1.
Słońce zachodziło powoli, roztaczając nad Central City złoto-czerwoną łunę. Spowijało miasto swoim blaskiem, stopniowo gasnącym i zanikającym na linii horyzontu. Zbliżał się kolejny październikowy wieczór. Niczym nieróżniący się od poprzednich. Tak samo samotny, ale chociaż spokojny. Dopóki jakiś meta-człowiek nie postanowi tego spokoju zakłócić. Barry nie miał złudzeń. Mimo, że od dłuższego czasu było spokojnie, wiedział, że nie może to wiecznie trwać. Wystarczy przecież jeden kamień wrzucony do jeziora, by zmącić taflę wody.
Allen odetchnął cicho, spoglądając na zachód słońca. Siedział na dachu najwyższego budynku w mieście, skąd rozpościerał się naprawdę świetny widok. Dobrze było być Flashem – miało się zapewnione najlepsze miejscówki. Zawsze i wszędzie. Uśmiechnął się do swoich myśli. Chwilowo było dobrze. Nie najlepiej, bo po tym, co przeszedł nie mogło tak być, ale było dobrze.
Kolejne ciche westchnięcie wyrwało się z ust bruneta, gdy w uchu, w słuchawce usłyszał głos Cisco.
- Barry? Wpadaj do S.T.A.R. Labs.
I to wszystko. Żadnego więcej wyjaśnienia. Nic.
Oczywiście nie trwało to długo. Złota świetlista smuga przecięła miasto kończąc swoją wędrówkę w dużym szarym budynku laboratoriów S.T.A.R.
- Co się stało? – zapytał młody mężczyzna, wpadając do środka. Zastał tam Cisco i Caitlin, zerkających na niego i dających mu niemy znak, żeby spojrzał w bok. Przeniósł więc tam wzrok i dostrzegł trzecią postać, która znajdowała się w pomieszczeniu, a której superbohater wcześniej nie dostrzegł.
- Lisa? – szepnął wyraźnie zaskoczony.
- Potrzebuję twojej pomocy, Barry – odezwała się kobieta.
~
Barry nie spodziewałby się, że Lisa przyjdzie do niego po pomoc. Cisco oczywiście był przeciwny udzielaniu jej pomocy. Caitlin była sceptyczna, ale kiedy Allen dowiedział się, czego dotyczy sprawa, odegnał wszelkie wątpliwości, które jeszcze w jakiś sposób go dotykały, być może tylko dzięki przyjaciołom.
Może i początkowo zniknięcie Snarta nie było niczym szczególnie dziwnym, nawet dla jego siostry. Cold był wielkim indywiduum i zawsze robił to, co chciał. Ale urodzin Lisy by nie przegapił. Mógł uchodzić za mało rodzinnego, ale niektórzy, nieliczni, znali go z nieco innej strony. Były osoby, na których mu zależało. Na jego wyjątkowo pochrzaniony sposób, ale jednak. I Flash wiedział, że jedną z takich osób była właśnie Lisa. Coś było na rzeczy, a on nie mógł tego tak zostawić. Obiecał pomóc. I tym razem Cisco i Caitlin nie protestowali, widząc tę stanowczość w oczach przyjaciela. Może i Snart był wrogiem, przynajmniej oficjalnie, ale brunet zawarł z nim swojego rodzaju chwilowe porozumienie. I tego obaj się trzymali.
Pracownicy S.T.A.R. Labs nawet nie dziwili się przejęciu ich przyjaciela. Wiedzieli, że młody mężczyzna miał serce dla wielu, zwłaszcza dla tych, którzy na to zasługiwali, a Cold mimo, że należał do tej drugiej strony, zaliczał się do grona tych, którzy zasługiwali na serce superbohatera. Mimo, że nawet o tym nie wiedział. A jeżeli wiedział to tego nie okazywał. Snart nie należał do łatwych ludzi i Barry o tym wiedział. Nigdy jednak nie był tym zrażony. Nawet wtedy, w ten jeden sierpniowy wieczór.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro