7.
Flash biegł i słuchał Ramona, żałując już, że znalazł się w San Francisco... Taki kawał od Central City. Miasta, w którym być może wciąż przebywał Cold. Miasta, w którym właśnie w tym momencie Anna Bryant wysyłała gdzieś swoich ludzi. Być może nie było to w żaden sposób powiązane ze Snartem, ale brunet musiał się upewnić.
Bryant odczekała jakiś czas. Niedługi, ale jednak. Może naprawdę miała z tym wszystkim coś wspólnego? Od wizyty młodego mężczyzny w jej biurze minęło kilka godzin. Może wolała się upewnić i dopiero po takim czasie działać? Zmylić superbohatera? Albo jej ruch, wysłanie gdzieś dwójki dobrze zbudowanych wysokich mężczyzn, nie miał nic wspólnego ze zniknięciem Colda.
- Masz ich na oku? – zapytał Barry, gnając przed siebie ile sił w nogach.
- Mam... - Chwila ciszy. – Cholera, nie mam!
Allen jakby nieco zwolnił, a serce zamarło mu w piersi.
- Jak to nie masz? Cisco, znajdź ich! Natychmiast! – krzyknął, przyśpieszając. Słyszał w słuchawce jakieś trzaski, podniesiony głos Lisy i Caitlin uspokajającą ją. Miał jakieś niejasne przeczucie, że to wszystko źle się skończy. Było silne i przez to jeszcze bardziej go męczyło.
- Zbliżam się do Central City, gdzie ostatnio ich widziałeś?
- W pobliżu Cape Rhode. Po północnej stronie.
Flash pod wskazanym przez Cisco adresem znalazł się jakieś pół minuty później. Zatrzymał się na środku szerokiej pustej drogi.
- Cisco, czym jechali?
- Czarnym Fordem Crown Victoria. Tablice CC71B01.
Brunet rozglądał się gorączkowo dookoła, lecz żadnego samochodu o tych tablicach nie odnalazł. Postanowił więc przebiec kilka przecznic we wszystkie możliwe strony. Wreszcie uśmiechnęło się do niego szczęście. Nie trwało jednak długo, jak się po chwili okazało...
Ford Crown Victoria stał zaparkowany przy cmentarzu komunalnym. Mężczyźni, którzy z niego wysiedli kilka chwil wcześniej, wyjęli z bagażnika duży czarny foliowy worek. Z tymże workiem udali się na same tyły cmentarza. Była to część dość zarośnięta. Nikt nie dbał o groby znajdujące się w sektorze 16G. Dlatego wybrali właśnie to miejsce. Worek wylądował na ziemi, a oni zaczęli kopać. Nie wykopali jednak głębokiego dołu nim Barry ich znalazł. Obydwaj oberwali po potężnym i szybkim jak błyskawica ciosie.
Allen zatrzymał się patrząc na ciała mężczyzn. Nie obchodziło go w tym momencie kim byli. Ważne było, co tu robili, a wyglądało na to, że po prostu chcieli zakopać czarny worek wraz z jego zawartością. Flash spojrzał na tajemniczy prezent od mrocznego Mikołaja i wtem coś w worku się poruszyło. Delikatnie, ledwo co, ale jednak. Folia zaszeleściła. A może tylko mu się zdawało? Dopadł do worka, klękając na ziemi. Rozerwał go i prawie zachłysnął się własnym oddechem.
- Leo... - Szept bruneta był niemalże niesłyszalny. Rozerwał worek jeszcze bardziej i wtedy dostrzegł wielką czerwoną plamę na klatce piersiowej Snarta. - Boże, nie... - Dotknął jej ostrożnie dłonią.
- Barry...
- Jestem... Jestem. Zaraz zabiorę cię do szpitala.
- Spóźniłeś się...
- Nie, nie, nie. Nic z tych rzeczy. Ja się nie spóźniam. Zaraz...
- Zostaw... - Cold kaszlnął wypluwając obfite ilości krwi. Barry widział, że było za późno, ale przecież nie mógł się poddać. Tyle czasu go szukał!
- Nie mogę. Muszę...
- Spóźniłeś się, Mały... Spóźniłeś... - szepnął Snart zamykając oczy.
- Nie... Nie, nie, nie! – Allen potrząsnął bezwładnym ciałem Colda, zaczynając płakać. – Nie, proszę... - Podciągnął ciało mężczyzny na swoje kolana, mocno je do siebie tuląc. – Przepraszam... Spóźniłem się. Przepraszam...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro