Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

8.

Czuła się pusta w środku, ale jednak nie taka pusta. Pod sercem nosiła dziecko mężczyzny, który wyrządził jej największy koszmar. Była pewna, że nigdy nie zapomni o tym, co się jej wydarzyło. Nawet gdyby pamiętała, to jego twarz będzie ją prześladować latami. Porwana i zgwałcona, a do tego zaciążyła. Dziecko z gwałtu. Urodzić czy nie? Nie wiedziała, co powinna zrobić. Nie chciała zostać matką, ale czy ten mały człowiek jest winny za grzechy swojego ojca? Nie wiedziała, co powinna zrobić. Przez całą noc nie spała, myśląc o wszystkim. Nie chciała nikogo widzieć, oprócz swojego ojca, ale on jednak nie mógł długo zostać. Rozumiała to i nie winiło jego za to. Nawet dobrze, że została sama. Potrzebowała chwili przemyślenia. Smutnymi oczami wpatrywała się w biały sufit. W jej życiu zabrakło kolorów, a zostały tylko ponure. Czuła się, jakby umarła w środku. Niby żyła, jednak nie tak jak powinna. Jej świat z dnia na dzień się zawalił. Kiedyś była wesołą dziewczyną, a teraz jej nawet nie przypomina. Ludzie potrafią być gorsi od demonów czy diabłów, oni zabijają siebie nawzajem, a tak nie powinno być. Marzenia się skończyły, a pozostały tylko smutne dni. Czy miała po co żyć? Dla kogo? Bo dla siebie nie potrafiła. Już raz próbowała się zabić, może za drugim razem się jej uda? Leon? Kochało go i nadal kocha, ale czy był wystarczającym powodem, żeby żyć, chociaż dla niego? Zadawała sobie pytania, czy jeszcze potrafi żyć tak jak dawniej. Jej życie już nigdy nie będzie takie jak wcześniej. Musiała wybrać: zostać, urodzić i żyć z tym wszystkim, czy umrzeć i zapomnieć? Ta druga opcja wydawała się jej lepsza. Zapomnieć chciała o wszystkim, co jej się przytrafiło.

– Serce cierpi, dusza krwawi, czy wciąż warto żyć? – zapytała się siebie po cichu. Dotknęła swojego brzucha, starając się poczuć jakieś uczucia w sobie. Czy pokocha to dziecko, a może znienawidzi? Urodzić czy usunąć? Zamknęła oczy, starając się sobie wyobrazić, jak będzie wyglądać jej życie. Kiedyś pragnęła założyć szczęśliwą rodzinę, ale nie chciała tak zachodzić w ciążę.

Dziecko – pomyślała – moje dziecko.

Nagle zdała sobie sprawę, że dziecko nie powinno być karane za grzechy swojego ojca. Chciała je urodzić, jednak nie wiedziała, czy będzie, w stanie je wychować.

– To nie twoja wina – wyszeptała cichutko – nie twoja.

W niej nabrała się malutka nadzieja na przyszłość. Czy będzie mogła być jeszcze szczęśliwa?

***

Minęło kilka miesięcy od dnia, w którym Violetta postanowiła urodzić. Dwa razy w tygodniu miała wizyty u psychologa, terapie nawet jej pomagały. Jednak w jej życiu brakowało szczęścia i nadziei. Bliscy szatynki pogodzili się z tą wiadomością i starali się jej pomagać. Leon zaakceptował, że Violetta chce urodzić to dziecko, jednak nie mógł sobie wyobrażać, że kiedyś pokochałby je jak swoje. Był przy ukochanej codziennie i jej pomagał oraz dbał. Nawet zamieszkał w jej domu, za namową Germana. Pan Castillo widział, że jego wizyty poprawiały nastrój jego córce, więc dlatego włożył tę ofertę Leonowi. Ufał Verdasowi i wiedział, że jego córka jest w bezpiecznych rękach. Kiedyś nawet nie wyobrażał sobie, że pozwoli jakiemuś chłopcu mieszkać w jego domu (oprócz Federico oczywiście), szatyn dostał osobny pokój.

– Potrzebujesz czegoś? – zapytał się Leon, podchodząc do ukochanej. Violetta siedziała w salonie, masując swój już spory brzuch. Zielonooki odwrócił wzrok, bo nie mógł patrzeć, wiedząc, że w środku siedzi dziecko człowieka, który skrzywdził jego miłość.

– Nic nie potrzebuję – wyszeptała Violetta. Przymknął oczy, słysząc jej cudowny głos. Mógłby słuchać tego głosu godzinami. – Usiądź przy mnie – poprosiła.

Leon usiadł obok szatynki.

– Zdałam sobie sprawę, że już nic nie jest takie same jak kiedyś – oznajmiła, odwracając wzrok. – My nie jesteśmy tacy sami. Kiedyś był inny świat, w który znałam ty i ja, ale teraz oboje się pogubiliśmy. Żyliśmy w szczęśliwym mieście, a teraz to miasto stało się popiołem. Kiedyś przysięgałeś mi miłość, ale czy tak dalej jest? Chcę wierzyć, że wciąż mnie kochasz, ale to już nie jest takie same jak kiedyś. Ja nie jestem taka sama. Modlę się, żeby tamte dni wróciły, jednak to już niemożliwe. Ty nawet nie patrzysz na mnie tak jak kiedyś, jakby ta miłość się skończyła.

– Między nami wciąż jest ta miłość. Nadal jestem w tobie zakochany.

– Nieprawda, Leon – stwierdziła brązowowłosa, patrząc w zielone oczy, w których kiedyś się zakochała. – Już nie mówisz, kocham, nie całujesz tak jak kiedyś i nie przytulasz tak jak dawniej. Nie chcę, żebyś był przy mnie na siłę. Dzisiaj pozwalam ci odejść. – Mówiąc to, miała ochotę się rozpłakać, jednak nie chciała, żeby Leon był z nią z powodu współczucia. Chciała, żeby był przy niej, dlatego, że ją kocha.

Leon wziął jej dłonie i zamknął w swoich. Castillo spojrzała na nie, a następnie znów wróciła do jego oczów.

– Masz rację, że nic już nie jest takie same. Nasze życie się zmieniło, jednak chcę walczyć o naszą miłość. Musimy jednak się postarać, żeby wyjść na prostą. Kocham cię, jednak nie chciałem naciskać na więcej, po tym, co przeżyłaś. Po prostu jestem zagubiony. Wciąż kocham cię, a to się nigdy nie zmieni. Chcę z tobą budować przyszłość.

– Czy powrócą jeszcze tamte dni? – zapytała się, a po jej policzku spłynęła łza. – Chcę wierzyć, że jest jeszcze dla nas nadzieja.

– Tamte dni nigdy nie wrócą, jednak możemy zbudować nowe.

Nagle stało się coś niezwykłego.

– Kopnęło – oznajmiła oszołomiona, dotykając swojego brzucha. Czuła jak dziecko robi fikołki w jej brzuchu. Po raz pierwszy zaczęła się śmiać, ciesząc się tą chwilą. – Leon, zobacz – oznajmiła, a następnie przyłożyła jego dłoń do swojego brzucha. – Czujesz? – zapytała się uśmiechnięta. Uśmiechała się tak jak dawniej, po raz pierwszy w jej życiu zaświeciło słońce na lepsze jutro. Chciała wierzyć, że będzie jeszcze szczęśliwa.

– Czuję – odparł szatyn z niedowierzaniem. – Chyba jest szczęśliwa.

– Szczęśliwa? Myślisz, że to będzie dziewczynka?

– Jestem tego pewny. – Zaśmiał się.

To dziecko było nadzieją na lepsze jutro.

– To takie wspaniałe uczucie – odparła, dotykając zaokrąglonego brzucha.

– Kocham cię, Violu – wyznał szatyn, patrząc w jej oczy. – Pamiętaj, że moje uczucia do ciebie nigdy nie zginą. Jeśli kiedyś w moich oczach nie zobaczysz miłości, jaką ciebie darzę, to wiedz, że tego dnia umarłem, bo nigdy nie przestanę cię kochać. Tylko śmierć może to zmienić, jednak chcę wierzyć, że wciąż będę cię kochać nawet po śmierci.

– Też cię kocham, Leon – powiedziała.

– Wierzę, że będzie jeszcze nasze lepsze jutro.

***

Violetta była już w ósmym miesiącu ciąży. Termin porodu mijał za szybko, co z każdym dniem przerażało szatynkę. Wiele czytała, że taki poród jest męczący i trwa nawet kilkadziesiąt godzin. Nauczyła się kochać swoje dziecko, ono nie powinno być karane za grzechy swojego ojca. Nawet nie ojca, tylko mężczyzny, który dał nowe życie.

Violetta starała się żyć tak jak kiedyś, nawet zaczęła śpiewać. Na początku nawet nie chciała myśleć o tym, a teraz muzyka do niej wróciła. Wróciły dawne kolory. Miłość Leona i Violetty wciąż trwała i miejmy nadzieję, że będzie trwać nadal.

Szatynka nagle poczuła okropny ból. Zaczęła rodzić.

– Leon! – krzyknęła do swojego chłopaka, szturchając jego ramię. Był środek nocy, więc nic dziwnego, że szatyn spał. Leon przeniósł się do pokoju Violetty, za namową Violetty. Lepiej się czuła, gdy miała jego w pobliżu. I tak częściej spał w jej pokoju.

– Co się dzieje? – zapytał zaspany.

– Leon, rodzę!

– To już?! – wykrzyknął chyba bardziej przerażony od matki dziecka. – Musimy jechać do szpitala!

***

Poród był okropny i męczący, ale poczuła ulgę, gdy usłyszała płacz dziecka, swojego dziecka.

– To dziewczynka – powiedziała położna. – Jest śliczna – dodała, podając do jej rąk noworodka. Dziecko było podobne do Violetty. Dziewczynka miała te same oczy i włosy co młoda Castillo. Violetta, patrząc na swoją małą kopię, czuła dumę i szczęścia. Jedno spojrzenie sprawiło, że chciała się nią zaopiekować. Była jej córką. Nie mogła jej oddać, kochała ją całym swoim sercem. W tym dniu zdecydowała, że nigdy nie odda swojego dziecka.

Po twarzy Violetty zaczęły spływać słone krople łez szczęścia. Zawsze za chmurami skrywa się słońce, a teraz do jej życia znów się pojawiło.

– Nie płacz – oznajmił Leon.

– To są łzy szczęścia. Po prostu jestem szczęśliwa, że mam taką śliczną córkę.

– Jest śliczna, podobna do ciebie – wyznał, całując czoło brązowowłosej. – Kocham cię.

– Ja ciebie też – odpowiedziała. – Leon, chcę ją wychować, jednak zrozumiem, gdy ty tego nie chcesz, bo w końcu to nie twoje dziecko.

– Rodzina to nie ludzie, którzy dali życie, rodzina to ludzie, którzy dali miłość – stwierdził Leon. – Nie mógłbym odejść od ciebie. Chcę być przy was na zawsze. Za bardzo was kocham, żeby odejść.

– Mógłbyś to zrobić?

– Ja chcę to zrobić – rzekł, a następnie uklęknął na kolano. – Nie mam pierścionka, jednak mogę ci dać moje serce. Chcę być częścią twojego życia, ale jest pytanie, czy ty chcesz. Wyjdziesz za mnie, Violu?

– Tak – wyszeptała, kiwając głową na tak – wyjdę za ciebie.

***

Kilka miesięcy po tym wydarzeniu wzięli ślub. Leon został ojcem dla małej Aurelii Verdas. Dla niego nie było znaczenia, kto był prawdziwym ojcem, Aurelia była jego córką i nic tego nie zmieni. Violetta nauczyła się jak żyć, terapia jej zdecydowanie pomogła. Już zdążyła zapomnieć o przykrych chwilach. Była szczęśliwa razem ze swoim mężem i dwójką swoich dzieci – czteroletnią Aurelią i dwuletnim synkiem, Williamem. Ich życie było pełne nadziei i kolorów. Szatynka miała dla kogo żyć – dla siebie i dla rodziny. Policja złapała mężczyznę, który przetrzymywał Violettę. German dopilnował, że bydlak dostał największą karę.

Gdy Aurelia przyszła na świat, to każdy ją pokochał, nie zwracając uwagi, że jest dzieckiem z gwałtu. Violetta się cieszyła, że jej córka może mieć takiego wspaniałego ojca, jakim jest Leon. Pokochał ją jak swoją córkę. German i Angie byli cudownymi dziadkami dla dzieci Verdasów. Jednak ta historia skończyła się szczęśliwie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro