Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 9

W drodze do pielęgniarki starałam się nie myśleć o tym, co stało się w klasie. Philip zachował się podle, ale ostatecznie nie mogłam się mu przecież dziwić. W takim społeczeństwie nas wychowywano, wmawiano nam, że osoby bez mocy było gorsze i nie miały szans na odnalezienie się w społeczeństwie. Smutne, ale prawdziwe, jedyne co mogłam zrobić to przyzwyczaić się do podobnego traktowania. Jakkolwiek wyglądało na to, że nauczyciele w miarę stali po mojej stronie, tak nie mogli pilnować mnie przez cały czas. Osoby pokroju Gabe'a, czy Sophie znajdowały się na każdym kroku - w moim liceum, w mieście, w parku... Gdybym zamierzała przed nimi uciekać, musiałabym do końca życia bunkrować się w domu, udając, że przestałam istnieć. Mama raczej by się na coś takiego nie zgodziła, więc zostawała mi jedynie akceptacja takiego stanu rzeczy.

Pomyślałam, że jeśli w miarę szybko nie nauczę się zagłuszać przykrych komentarzy, czy przyjmować dziecinnych zagrywek ze stoickim spokojem, to na nic zdadzą się dobre chęci kobiety. Przyszło mi nawet do głowy pytanie, czy w moim kraju sprzedają nieletnim broń bez pozwolenia. Jeśli nie siebie, zamierzałam zabić Philipa. Na moc nie było co liczyć, gdyż jakoś się ze mną nie polubiła. Pozostawały te bardziej przyziemne środki, jeśli chodziło o popełnienie morderstwa.

Pokręciłam głową i skierowałam się w stronę korytarza, gdzie był gabinet pielęgniarki. Trochę słabo szło mi to nie myślenie. Co się jednak dziwić. Mój świat się zawalił, byłam chyba usprawiedliwiona.

W końcu dotarłam do celu. Pokój, w którym przebywała pielęgniarka, nie należał do najprzyjemniejszych. Każdemu kojarzył się z paskudnymi, tak naprawdę nic nie dającymi syropami, albo wyrokami, że objawy trzeba sprawdzić u bardziej doświadczonego lekarza. W moich odczuciach, pomieszczenie również nie należało do ciekawych. Osobiście trafiłam tam trzy razy, dwa, kiedy przechodziłam wyjątkowo bolesne miesiączki, a zapomniałam z domu tabletek i raz, gdy potknęłam się na schodach i rozbiłam kolano. Co prawda nie czułam wtedy bólu, a rana mocno nie krwawiła, ale Mac uparł się, że powinnam iść do pielęgniarki, aby to opatrzyła.

No i opatrzyła - zerknęła na otarcie, po czym z miną znawcy stwierdziła, że wymagana będzie interwencja lekarza. Albo naprawdę żal jej było marnować kilku plastrów, albo cudem dostawała te wszystkie medyczne dyplomy, którymi ozdobiła ściany swojego gabinetu. Chwaliła się nimi za każdym razem, gdy ktoś do niej przychodził, ale jakoś nigdy nie tłumaczyła, skąd w ogóle je miała.

Westchnęłam, zacisnęłam palce na bolącej dłoni, po czym stanęłam przed białymi drzwiami. Dochodziła zza nich jakaś przytłumiona rozmowa, ale nie umiałam wywnioskować, czego dotyczyła. Zamiast tego, moją uwagę przyciągnęły inne drzwi, prowadzące do damskiej łazienki. Znajdowały się zaraz obok gabinetu, dodatkowo były otwarte na oścież, więc od razu wypatrzyłam wewnątrz pielęgniarkę, która przemywała akurat jakiś kubek w zlewie.

- Dzień dobry. - podeszłam, żeby mogła mnie zauważyć. Kobieta podniosła wzrok i uśmiechnęła się do mnie przyjaźnie.

- Dzień dobry, dzień dobry. - odłożyła umyty kubek, po czym wzięła kolejny, stojący do tej pory na parapecie. - Przyszłaś do mnie? Ty też się czymś zaraziłaś?

Pokręciłam głową, obserwując poczynania kobiety. Jak na kogoś, kto lubił przechwalać się swoimi, niezbyt zaawansowanymi umiejętnościami, wydawała się zawsze wyjątkowo miła. Była typową, starszą kobietą, której do emerytury brakowało niespełna kilku lat. Jej powoli siwiejące włosy wystawały spod beżowej opaski, a szare oczy spoglądały na wszystkich z życzliwością. Pielęgniarka chodziła zazwyczaj w białym kitlu (żeby jeszcze bardziej podkreślić swój fach), a także jasnych, nieco za dużych klapkach, które ani trochę nie zakrywały grubych, szarych skarpet, które nakładała praktycznie codziennie. Widocznie kobieta bardziej od eleganckich kreacji, ceniła sobie ubrania za wszelką cenę udowadniające, że była pielęgniarką.

- Zdarzył się... pewien nieprzyjemny incydent w klasie i trochę się poparzyłam. - wskazałam rękę, która powoli zaczynała się robić czerwona. - Nauczyciel kazał mi się z panią zobaczyć.

Pielęgniarka pokiwała głową, wciąż nie przerywając mycia kubka.

- Dobrze, dobrze... Zaraz się tym zajmiemy. - powiedziała niezbyt zwracając na mnie uwagę. - Wejdź proszę do mojego gabinetu. Czeka tam już dwójka innych uczniów, więc mam nadzieję, że to nie jest problem.

- Ależ skąd. - uśmiechnęłam się. Nie dodałam, że jednym z tych uczniów był mój chłopak, gdyż raczej nie zainteresowałoby to kobiety. Zamiast tego zawróciłam i skierowałam się pod białe drzwi.

Tym razem dźwięki ucichły, więc powoli nacisnęłam klamkę. Gabinet pielęgniarki dzielił się na dwie części, jedną z nich było miejsce, gdzie ustawiono biurko, dwa krzesła, a także szafę z lekami, a drugą wydzielona dla pacjentów wnęka. Zasłaniała ją gruba kotara, więc nikt wchodzący nie mógł zobaczyć osób kryjących się za nią. Pomagało to w zachowaniu komfortu i pozwalało na przynajmniej połowiczną prywatność. W końcu pokazywanie się w gorszym stanie nigdy nie należało do przyjemnych.

Usłyszałam śmiech Maca, więc cicho weszłam do gabinetu i równie dyskretnie zamknęłam drzwi. Siedział prawdopodobnie za parawanem, więc powoli podążyłam w tamtym kierunku.

- Przestań. - zatrzymałam się, gdy do moich uszu dotarł przyciszony, rozbawiony głos Katheriny. Pamiętałam, że Ayla wspominała, że i ona źle się czuła. - Zaraz wróci pielęgniarka.

Coś w jej tonie sprawiło, że poczułam nieprzyjemne ukłucie podejrzliwości. Dziewczyna wydawała się zbyt wesoła jak na kogoś, komu było tak słabo, że aż poprosił o zwolnienie. Poza tym nie rozumiałam, dlaczego powiedziała, coś w tym stylu? Co takiego robił Makswel?

- Nie wróci tak szybko. - tym razem odezwał się mój chłopak. - Myje te swoje naczynka, a z tego co widziałem, wzięła ich całkiem sporo.

Katherina zachichotała, po czym głośno westchnęła. Nie brzmiało to jednak jak normalne westchnięcie ulgi. Brzmiało bardziej... intymnie, zupełnie jak odgłos, który wydawało się podczas robienia czegoś wyjątkowo przyjemnego.

- Wiesz, że jak zorientują się, dlaczego tak naprawdę się zwolniliśmy, to będziemy mieć kłopoty?

W mojej głowie zapaliła się zielona lampka. Jakiś głosik dobijał się do podświadomości, podpowiadając, co mogło dziać się za parawanem. Mimo to, nie mogłam uwierzyć swoim przeczuciom, miałam nadzieję, że się myliłam, że dostawałam paranoi przez to, iż długo nie widziałam się z Makswelem.

Uważając na swoje kroki, powoli podeszłam bliżej i jednym gwałtownym ruchem, odsłoniłam parawan, ukazując dwie, siedzące na kozetce osoby.

Nie takiego widoku spodziewałam się ujrzeć.

Mój świat nauczył mnie już, że czasami niektóre rzeczy zauważało się dopiero, gdy już zaczynały się dziać, lub nie dało się im w żaden sposób zapobiec. Ludziom wydawało się, że byli panami swojego losu i mogli dowolnie kreować rzeczywistość, w której żyli. Moce ułatwiały funkcjonowanie, uproszczając na pozór skomplikowane czynności. Nikt nie martwił się o dostęp do pożywienia, wodę, czy ciepło. Nie istniały duże ryzyka klęsk żywiołowych, gdyż człowiek w pełni sprawował nad nimi kontrolę i ostatecznie umiał zapanować nad morderczymi skutkami katastrof.

Niestety, istniały zakamarki ludzkiej duszy, przed którymi ci nie potrafili się obronić. Najgłębsze czeluści, które jako nieodłączna część egzystencji, bez przerwy przypominały o swojej obecności, krzywdząc, a także urzeczywistniając najgorsze koszmary człowieka. W tych zakamarkach kryły się bowiem uczucia. Na pozór piękne, ostatecznie zawsze prowadzące do cierpienia, nie dawały się kontrolować. Wprowadzały zamęt i niekiedy doprowadzały do destrukcji nawet najsilniejszych wojowników. Potrafiły być pozytywne, a jednak częściej ludzie zapamiętywali je negatywnie. To ból, zawód, czy złamane serca najmocniej zapadały w ludzkich umysłach. Niczym nóż wdzierały się w ciało, aby poszarpać najważniejsze ograny i spowodować niewyobrażalne zniszczenia. Gdy już się pojawiały, nie dało się od nich uciec, a kiedy zaczynały działać, pozostawiały wiele krwawiących wyrw, które wymagały wieloletniej rekonwalescencji. Uczucia były jedną z najgorszych porażek człowieka. Choć znali się na żywiołach i opanowali je niemal do perfekcji, nikt do tej pory nie odkrył, jak zagłuszyć nadmierne emocje. Powodowało to wiele problemów.

Na przykład wtedy, gdy zakochane po uszy dziewczyny nakrywały swoich chłopaków na zdradzie.

Pierwszym co zobaczyłam, po odsłonięciu kotary były dwie, złączone w pocałunku twarze. Usta pracowały wspólnie, walcząc o dominację, a przymknięte oczy wyrażały błogość, a także wyjątkowe zadowolenie. Kiedy rozległ się dźwięk rozsuwanego parawanu, otworzyły się gwałtownie i zalśniły strachem. Definitywnie nie usłyszeli, że ktoś się zbliżał, bo oboje podskoczyli i oderwali się od swoich warg. W tym czasie torba z moimi rzeczami wylądowała na ziemi, a pojedyncze zeszyty rozsypały się po podłodze.

Dopiero po chwili zrozumiałam, że jedna z tych spłoszonych, zakłopotanych twarzy naprawdę należała do mojego ukochanego. Przyłożyłam dłoń do ust, kiedy wydawał się z nich ledwie słyszalny jęk. Moje oczy zaszły łzami, ciało zaczęło drżeć.

Jak Makswel mógł mi coś takiego zrobić?! Jak mógł mnie zdradzać ze świadomością, że akurat teraz najbardziej go potrzebowałam?!

- Nie... - tylko tyle zdołałam z siebie wykrztusić, kiedy mój wzrok spotkał się z przerażonym wzrokiem nastolatka. Chłopak zamrugał, jakby nie wierzył, że go przyłapałam, po czym natychmiast zrzucił z kolan zakłopotaną Katherine. Poderwał się jak oparzony, chcąc zacząć wyjaśnienia, ale już go nie słuchałam. Odwróciłam się i jak najszybciej wybiegłam z gabinetu, nie zwracając uwagi na palący ból dłoni.

Serce bolało mnie aktualnie bardziej niż ciało. W sekundę straciłam kogoś, na kim mi zależało, na kim wierzyłam, iż będę mogła polegać niezależnie od powagi sytuacji.

Pod drzwiami natknęłam się na wracającą pielęgniarkę, ale nawet nie zareagowałam na jej zdziwione spojrzenie. Wyminęłam kobietę, a następnie pobiegłam w stronę schodów.

- Vivienne! - słyszałam za sobą krzyk Maca, ale nie zatrzymywałam się. Podążał za mną, byłam tego pewna. - Poczekaj! Do jasnej cholery, posłuchaj mnie!

- Zostaw mnie! - wrzasnęłam ile sił w płucach. Miałam gdzieś, że znajdowałam się na korytarzu. Już i tak wszyscy uważali mnie za wyrzutka, równie dobrze mogli uznać, że byłam chora na umyśle. - Nienawidzę cię! Jak mogłeś mi to zrobić?!
Nie wiedzieć jakim cudem, chłopak dogonił mnie zanim w ogóle dotarłam do schodów. Chwycił mnie boleśnie za ramię (na szczęście nie to poparzone), po czym brutalnie obrócił tak, abym patrzyła na jego twarz. Od razu spuściłam wzrok, aby nie pokazywać łez, które ciurkiem spływały po mojej twarzy, mocząc koszulkę.

- Ile to trwa? - zapytałam szeptem, zaciskając ręce w pięści. Obraz Katheriny dotykającej ust Maca był okropny, ale nie chciał mi za nic wylecieć z pamięci. - Zacząłeś się z nią spotykać, bo nie jestem kierunkiem?

Chłopak wciągnął ze świstem powietrze. Jego ciało naprężyło się, a że znałam je wręcz idealnie, wyczułam, iż był spięty i zastanawiał się nad najlepszą odpowiedzią.

- Nie. To trwało dłużej. - oznajmił w końcu, a ja aż jęknęłam z bólu. Zaczynało do mnie docierać, że nic sobie nie ubzdurałam. Mac, mój Mac naprawdę mnie zdradzał. - Spotykałem się z Kath już od jakiegoś czasu. To miał być tylko przelotny romans, zamierzałem z nią skończyć zaraz po Przydziale.

Zacisnęłam powieki. Nagle wszystko zaczęło się układać. Zaczęłam przypominać sobie szczegóły, które nie wydawały mi się godne uwagi. Przecież Mac zniknął na jakiś czas przed Przydziałem, tłumacząc, że rozmawiał z rodzicami. W tym samym czasie koleżanki Katheriny straciły ją z oczu i sądziły, że znajdowała się w łazience. To nie mógł być przypadek, już wtedy para wymknęła się na potajemne spotkanie!

Zamknęłam oczy, przypominając sobie jeszcze jedną scenę. Chusteczka, którą chłopak dał mi przed imprezą... Widniały na niej inicjały K.L! Całkiem przypadkiem były one pierwszymi literami nazwiska Katherina Lanshe.

Mój chłopak wręczył mi przedmiot należący do dziewczyny, z którą mnie zdradzał, a ja nawet się tego nie domyśliłam. Jak bardzo byłam głupia i zaślepiona miłością, skoro nie wydawało mi się to podejrzane?!

- Nie skończyłeś z nią. - próbowałam się wyrwać. - Przez cały czas mnie okłamywałeś!

- Zrozum! Musiałem. - warknął Mac, zaciskając palce na moim ramieniu. Uniosłam głowę i ujrzałam w jego oczach czysty żal. - Miałem być Północą, albo Południem! Należę do elity żywiołów! Moi rodzice to jedni z bardziej wpływowych ludzi w mieście. Już i tak nie podobało im się, że ich syn związał się z kimś z Zachodu. Akceptowali nasz związek tylko dlatego, że ich o to poprosiłem, rozumiesz? Dali się przekonać, bo twoi bliscy, bądź co bądź, mieli silne geny jednego z czterech głównych kierunków. Tylko z tego powodu mogłem się z tobą normalnie spotykać.

Jęknęłam. Makswel nigdy mi o tym nie powiedział. Jego rodzina zawsze wydawała się do mnie przyjaźnie nastawiona. Pani Cascio często zapraszała mnie na wspólne pogawędki przy podwieczorku, a pan Cascio, po tym jak dowiedział się o odejściu taty, postanowił zrobić mi przyśpieszony kurs, jak zmienić opony w aucie, a także jak naprawić zlew w razie usterki. Choć byli rodzicami mojego chłopaka i dobiegali czterdziestki, z przyjemnością spędzałam z nimi wolny czas. Zarówno mamę, jak i tatę Makswela traktowałam niczym drugą rodzinę. Uwielbiałam ich i chętnie przychodziłam do ich posiadłości. Nawet moja rodzicielka żaliła się, że spędzałam u przyszłych teściów więcej czasu niż we własnym domu.

Jak dobrze wspomniał Mac, jego rodzice byli wysoko postawieni i zależało im na reputacji. Traktowali syna surowo, ale robili to tylko po to, aby wyrósł na poważnego, szanowanego mężczyznę. Do mnie jednak zawsze odnosili się bardzo ciepło, nigdy nie dawali mi odczuć tego, jak bardzo przeszkadzała im moja obecność.

To był kolejny cios prosto w serce. Mac na pewno o tym wiedział, mówił o tym tylko dlatego, że próbował usprawiedliwić własną zdradę. Zamierzał zwalić ją na rodziców i odwrócić uwagę od swojego uczynku.

- Myślałam, że mnie lubili... - pociągnęłam nosem. Powoli traciłam rachubę w złych rzeczach, które przytrafiały mi się od Przydziału. Brak mocy, myśli samobójcze, pani Ashton, pęknięte rury, rozmowa Philip'a, Gabe'a i Sophie, poparzona ręka, zdrada... Zaczynałam myśleć, że cały świat sprzysiągł się przeciwko mnie. W całym, siedemnastoletnim życiu nie doświadczyłam tyle nieszczęścia w tak krótkim czasie.

- Lubili dopóki widzieli w ciebie Zachód. - oznajmił Makswel, dostrzegając moje łzy. Planował otrzeć je wierzchem dłoni, ale odtrąciłam jego rękę zanim zdążyła znaleźć się na moim policzku. - Jak myślisz, jak zareagowali na wiadomość, że zawaliłaś Przydział? Byli wściekli. Południe nie może spotykać się z mieszanymi kierunkami, a co dopiero mówić o Zagubionym. Wiesz, co powiedzieliby ludzie? Zaczęłyby się komentarze, stracilibyśmy zaufanie wśród inwestorów. W firmie ojca zaczęłyby się szepty.

- J... ja zawaliłam Przydział? - otworzyłam szerzej oczy. Mac mówił dalej, ale to właśnie to zdanie dźwięczało mi w uszach, zagłuszając pozostałe słowa chłopaka. - Sądzisz, że tego chciałam? Że specjalnie skazałam się na odrzucenie ze strony społeczeństwa?!

- Nie wiem. - chłopak pokręcił głową. Spojrzał na zegarek na nadgarstku, ale do przerwy zostało jeszcze trochę czasu. Katherina uznała pewnie, że woleliśmy zostać sami, bo widocznie nie wyszła z gabinetu pielęgniarki, aby się tłumaczyć, czy kłócić. Szkoda tylko, że zdecydowała się na tak miły gest, dopiero po tym jak przylepiła się do mojego chłopaka i obściskiwała się nim na lekarskiej kozetce! - Naprawdę nie wiem Vivienne. Nie wydaje ci się to dziwne? W końcu jeszcze żaden Zagubiony nie miał obojga rodziców tego samego kierunku. Twoje geny powinny być wyjątkowo mocne.

- Po pierwsze: nie nazywaj mnie ciągle Zagubioną. - wciągnęłam powietrze do płuc, po czym głośno je wypuściłam. Nie wiedziałam, czy płakać, wrzeszczeć, czy po prostu odejść. - Po drugie: co sugerujesz, łącząc z Przydziałem moją rodzinę?

Mac zawahał się, po czym puścił mnie i wsadził ręce do kieszeni spodni. Otworzył usta, a patrząc na jego zakłopotanie, zapewne zamierzał zmienić temat, ale nie pozwoliłam mu na to.

- Co sugerujesz?! - powtórzyłam głośniej. Po korytarzu rozniosło się echo mojego głosu.

- Sama pomyśl. - powiedział chłopak szeptem. Pochylił się, jakby nagle nasza rozmowa stała się dużo bardziej prywatna. - To wszystko jest... podejrzane. Może twoja rodzina nie mówiła prawdy. Może twój ojciec tak naprawdę nie był Zachodem i przez cały czas byłaś okłamywana. Co jeśli sam też był Zagubionym, ale twoja matka go kryła. W końcu sama mówiłaś, że nigdy nie ujawniał przy was mocy. Może dlatego nie zostałaś...

Nie dokończył. Jego wypowiedź przerwał głośny świst powietrza, a następnie równie donośne uderzenie. Siarczysty policzek wymierzony przeze mnie, moją dłonią, był odpowiedzią na jego pytanie.

- Nigdy. Nie. Waż. Mówić. Się. Tak. O. Moim. Ojcu! - warknęłam, kipiąc z wściekłości. Mógł sobie mówić wszystko, co chciał, ale nie obwiniać kogoś z moich bliskich, o to, co się stało. Rozmowy o tacie już i tak były tematem tabu. Makswel definitywnie przesadził, wspominając o nim w taki sposób. - Mój tata był Zachodem! Kim jesteś, że w ogóle wydaje ci się, że możesz go oczerniać?!

Chłopak chwycił się za policzek i syknął z bólu. Jego policzek pokrywała czerwona plama, na której odbijały się moje palce. Zawarłam w tym uderzeniu wszystkie wyrzuty, jakie miałam względem nastolatka, cały ból jaki tłamsiłam w zarodku, aby nie skumulował się i nie wypełzł na zewnątrz w jeszcze gorszej formie. Prędzej wybaczyłabym zdradę, niż puściła płazem takie komentarze.

- Nie oczerniam go. - teraz i on przestał się hamować. - Stwierdzam fakty. Nie wiesz, jak było naprawdę. Nie znałaś dobrze swojego ojca.

Uniosłam dłoń z zamiarem wymierzenia mu kolejnego policzka. Tym razem był na to przygotowany, bo chwycił moją rękę w locie, a następnie opuścił ją w dół. Zrobił to tak gwałtownie, że zaskoczona aż się pochyliłam. O mały włos Makswel nie wyszarpnął mi ramienia.

- Posłuchaj uważnie, bo nie będę dwa razy powtarzał. - przyciągnął mnie do siebie tak, aby moja twarz znajdowała się blisko jego twarzy. - Nie dam się poniżać, a już tym bardziej nie pozwolę, żeby moja dziewczyna mnie policzkowała. Zrób to jeszcze, raz a pożałujesz.

Zamrugałam. Nie znałam Maca z tej strony, nigdy nie wyrażał się do mnie oschle, a już tym bardziej mi nie groził. Kochał moją siostrę, traktował nas obie jakbyśmy należały do jego małej, prywatnej rodziny. Jeśli chodziło o mnie, nigdy nie podnosił głosu, ani mnie nie okłamywał (przynajmniej tak mi się wydawało). Zawsze zachowywał się jak kochany przykładny chłopak, dopiero po Przydziale stał się inni.

Stał się typowym Południem.

- Masz rację. - odparłam w końcu. Zebrałam w sobie wszystkie siły, po czym wyszarpnęłam się i odskoczyłam na bezpieczną odległość. - Twoja dziewczyna już cię nie uderzy. Właśnie bezpowrotnie ją straciłeś.

Makswel zamrugał, jakby dopiero zrozumiał, co zrobił. Wyprostował się, otrzepując przy tym bluzkę z niewidzialnych paproszków, a kiedy już skończył, uśmiechnął się połową twarzy.

- Tak, chyba nie było sensu dłużej tego ciągnąć. Związek Południa z Zagubioną nie miał przyszłości.

- Co innego z Katheriną, która okazała się być Wschodem, prawda? - odgarnęłam włosy z czoła. Syknęłam, bo zapomniałam o zranionej dłoni. W miejscu, gdzie zostałam poparzona, powstawały bolesne bąble, a skóra wokół zaczęła schodzić. - Dlatego nie przestałeś się z nią spotykać? Bo pasuje twoim rodzicom?

Mac nie odpowiedział. Prychnął tylko pod nosem, nie zdobywając odwagi, aby przyznać jak wyglądała prawda.

- Spałeś z nią? - zapytałam, choć szczerze mówiąc, nie chciałam znać odpowiedzi. Mimo to, musiałam wiedzieć, jak daleko to zaszło. Jak bardzo mój były chłopak zaplątać się w kłamstwa, a także jak wiele przeoczyłam.

- Vivienne... - Mac opuścił ramiona. - Wiesz, że to będzie bolało. Nie drąż tematu.

Zacisnęłam powieki.

- Bądź ze mną szczery chociaż ten jeden, ostatni raz. - poprosiłam, ocierając łzy. Ukrywał coś, bał się przyznać, że zawinił. - Cholera! Zachowaj się jak facet i przyznaj, że zaciągnąłeś ją do łóżka!

- Tak, zrobiliśmy to. - oznajmił zniecierpliwiony. Spojrzał w bok, a jego profil wyrażał irytację. - Nie specjalnie, po pijanemu. Pamiętasz imprezę, na którą nie poszłaś, bo złapałaś przeziębienie? Chciałem z tobą zostać, ale uparłaś się, że powinienem iść i dobrze się bawić. Katherina też tam była. Właśnie wtedy się do siebie zbliżyliśmy.

- A więc, mam rozumieć, że to moja wina... - pokiwałam głową. - To ja doprowadziłam do twojej zdrady, to jak zaplanowałam taki, a nie inny przebieg Przydziału.

Makswel ruszył do przodu, ale wycofałam się, warcząc, aby się nie zbliżał.

- Nie to miałem na myśli.

- Dobrze wiem, co chciałeś powiedzieć. - łzy w moich oczach już praktycznie całkowicie zasłoniły mi widok. Postać Maca rozmazała się, tak samo jak schody, na którym się znalazłam.

Biegłam ile sił w nogach, ignorując dźwięk dzwonka, który właśnie zabrzmiał. Uczniowie, nieświadomi tego, co działo się na korytarzu, spokojnie opuszczali sale lekcyjne i ze zdziwieniem zawieszali wzrok na drobnej, zapłakanej nastolatce przemierzającej piętra. Nie wróciłam na zajęcia, wybiegłam ze szkoły, mając gdzieś pozostawione w gabinecie pielęgniarki rzeczy. Nie potrzebowałam ich. Nigdy więcej nie zamierzałam wracać do tego liceum.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro