III
Ledwo co chodziła. Futro nie było już śnieżno białe, tylko czerwone od jej własnej krwi. Zdecydowanie przegrywała walkę. Gdy tylko zdołała się wydostać uciekała, zostawała łapana i okaleczana, potem znowu uciekała. Wiedziała, że niedługo nie będzie w stanie uciec, a wtedy umrze. Brązowa wilczyca chciała powolnej śmierci swojej rywalki.
Biała wilczyca odbijała się od drzew, zostawiała na nich krwawe ślady. Biegła przed siebie. Nawet nie zauważyła, że przedziera się przez rzekę. Uderzyło ją zimno wody.
Zaczepia się o coś nie mogła wydostać łapy. Utknęła w lodowatej wodzie , a jej rywalka zbliżała się do niej. Biała wilczyca już nie mogła uciec.
Brązowa brnęła przed siebie. Nurt rzeki spychał ją w dół i przybierał na sile. Czuła, że musi się czegoś złapać, bo zaraz ją porwie. Nie myliła się.
***
Clancy zastanawiał się od piętnastu minut czy wziąć mleko o zawartości pięciu procent tłuszczu, czy takie bez tłuszczu. Jego zdaniem to było niezwykle ważne i jasne było, że to musi być dobra decyzja. W końcu wziął oba kartony.
Skierował się w stronę kas, gdy zauważył Shaylin. Od zawsze mu się podobała. Nigdy tego nie okazywał, nawet z nią nie rozmawiał, ale to tylko dlatego, że za bardzo bał się odrzucenia.
Piękna blondynka skierowała się w stronę warzyw. Chłopak skrzywił się na ten widok. Miał ogromny wstręt do warzyw, jak i owoców i nie rozumiał, dlaczego dziewczyny, zwłaszcza takie jak Shaylin faszerują się nimi. On sam wolał mięso oraz słodycze.
Pospiesznie wycofał się z pola rażenia jej cudnych oczu. Skierował się do ostatniej kasy.
***
Biała wilczyca cieszyła się jak głupia ze swojego szczęścia. To zdecydowanie był jej dobry dzień. Brązową wilczycę porwał silny nurt rzeki. Gdyby nie to biała ,by nie żyła.
Zadowolona biegła przed siebie, obraz zaczął jej się zamazywać, dźwięku lasu się zlewały. Nagle zobaczyła duży, samotny dom z otwartymi drzwiami nie! Bez drzwi!
Widziała różowy korytarz. Taki przytulny. "Jak ten babci" pomyślała. Szybko skoczyła na niego. Coś ją odrzuciło. Przycupnęła na wycieraczce. Żyła w lesie od kąt pamiętała, a przynajmniej tak jej się zdawało w ogóle nie myślała, iż to szklane drzwi tarasowe.
Zamknęła oczy. Zdawało jej się, że na chwilę, jednak minęło sporo czasu, zanim je otworzyła.
***
Clancy był już prawie w domu. Przez całą drogę szukał zasięgu, by wreszcie dodzwonić się do kolegi i wreszcie go znalazł.
Cole odebrał za pierwszym razem.
-Czego?
-Dzwoniłeś do mnie, a ja oddzwaniam.-Clancy wydawał się znudzony. Jego kolega ubzdurał sobie, że musi być wredny, gdy mówi podczas rozmowy telefonicznej, często wyrażał się też za pomocą skrótów, a to dlatego, że bał się rządu i programów szpiegowskich.
-Ach tak! W pewnym domu jest... Ymmm spotkanie...
-Gdzie ta impreza, kiedy i o której? Tylko zapamiętaj sobie, że ten zielony sweter odpada.
-EJ, EJ... Wszystko zepsułeś! To znaczy, a niech stracę: dwudziesta pierwsza, u Marcusa nie wiem gdzie on mieszka, ale ty chyba tak, za dwa dni.
-No to rozumiem.
-Zobaczywszy, że kiedyś wykorzystają to przeciwko nam.
-Taaa... Muszę kończyć.
Clancy nie czekał na odpowiedź. Róż łączył się uradowany. Resztę drogi przebiegł sprintem.
Wpadł do domu niczym burza. Włożył mleko do lodówki. Zamiast robić budyń od razu, postanowił to przełożyć i nalał sobie coli. To był jego zdaniem napój bogów.* Zawsze, gdy robił zakupy w małym sklepie, mówił, że chce napój bogów. Sprzedawczyni zawsze wiedziały, o co chodzi.
Gdy wszedł do salonu to dosłownie go zamurowało. Pod drzwiami na taras leżał wilk. Clancy był w szoku, już miał dzwonić do rodziców, ale wewnętrzny instynkt mu na to nie pozwolił. Zrozumiał, iż wilk nie jest rdzawy, tylko biały, a ta czerwień to jego krew. Postanowił nie przeszkadzać swoim starym. Wiedział, że ojciec zabije wilka, a matka wyśle go do psychologa, czy coś.
Poza tym Clancy kochał zwierzęta, a ten wilk miał coś w sobie. Był taki mały, chyba miał zaledwie parę miesięcy, wydawał się w oczach chłopaka taki słaby i bezbronny.
Clancy pobiegł po wodę. Następnie zabrał Hadesowi, czyli swojemu psu, który musiał być zdaniem jego rodziców na łańcuchu, miskę i nalał do niej wody. Zaniósł ją pod pysk wilka. Szybko od skoczył w obawie, że dzikie zwierzę go zaatakuje, ale te nawet nie drgnęło. Wtedy Clancy przeraził się nie na żarty.
***
Jack zaczynał się nudzić w małej mieścinie. Tu nic się nie działo. Do zoologicznego przychodziły tylko starsze panie ze swoimi kotami, równie starymi, jak one same.
Zjadł drugie jabłko i rzucił je do kosza. Nagle rozległ się dźwięk przypominający walenie w garnek, czyli że ktoś dzwonił. Jack uważał, że dzwonek w telefonie odstraszy wszystkich klientów, ale tych nie było prawie nigdy, a telefon ostatnio dzwonił piątego dnia pracy Jacka, a było to dwa miesiące temu. Iście żenujące miasteczko.
-Tak?! W czym mogę...
-Ranny wilk pod moimi drzwiami.
-Co?-Jack poparł czoło. "A od kiedy w psychiatryku mają telefony?" pomyślał.
-Pod moimi drzwiami leży ranny wilk. Nie duży, chyba młody. Nie rusza się, nie wiem co mam robić.
-Zaraz będę.
Klient podał adres, a Jack wyskoczył ze sklepu z uśmiechem na twarzy. Na taką chwilę czekał całe życie.
*nazwę Coca-Coli dedykuje znanej mojemu sercu osobie. Twoje słowa mogą dla innych nie znaczyć nic, a dla mnie wszystko!
Nie wiem jak dla ciebie drogi czytelniku, ale dla mnie cola to napój bogów!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro