go? – powtórzyłam, ponieważ mama milczała, wciąż gromiąc mnie wzrokiem.
Kobieta rzuciła w moją stronę plecak, więc chwyciłam go w locie. Spojrzałam na nią z wyrzutem.
– Oczywiście, że tak. – odparła mama, dłonią każąc mi wejść do domu. Zacisnęłam palce na materiale plecaka, przekroczyłam próg, a następnie zamknęłam za sobą drzwi. – Czemu miałabym tego nie robić? Przyszedł zaraz po lekcjach, nie mając pojęcia, co się z tobą stało. Oboje odchodziliśmy od zmysłów.
Wciągnęłam nosem dużo powietrza, po czym powoli je wypuściłam, aby nie wybuchnąć ze złości.
– Mówił coś?
Kobieta skierowała się do kuchni, więc poszłam za nią. Usiadłam przy stole, a mama podeszła do szafek, wyciągając z jednej z nich pudełko z herbatą.
– Tylko tyle, że byłaś u pielęgniarki, a później zniknęłaś ze szkoły, zostawiając w niej wszystkie rzeczy. – włączyła czajnik, po czym zaczęła przygotowywać dwa kubki. – Nie wzięłaś ani książek, ani telefonu. Co ty sobie myślałaś dziecko?
Wzruszyłam ramionami. Jak dotąd trzymałam oparzoną dłoń za plecami, a teraz, kiedy zajęłam krzesło ukrywałam ją pod stołem, więc kobieta jeszcze jej nie zauważyła. Wiedziałam jednak, że w końcu wróci do samego początku i zapyta, dlaczego trafiłam do pielęgniarki.
– Nagle źle się poczułam. – skłamałam, karcąc się w myślach za to, że kryłam Maca. Gdybym od razu wyznała prawdę, ominęłoby mnie kazanie, a może nawet otrzymałabym trochę współczucia. A tak, pamiętając, iż mama uwielbiała Makswela, bałam się przyznać do jego zdrady. W jakiś niezrozumiały dla siebie sposób, nie chciałam, aby kobieta znienawidziła chłopaka.
Szkoda tylko, że przez to ja nienawidziłam go coraz bardziej. Miałam wrażenie, iż podświadomie zmusza mnie do dyskrecji, chroniąc swoją reputację, a także przyszłość. Gdyby wydało się, że zdradził dziewczynę (nawet Zagubioną) wszyscy uznaliby go za podłego, nic nie wartego dzieciaka. Dla kogoś z głównych kierunków oznaczałoby to definitywny koniec kariery. W końcu, jak zdążyłam się przekonać, ludzie ani nie wybaczali, ani nie zapominali.
– Źle się poczułaś? – mama nie wyglądała na zaskoczoną. – Nie kłamiesz?
Pokręciłam głową. Jasne, że nie byłam szczera, ale przecież bym jej o tym nie powiedziała.
– To pewnie przez to, że od kilku dni siedziałam w domu i mało jadłam. – brnęłam w kłamstwo, aby jeszcze bardziej je urzeczywistnić. – Zasłabłam, więc nie chciałam robić problemów i od razu poszłam do pielęgniarki. Tam zrobiło mi się jeszcze gorzej.
Mama uniosła brwi.
– I od tak zostawiłaś rzeczy i wyszłaś ze szkoły, nikogo o tym nie informując? Vivienne, proszę cię...
Zacisnęłam usta, nic nie odpowiadając. W tej samej chwili zabrzmiał gwizdek, więc poderwałam się z krzesła, aby zalać herbatę wrzątkiem. Mama w tym czasie siedziała nieruchomo, czekając aż wrócę na miejsce.
– Widziałaś, która jest godzina? – zadała kolejne pytanie. – Skoro było ci słabo powinnaś od razu wrócić do domu.
– Mówiłam, że było m coraz gorzej. – trochę zbyt gwałtownie położyłam na stole jeden z kubków. Od razu wróciłam po drugi, zatrzymując się dłuższą chwilę przy blacie. Tam czułam się bezpieczniejsza niż wystawiona na karcące spojrzenie mamy.
Mama zaczęła masować palcami skronie.
– Vivienne, mam dosyć tego, że nie chcesz powiedzieć szczerze, co robiłaś. – odwróciła się, kompletnie ignorując herbatę. – Przyznaj po prostu, że od początku nie zamierzałaś iść na lekcje. Szukałaś tylko pretekstu, żebym przestała cię katować, abyś wyszła do ludzi.
– Mamo... – zaczęłam, zamierzając zaprotestować, ale nie dane mi było dokończyć. – To wcale nie tak. Ja...
Kobieta uniosła rękę, każąc, abym była cicho.
– Kochanie, wiem, że Przydział wpłynął na nas negatywnie, ale nie możesz do końca życia uciekać przed światem. Dobrze wiesz, że sąsiedzi już i tak gadają. Jeśli nie zmierzysz się ze światem, jeśli nie zaczniesz znów spotykać się ze znajomymi, nic nigdy nie będzie jak dawniej.
Uderzyłam w blat stołu tak, że aż poczułam ból, a kubek z herbatą podskoczył, wylewając trochę zawartości. Chwyciłam się za głowę i głośno jęknęłam. Miałam dosyć pytań, wyrzutów i ciągłych oskarżeń. To ja byłam ofiarą, to mi ciągle przydarzały się tragedie, z którymi nie potrafiłam dać sobie rady. Dlaczego ciągle czułam się jakbym to ja zawiniła i ciągle ponosiła konsekwencje nieprawidłowych wyborów?!
– Nic nie będzie jak dawniej! – krzyknęłam, czując w oczach łzy. Gdyby ktoś zbierał je w jakiś pojemnik, ten już dawno by się przelał. – Wmawiasz sobie, że wszystko wróci do normy, a to nie jest prawda! Ludzie już dawno mnie skreślili. Nikt nie chce przebywać w moim otoczeniu, uciekają, albo odwracają się, kiedy znajduję się w pobliżu. Nie rozumiesz? Młodsze osoby czują do mnie wstręt, a starsi straszą mną swoje rodziny. Stałam się wyrzutkiem, wirusem, który może się rozprzestrzenić i trzeba go zwalczyć w zarodku. Wszyscy boją się, że im dzieciom przydarzy się to samo! Że też spieprzą Przydział i nie będą mieć mocy!
Skończyłam krzyczeć, osuwając się na podłogę. Znów to zrobiłam, znów straciłam kontrolę, czując, że z bezradności powinnam atakować.
Mama siedziała w milczeniu, blada, wpatrując się w jedną z moich dłoni z otwartymi ustami. Zamrugałam, zdając sobie sprawę, co właśnie zrobiłam.
Przypomniałam sobie o ranie spowodowanej przez ogień.
W tym samym momencie do kuchni weszła przestraszona Gini.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro