Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Dzień czwarty #2

A/N: ekhem... tak więc powróciłam.

*odgłosy wściekłych czytelników z widłami i pochodniami w tle*

...

Bardzo Was przepraszam i proszę o komentarze - mega mnie dopingują i sprawiają, że mam ochotę napisać kolejny rozdział.

  — Ale tak na serio, gdzie jest reszta? — Allura odezwała się po kilkunastu minutach marszu na czele tej dziwnej grupki w bliżej nieznanym kierunku. Keith wzruszył ramionami, wkładając ręce do kieszeni spodni.

  — Przecież mówiłem, że zgubili się gdzieś pomiędzy poduszkami. A Shiro i Adam poszli po hot-dogi. — wyjaśnił ponurym głosem. Białowłosą westchnęła i chwyciła Lotora za rękę.

   — Czyli musimy ich poszukać. — stwierdziła entuzjastycznie, skręcając w lewo, pomiędzy dwa regały z doniczkami. Coran zerknął na nią zdziwiony.

   — Księżniczko, a co z tym tu? — wskazał kciukiem na mnie. Tak, także uczestniczyłem w tej mozolnej wędrówce, nikt do końca nie wie po co i dlaczego. Uznajmy po prostu, że łatwiej mi wypatrywać stolika, poruszając się.

Allura spojrzała na mnie, jakby w myślach oceniając moją przydatność w skali od jeden do dziesięciu. Chyba dała mi mentalne zero, ponieważ po chwili westchnęła ciężko, jednocześnie machając na mnie ręką.
— E tam, nie stanowi zagrożenia. - wzruszyła ramionami. — Jak chce, to niech idzie, co to komu szkodzi. Niech ma trochę radości z życia. Może nawet pomoże z donicami?

No ja nie mogę, na wszystkie świętości (czyt. mnie. Na mnie.).

Znowu zostałem uznany za niestanowiącego zagrożenia! Czy ja wam wyglądam na niestanowiącego zagrożenie? Niby co jest we mnie takiego niezagrażającego? Przecież samymi moimi paznokciami (pozdrawiam moją kosmetyczkę, a.k.a Kasię, bo na nikogo innego mnie nie stać. [ — TO BYŁ ŻART, ODŁÓŻ TEN CHOLERNY NÓŻ- ]), mógłbym was rozszarpać. Rozerwać, jak dzikie zwierzę. Znaczy oczywiście bym tego nie zrobił - pomijając sam fakt, że jest to kompletnie zwierzęce zachowanie i nawet przy moim ogólnym zachwytem nad sposobami mordowania kotów (jest to jednak zły wybór dla osoby człekokształtnej), to mój manicure nie przetrwałby takiego starcia.

— Halo...? On się chyba zawiesił. No szkoda, niestety musimy ruszać dalej...

— Ej, no poczekaj jeszcze pare sekund, może to normalne u tego gatunku. - zamrugałem zaskoczony, słysząc tą wymianę zdań.

— O, widzisz? Obudził się. — Allura wyraźnie westchnęła z ulgą. - Super! To teraz idziemy szukać Adama i Shiro, jestem głodna. - stwierdziła radośnie, przyspieszając. Ja powlokłem się za nią, jeszcze nie do końca czając, co się wokół mnie dzieje. Głównie chodziło o to, że także byłem głodny, a ,,Hot-Dog" brzmiało obiecująco.

Cała ekipa także się ruszyła. Teraz przypominaliśmy ponury karawan, w drodze na cmentarz; wiecie, jeden z tych, co specjalnie przejeżdża po pod twoim oknem, walić, że mieszkasz kilometr od cmentarza i kościół jest nawet nie po drodze. Tak po prostu, aby nadać klimatu samotnym, deszczowym wieczorom.

Efekt potęgował Lance, który nałożył sobie na twarz jakąś dziwną, białą maseczkę, przez którą wyglądał jak duch*. Uwiesił się na zirytowanym Keith'cie, twierdząc, że przez plasterki ogórków nic nie widzi i ktoś musi go prowadzić.

— Daleko jeszcze? — zajęczał Lotor po około dwudziestu minutach marszu.
Allura rozejrzała się po okolicy. Co z tego, że staliśmy między dwoma regałami, co znacznie utrudniło jej światłą obserwację.
— Chyba nie... — wychyliła się zza rogu, aby po chwili wrócić ze zwycięską miną. — To tutaj! Jesteśmy! — wskazała palcem zakręt.

   Gdy wreszcie wyszliśmy na otwartą przestrzeń, okazało się, że dziewczyna faktycznie miała rację - przed nami wybudowane były kasy, a zza nich dochodził słodki zapach jedzenia.

   Zaraz.

   Kasy?! Przecież ja jeszcze nic nie kupiłem! Zorientowałem się spanikowany, jednak widząc, że teoretycznie można było wrócić, odrobinę się uspokoiłem.

   — Tam są Shiro i Adam! — wskazał Keith, od razu ruszając w kierunku dwóch siedzących pod ścianą mężczyzn. Siedzących, i najspokojniej w świecie zajadających się dwoma wegetariańskimi hot-dogami. No po prostu wstyd! My ich tu szukamy, denerwujemy się, a oni sobie spokojnie żrą-

   Chwilka.

   Loki, to nie twoja drużyna.

   A no tak, już zapomniałem. Odetchnąłem z ulgą, że nie będę musiał prawic nikomu kazań i skinąłem moim dotychczasowym towarzyszom ręką, aby przekazać im, że nasze drogi w tym momencie się rozchodzą.

   No cóż, nie byli jakoś szczególnie przejęci.

   Ale ciekawie było słuchać pełnych wyrzutów krzyków na temat randki zamiast zbierania pożywienia, wegetariańskich hot-dogów zamiast normalnych i Odyn wie, czego jeszcze.

   Nie przejmując się tym już zbytnio, sam przepchnąłem się między ludźmi przy kasie, aby dostać się do tych dziwnych miejsc z jedzeniem. Zamówiłem sobie jednego hot-doga, oczywiście nawet nie patrząc sprzedawczyni w oczy. Najpewniej była Meduzą, a ja nie miałem teraz czasu na zaklęcia anty-mięczakowe [— Anty-mięczakowe? Czy ty w ogóle wiesz, czym są mięczaki?
— Ekhem, zostawmy ten temat, jeszcze sporo do opisania.]

   Zjadłem mój posiłek, zachowując przy tym absolutną czystość i obmyślając plan.

   Oczywiście żartuję.

   Co prawda serio obmyślałem plan, ale nie ma na tej planecie nikogo, kto nie ubrudziłby się się podczas jedzenia hot-doga z IKEII.

*Same lips red, same eyes blue, same white shirt, couple more tatoos... It's not me, It's not you...

[A/N]: tak więc oto jest rozdział.

Mam nadzieję, że podoba Wam się za równo on, jak i (mam nadzieję) polepszony styl pisania.

Do następnego!

K.N.S/Czekoladowy_Jeż

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro