Semestr I - Czyli nieskończoność sześciu metrów
Lisa z dedykacją dla brata.
Spójrz na to z innej strony. Studia to RPG, polegające na zdobywaniu doświadczenia, które pozwoli ci pokonać bossa danego lochu. Jeśli przeżyjesz i uzbierasz odpowiednią liczbę expa, przechodzisz na kolejny poziom gry, a gdy podwinie ci się noga, zawsze możesz skorzystać z żyć zapasowych (warunku) lub zacząć od nowa.
Grunt to dotrwać do finałowego starcia. Zmęczony, wyniszczony psychicznie, zahartowany przez życie zyskujesz profesję, ale prawda jest taka, że nie czeka cię sława i chwała. Najwyżej możesz zostać jednorożcem ze skrzydłami.
~*~
Znacie to uczucie, gdy uśmiechasz się przez łzy, bo nie masz już drogi ucieczki? Otóż tak wyglądam w tej chwili ja, stojący przed olbrzymim cerberem, który świdruje mnie swoimi małymi oczkami pełnymi wyższości. Jak do tego doszło? Jak moje życie zawisło na włosku przez studia?
Co tu dużo opowiadać. Może zacznę od początku. Czułem się perfidnie oszukany. Idź na studia, mówili. Będzie fajnie, mówili. Chyba jedynie w filmach, bo to, co mnie spotkało, to jakiś żart. Perfidny, nieśmieszny żart.
I nawet nie chodzi o to, że już na starcie zamiast osławionej pani w dziekanacie przywitał mnie pan. Wtedy jeszcze nie wzbudziło to we mnie niepokoju. Bo, hej, przynajmniej nie dotknie mnie widmo stereotypu wrednej baby. Same plusy.
Otóż zachciało mi się medyczno-fizycznego kierunku, a że po mojej maturze lepiej trafić nie mogłem, to bez zastanowienia złożyłem papiery. W końcu badanie wzroku nie mogło być trudne, co nie? A przynajmniej musiało być prostsze niż neuroinformatyka. Do tego kierunek znajdował się na nowiutkim, nowoczesnym wydziale fizyki. Czego chcieć więcej?
Naiwna głupota nowicjusza. Skusiłem się na te piękne słówka, ładny budynek i darmową kawę. Miejsce tak idealne, że musiało być w nim coś nie tak.
Wyobraźcie sobie jakim zdziwieniem dla mnie było, gdy dowiedziałem się, że zaliczenie semestru polega na pokonaniu bossa, jak w jakiejś niedorzecznej grze RPG. W pierwszej chwili uznałem, że muszą to być żarty starszych roczników. Wiecie, jak to jest. Już na starcie trzeba pozbyć się konkurencji na rynku. Zasiać strach, który przegoni nowicjuszy z uczelni i popchnie do desperackiej ucieczki.
Że też ich wtedy nie posłuchałem...
Szedłem w zaparte. Wizja ukończenia uczelni wyższej i możliwych stypendiów była dla mnie zbyt kusząca, abym poddał się przez głupie plotki. I byłem święcie przekonany, że nic nie zmieni mojego zdania. Do czasu pierwszych zajęć, oczywiście, gdy nie usłyszałem, że optometrysta to taki jednorożec ze skrzydłami, magiczna hybryda okulisty i fizyka, która ma za zadanie zbawić świat. Fakt. Wtedy szczęka mi opadła i nie wiedziałem, czy dam radę się po tej informacji pozbierać. Uznałem, że to przekoloryzowana metafora pomocy ludziom jakiegoś szaleńca... No cóż, okazało się to czymś więcej.
Na następnych zajęciach poznaliśmy tajniki magii. Inaczej nie da się tego nazwać. Rozszczepienie światła to był pikuś, ale wiadomość, że nieskończoność zaczyna się w sześciu metrach, wstrząsnęła mną doszczętnie. Świat nie był już taki sam. Wszelkie światopoglądy popełniły samobójstwo z piątego piętra budynku wydziału. Skąd swoją drogą jest piękny widok... Może dlatego zamknęli wejście na dach? Czyżby wiedzieli, jak kusiło studentów i wykładowców do wypróbowania pegazich skrzydeł? Nie mogło być inaczej.
Prawdą jest, że ten kierunek był bardziej przerażający, niż kiedykolwiek mogłem przypuszczać. Myślałem, że najstraszniejszą rzeczą będzie wkładanie palców ludziom w oczy, ale nie doceniłem tych studiów — zresztą nie zdążyłem wypróbować tej techniki, bo jest dostępna dopiero po zaliczeniu piątego semestru, a ja utknąłem na pierwszym. Jednak już na początku przyszło mi się zmagać z o wiele gorszymi rzeczami.
Przez miesiąc bałem się kichać, ponieważ zawsze istniała szansa, że może mi wylecieć oko z oczodołu! Od kichnięcia! Przyczyny nie pamiętam, bo nie słuchałem, ale to z pewnością sprawka jakiejś parszywej klątwy! O pocieraniu oczu już nie wspomnę. Przez tydzień byłem pewny, że nabawiłem się stożka rogówki, a jeszcze nie mieliśmy patologii! Przecież, jak skończę czwarty semestr, to skończę w psychiatryku.
Na domiar złego od połowy semestru towarzyszyła mi ciągła świadomość, że nigdy nie jestem sam, bo małe pasożyty postanowiły zamieszkać na moich rzęsach. Widziałem je. Wyglądają jak kosmici, brakowało im tylko herbatki i meksykańskich kapeluszy do kompletu, by dopełnić obrazek mojego stanu psychicznego. Czemu meksykańskich? Bo jakby inaczej, w tym naszym małym piekle mamy nawet kaktusy; sztuczne, ale kaktusy, w takich oto sombrero. Nie pytajcie mnie, czyj to pomysł. Jak przyszedłem na tę uczelnie, to już tak było.
Pół roku minęło, jak z bicza strzelił. Byłem gotowy. Miałem wiedzę z dziedzin sztuk tajemnych. I matma o dziwo nie była największym problemem, choć jeszcze przed maturą uważałem ją za kolebkę czarnej magii. Uzbrojony w pryzmat, siatkę dyfrakcyjną i soczewki stałem przed salą nadal przepełniony nadzieją, że opowieści starszych stażem to głupi żart. Do ostatniej chwili nie wierzyłem, że przyjdzie mi podjąć realną walkę z profesorem, choć na własne oczy widziałem wybiegającego studenta z ranami po ugryzieniach... Co tam się działo? Wolałem nie wnikać. Czasem lepiej nie wiedzieć...
~*~
I znów przechodzimy do sceny, gdy jestem na moim pierwszym ustnym. Cerber mierzy mnie spojrzeniem. Zabawne czapeczki na jego głowach wcale nie łagodzą wizerunku psa z samego piekła.
— Pan Lis?
— Tak...
— Smakowi... wyśmienicie.
Może jednak te studia nie są dla mnie i jeszcze uda mi się złapać na pociąg w Bieszczady? Bilety nie powinny być drogie, a jeśli nawet, to zawsze można pójść na pie...
— Siadaj.
Nie śmiem dyskutować. Wykonuję polecenie. Pot zalewa mi czoło. Ciekawe czy cerbery żywiły się przyszłymi jednorożco-pegazami. Bo chyba nie pożerają studentów... Prawda?
W myślach żegnam się z całą rodziną. Nawet tą, której jeszcze nie mam. Nigdy nie przypuszczałem, że przyjdzie mi umrzeć tak młodo. I to przez studia!
Patrzę z łzami w oczach na leżącą na biurku kartkę i długopis. Czyżby okazali akt łaski i kazali mi przed śmiercią spisać testament? Ale ja nic nie mam! Nawet notatek! To uświadamia mi, w jak okropnej sytuacji się znajduję.
— Możemy zaczynać? — pyta środkowa głowa.
Wolałbym nie. Jeszcze nie sporządziłem listu pożegnalnego! Kto się zajmie Zdzichem? Kto podleje moją bazylię? Jak mnie zabraknie, to biedna skończy na talerzu! Może uda się jeszcze uciec? Może nie zauważą?
— Oczywiście. — Moje zdradliwe usta nie wytrzymują wyczekującego wzroku trzygłowego psa.
~*~
Niewiele pamiętam, co się wtedy stało. Zapewne uciekłem w nieskończoność, czyli na te nieszczęsne sześć metrów, bo sala więcej nie miała, skuliłem się w rogu i zacząłem pła... Tfu! Bronić się. Walczyłem zaciekle. Raziłem po oczach tęczą wydobytą z pryzmatu. Siatki dyfrakcyjnej użyłem jako tarczy przed pazurami z nadzieją, że profesor nie ulegnie dyfrakcji. Nawet udało mi się wywołać migrenę u jednej z głów. Jednak to wciąż było za mało.
Obudziłem się tydzień później. Przed tymi samymi drzwiami, stojąc z tym samym ekwipunkiem, aby pokonać czającego się wewnątrz profesora — żeby nie było, takiego, co prezydenta widział tylko w telewizji. Co, rzecz jasna, nie robiło z niego łatwiejszego przeciwnika. Teraz już wiedziałem, co mnie czeka.
Dlatego czym prędzej odwróciłem się na pięcie i skierowałem w stronę wyjścia. Nie było opcji, abym tam wrócił dobrowolnie. Już miałem opuścić budynek, gdy usłyszałem okrzyk radości. Zatrzymałem się w pół ruchu. Znałem ten głos. Cofnąłem się parę kroków i zobaczyłem koleżankę z kierunku całą w skowronkach.
— Zdałam!
— Szlag — mruknąłem pod nosem i zawróciłem. Nie mogłem dać się tak łatwo pokonać. Byłem gotowy. Wiedziałem czego się spodziewać. Wykalkulowałem wszystkie strategie obrony, nawet skorzystałem z szeregów Fouriera. Nie mogło się nie udać, a z pewnością na poprawce nie może być taki surowy, jak w pierwszym terminie. To byłoby znęcanie się nad zwierzętami.
Zacisnąłem palce na pryzmacie i wszedłem.
Dopiero ponownie wchodząc przez drzwi piekieł i dostrzegając trzy uśmiechnięte szczęki, w tym jedną z wystającym materiałem ubrania między zębami, zdałem sobie sprawę, że trzeba było uciekać, gdzie pieprz rośnie.
_______________________________
Ubawiłam się przednio, zbierając najbardziej absurdalne elementy mojego zawodu i cicho liczę, że mój naukowy bełkot rozbawił również was. Obiecałam, że kiedyś napiszę tego shota i dotrzymałam słowa. I kto by pomyślał, że powstanie akurat, jak doczekałam się równie szalonej sesji w sierpniu :')
Te studia mnie wykończą XD
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro