Dzień trzeci #3
Panowie poeci mnie, krótko mówiąc, brutalnie wykorzystali.
Kazali mi stać na jednym z krzeseł w dziwnej pozie a lá balerina, jednocześnie bazgroląc coś w piórem w swoich notesikach, a Szop wyciągnął nawet fortepian (do dzisiaj się zastanawiam skąd. Podejrzewam, że ten frak miał z tym coś wspólnego). Następnie wysłuchałem ponad godzinnego wykładu Julka o genialnym działaniu malin, na właściwie wszystko.
W między czasie zdążyłem też wysłuchać pięciogodzinnego koncertu fortepianowego, przeczytać całe ,,Dziady" (w towarzystwie komentarzy zarówno Adama, jak i Juliusza) i przeprowadzić z Mickiewiczem rozmowę, jakoby Słowacki były na haju (on mówił, ja udawałem, że mnie to interesuje).
Kiedy w końcu się od nich uwolniłem, był już wieczór. Odchodząc od ich obozowiska między dywanami, miałem wrażenie, że małe Fryderyki na całej parze grają mi w głowie szybkiego poloneza.
Rzuciłem się na pierwsze lepsze łóżko i od razu zasnąłem, zastanawiając się, czy jeszcze kiedyś uda mi się przełknąć jakiekolwiek maliny.
A/N:
tak, wiem, jest krótko. Ale spokojnie, następny rozdział będzie miał prawie 1000 słów ;)
K.N.S
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro