Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Dzień 6 #3

   Wiecie co? Tak szczerze, to nienawidzę zakupów. I to nie od teraz, żeby nie było, że jestem przegrywem, który nie ogarnia IKEII (oczywiście, że jestem tym przegrywem, ale nie o to chodzi)... to zaczęło się jakiś czas temu.

   A teraz dzieci usiądźcie wygodnie, nalejcie sobie herbatki i wsłuchajcie się w mój kojący głos, opowiadający tą niesamowicie interesującą historię.

[— Ty tak na serio?

— Nie wierzysz w moje zdolności opowiadania? — spytałem szczerze oburzony.

— Ależ oczywiście, że wierzę, tylko nie mam na to psychicznej siły. — Dziewczyna zanurzyła usta w Earl Grey'u z cytryną, a ja zmarszczyłem brwi. Ostatnio przestawiła się na herbatę, ponieważ jej serce powoli zaczyna mieć dosyć hektolitrów kawy, więc znalazła sobie nowe, mniej szkodliwe uzależnienie.

— Phi! Więc swobodnie oglądasz sobie Hannibal'a, a nie możesz wysłuchać mojej niesamowitej historii nienawiści do zakupów?

— Właśnie. ]

   Był piątek trzynastego [— Ej, wiesz dlaczego piątek trzynastego jest uważany za pechowy dzień? Widzisz, tu chodzi o templariuszy i króla Filipa...

Nobody cares, Sweetie. Nobody cares.] I pomimo, że do bardzo przesądnych osób nie należę (co nie zmienia faktu, że niektóre rzeczy przynoszą pecha i sprowadzają nieszczęście, ale to temat na następny rozdział. Albo następną książkę), to tego dnia wiedziałem, że coś się stanie.

   I się stało.

   Romanoff wparowała do mojego pokoju o szóstej w nocy... znaczy o szóstej nad ranem, ale to w sumie środek nocy, więc kogo obchodzi nazwa. W każdym razie wlazła do mojej prywatnej twierdzy, osobistej groty Batmana, schronienia dla mej psychiki, pałacu mego umysłu [— Streszczaj się.], w skrócie - mojego pokoju w Stark Tower, wyrywając przy tym drzwi z zawiasów.

   I nie słuchajcie Rudej, jak powie, że to moja wina, bo nie słyszałem jej pukania.

   Zamykanie drzwi na kilka kłódek jest całkowicie normalne w moim wieku, nie trzeba od razu załatwiać mi sesji terapeutycznej.

  — Idziesz ze mną na zakupy — bardziej stwierdziła niż zapytała. Rozejrzałem się zdezorientowany, oślepiony promieniami światła wpadającymi przez rozwalone drzwi.

   — Nie? — bardziej spytałem niż zaprzeczyłem. Romanoff wytargała mnie brutalnie z łóżka i przeciągnęła w piżamie korytarzami Stark Tower. — Dlaczego ja? — jęknąłem, próbując chwycić się ramy drzwi. — Jestem pewien, że w tej durnej ekipie świrów jest ktoś, kto chętnie z tobą tam polezie! Na przykład Peter!

   — Peter jest w szkole, Pepper w pracy, Wanda na randce, Tony ze Steve'm na misji, Bucky z Sam'em na innej misji, Bruce w laboratorium na drugim końcu miasta, twój brat...

   — To nie jest mój brat!

   — ...twój brat się nie nadaje, bo nie ma za grosz poczucia stylu...

   — Tu się zgodzę.

   — ...wyjście z Vision'em do galerii to porażka, a Clintowi się nie chce.

   — Mi też się nie chce! — zaprotestowałem, obijając się o ściankę działową.

   — Ty nie masz prawa głosu. — Założyłem ręce na piersi, próbując okazać w jak najbardziej dobitny sposób swoje oburzenie.

   Po trwającym piętnaście minut przeciąganiu korytarzem za kostkę zostałem wrzucony do samochodu i zawieziony przed duży, błyszczący budynek, nazywany ,,galerią".

   W dużym skrócie - wydostałem się stamtąd po kilku godzinach czystej mordęgi, ledwo żywy i z czystą nienawiścią do zakupów w sercu.

  Jednak zgodziłem się kupić ten stolik, więc jak widzicie moje poświęcenie nie zna granic.

   Wracając jednak do rzeczywistości.

[ — Nie do rzeczywistości. Wracasz z wydarzeń, które działy się w czasie przeszłym z punktu widzenia twojego wspomnienia które teraz przywołujemy, czyli teraz jest czas teraźniejszy, a wracasz do pierwszej przeszłości.

— Właśnie dlatego masz problem z nawiązywaniem kontaktów społecznych.]

   Dwójka niebezpiecznych idiotów zaprzestała bezlitosnego naparzania się poduszkami na kilka minut (jeden z nich złamał sobie piszczel), co ja wykorzystałem do ucieczki.

   Wskoczyłem do mojego wózka, przykucnąłem ostrożnie na kartonie od stolika i mocą odepchnąłem się stamtąd. Elegancko sunąłem następnymi alejkami starając się kierować po wyświetlanych strzałkach, aż w końcu wylazłem z czarnego tunelu mojej depresji ku światełku w tunelu.

   Tak, dobrze myślicie, drodzy czytelnicy - zauważyłem jedzenie.

***

   Zajadałem się swoim de volaille'm z serem, wciąż nie wychodząc z mojego wózka, który w jakiś dziwny sposób stał się moją bezpieczną strefą, jednocześnie przysłuchując się rozmową innych jedzących. Wiecie, zastępstwo dla zdrowych kontaktów społecznych.

   Jak na złość obok nie siadali sami wariaci oraz niezrównoważeni psychicznie debile, więc moja terapeutka będzie miała jeszcze więcej roboty, to wasza wina, niezrównoważeni psychicznie debile!

   Na przykład ten tu, o, po lewej: właśnie przeprowadził ze samym sobą pełną, dziwną rozmowę, siedząc nad talerzem z jedzeniem jak dla piątki i prawie sam sobą rzucił o ścianę.

   — ...słuchaj, nasza relacja pasożyt-ten debil który jest wykorzystywany nie zapewnia ci prawa do niszczenia mi każdej randki. O nie, nawet nie zaczynaj! Zostaw... zostaw, mówię! To jest moja wątroba! — awanturował się brunet, masując brzuch. — Nie wysuwaj tego argumentu! Ona naprawdę była ładna, miła i inteligentna, a ty elegancko zjebałeś... cicho bądź, pasożycie. Zostaw wątrobę! [ — To Eddie i Venom! Jak miło! Właśnie miałam cię wysyłać do Tony'ego, bo Natasha pewnie zapomniała wspomnieć...

— Ale że co?

— Pan Brock wraz ze swoim symbiontem przyjdą dzisiaj na podwieczorek. Razem z Romanoff byłyśmy w kawiarnii i ich spotkałyśmy — wyjaśniła ze spokojem, odkładając na biurko laptop. — Zrobię ciasto i kupię owoce, ty idź to tylko przekaż Tony'emu, bo Natasha najpewniej zapomniała. No idź, co tak sterczysz — machnęła na mnie dłonią. Tak więc wracamy za kilka minut, muszę ogarnąć wściekłych aspołecznych superbohaterów, nara.

[a/n]:

Wybaczcie, że wstawiam dzisiaj, i do tego tak późno, wczoraj... znaczy dwa dni temu, bo jest już po północy, około szesnastej zajmowałam się wypluwaniem zawartości żołądka do toalety, więc trudno było jednocześnie wstawiać rozdział

Oki, na szczęście rozdział jest, mam nadzieję, że się podoba :)

Dobrej nocy.xx

Czekoladowy Jeż

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro